Ile bajek może oglądać dziecko? Rekomendacje dotyczące mediów cyfrowych

Ile bajek może oglądać dziecko? Rekomendacje dotyczące mediów cyfrowych

Niełatwo obecnie znaleźć wyważone stanowisko dotyczące kontaktów dzieci z cyfrowymi mediami. Jedni zakazują ekspozycji na jakikolwiek programy i gry, strasząc rodziców wyssanymi z palca konsekwencjami. Inni argumentują, że przecież elektronika otacza nas wszędzie i zamiast ją demonizować, warto nauczyć dzieci rozsądnego korzystania z jej dobrodziejstw.

To jak to jest z tymi bajkami, grami i teledyskami?

W 2016 roku Amerykańska Akademia Pediatrii stworzyła nowe rekomendacje dotyczące mediów cyfrowych dla dzieci od zera do piątego roku życia [1] (rekomendacje WHO z 2019 roku są identyczne [2]):

Małe dzieci i ekrany

Wyniki badań przytaczanych przez AAP mówią jasno: dzieci młodsze niż półtoraroczne niewiele uczą się korzystając z mediów elektronicznych. Mają po prostu zbyt słabe umiejętności myślenia symbolicznego i pamięć, a także niezbyt dobrze przenoszą umiejętności nabyte dzięki kontaktowi z ekranem na trójwymiarową rzeczywistość.

Z tego powodu rekomenduje się:

  • od 0 do 18 miesiąca życia – brak dostępu do mediów cyfrowych, z wyjątkiem rozmów z użyciem wideo komunikatorów, czyli na przykład Skype.
  • od 18 do 24 miesiąca życia – możliwie jak najmniej kontaktu z mediami cyfrowymi. Rodzic powinien uczestniczyć z oglądaniu / graniu z dzieckiem, aby kontrolować, z czym ma kontakt oraz objaśniać i komentować treść. W ten sposób dzieci uczą się z bajek znacznie więcej.
  • od 2 do 5 roku życia – nie więcej niż jedna godzina dziennie kontaktu z mediami elektronicznymi. Nadal zaleca się, żeby rodzic uczestniczył w korzystaniu z ekranów.

Nie ma żadnych dodatkowych korzyści z wprowadzania mediów elektronicznych do codzienności małego dziecka. Maluchy nie uczą się z bajek czy gier czegokolwiek, czego nie mogłyby się nauczyć w interakcji z dorosłymi lub dziećmi. Jeśli więc nie masz w domu telewizora, a Twoje dziecko nie ma dostępu do elektroniki, to niczego nie traci. Urządzenia cyfrowe są tak intuicyjne, że migusiem nauczy się je obsługiwać, kiedy uznasz, że przyszła na to pora. Nawet, jeśli miałoby to być dopiero w podstawówce.

Z drugiej strony zdarza się przecież, że media elektroniczne wkraczają do naszej rzeczywistości przed rekomendowanym 18 miesiącem. Na przykład, jeśli masz dziecko, które nienawidzi fotelika samochodowego, ale trzeba go wozić na wizyty lekarskie, po starsze rodzeństwo do szkoły, na rehabilitację. Przechodzisz przez różne zabawki, śpiewanie, wierszyki, ale i tak ostatnie 10 minut podróży to totalny koszmar i boisz się, że spocona ze stresu, w akompaniamencie krzyku lub płaczu, za chwilę wjedziesz w drzewo. Ja absolutnie rozumiem, że rocznemu dziecku dasz wtedy na te kilka minut telefon z bajką. Też tam byłam.  Czasami jakby brakuje nam strategii, jak sobie poradzić z jakąś sytuacją, a w tej chwili nie jesteśmy w stanie jej przeskoczyć. Rodzicielstwo jest bardzo trudne, nie musisz się dodatkowo biczować. Zresztą  Amerykanie są tego świadomi, o czym za moment.

W jakich sytuacjach nie korzystać z mediów elektronicznych?

Spożywanie posiłków powinno być czasem bez elektroniki. Kiedy człowiek siada z miską jedzenia przed telewizorem, bardzo często nie kontroluje tego, ile zjada. Korzystanie z elektroniki w trakcie karmienia zaburza rozpoznawanie uczucia sytości i głodu. Jeśli odwracasz uwagę dziecka, żeby je nakarmić, prawdopodobnie robisz to, ponieważ martwisz się jego jedzeniem. Niestety, to krótkoterminowa strategia, która nie rozwiązuje problemu. Od czego zacząć, żeby przestać karmić przy kreskówkach? Ogromną ilość materiałów dla rodziców “niejadków” znajdziesz na blogu dietetyka i psychologa Zuzanny Anteckiej SzpinakRobiBleee.pl (klik!). Czasem konieczna będzie wizyta u lekarza, logopedy, dietetyka czy psychologa, żeby znaleźć źródło problemów z karmieniem.

Po drugie, nie warto używać mediów cyfrowych ani jako nagrody, ani zakazywać korzystania z nich w formie kary. Stosowanie ekranów elektronicznych jako formy kontroli zachowania dziecka (jak zrobisz X to obejrzysz bajkę, jak nie przestaniesz Y, to dziś nie będzie Peppy) sprawia, że stają się one znacznie bardziej atrakcyjne. Dzieci, u których stosowano oglądanie bajki jako nagrodę, albo zakaz oglądania bajek jako karę, korzystają z mediów cyfrowych dłużej niż dzieci, dla których bajka to tylko bajka, a nie coś, na co trzeba zasłużyć [3].

Włączenie ekranu nie powinno być jedynym sposobem na uspokojenie dziecka. Może to utrudniać rozwój samoregulacji. Jak zwykle w rozwoju dziecka – różnorodność jest kluczem. Bajka albo gra może być natomiast skutecznym sposobem odwracania uwagi przy procedurach medycznych albo w czasie podróży, np. samolotem i w takich sytuacjach jest przez ekspertów akceptowana.

Jeśli nie oglądamy telewizji aktywnie, warto wyłączać telewizor. Wiem, że dla wielu rodziców szum śniadaniówki albo serialu w tle to namiastka kontaktu z innymi dorosłymi, ale dane są nieubłagane: dzieci narażone na włączony telewizor w tle mają niższy poziom koncentracji uwagi i krócej potrafią samodzielnie się bawić [4], a rodzice mniej do nich mówią, co może negatywnie wpływać na rozwój słownictwa [5]. Prawdopodobnie wpływa to też negatywnie na sen.

U dzieci z opóźnionym rozwojem mowy eliminacja jakiegokolwiek kontaktu z wysokimi technologiami jest zwykle jednym z pierwszych zaleceń logopedów.

Jakie treści wybierać?

Amerykanie rekomendują wybieranie jak najlepszych edukacyjnych treści. Jako przykład podają Ulicę Sezamkową czy treści z platformy PBS Kids

Warto szukać takich programów, w których nie ma bardzo szybkiego tempa montażu oraz pędzącej akcji. Dzieci niewiele z nich rozumieją. Unikajmy treści, w których uwaga dziecka stale się rozprasza między różne części ekranu.

I to, co wcale nie jest takie proste: małe dzieci nie powinny mieć kontaktu z przemocą. Jakkolwiek wiemy, że pokazywanie dzieciom bicia się jako akceptowalnej społecznie metody rozwiązywania konfliktów nie jest ok, to znalezienie animacji, w której nie dochodzi do przemocy psychicznej, jak wyśmiewanie czy obrażanie, do łatwych nie należy.

Ekrany elektroniczne a sen

Nie ulega wątpliwościom, że w każdej grupie wiekowej, nawet u dorosłych, kontakt z ekranami elektronicznymi przed snem jest niewskazany. Na minimum godzinę przed wieczornym zasypianiem dziecko nie powinno mieć dostępu do mediów cyfrowych. I to nie chodzi tylko o treść i emocje związane z przetwarzaniem przygód ulubionych bohaterów. Ekrany wszystkich współczesnych telewizorów, tabletów, smartfonów i komputerów emitują tak zwane światło niebieskie, które opóźnia i obniża wydzielanie melatoniny, czyli hormonu snu. A to utrudnia zasypianie, zmniejsza ilość i negatywnie wpływa na jakość snu [6]. Więcej na ten temat pisałam TUTAJ.

Co z Tobą, Rodzicu?

I na koniec jeszcze jeden ważny temat do refleksji: nasze dzieci biorą pod uwagę to, co robimy, a nie na to, co mówimy. Jeśli więc ciągle mamy w dłoni telefon, ciągle przeglądamy coś na tablecie albo zerkamy w czasie zabawy na dywanie na serial włączony na telewizorze, to media cyfrowe będą się wydawały dla maluchów czymś bardzo ważnym. I będą chciały z nich korzystać częściej i dłużej [7]. Może warto więc zrobić mały rachunek sumienia i popracować też nad swoim korzystaniem z elektroniki.

Zachęcam i pierwsza biję się w piersi!

Daj znać w komentarzach, jak tam w Twoim domu z dostępem do elektroniki i czy myślisz o jakichś zmianach w tym temacie?

Poszukujesz informacji na temat wpływu mediów cyfrowych na dziecko i tego, co robić, gdy ogląda za dużo bajek? Sprawdź szkolenie „Dziecko, bajki i Internet”.

Jak umyć dziecku zęby? 15 sprawdzonych sposobów!

Jak umyć dziecku zęby? 15 sprawdzonych sposobów!

Wpis powstał we współpracy z producentem suplementu diety Acidolac Dentifix Kids
Czy to jest już ten czas?

Kiedy jest czas na rozpoczęcie higieny jamy ustnej? Im szybciej, tym lepiej. Nie trzeba nawet czekać na wyrznięcie zęba numer jeden.

Od pierwszego dnia po powrocie ze szpitala warto przyzwyczajać maleństwo do higieny jamy ustnej. Brzmi to poważnie, ale chodzi po prostu o to, żeby rodzic rano po wstaniu i wieczorem w rytuale przed snem:

1) umył ręce;

2) owinął palec wskazujący jałowym gazikiem zwilżonym przegotowaną wodą

3) przemył tym wacikiem bezzębne dziąsła i wewnętrzną stronę policzków noworodka. Można też – zamiast wacika – używać silikonowych szczoteczek z wypustkami, nakładanych na palec [1].

Zdrowemu niemowlakowi nie zmywamy delikatnego mlecznego osadu z języka. Maluchy mają dość płytko zlokalizowany odruch wymiotny i dotykanie ich języków może wywołać nieoczekiwany efekt 😉

Kiedy w jamie ustnej pojawia się pierwszy ząb, przechodzimy na szczoteczkę z miękkim włosiem (te silikonowe nakładane na palec nie są w stanie odpowiednio usunąć osadu gromadzącego się w ciągu dnia na ząbkach). Aktualnie zaleca się stosowanie past z fluorem od pierwszego mlecznego zęba – choć na samym początku są to mikroskopijne ilości pasty: ziarenko ryżu (czyli muśnięcie włókien szczoteczki) do 3 roku życia, a potem porcja wielkości ziarenka groszku [2].

Pierwsza wizyta stomatologiczna powinna się odbyć przy okazji wyrżnięcia się pierwszego ząbka i nie później niż do 12 miesiąca życia. Listę polecanych przez Czytelników stomatologów dziecięcych znajdziesz w komentarzach pod grafiką poniżej:

Jak aktualnie wygląda u nas mycie zębów?

Myjemy zęby dwa razy dziennie – według specjalistów nie ma potrzeby robić tego częściej

Pierwszy raz rano, po przebraniu z piżamy, a przed śniadaniem.

Drugi raz wieczorem – w zależności od poziomu zmęczenia albo w łazience, albo już na łóżku. Brak dostępu w sypialni do wody nie jest problemem – bo zębów po umyciu nie powinno się płukać wodą (tak, też nie wiedziałam, też to zawsze robiłam przez ponad 30 lat). Wystarczy tylko wypluć nadmiar pasty. Poza tym przy nakładaniu tej bardzo małej zalecanej ilości pasty, w buzi niespecjalnie się pieni.

Rytuał wieczorny obowiązkowo obejmuje samodzielne wybranie sobie szczoteczki spośród dwóch dostępnych oraz jednej z trzech past. Po wieczornym umyciu zębów Córka dostaje tabletkę do ssania Acidolac Dentifix Kids. Jest to suplement diety dla dzieci powyżej 3 roku życia, będący połączeniem bakterii probiotycznych Lactobacillus salivarius HM6 Paradens z ksylitolem i witaminą D.

Lactobacillus salivarius HM6 Paradens to szczep bakterii probiotycznych, który ma udowodnione naukowo działanie hamujące aktywność patogenów wywołujących próchnicę [3, 4]. Co ciekawe, jest produkowany z mleka kobiecego 🙂

W tabletkach substancją słodzącą jest ksylitol, który wspomaga mineralizację zębów. Dodatkowo Acidolac Dentifix Kids jest suplementem zawierającym witaminę D – więc nie muszę dodatkowo o niej pamiętać. Smakuje delikatnie truskawkami (ma naturalny aromat).

Więcej na temat Aciolacu Dentifix Kids przeczytacie na stronie producenta (klik!).

Czy majstrowanie dziecku od urodzenia gazikiem w jamie ustnej jest niezawodnym sposobem na to, żeby nasze dziecko pokochało szczotkowanie zębów miłością nieprzerwaną? Ależ skąd 😉 Nawet maluch, który od urodzenia miał myte dziąsła, a potem pierwsze zęby, może w którymś momencie zaprotestować. Czasem zdarza się tak przy ząbkowaniu, czasem po siłowym podawaniu leków (wiem, czasem nie mamy pomysłu, jak to zrobić inaczej), a czasem jako normalny etap rozwojowy (“matko i ojcze, mam prawie dwa lata – nie naruszaj mojej autonomii swoimi pomysłami na zabiegi higieniczne”).

Zła wiadomość jest taka, że rodzice powinni myć swoim dzieciom zęby do momentu, w którym nie nabędą odpowiedniej sprawności manualnej czyli… do około 8 roku życia.

Nawet nie chcę liczyć, ile to tysięcy razy jeszcze mnie czeka!

15 sposobów na umycie dziecku zębów

Zebrałam więc zarówno sprawdzone przeze mnie, jak i przetestowane przez rodziców, z którymi miałam kontakt, sposoby na bezprzemocowe umycie dziecku zębów:

1.Daj dziecku wybór – warto kupić ze dwie szczoteczki i dwie pasty. Jeszcze lepiej, jeśli maluch sam sobie je wybierze w sklepie.

2. Szczoteczka soniczna lub elektryczna. Zmiana szczoteczki na taką, która się rusza, buczy lub gra i świeci, sprawdza się u wieeelu dzieci. Szczoteczki sonicznej można używać już od pierwszego zęba. Elektrycznej, z odpowiednio małą główką i na delikatnym programie – również, choć trzeba uważać na technikę czyszczenia zębów. Plusem szczoteczek innych niż manualne jest większa dokładność – jeśli Twoje dziecko nie jest w stanie wytrzymać zbyt długo z otwartą buzią, to każda sekunda jest na wagę złota. Gdyby okazało się, że Twój maluch obawia się dźwięków szczoteczki, możesz go stopniowo z nią oswajać, opowiadając, że jest jak pszczoła. Lata, bzyczy, a potem siada – na dłoni, na czole, na nosie i w końcu na zębach. Powoli, krok po kroku.

3. Wspólne mycie zębów – element porannego i wieczornego rytuału. Wszyscy razem, z muzyką w tle, na wesoło – a potem jeszcze migusiem poprawiamy po dziecku.

4. Wzajemność – Ty myjesz dziecku, dziecko myje Tobie. Grunt, żeby nie pomylić się ze szczoteczkami i nie sprzedać młodzieży swoich bakterii (z tego samego powodu warto powstrzymać się przed oblizywaniem dziecku smoczka, całowaniem w usta i nie używać wspólnych sztućców. A przede wszystkim wyleczyć własne rodzicielskie zęby).

5. Mycie zębów na stojąco, przed lustrem, a najlepiej w dostosowanym do wzrostu i możliwości dziecka kąciku toaletowym. Są dzieci, którym wygodnie jest, gdy rodzic myje im zęby w pozycji półleżącej na kolanach. Niektóre zniechęcają się, gdy nie widzą, co się dzieje, a ślina z pastą spływają im do gardła. W skrócie: warto próbować różnych pozycji i miejsc. Może sypialnia zamiast łazienki? Może podczas kąpieli, w trakcie zabawy pistoletem na wodę?

6. Potęga autorytetu. To może zabrzmieć jak ujma na rodzicielskim honorze, ale na niektóre dzieci autorytet dentysty (albo innego dorosłego; na przykład u mojej siostrzenicy – nauczycielka z przedszkola) jest ważniejszy niż gderanie rodzica. Krótkie przypomnienie: “Pamiętasz, co Pani Ania mówiła o myciu zębów?” potrafi czynić cuda. Są dzieci, które chcą myć zęby po tym, jak zobaczą, że robi to też ich koleżanka / kuzyn / mała sąsiadka. Kiedy w okolicy brak rówieśniczych autorytetów, pomocny może być Youtube 😉

7. Suchościeralne bakterie – patent rodem z Youtube’a:


8. Książki – niekoniecznie o myciu zębów, a już na pewno nie straszące dentystą. U nas sprawdziło się zwyczajne “Dzień malucha”. W komentarzach na IG polecałyście też “Wielkie mycie zębów w zoo” ze zwierzakami z szeroko otwartymi do szczotkowania paszczami oraz “Wszyscy ziewają” – można potem udawać ziewanie, jednocześnie myjąc zęby malucha, a najpierw szczoteczką myć zęby w książce ziewającym zwierzątkom.

9. A jeśli jesteśmy już przy zwierzakach – udawanie różnych postaci (ryczenie jak lew, ziewanie jak kotek, szczerzenie się jak wilk) albo głośne wydawanie z siebie różnych samogłosek ułatwia dostęp do zębów dziecka.

10.Fasolki – nie, nie chodzi o rośliny strączkowe, a o popularną w latach 80. i 90. grupę wokalną. Odświeżamy repertuar dziecięcych piosenek: numerem jeden jest “Szczotka, pasta, kubek, ciepła woda”. Jeśli macie problem z zapamiętaniem słów, to niektórzy mówią, że cokolwiek co pasuje na tę melodię, nie musi się rymować 😉

11. Wyrzucanie robaczków / krasnoludków z buzi, szczoteczka jako śmieciarka zbierająca śmieci, samochód myjący drogi, gilgotanie zębów szczoteczką. Historie o poszukiwaniu resztek jedzenia między ząbkami i oficjalne żegnanie się z kaszą, bananem i sosem z obiadu. Albo komisyjne liczenie mleczaków. Znam mamę, która udaje, że maluje na zębach podobizny zwierzaków. Generalnie tzw. “opowieści dziwnej treści” 😉

12. Presja czasowa – niektórym dzieciom jest łatwiej, jeśli słyszą lub widzą upływający czas. Z tego powodu może się sprawdzić minutnik, klepsydra albo specjalne aplikacje na telefon, zachęcające do mycia zębów (Czyste ząbki z Aquafresh, Disney Magic Timer, Pampiś – zębowa przygoda)

13. Wspólne mycie zębów zabawkom.

14. Tabletki barwiące płytkę nazębną – pozwala dziecku zrozumieć dość abstrakcyjną dla niego ideę bakterii i osadu gromadzącego się na płytce nazębnej.  

15. Filmy na smartfonie – wiecie, że nie jestem fanką elektroniki, zwłaszcza przed snem (a dlaczego? Pisałam tutaj), ale jeśli już kompletnie nic innego nie działa, to ulubiona bajka z Youtube’a jest tym kosztem, który sama byłabym w stanie ponieść 😉

Mam nadzieję, że podsunęłam Ci chociaż kilka nowych pomysłów, o których nie wiedziałaś. Daj znać, czy coś jeszcze pomaga Ci dbać o higienę jamy ustnej twojego dziecka w komentarzu.

Dziecko dwujęzyczne – wywiad z logopedą Katarzyną Czyżycką

Dziecko dwujęzyczne – wywiad z logopedą Katarzyną Czyżycką

 

Zerknięcie w statystyki uświadomiło mi, że wśród Czytelników bloga jest sporo rodziców mieszkających w innych niż Polska krajach. Poza tym niejednokrotnie na fanpage’u zauważyłam komentarze od rodziców (z nietypowo brzmiącymi nazwiskami), wychowujących dzieci w ojczystym kraju z obcokrajowcem. Dlatego postanowiłam pochylić się nad zagadnieniem dwujęzyczności i poprosiłam o rozmowę jedną z najlepszych ekspertek w tej dziedzinie.

Katarzyna Czyżycka jest logopedą, pracuje jako terapeuta z dziećmi od ponad 10 lat. Jest autorką serii ośmiu książek dla małych dzieci o przygodach Pumy PiMi, poświęconych nauce czytania według metody symultaniczno-sekwencyjnej.

Od 2012 roku pracuje jako logopeda dzieci dwujęzycznych oraz nauczyciel języka polskiego jako drugiego. Jest terapeutą dzieci niemówiących, dzieci z każdym opóźnieniem w rozwoju mowy niezależnie od przyczyny tego opóźnienia, dzieci z wadami wymowy. Współpracuje z logopedami z całego świata po to, by jeszcze lepiej poznać drugi język dziecka. Pomaga dzieciakom myśleć i mówić po polsku. Jest autorką portalu CentrumGloska.pl

 

Magdalena Komsta: Jakie są plusy wielojęzyczności?

Katarzyna Czyżycka: Większość dzieci dwujęzycznych ma większe predyspozycje do tego, żeby stać się przede wszystkim osobami bardziej kreatywnymi. Dziecko dwujęzyczne może mieć większą możliwość wyrażenia swoich uczuć dlatego, że dysponuje większym zasobem słów. Wielojęzyczność opóźnia pojawienie się chorób neurodegeneracyjnych. Poprawia szybkość uczenia się i myślenie przyczynowo-skutkowe. Ale wychowanie w dwujęzyczności wymaga od rodziców wytrwałości, samozaparcia i energii.

MK: Czy to prawda, że dzieci dwujęzyczne zaczynają mówić później?

KC: Nie. Mit się wziął z lat 60. XX wieku. Po raz pierwszy zaczęto badać dzieci dwujęzyczne w Stanach Zjednoczonych w dzielnicy meksykańskiej. Były to dzieci imigrantów, którzy całymi dniami pracowali w fabrykach –  wskutek czego te dzieciaki wychowywały się na ulicy. Nikt z nimi nie rozmawiał, nie stymulował rozwoju mowy – i ta mowa faktycznie rozwijała się później niż przeciętnie. Działo się tak z powodu środowiska, w którym wyrastały, a nie z samej dwujęzyczności. Najnowsze badania wskazują na to, że dzieci wielojęzyczne nie mają opóźnień w rozwoju mowy.

MK: Jak w takim razie wygląda rozwój mowy dzieci dwujęzycznych? Czy dwa języki rozwijają się równolegle ze sobą? Czy są w jakiś sposób wymieszane?

KC: Każde dziecko w pewnym momencie swojego życia zaczyna głużyć – to re wszystkie słynne agrhh. Potem gaworzy, czyli powtarza sylaby mamamama, babababa. I to robi każde dziecko z wyjątkiem dzieci głuchych, które nie gaworzą. Na pierwsze urodziny powinniśmy usłyszeć 3 słowa. Chodzi o 3 słowa niezależnie od języka, czyli jeżeli dziecko jest anglo- i polskojęzyczne, to szukamy w sumie 3 słów z obu języków: może być jedno słowo polskie i  dwa słowa angielskie. Mają to być 3 słowa, które są zrozumiałe dla osób bliskich dziecku, na przykład mamy, taty czy niani. W wieku 2 lat dziecko dwujęzyczne składa pierwsze proste zdania. Takie zdanie to jest na przykład Mama am. Do drugiego roku życia rozwój mowy wygląda tak samo, jak u dziecko jednojęzycznego. Różnica jest taka, że języki mogą się mieszać ze sobą. Natomiast później następuje wyraźniejszy przyrost słownictwa w jednym z języków.

MK: W którym?

KC: Najczęściej w tym, którego dziecko ma więcej. Bywają takie sytuacje, że maluch jest w przedszkolu angielskim 3 godziny dziennie, a z polskojęzyczną mamą 8 godzin dziennie. I mimo to dziecko będzie miało większy zasób słownictwa angielskiego, bo wyrazy w języku angielskim są krótsze niż w polskim. Z językiem niemieckim będzie odwrotnie, bo ma z kolei dłuższe wyrazy niż polski. Niemal nigdy nie jest natomiast tak, że przyrost słownictwa jest taki sam w obu językach. Prawie zawsze któryś język wyprzedza drugi i tak się dzieje tak naprawdę aż do końca życia osoby dwujęzycznej. Jest bardzo mało osób, które są w tak zwanej dwujęzyczności zrównoważonej pod kątem leksykalnym – czyli, że mają taki sam zasób słownictwa w obu językach. Tu, gdzie jest więcej bodźców językowych, ten język rozwija się szybciej.

MK: Kiedy dziecko powinno przestać w jednym zdaniu mieszać słowa z jednego języka ze słowami z drugiego?

KC: Tutaj trzeba odróżnić dwa pojęcia. Mieszanie i przełączanie. Dziecko całe życie ma prawo mieszać języki, czyli mówić dwa wyrazy w różnych językach w jednym zdaniu, jeśli rozmawia z osobą, która zna oba te języki. Natomiast jeżeli chodzi o przełączanie kodu, to ok. 4 r.ż. powinna nastąpić świadomość, że jeżeli babcia nie mówi po angielsku, to dziecko musi do niej mówić po polsku. Może wtrącać pojedyncze słowa np. po angielsku, jeśli nie zna ich po polsku, ale generalnie starać się mówić w języku znanym osobie, z którą rozmawia.

MK: Interesuje mnie nauka czytania i pisania. Czy powinna iść ona równolegle w obu językach?

KC: Uważam, że są dwie drogi. Pierwsza to nauka równolegle, w obu językach. Druga opcja jest taka, że język mniejszościowy (czyli np. polski, jeśli rodzice mieszkają zagranicą) w tym wypadku powinien iść pierwszy, a potem język kraju. Nigdy odwrotnie. Dlaczego? To jest dość proste. Dziecko uczy się np. po angielsku czytać w przedszkolu. Po ok. 10-12 miesiącach nauki, powinno czytać całkiem płynnie czytać fajne teksty. Wyobraźmy sobie, że to dziecko teraz, w tym momencie, kiedy czyta świetnie teksty tak jak koledzy, ma zacząć się uczyć od zera czytać po polsku. I to infantylne teksty w stylu Ala ma kota. Nie ma motywacji, bo po angielsku już śmiga. Jeśli to zrobimy odwrotnie, czyli w wieku 6 lat płynnie czyta po polsku, ale dopiero się uczy po angielsku to uczy się równo z kolegami. Jest na tej samej pozycji.

MK: Czy warto jest, mieszkając za granicą, mówić do dziecka w języku ojczystym? Czy warto jest mówić do dziecka w języku polskim, jeżeli na przykład tata dziecka jest Niemcem, mieszkamy w Niemczech, dziecko chodzi do niemieckiego żłobka, przedszkola, mama też zna niemiecki. Czy ona w ogóle powinna ten język polski wprowadzać? Jeżeli tak, to kiedy?

KC: Mówić po polsku, od początku. Emocje zwykle najłatwiej wyraża się w ojczystym języku. Żeby zbudować dobrą relację z dzieckiem, powinniśmy mówić do dziecka tym językiem, w którym czujemy się w stu procentach swobodnie. Znakomita większość z nas swobodnie czuje się tylko i wyłącznie w języku ojczystym, chyba że rodzic też jest osobą dwujęzyczną. Wtedy może wybrać, w jakim języku mu łatwiej. Ja jestem za tym, żeby mówić po polsku. Poza tym, język rozwija nam mózg.

MK: Jak wspierać naukę języka polskiego jeżeli mieszka się poza Polską? Poza mówieniem do dziecka w języku polskim. Czy są jakieś sposoby, jakieś techniki, jakieś strategie? Czy na coś powinniśmy specjalnie zwrócić uwagę?

KC: Pamiętajmy o tym, że języka uczymy się tylko i wyłącznie wtedy ,kiedy jest nam on użyteczny. To znaczy, że nie wystarczy do dziecka mówić. Trzeba z dzieckiem rozmawiać w tym języku. Nawet z takim maluszkiem, któremu mówimy zwykłe aghh i czekamy na jego odpowiedź. Potem, kiedy dziecko podrośnie, warto poszukać w swojej okolicy innych osób, które mówią po polsku. Tutaj świetnie sprawdzają się przedszkola i szkoły polonijne, te sobotnie. Ja wiem, że wielu rodzicom trudno jest wstawać w soboty i wozić dzieci. Ale pamiętajmy o tym, że dobrze jest przyswajać język od wielu osób, a taka szkoła polonijna to nie tylko nauczyciele, ale też inne dzieci, które też będą mówiły po polsku. Fajnie jest wysyłać dzieci na kolonie do Polski.

MK: A co z książkami i bajkami, wykorzystywaniem multimediów? Wiem, że logopedzi nie są specjalnymi przyjaciółmi multimediów.

KC: Ja też nie jestem. Jeśli chodzi o książki, to oczywiście tak. Na początku opowiadajmy co się dzieje na obrazkach, a potem dopiero czytajmy. Mediów elektronicznych unikajmy co najmniej do 2 roku życia. Możemy stosować od 4-5 roku życia i to towarzysząc dziecku, opowiadając mu, co się dzieje na ekranie.

MK: Jeśli rodzina na stałe przeprowadza się za granicę i dziecko ma tam pójść do żłobka czy przedszkola – czy rodzice powinni w jakiś sposób je przygotowywać?

KC: Wszystko zależy od tego, ile lat ma dziecko. Jeżeli dziecko jeszcze nie mówi nauczymy takiego malucha podstawowych słów typu pić, jeść, siusiu. To wystarczy na początek żeby  dziecko mogło komunikować podstawowe potrzeby i czuło tam bezpieczne. Natomiast jeżeli mówimy o dzieciach, które już mówią po polsku i dopiero wyjeżdżają, przygotujmy im specjalny zeszycik. W zeszyciku wklejamy zdjęcia albo obrazek na przykład sedesu z kupą i można to też podpisać w obcym języku. Dziecko idzie do przedszkola uzbrojone w taki zeszyt i kiedy potrzebuje, pokazuje pani, co się dzieje. Pani odczytuje głośno, dziecko uczy się i po jakimś czasie ten zeszyt przestaje być potrzebny. Pięciolatek po 6 miesiącach jest w stanie się skomunikować na dobrym poziomie.

MK: Porozmawiajmy o komunikacji między rodzicami. Jeżeli nie są tej samej narodowości, to w jakim języku powinni mówić do dziecka: własnym, czy takim, który rozumieją oboje rodziców?

KC: To metoda OPOL – one person, one language. Mama mówi po polsku, tata mówi po duńsku, mimo że ze sobą rozmawiają po angielsku. Dziecko angielskiego też się z czasem od nich nauczy. Kiedy dziecko jest starsze i we trójkę potrzebujemy coś przedyskutować, przechodzimy na wspólny język.

MK: Zastanawiam się, jak to jest kiedy na przykład nasze dziecko dobrze rozumie oba języki, ale konsekwentnie odpowiada tylko w jednym z nich. Czy w jakiś sposób rodzice powinni na przykład motywować do tego, żeby odpowiadało po polsku, czy powinni to zaakceptować?

KC: Najpierw warto, żeby rodzice zastanowili się, czy naprawdę konsekwentnie mówią do dziecka tylko po polsku. Jeśli nie, to warto jednak zacząć. Natomiast jeśli rzeczywiście mówią, ale dziecko nadal stale odpowiada np. po angielsku, to technika jest dość prosta – to parafrazowanie:

-Chcesz jabłko?

-Yes, i want an apple.

-Ok, dostaniesz jabłko.

Albo na przykład:

-Mama give me that red pencil.

-Dobrze, dam Ci  tę czerwoną kredkę.

Ważne jest to, że 66% dzieci, które właśnie tak się zachowują, ma dysleksję. I pod tym kątem warto te dzieci zdiagnozować. Czy dziecko nie ma problemu z przyswajaniem języka mniejszościowego: rozumie go, ale ponieważ jest trudniejszy, to nie używa w mowie.

MK: Jeśli jesteśmy już przy problemach z rozwojem mowy, to proszę powiedzieć , czy dzieci właśnie dwujęzyczne lub wychowywane w środowisku wielojęzycznym rzadziej mają problemy z rozwojem mowy?

KC: One są rzadziej diagnozowane. Panuje ten mit wielojęzyczności jako przyczyny opóźnienia mowy. Dziecko nie mówi do 4 roku życia? Aaa, bo jest dwujęzyczne. Dziecko nie rozumie w 3 roku życia? Aaaa, bo jest dwujęzyczne. Nie mówi w jednym z języków? Aaaa, bo jest dwujęzyczne i najpierw musi sobie poukładać. I tak dalej, i tak dalej. To nie jest prawda! Jeżeli chodzi o same zaburzenia językowe, to jest dokładnie taki sam procent co u dzieci jednojęzycznych.

MK: Gdzie można szukać pomocy z problemami z rozwojem mowy, jeżeli nie mieszka się w Polsce?

KC: Najpierw do pediatry – ale bywa z nimi różnie. W Anglii na przykład do 4 roku życia praktycznie nie diagnozuje się u dzieci problemów językowych, a to błąd. W przypadku dzieci dwujęzycznych najlepiej szukać pomocy u psychologów i logopedów, którzy pracują stale z dzieciakami dwujęzycznymi. To nie musi być osoba, która pracuje w języku polskim. To może być równie dobrze ktoś, kto pracuje załóżmy po niemiecku i arabsku. Specjalista będzie wiedział, jak sprawdzić rozumienie języka i jak dalej poprowadzić dziecko.

MK: Czy w przypadku dzieci z trudnościami rozwojowymi albo językowymi, na przykład ze spektrum autyzmu albo z dysleksją, powinniśmy unikać dwujęzyczności?

KC: Warto, żeby każdy z rodziców mówił w swoim języku. Natomiast musimy mieć świadomość tego, że to dziecko będzie mówiło prawdopodobnie tylko w jednym języku i to w większościowym, o ile w ogóle będzie mówiło, jeśli mówimy o autyzmie. Ale będzie rozumiało mniejszościowy, czyli na przykład polski, jeśli mieszkamy w Anglii – i to też jest ważne. Dysleksja przeszkadza w uczeniu się kolejnych języków, już tak szkolnie, i tutaj nie warto się spieszyć ani naciskać. Żeby dziecko nie było ciągle sfrustrowane, że nie jest w stanie się nauczyć języka obcego.

MK: Czy może Pani polecić jakieś książki na temat dwujęzyczności, w których warto szukać dalszych informacji?

KC: Dla rodziców jest świetny poradnik Barbary Zurer Pearson „Jak wychować dwujęzyczne dziecko”. Jeśli mówimy o terapeutach, to osobiście uwielbiam czytać książki Janette Paradis oraz prof. Henrietty Langdon, która jest sama dwujęzyczna.

MK: Bardzo dziękuję za rozmowę!

Chcesz otrzymywać darmowe treści o wielojęzyczności? Dołącz do newslettera przygotowanego przez Annę Demirel:

Jak sobie radzić z krytyką, gdy jesteś rodzicem?

Jak sobie radzić z krytyką, gdy jesteś rodzicem?

Gdy zostajemy rodzicami, często zaczynamy zderzać się z krytyką naszych decyzji. Okazuje się, że negatywnie ocenić można w rodzicielstwie absolutnie wszystko: krótkie karmienie piersią, długie karmienie piersią, spanie z dzieckiem w jednym łóżku, spanie dziecka w osobnym pokoju, używanie smoczka, nieużywanie smoczka, noszenie w chuście, karmienie papkami, rozszerzanie diety metodą BLW… i mogłabym tak jeszcze długo.

Im bardziej niepopularne od głównego nurtu rodzicielskiego są nasze decyzje, tym większe prawdopodobieństwo, że niektórym się to nie spodoba. W naszym społeczeństwie nadal pokutuje wiele mitów dotyczących potrzeb i zachowań małych dzieci. Zwykle łatwiej złapać dystans wobec krytyki wypowiadanej przez obcych. Ale gdy krytykujące osoby są nam bliskie, trudno nam poradzić sobie z ocenami, które słyszymy.

Ugruntuj się

Warto czytać  wiarygodne źródła informacji na rodzicielskie tematy: o chustonoszeniu, karmieniu piersią, żywieniu dzieci, wychowaniu bez kar i nagród itd. Im więcej wiesz na temat wspierania rozwoju dziecka, tym trudniej zasiać w Tobie ziarno niepewności.

Jeśli jesteś specjalistką na przykład z zakresu podatków, to nawet gdyby teściowa trzy razy dziennie mówiła Ci o tym, że źle prowadzisz księgę przychodów i rozchodów, nawet na moment nie zachwiałaby Twoją pewnością siebie w tym temacie. W końcu to Ty studiowałaś rachunkowość przez wiele lat, to Ty wypełniłaś już tysiące rubryczek w programach do rozliczeń podatkowych, to Ty jesteś doceniana przez pracodawców i w końcu to do Ciebie Urząd Skarbowy nie miał dotychczas zastrzeżeń.

Podobnie jest z rodzicielstwem: gdy rozumiemy pewne mechanizmy stojące za rozwojem dziecka, informacje jakoby noszenie niemowlaka na rękach je psuło wlatują nam jednym uchem, a wylatują drugim. Rozumiemy, że osobie, która wypowiada takie sądy, brakuje aktualnej wiedzy. Nie każdy zna się na podatkach i nie każdy zna na psychologii dziecięcej – choć domorosłych ekspertów w tej dziedzinie mamy zwykle wokół bez liku 😉

Jeśli słyszycie od przedstawiciela ochrony zdrowia komentarz niezgodny z aktualną wiedzą (np. o karmieniu piersią) lub wykraczający poza jego kompetencje (np. że nie powinniście spać z dwulatkiem w łóżku), warto zaprotestować. Odwołać się do zaleceń ze strony Ministra Zdrowia. Skierować rozmowę na temat, z którym przyszliśmy do gabinetu. Zgłosić skargę do kierownika przychodni lub szpitala, do izby lekarskiej, rzecznika praw pacjenta. Jeśli kładziemy uszy po sobie i nic z tym nie robimy, nic się nie zmienia. Pisałam już o tym kiedyś TUTAJ.

Aby nie czuć się samotnym, warto brać udział w spotkaniach z ludźmi, którzy mają podobny światopogląd. Własna wioska, grupa wsparcia, krąg kobiet – nazwa nie jest istotna, ważni są ludzie. Na szczęście mamy internet i jeśli takich spotkań w okolicy nie ma, możemy uczestniczyć w dyskusjach w internetowych grupach (zapraszam DO SWOJEJ GRUPY). Można też założyć własną lokalną grupę wsparcia (wiem, bo sama to zrobiłam).

W psychologii mówi się o społecznym dowodzie słuszności. Jesteśmy jako gatunek tak skonstruowani, że w sytuacji braku pewności co do wyboru, za prawidłowe wyjście uznajemy to, co robi większość ludzi. Rozmowy z innymi rodzicami, którzy przeżywają podobne dylematy oraz radości co my, daje niesamowite poczucie wspólnoty i zabiera poczucie osamotnienia (a jeśli to tylko ja śpię z dzieckiem, karmię dwulatka, nie wypłakuję niemowlaka…?).

Przyjrzyj się, od kogo i dlaczego płynie krytyka

Po drugie, warto się przyjrzeć osobom, które komentują nasze decyzje. Czy ludzie, którzy krytykują Cię za spanie z dzieckiem, wychowanie w duchu RB, karmienie piersią itd. mają ochotę dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat? Może bezmyślnie powtarzają zalecenia sprzed 30 lat, bo nie wiedzą, że poziom wiedzy o opiece nad dzieckiem od tamtej pory NIECO się zmienił?

Niektórzy rodzice dzielą się więc z bliskimi swoją wiedzą lub podsuwają artykuły na temat rodzicielstwa, laktacji, żywienia, potrzeb dzieci, psychologii, zdrowia.

Niejednokrotnie warto wysłuchać komunikatu i zastanowić się, o jakich potrzebach tej osoby nam on mówi. Jaka potrzeba stoi za słowami, które słyszysz? Jakie emocje? Ktoś się martwi? A może potrzebuje być wziętym pod uwagę? 

„Słuchaj mamo, dziękuję Ci, że troszczysz się o nas. Wiem, że kiedy ty rodziłaś dzieci, to były takie zalecenia, żeby nie karmić dłużej niż pół roku, bo pokarm staje się niewartościowy i dziecku będzie lepiej w żłobku, jak będzie umiało pić z butelki. Ta wiedza się zmieniła. Teraz promuje się karmienie tak długo, jak dziecko i mama chcą, a Twój wnuk nie wygląda na zainteresowanego odstawieniem się”.

Są jednak osoby, czasem bardzo bliskie, które nie są zainteresowane poszerzaniem swojej wiedzy. Ich opinie bazują na ich własnych przekonaniach, że dzieci są takie, życie jest takie, trzeba XYZ, żeby wychować dziecko… Słyszysz krytykę i próby spokojnego wyjaśnienia powodów jakiejkolwiek Twojej decyzji rodzicielskiej spełzają na niczym.

Nie masz obowiązku tłumaczyć innym ludziom ze swoich wyborów. Z żadnych.

Warto wtedy chronić granice swoje oraz swojego dziecka. Nie pozwalać na drążenie tematu. Niektórzy używają sformułowań: “Och, pomyślę o tym”, albo zupełnie wprost:

“Dziękuję, radzimy sobie”

“Wiem, co robię”

“Decyzję podjęliśmy z lekarzem, jest świadoma, dzięki za zainteresowanie”

“Taką podjęłam decyzję”

“Dziękuję za zainteresowanie, ale to jest temat, którego ja już nie chcę rozwijać”.

Czasami metodą zdartej płyty. Czasami fizycznie kończąc spotkanie i wychodząc. W kółko, i w kółko, i jeszcze raz.

Wpadamy czasem w taką pułapkę myślenia, że jeśli wyłożymy wystarczająco przekonujące argumenty, odwołując się do badań naukowych, zaleceń Światowej Organizacji Zdrowia i doniesień z zakresu neuropsychologii, to inni zrozumieją i przestaną nas krytykować. Tymczasem często to jest po prostu rozmowa z dwóch różnych poziomów – nazwijmy je „racjonalnym” i „emocjonalnym”. Dla osoby, która wypowiada się z pozycji swoich przeżyć i potrzeb, dostarczenie logicznych argumentów nie jest istotne. One nie wpływają na jej postrzeganie rzeczywistości.

Bywa, że jest to związane z jej własnymi doświadczeniami z dzieciństwa i tym, jak ją traktowano. Jeśli wychowywała się w jakimś konkretnym przekonaniu dotyczącym tego, jakie są dzieci i jakie mają potrzeby, jaka jest rola ojca, a jaka matki itd., to bez świadomej pracy trudno może być wyjść z tych myślowych kolein.

Czasem nasze macierzyństwo i ojcostwo uświadamia naszym rodzicom, że to, jak oni się nami opiekowali mogłoby wyglądać inaczej. Że ulegli sugestiom swojej rodziny czy personelu medycznego, mimo że w głębi duszy czuli, że to do nich nie pasuje. Że pewne ich plany nigdy się nie zrealizowały. Że na przykład Twoja mama chciała karmić dłużej, ale zepsuto jej laktację zanim jeszcze wyszła z porodówki – i do tej pory jakoś sobie tego nie poukładała. Widok Ciebie karmiącej bez problemów i na żądanie, może wywoływać w niej trudne emocje, których źródła po tych kilkudziesięciu latach może nie być łatwo odnaleźć. Napięcie znajduje ujście w komentarzu skierowanym do Ciebie – ale to nie jest o Tobie, tylko o niej. Nie jest łatwo poukładać sobie w głowie, że kiedyś robiliśmy najlepiej, jak mogliśmy, z tą wiedzą i wsparciem, które wówczas mieliśmy, jeśli teraz wiadomo, że praktyki z lat 80. XX wieku na przykład dotyczące odpieluchowania mają długofalowe negatywne skutki dla pokolenia 30- i 40-latek.

A jeśli krytykuje mnie mój partner lub partnerka?

Jeśli osobą, która Cię nie wspiera w Twoich rodzicielskich priorytetach, jest Twój partner lub partnerka, warto szczerze o tym porozmawiać.  Co jest w tej sytuacji dla niego/ dla niej trudne? Czego się obawia? Jakie ma oczekiwania, wyobrażenia, potrzeby w związku lub rodzinie? Czy na pewno chodzi o karmienie, noszenie, niewymierzanie kar?

Czasem jest jakaś presja ze strony rodziny naszego partnera, o której nam nie mówi, a trudno mu poradzić sobie z konfliktem lojalności. Czasem sam potrzebuje wsparcia, by poukładać sobie własną historię rodzinną, przekonania, które wyniósł z domu, które wówczas pomagały mu sobie radzić, a teraz są już niewspierające. Jeśli trudno dojść do porozumienia, można skorzystać z pomocy profesjonalisty, na przykład psychoterapeuty rodzinnego.

Wielu psychologów się ze mną nie zgodzi, ale uważam, że mówienie przez rodziców jednym głosem we wszystkich tematach jest przereklamowane. Nie jest możliwe, żeby – nawet z najlepiej dobraną do nas osobą – zgadzać się we wszystkich kwestiach w 100%. Jeśli udajemy przed dziećmi, że tak jest, w mig wyczuwają brak autentyczności. Nie musimy się we wszystkim ze sobą zgadzać, nawet jeśli dotyczy to naszych wspólnych dzieci.

Warto pamiętać, że to każdy sam odpowiada za to, jaką relację buduje z dzieckiem. To nie Ty jesteś odpowiedzialna/y za to, jaką relację z dzieckiem będzie miał drugi rodzic. Możesz podsuwać mądre lektury (tutaj znajdziesz inspiracje dotyczące książek o Rodzicielstwie Bliskości) i inspirować własnym przykładem. Ale nie masz realnej mocy zmieniania innych ludzi, nawet tych najbliższych. Szukanie wsparcia poza własnym domem, pokazywanie swoją postawą, że to, co robisz, ma sens oraz obrona siebie i dziecka przed raniącymi komunikatami – to rzeczy, na które masz wpływ i na których warto się skupić.

Trzymam mocno kciuki!

 

Jesteś na urlopie macierzyńskim? Zastanawiasz się, co dalej? Zamów książkę Karli Orban:

Jak przeżyć z High Need Baby?

Jak przeżyć z High Need Baby?

 

Ustalmy sobie na początku jedną rzecz: z bycia high need się nie wyrasta. Ponieważ poświęciłam temu zagadnieniu osobny artykuł (tutaj), to wyjaśnię tylko w skrócie: traktujemy bycie hajnidem jako określenie na pewien zbiór cech temperamentu. Temperament to najbardziej stabilna część naszej osobowości, uwarunkowana przede wszystkim czynnikami wrodzonymi i mało podatna na zmiany. Oczywiście przejawy bycia wymagającym, czyli same zachowania, się zmieniają. To nie jest tak, że czterolatka nadal trzeba nosić na rączkach, a siedmiolatek budzi się dziesięć razy w nocy i sprawdza, czy jesteśmy obok (ufff). Mimo wszystko warto patrzeć realistycznie: z bycia wymagającym dzieckiem się nie wyrasta, a wymagające dzieci wyrastają na wymagających dorosłych, czego przykładem jestem ja sama 🙂

Zanim jednak do tego dojdziecie, postanowiłam przygotować zbiór moich luźnych porad pt. “Jak przeżyć z wymagającym dzieckiem?”, w którym opieram się nie tylko na wiedzy psychologicznej, ale na własnych doświadczeniach jako mamy High Need Córki. Skupiam się na perspektywie pierwszego roku życia dziecka, ponieważ jest on zwykle bardzo trudny: nowa sytuacja, bez dostatecznie dobrego wsparcia, dochodzi zmęczenie wstawaniem do dziecka w nocy, wyzwania związane z karmieniem niemowlaka itd. Słowem: podzielę się tym, co pomogło mi przetrwać w miarę dobrym zdrowiu fizycznym i psychicznym ten pierwszy rok po porodzie 🙂

I skoro już jesteśmy w temacie zdrowia – ważna informacja. Zanim stwierdzisz, że ten typ tak ma, to po prostu temperament i czas skoncentrować się na szukaniu strategii, które pomogą rodzinie, najpierw wartosprawdzić, czy nasze dziecko to na pewno high need baby, czy może ma jednak jakieś problemy natury medycznej.

Duża część maluchów uznawanych za dzieci wymagające, ma pierwotnie łatwy temperament, ale jest niestety niezdiagnozowana. W pierwszej trójce problemów zdrowotnych, które mogą powodować niepokój niemowlaka są: alergie, choroba refluksowa i trudności z karmieniem. Krótki artykuł na temat diagnoz, które warto wziąć pod uwagę, znajdziesz TUTAJ.

Po drugie – nie porównuj! Nie porównuj swojego dziecka do innych dzieci. Nie porównuj siebie do innych matek. Ogromnie dużo energii, którą mogłybyśmy przeznaczyć na codzienne funkcjonowanie i cieszenie się macierzyństwem, wysysa z nas porównywanie swojej rodziny z innymi. Często wystarczy jedno przypadkowe spotkanie z rodzicem dziecka, które ma dużo spokojniejszy temperament, żeby mocno i na długo zepsuć nam humor – chociaż na co dzień całkiem nieźle sobie radzimy i już zaakceptowałyśmy sytuację.

To oczywista oczywistość, ale: dzieci są różne. Psychika ludzka działa w ten sposób, że dość łatwo przypisujemy sobie zasługi, nawet jeżeli obiektywnie rzecz ujmując nie mieliśmy na coś zbyt dużego wpływu. Słyszałaś o tym, że sukces ma wielu ojców? Często uważamy, że jeżeli nasze dziecko w jakiś sposób się zachowuje, to wynika z naszej ciężkiej pracy. A to guzik prawda 🙂 Niby XXI wiek, a nadal nie doceniamy roli genów i czynników wrodzonych.

Warto porozmawiać z ludźmi, którzy mają minimum troje dzieci. Oni zwykle już mają w sobie dużo pokory i nie przeceniają swojego wpływu na zachowanie potomków. Bardzo często słyszę od tych rodziców: „Ja z moją całą trójką robiłam dokładnie to samo: wszyscy mieli taki sam rytm dnia, ten sam rytuał wieczorny, o tej samej porze. I jedno przesypiało od urodzenia całe noce, a drugi ma 2,5 roku i nadal się budzi 3 razy”.

Kiedy porównujemy się z innymi, często nie znamy historii tej osoby: jej zasobów, wsparcia, które ma na co dzień, priorytetów, poglądów, a wreszcie kosztów, jakie ponosi. Może zastanawiałaś się kiedyś, jak to jest, że inni mają niemowlaka i mają posprzątane, ugotowane (i to obiad dwudaniowy z deserem), zrobione paznokcie i jeszcze rozwijają swój biznes? To proste: mają inną sytuację (ok, albo posiadają sprzęt do wydłużania doby, ale wtedy poproszę o namiary na tych ludzi, bo chętnie skorzystam). Jeżeli ktoś ma dziecko, przy którym opieka jest dużo mniej obciążająca, bo jest w stanie więcej się samo sobą zająć, ma długie samotne drzemki i śpi w nocy bez wybudzeń, a poza tym pomoc babci lub niani na kilkadziesiąt godzin w tygodniu, to wiadomo, że taka osoba będzie miała inne zasoby energetyczne i czasowe niż Ty. Mimo bycia mistrzynią produktywności nie rozwinę firmy pracując 3 godziny późnymi wieczorami, zmęczona po całym dniu, tak jak mama, która ma dziecko na 8 godzin w przedszkolu, prawda? Czysta arytmetyka.

Nie chodzi o to, żeby odciąć się od osób, które dobrze sobie radzą i ogarniają. Czasami gdy zapytasz: A jak ty to robisz, że…?, ktoś Ci sprzeda jakiś patent, na który Ty nie wpadłaś. Ale jeśli obserwowanie takich ludzi czy spotykanie z nimi nie robi Ci dobrze, może lepiej będzie, jeśli czasowo to ograniczysz?

Żyj tu i teraz. Czasem robimy sobie mocno pod górkę, bo wydaje nam się, że przygotowujemy dziecko i siebie do przyszłych trudności albo w ogóle do “ciężkiego życia”. Na przykładzie snu: są matki, które pięć razy w nocy wstają do niemowlaka, wyciągają go z łóżeczka, karmią i próbują przez kolejne pół godziny odłożyć go tam z powrotem, bo maluch budzi się przy dotknięciu prześcieradła. Jednocześnie zapierają się rękami i nogami, żeby zabrać to dziecko do swojego przygotowanego według zasad bezpieczeństwa łóżka, bo boją się, że za rok  trudno im będzie je odzwyczaić. A wcale nie musi tak być. Może za rok nie będzie Ci przeszkadzało, że śpisz razem z dzieckiem. Może ono nie będzie już chciało z Tobą spać. A może wyprowadzenie go nie będzie takie trudne, jak Ci się to jawi teraz, a przynajmniej od dziś zaczniesz się wysypiać? Często martwimy się na zapas o rzeczy, które potem w ogóle się nie wydarzają. Zastanów się, co pasuje dziecku i co jest w zgodzie z Tobą na dziś, a nie co to będzie za trzy lata.

W ruchu Anonimowych Alkoholików panuje zasada, żeby myśleć tylko i wyłącznie o dzisiejszym dniu. Jeżeli jesteś uzależniony, to Twoim celem jest dzisiaj się nie napić. Jeżeli dzisiaj się nie napiłeś, świetna robota! A jutro zaczynasz od początku. I dokładnie tak samo jest w rodzicielstwie. Jeżeli masz małe wymagające dziecko, to Twoim celem jest dożyć dzisiaj do wieczora. Wszyscy coś zjedli, było przytulane, dożyłaś do wieczora? Super, zjedz coś smacznego. Nie wyszło Ci? Nakrzyczałaś na dziecko, nieposkładane pranie z rezygnacji nad Twoim zorganizowaniem samo weszło do szafy, masz wrażenie, że jesteś najgorszą matką świata? Dzisiejszy dzień odkreśl grubą linią. Jutro startujesz ze wszystkim od początku.

W wymagającym rodzicielstwie bardzo ważne jest bycie elastycznym. Każdy, kto mieszka z hajnidem, prawdopodobnie wie, że to, co się sprawdza dzisiaj, za trzy dni już nie działa. Życie z dzieckiem wymagającym polega na tym, że trzeba mieć bardzo dużo pomysłów, być kreatywnym i otwartym na zmiany. Macierzyństwo leczy z nadmiernego kontrolowania. Jeśli ktoś funkcjonował według zegarka i rozpisanej godzinowo listy zadań, to po urodzeniu dziecka może przeżyć mocny szok. Wymagający maluch rozsypuje nasze plany i harmonogramy w pył.

Im więcej masz wymyślonych i wypróbowanych strategii na swoje dziecko, tym lepiej. Wtedy łatwiej z dzieckiem spędzać czas w różnorodny sposób i w różnych miejscach. Kiedy słyszę ekspertów, którzy rekomendują kładzenie dziecka na drzemki wyłącznie w swoim łóżeczku, mam ogromne wątpliwości. To z pozoru brzmi całkiem kusząco: dwie drzemki po dwie godziny w łóżeczku; Ty w tym czasie sobie sprzątasz, gotujesz, pierzesz, czytasz książkę, oglądasz serial. Z drugiej strony, jesteś zmuszona na każdą taką drzemkę wracać do domu. Gorzej, jeśli staniecie w korku wracając do domu, ktoś proponuje wyjście na kawę, macie do porozwożenia starsze dzieci. Na myśl o urlopie jesteś już spocona, bo przecież tam będzie inaczej, inny plan dnia…

Nie patrz na zegarek, a patrz na własne dziecko i na potrzeby swojej rodziny. Nie działają rzeczy, które działały tydzień temu? Wchodzisz do mnie na grupę na Facebooku i pytasz: co u Was działa? Jak sobie z tym radzicie?

Kiedy słyszę o tym, że masz dziesięciomiesięczne dziecko i od porodu nie byłaś na wizycie kontrolnej u ginekologa… Jeśli mówisz, że trzeci rok z rzędu nie byłaś na cytologii albo u stomatologa, bo masz wymagające dziecko… to mam ochotę wyć do księżyca. Wymagające dzieci potrzebują ZDROWYCH rodziców. Wiem, że podróżowanie do lekarza z zanoszącym się w samochodzie maluchem, z nienawiścią do fotelików, to żadna atrakcja. Wiem, że proszenie kogoś dorosłego, żeby zajął się dzieckiem, którym zajmować się niełatwo, to skomplikowana operacja. Ale to gra warta świeczki.

Bardzo ważne dla każdego dziecka jest to, żeby mieć więcej bliskich opiekunów, z którymi czuje się bezpiecznie. Nie jest prawdą, że dla hajnida liczy się tylko mama, a reszta osób dopiero po czwartym roku życia będzie mieć znaczenie. Im więcej dziecko ma dorosłych, z którymi może zostać w domu, pójść na spacer, do których możemy je zawieźć na dwie godziny, tym lepiej. Od pierwszych miesięcy można rozszerzać “wioskę”, której rośnie dziecko (bo to, że “do wychowania dziecka potrzebna jest cała wioska”, pewnie słyszałaś?). Na początku faktycznie siedzimy we trójkę i nie mamy realnego pożytku z innego dorosłego, bo gdy tylko zmierzamy do kuchni, maluch płacze, dopóki nie wrócimy albo pełza za nami. Z czasem dziecko uzna tę osobę za zaufaną i będzie mogło z nią zostawać na dłużej. Dlaczego to ważne? Żebyś mogła odpocząć, zadbać o siebie, swoje zdrowie, chociażby wypić ciepłą kawę.

Coraz więcej mówi się o wypaleniu zawodowym, które dotyka przede wszystkim osób z angażującą emocjonalnie pracą wśród ludzi, jak lekarze, pielęgniarki, nauczyciele czy psychologowie. Można poczuć coś na kształt wypalenia, będąc rodzicem 24/7. Szczepionką na wypalanie się jest regularne spotykanie się z innymi dorosłymi ludźmi i bycie choć przez dziesięć minut dziennie samej ze sobą. Czasem wystarczy samotny spacer do Biedronki (pamiętam swój pierwszy po porodzie, ależ to była cudowna rozrywka!!! Jak Disneyland po prostu!). A zadbanie o siebie często jest możliwe tylko wtedy, kiedy nasze dziecko ma innych zaangażowanych emocjonalnie opiekunów, z którymi czuje się bezpiecznie.

Searsowie w swojej książce o wymagających dzieciach piszą:

„Nikt nie zrozumie rodzica wymagającego dziecka tak, jak drugi rodzic wymagającego dziecka”

Jeśli tam nie byłeś, jak tego nie przeżyłeś, to może być Ci trudno zrozumieć, o co właściwie chodzi. Czy Ty też zauważyłaś, że gdy opowiadasz o swoich doświadczeniach, inni patrzą czasem podejrzliwie? Z takim chyba-troszkę-przesadzasz-przecież-wszystkie-dzieci-są-wymagające w oczach? Szukaj więc wsparcia emocjonalnego u ludzi, którzy też tam byli. Zapraszam serdecznie do mojej grupy na Facebooku. Może w Twoim mieście mamy spotykają się przy kawie, a jeśli nie, może zaczniesz organizować takie spotkania (ja zaczęłam!)?

Temat na osobny artykuł, bo to sprawa związana z bardzo podstawowymi przekonaniami o ludziach i świecie: proś o pomoc. Nie umiesz? Naucz się czym prędzej.

Jeśli masz odpowiednie środki finansowe, pewne rzeczy można załatwić za pieniądze. Można sobie zamówić dietę pudełkową, korzystać z dowożonych obiadów. Można zapłacić za sprzątanie mieszkania, za opiekunkę/opiekuna do dziecka. O gadżetach, z których korzystają rodzice HNB pisałam tutaj, a patenty kulinarne zebrałam w tym artykule.

Warto mówić bliskim wprost: “nie radzę sobie, potrzebuję pomocy”. Czasem to polega na tym, że mama, teściowa, przyjaciółka przywiezie Ci porcję pierogów czy gar rosołu albo pojeździ za Ciebie na mopie, jeśli z ząbkującym niemowlakiem wydeptujesz aktualnie ścieżki w dywanie. Bywa, że proszenie o pomoc to otwarta komunikacja z partnerem: „Wiem, że miałeś zaplanowany wyjazd na ryby w sobotę, ale bardzo potrzebuję odespać rano dwie godziny”. Urlop macierzyński nie oznacza, że tylko matka ma się opiekować dzieckiem 24 godziny na dobę. Niewiele jest zawodów, w których trzeba być ciągle czujnym i ciągle ma się na sobie brzemię odpowiedzialności za czyjeś życie. Uwierz mi, ja w pracy zawodowej odpoczywam, choć jest przecież emocjonalnie obciążająca.

Proszenie o pomoc to również szukanie specjalistycznego wsparcia, jeżeli jest ono potrzebne. Badania pokazują, że matki dzieci z trudniejszym temperamentem są bardziej narażone na depresję poporodową [1]. Jeśli czujesz, że nie radzisz sobie, że potrzebujesz z kimś porozmawiać, masz problemy z zasypianiem, apetytem, emocjami, w tym lękiem, jesteś przygaszona, ciągle smutna albo o wszystko się wściekasz, poszukaj psychiatry, psychologa lub psychoterapeuty. Dalsze informacje na temat depresji poporodowej i kontakty znajdziesz w tym artykule.

Pierwszy rok z hajnidem? Ja też tam byłam! Przeżyłam. Będzie lepiej, obiecuję!

Podpisano: Magdalena Komsta – matka urodzonej w 2015 roku High Need Córki i psycholożka w jednym

 

Potrzebujesz sprawdzonych informacji o high need babies? Sprawdź szkolenie „High need baby".

 

Książki o Rodzicielstwie Bliskości – starsze dzieci

Książki o Rodzicielstwie Bliskości – starsze dzieci

W poprzednim wpisie z tej serii przedstawiłam swoich książkowych ulubieńców dla rodziców niemowląt i dzieci do 2 roku życia. Tym razem przygotowałam propozycje dla tych z Was, którzy są zainteresowani Rodzicielstwem Bliskości, a mają w domu przedszkolaka lub dziecko w wieku szkolnym.

Komunikacja

„Moje dziecko doprowadza mnie do szału” Isabelle Filliozat, wyd. Esprit

Pisałam już o tych tragicznych tytułach i fatalnych okładkach książek dobrej autorki? (tak, tutaj).

Książka ma taką samą strukturę, jak poradnik przeznaczony dla rodziców młodszych dzieci. Po wstępnym rozdziale poświęconym zachowaniom, które często w wieku szkolnym się pojawiają, kolejne rozdziały odnoszą się do przedziałów wiekowych i charakterystycznych dla nich trudności (ośmiolatki, którym często coś wypada z rąk, jedenastolatki i gry komputerowe…). Wszystko w odniesieniu do relacji z dzieckiem oraz wiedzy o funkcjonowaniu ludzkiego mózgu. Bez rozgadywania się, ale z konkretami.

Papierowa książka – kupisz TUTAJ

Ebook – kupisz TUTAJ

Na język polski przetłumaczono jeszcze jedną książkę Filliozat – poświęconą wspieraniu dzieci w przeżywaniu emocji i rozumieniu własnych, rodzicielskich uczuć: „W sercu emocji dziecka”. Również polecam! (papier – KILK!, ebook – KLIK!)

 

„Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły” Adele Faber, Elaine Mazlish, wyd. Media Rodzina

Poradnik podobny do opisywanego przeze mnie w I części artykułu „Jak mówić, żeby maluchy…” – różnica polega na dopasowaniu przykładów. Ta wersja jest przeznaczona dla starszych przedszkolaków i dzieci szkolnych. “

Prezentuje bowiem w bardzo praktyczny sposób zasady skutecznej i empatycznej komunikacji. Znajdziesz tu konkretne dialogi, przykłady sformułowań, pytań i zachowań podane w przystępnej formie, także komiksowej. Do zainspirowania się, jeśli ktoś zna podstawy, ale nadal brakuje mu narzędzi.

Papierowa książka – kupisz TUTAJ

Ebook – kupisz TUTAJ

 

„Dobra relacja. Skrzynka z narzędziami dla współczesnej rodziny” Małgorzata Musiał, wyd. Mamania

Gdybym miała powiedzieć, jaką JEDNĄ książkę kupić, mając w domu przedszkolaka, dziecko szkolne lub więcej niż jedno dziecko, bez wątpienia wskazałabym na tę. Bardzo mi brakowało na polskim rynku takiej osadzonej w naszym kręgu kulturowym pozycji, w której krok po kroku za rękę prowadzi nas przez rozumienie Rodzicielstwa Bliskości w praktyce: czym są granice, jak wspierać dzieci w wyrażaniu emocji, skąd się bierze chęć do współpracy, jak rozwiązywać konflikty, także między rodzeństwem, co z karaniem i nagradzaniem.

Od Gosi Musiał przejęłam rewelacyjną strategię na bieżące rozładowywanie napięcia emocjonalnego pt. „śpiewaniem piosenek z brzydkimi słowami w myślach” 😀 Poleciłam ją Wam kiedyś na Facebooku i dajecie znać, że działa 😀

Papierowa książka – kupisz TUTAJ

 

„Mów, słuchaj i zrozum” Petra Krantz Lindgren, wyd. Mamania

Książka, z której można nauczyć się sposobu komunikacji nazywanego Porozumienie Bez Przemocy (lub NVC – Nonviolent Communication). Na przykładach, które wielu rodziców zna z codziennego życia: dziecko, które chce, żeby mu kupić trzeciego loda; brat, który mówi, że nienawidzi siostry; chłopiec, który nie chce założyć kasku, idąc na rower.

Jeśli sama słyszysz, jak grozisz, straszysz, przekupujesz lub przedrzeźniasz i doprowadza Cię to do szału, bo jedziesz z automatu, choć chciałabyś mówić inaczej, to znajdziesz tu konkretne wskazówki i strategie. Wszystko po to, by wspierać poczucie własnej wartości u dziecka, które czuje się szanowane bez względu na to, co robi.

Papierowa książka – kupisz TUTAJ

Jeśli nie kary i nagrody, to co?

Gdy dziecko rośnie, często pojawia się refleksja, czy można je wychować bez karania i nagradzania. I czy te behawioralne systemy wzmocnień i wygaszania można czymś zastąpić. Świetnie z tymi wątpliwościami rozprawiają się dwie książki:

 

„Wychowanie bez nagród i kar” Alfie Kohn, wyd. MiND

Książka, która na części pierwsze rozkłada rzeczywiste, potwierdzone naukowo dalekosiężne skutki stosowania nagród i kar, ale także powody, dla których warunkowanie uwagi wydaje nam się często absolutnie konieczne lub naturalne. Po pierwszej lekturze może się w Was pojawić sporo zdziwienia: jak to, moje zachowania wynikają z lęku? Z nieuświadamianych dotychczas przekonań? Przecież ja naprawdę nie myślę o dziecku w ten sposób!

Ogromny plus za KONKRETNE propozycje „co zamiast” – i uparte dążenie do przedstawienia perspektywy dziecka. To jest książka po której widzi się, jak dużo rodzicielstwo wymaga pracy nad sobą samym, a nie nad dzieckiem.

Papierowa książka – kupisz TUTAJ

Ebook – kupisz TUTAJ

 

„Dodaj mi skrzydeł! Jak rozwijać u dzieci motywację wewnętrzną?” Joanna Steinke-Kalembka, wyd. Samo Sedno

Ogromne pozytywne zaskoczenie – po okładce i tytule spodziewałam się czegoś zupełnie innego (wyobraziłam sobie jakieś dopingowanie do osiągania szkolnych sukcesów), a dostałam zwięzły, konkretny i wysycony aktualną wiedzą poradnik nie tylko po motywowaniu (czy raczej towarzyszeniu w rozwoju), ale i o niekaraniu i nienagradzaniu dla rodziców dzieci w wieku szkolnym.

Autorka w umiejętny sposób łączy informacje o rozwoju mózgu i wpływie emocji oraz relacji na działanie z przykładami technik do zastosowania od dzisiaj. Lektura obowiązkowa dla wszystkich, którzy frustrują się, że „dziecko nie sprząta”, nie che się uczyć, złości się, gdy odnosi porażkę.

Papierowa książka – kupisz TUTAJ

Ebook – kupisz TUTAJ

Zrozumieć mózg dziecka

„Self-Reg”Stuart Shanker, wyd. Mamania

Lektura obowiązkowa nie tylko dla rodziców. Nie spotkałam dotąd osoby, której zapoznanie się z pomysłem Stuarta Shankera nie pomogło zrozumieć dziecka i / lub zadbać o samego siebie. Koncepcja jest prosta: każdemu człowiekowi trudno jest być w stanie optymalnego pobudzenia, jeśli oddziałują na niego silne lub przewlekłe stresory – począwszy od biologicznych przez emocjonalne i poznawcze aż po społeczne i prospołeczne. Warto ich poszukać i popracować nad zmniejszeniem ich siły rażenia. Nie zawsze to oznacza, że uda się je usunąć, ale można zastanowić się, co zrobić, by nie rozregulowywały nas lub dziecka tak silnie i na tak długo.

Papierowa książka – kupisz TUTAJ

 

„Zintegrowany mózg – zintegrowane dziecko” Daniel J. Siegel, Tina Payne Bryson, wyd. Rebis

Przypisywanie dzieciom złych intencji jest pozbawione sensu, ponieważ to ich rozwijające się mózgi sprawiają, że trudno im kontrolować swoje zachowania. Chociaż gdy teraz o tym myślę, że wiele z zaprezentowanych strategii jest bardzo przydatna we współpracy z dorosłymi – wszak obszary odpowiedzialne za podejmowanie decyzji rozwijają się jeszcze po 30 (tak, trzydziestym) roku życia!

Mam ochotę za jakiś czas przedstawić na blogu strategie zaproponowane przez Siegela dla najmłodszych dzieci, bo łączą wspieranie rozwoju emocjonalnego i poznawczy z dbaniem o dobrą więż i baaaardzo przydają mi się w pracy z rodzicami uczącymi się komunikacji z maluchami.

Papierowa książka – kupisz TUTAJ

O codziennym życiu

„Dziecko z bliska idzie w świat” Agnieszka Stein, wyd. Mamania

Książka Agnieszki Stein poświęcona komunikacji i wyzwaniom związanym z wchodzeniem dziecka w świat szkoły. Bardzo dużo tam materiałów do pracy nad sobą i własnym rodzicielstwem, potrzebami, umiejętnościami budowania relacji. Sporo miejsca Agnieszka poświęciła wychodzeniu dziecka, którym opiekowano się w duchu RB, w świat, który przecież niekoniecznie jest taki bliskościowy. Znajdziesz tam inspiracje do tego, co można zmienić, a z czym i w jaki sposób sobie poradzić, jeśli zmiana jest niemożliwa.

Polecam tym z Was, którzy martwią się, czy na dłuższą metę Wasz styl wychowawczy będzie musiał się zmienić pod wpływem szkoły, albo czy wolne dziecko odnajdzie się w systemowej placówce lub wśród rówieśników.

Papierowa książka – kupisz TUTAJ

 

„Potrzebna cała wioska” Agnieszka Stein, Małgorzata Stańczyk

Niedoceniana – moim zdaniem – a idealna na dwa popołudnia książka Agnieszki Stein w formie wywiadu prowadzonego przez Małgosię Stańczyk, to „Potrzebna cała wioska” – BARDZO dużo mnie osobiście poukładała treści z poprzednich książek Agnieszki w spójną całość. Fajnie się zresztą obserwuje, jak zmieniają się ludzie i jak własne doświadczenia  macierzyńskie wpływają na zawodową orientację.

Papierowa książka – kupisz TUTAJ

„Wspólne dorastanie” Carlos Gonzalez, wyd. Mamania

Nowość od mojego ulubionego hiszpańskiego pediatry.

Tym razem zostawia temat usypiania, karmienia i zabawy, a podejmuje zagadnienia bliższe rodzicom dzieci szkolnych i nastolatków. Co robić w przypadku rozstania rodziców? Czy i jak stać się dla nastolatka autorytetem? Czy ADHD istnieje? Jak zmniejszyć prawdopodobieństwo, że nasze słodkie maleństwo kiedyś wejdzie w narkotyki? Jak sobie radzić z rodzicielskim przytłoczeniem?

Gonzalez pisze jak zwykle lekko, z humorem, ale w oparciu o naukowe źródła. Nic nie poradzę na to, że kupiłabym i przeczytałabym z entuzjazmem każdą jego książkę, nawet o hodowli świnek morskich.

Papierowa książka – kupisz TUTAJ

Daj znać w komentarzu, czy coś jeszcze dodałabyś do mojej czytelniczej listy – powoli szykuję 3 część artykułu, może jest jakaś książka, której jeszcze nie znam?

Wpis zawiera linki afiliacyjne – jeśli z nich skorzystasz, kupując książki, nie zapłacisz więcej, a właściciel sklepu podzieli się ze mną drobną częścią swojego zysku. Będzie to dla mnie również znak, że ufasz moim rekomendacjom.

Jesteś na urlopie macierzyńskim? Zastanawiasz się, co dalej? Zamów książkę Karli Orban: