Jak to jest być Panem Nianią? Wywiad Karli Orban z Damianem Maciejewskim

Jak to jest być Panem Nianią? Wywiad Karli Orban z Damianem Maciejewskim

Zawód niani jest jednym z najbardziej sfeminizowanych. Czy to jednak oznacza, że mężczyźni nie są zainteresowani pracą opiekunów? Jak wygląda w praktyce poszukiwanie pracy jako niania? Z jakimi wyzwaniami praca niani się wiąże i co można zrobić, by panów w opiece pracowało więcej? Odpowiedzi na te i wiele innych pytań znajdziesz w rozmowie psychologa Karli Orban, autorki książki „Żłobek, babcia, niania czy ja sama?” i Pana Niania, czyli Damiana Maciejewskiego, jednego z najbardziej znanych opiekunów dziecięcych w Polsce.

Karla Orban: Jaka była Twoja droga do pracy z dziećmi? Skąd pomysł, żeby pracować jako Pan Niania?

Damian Maciejewski, Pan Niania: Być może to, co teraz powiem zabrzmi trywialnie, ale – cytując klasyka polskiej kinematografii komediowej, a dokładniej fragment sceny z kultowego filmu „Chłopaki nie płaczą”, pomijając przy tym, jak ważne było to pytanie (śmiech) – zapytałem się siebie, co chcę w życiu robić, a potem zacząłem to robić. 😉

A tak na poważnie, nie należę do osób, które mają szczęście. Moje życie nigdy nie było „usłane różami”. Przejście z etapu wczesnego nastolatka, bardzo wrażliwego, od razu na głęboką wodę dorosłości, gdzie mimo że jestem pracowity i dokładny, wszystko szło mi jak po grudzie i nie opuszczał mnie pech, nie ma co ukrywać „przygniotło mnie”. Przyznaję się, nie byłem na to psychicznie gotowy. Odcisnęło to na mojej psychice jakieś piętno, towarzyszyły mi niepewność, lęki i strach. Potrzebowałem pomocy, w pełni świadom swojego stanu psychicznego. Nawet o to prosiłem! Zamiast tego niestety dostawałem „słowa wsparcia” typu: „pewnie jesteś leniem”, „pracować ci się nie chce”, „jesteś do niczego”, „nigdy nic w życiu nie osiągniesz”, „jesteś debilem”, „nigdy nie będziesz miał pieniędzy”, „do niczego się nie nadajesz” i wiele, wiele innych.

Jako dziecko i nastolatek chciałem być piosenkarzem, sportowcem lub artystą kabaretowym. Przez swoją nieśmiałość i brak pewności siebie, byłem jednak ciągle tym „gościem, co stoi z boku”. Miewałem też dziwne momenty w swoim życiu kiedy ze skrytego, zamkniętego chłopaka stawałem się nagle „duszą towarzystwa”, najbardziej rozbawionym i zabawnym chłopakiem, tylko po to, by za chwilę „zgasnąć” w codzienności pośród czterech ścian, płakać, mieć myśli samobójcze. W tamtym czasie byłem parę razy na wizytach u psychologa. Nie było mnie stać na stałą terapię, wiem jedynie, że wstępnie miałem postawioną diagnozę nerwicy lękowej i depresji. Można by zapytać: po co nam to wszystko opowiadasz…? Co to ma wspólnego z twoją drogą do bycia nianią, Panem Nianią…? Bardzo dużo! Te wszystkie sytuacje ukształtowały to kim jestem dzisiaj. Sam czasami się dziwię, że po takich perypetiach nie wyrosłem na „zbira”, tylko na jeszcze bardziej wrażliwego gościa.

KO: Czy zawsze pracowałeś z dziećmi?

DM: Nie, miałem po drodze całkiem sporo prac. Robiłem naprawdę różne rzeczy i wykonywałem wszelakie zawody, które nie miały nic wspólnego z dziećmi. Co dokładnie? Może to i jeszcze wiele „smaczków” zostawię na później, może na swoją książkę? (śmiech)

Czy byłem zadowolony z tego gdzie i jak pracowałem…? Stanowczo nie, wręcz odwrotnie – dobijało mnie to psychicznie jeszcze bardziej. Co do dzieci, odkąd pamiętam, uwielbiałem je, odnajdywałem się w tym jak ryba w wodzie. Znam dobrze swoje serce, wrażliwość i muszę szczerze przyznać, że czasami naprawdę mam wrażenie, że jest to moja życiowa zmora, ponieważ wiele rzeczy bardzo mocno przeżywam, niektóre nawet przez kilka, kilkanaście lat. Czasami ma to swoje plusy. Podejrzewam, że dzięki temu moja wyobraźnia i empatia nie znają granic, a to, co myślę, pozwala mi czasami bezszelestnie te dzieci rozumieć. Znaleźć z nimi wspólny język czy – jak w przypadku niemowląt – dać to ciepło, którego każdy z nas potrzebuje. Szczególnie ten mały człowiek, który, choć czasami wygląda jakby chciał nam coś powiedzieć, to niestety pozostaje mu dać nam znak swoim płaczem, uśmiechem, gaworzeniem czy ruchami ciała.

KO: Wróćmy do szukania własnej drogi. Co było dalej?

DM: Mijały dni, miesiące, lata… Zdawałem sobie sprawę, że nie spełnię większości swoich marzeń, ponieważ nie miałem takich możliwości, znajomości, pieniędzy, by robić to, co kocham. Zastanawiałem się więc, co mogę robić, żeby być zadowolonym. I wtedy stała się rzecz przyziemna. Pewnego dnia przyszła do nas koleżanka, studentka zaoczna i powiedziała, że w tygodniu dorabia jako niania. Tak jej słuchałem i słuchałem, oczy mi się zaświeciły i od razu pomyślałem, że przecież właśnie to mogłoby być pracą, którą mógłbym wykonywać z „sercem na dłoni”. Mógłbym normalnie pracować, robić coś co lubię, a tego przecież właśnie tyle czasu szukałem. Nie musieć iść do pracy i patrzeć na nią tylko i wyłącznie przez aspekt finansowy, a po prostu robić coś, w czym mogę się jakkolwiek spełniać. Długo nie zwlekając, spytałem się jej, jak zaczęła, gdzie poszukać klientów itd. Przyjęła to ze śmiechem myśląc, że pewnie sobie żartuję. Nikt nie wziął tego na poważnie. Ale ja uparcie mówiłem, że jeszcze zobaczą, że się przygotuję. Doświadczenie już jakieś mam, może jeszcze nie za wielkie i nie stricte jako niania, ale podszkolę się, nabiorę doświadczenia. Przemyślę, jak się zareklamować.

Wiedziałem, że będzie mi jako mężczyźnie znacznie trudniej, aniżeli kobiecie. W dodatku w głowie pojawiały się co i rusz niewspierające myśli, jak to przyjmą ludzie, czy zostanę wyśmiany, czy ktokolwiek mi zaufa i powierzy swoje dziecko mojej opiece…? Wiedziałem jednak, że jak nie wyjdę poza strefę komfortu, to w moim życiu nigdy nic się nie zmieni. Wątpliwości było co niemiara… A jednocześnie opieka nad dziećmi miała w sobie to „coś”. Coś, co sprawiało, że SIĘ CHCIAŁO. Co było potem, to już temat na książkę (śmiech). Ale działo się i nieustannie się dzieje, cały czas, na szczęście, w dobrą stronę . Jest o czym opowiadać. A ja staram się wciąż przełamywać stereotypy, przechodzić stopniowo poziom wyżej, rozwijać się i być codziennie lepszą wersją siebie z dnia poprzedniego.

KO: Trudno normalizować rolę opiekuna dziecięcego, gdy w Polsce niewielu mężczyzn decyduje się na urlop macierzyński i/lub wychowawczy. Jak myślisz, dlaczego?

DM: Myślę, że jako społeczeństwo patrzymy na te kwestie zbyt stereotypowo, choć i tak ostatnimi czasy możemy zauważyć trend zwyżkowy. I mężczyźni zaczynają patrzeć inaczej na kwestie rodzicielstwa, ojcostwa, aniżeli, powiedzmy, jeszcze 20-30 lat temu. To się powoli zmienia. Uważam, że to też nie jest dobre, żeby teraz świat się przewrócił do góry nogami, bo być może większość facetów nie jest na to po prostu gotowa, za co nikt nie powinien nikogo ganić. Pozwólmy, by mogło się to rozwinąć spokojnie, swoim tempem.

Mężczyźni powinni spojrzeć na ten temat także z innej perspektywy. To nie jest tak, że jak będziesz zajmować się dzieckiem, a twoja kobieta będzie pracować, to nie będziesz już mężczyzną. Po pierwsze, dużo zależy od uwarunkowań psychologicznych. Nie zawsze jest tak, że kobieta jest bardziej gotowa na opiekę nad dziećmi niż facet. Depresja poporodowa, połóg, zaburzenia hormonalne, miesiączki to tylko kilka z niewielu czynników mogących wpływać na nie zawsze pełną zdolność do pełnienia opieki nad dzieckiem.

Po drugie, pomijając już aspekty czysto psychologiczne, czasami bywa tak, że to kobieta ma lepiej płatną pracę i dla dobra rodziny rzeczywiście opłaca się to, żeby to jednak mężczyzna został w domu z dzieckiem. Jeszcze raz jednak powtórzę, że to nie powinno być dla żadnego mężczyzny jakkolwiek uwłaczające. Szukając zalet z męskiej perspektywy dodam z własnego doświadczenia, że wiele kobiet postrzega troskliwych, opiekujących się dzieckiem mężczyzn jako bardzo męskich (śmiech).

Dochodzi nam również karmienie piersią… Dlatego właśnie jest to temat rzeka i nie możemy patrzeć na każdy przypadek zero-jedynkowo. O tym wszystkim powinny zadecydować rozum i serce, do spółki. Obydwoje rodziców – w końcu kto, jak nie mama i tata, mają wiedzieć, co będzie najlepsza opcją w ich sytuacji.

KO: Wróćmy do Ciebie. Jakie są najczęstsze reakcje rodziców na Twoje ogłoszenie?

Damian: Dobre pytanie 🙂 Pozwól jednak, że rozwinę swoją wypowiedź nieco szerzej. Tak, zgadza się, jestem jednym z nielicznych mężczyzn w świecie niań, co tu dużo kryć, czuję to zresztą (śmiech). Szczerze mówiąc, po prawie 5 latach pracy w tym zawodzie, jest to dla mnie już sprawą naturalną, we mnie osobiście niewzbudzającą większych emocji. Na co dzień wręcz zapominam o tym, że wykonuję taki sfeminizowany zawód. Bardziej przypominają mi o tym klienci czy ludzie, którzy mnie obserwują w mediach czy na moich kanałach w mediach społecznościowych. Stykam się z różnymi reakcjami, pojawia się cały wachlarz emocji: od hejtu i nienawiści po uwielbienie i zachwyt. Przepraszam, właściwie odpowiedziałem na to pytanie całkowicie naokoło (śmiech).

Wracając do Twojego pytania, ostatnimi czasy reakcje rodziców są naprawdę pozytywne. Dostaję od nich duży kredyt zaufania, wierzą w moje kompetencje, zaangażowanie, doświadczenie. W to, że można na mnie polegać. Nie pozostaje mi w tej sytuacji nic innego, jak tylko w ramach wdzięczności pokazać, w pewnym sensie udowodnić, że się nie mylą.

Oczywiście istnieje też grupa rodziców, którzy podchodzą do mnie z dużą dozą niepewności. Zastanawiają się, czy na pewno dobrze robią, wybierając mnie na opiekuna do swojego dziecka. W tej grupie zdarzają się klienci, których z przymrużeniem oka moglibyśmy nazwać „klientami marnotrawnymi”. Kontaktują się ze mną, wydaje się, że wszystko dobrze się zapowiada, lecz z niewyjaśnionych przyczyn nie zatrudniają mnie. Zaczynają korzystać z usług innej niani, a po różnych incydentach wracają do mnie jak bumerang z zapytaniem, czy bym jednak do nich nie przyszedł. W takiej sytuacji nie myślę nad tym wtedy za długo, uśmiecham się, nie unoszę się w żadnym wypadku dumą, nie jestem opryskliwy. Staram się pomóc najlepiej, jak potrafię. Taka jest w końcu moja rola: zapewnić najlepszą opiekę dla danego dziecka.

Ostatnia grupa to tzw. hejterzy. Ludzie, którzy mnie obrażają, m.in. wyzywając od pedofili, chorych, podejrzanych typków. Są tacy, co piszą, że w życiu by nie zostawili swojego dziecka z facetem. Tak naprawdę, gdybym bardziej sięgnął pamięcią, przykładów hejtu znalazłbym całkiem sporo. Jest to straszne, ale nikt nie mówił, że będzie łatwo. Muszę nieraz takie przytyki przyjmować „na klatę”, nie wchodzić z takimi osobami w dyskusję i robić dalej swoje.

KO: Nawet sobie nie wyobrażam, jak się z tym czujesz.

DM: Niektórzy piszą, żebym wziął się za „normalną” pracę, nie wiedząc, że prawdopodobnie pracuję „normalniej” od wielu osób. Prowadzę legalną, zarejestrowaną działalność gospodarczą, pracuję nawet po kilkanaście godzin dziennie, gdy jest taka potrzeba. Mam przy tym kasę fiskalną i terminale płatnicze. Staram się po prostu jakoś przetrwać finansowo, mimo że mam naprawdę mało kolorową sytuację i żeby mieć „na chleb”, muszę się ostro nagimnastykować. Gdyby nie szansa zarabiania z dnia na dzień, nieraz nie miałbym co do garnka włożyć.

Mimo że ciężko się czyta takie hejterskie ataki, staram się być w tym wszystkim „twardy”. Jestem zdania, że to nie ich słowa definiują, kim jestem. Robię to ja sam, a za mną przemawia to, jak działam, co sobą reprezentuję. Skłamałbym jednak gdybym powiedział, że zupełnie mnie to nie rusza. Potrafi to gdzieś „siąść” na głowę. Miałem przez to nieraz momenty zwątpienia, smutku czy załamania. Może zabrzmi to zbyt górnolotnie, ale mimo wszystkich złych chwil, jestem dumny, że mogę być opiekunem dziecięcym. że mogę codziennie spędzać czas z darami jakimi są dzieci. Dzielić się ciepłem z tymi małymi serduszkami i być może zmieniać ten świat na lepszy, ukazując mężczyznę trochę w innym świetle.

KO: No tak, w końcu wśród niektórych rodziców panuje przekonanie, że kobiety są bardziej „naturalne” i opiekuńcze w roli niani. Czy musiałeś kiedyś przekonywać, że poradzisz sobie z usypianiem czy uspokajaniem malucha?

DM: Pół żartem, pół serio, ja po prostu posiadam w sobie całkiem duży pierwiastek kobiecy (śmiech), naturalność i opiekuńczość są po prostu we mnie, nie musiałem nigdy tego w sobie jakoś specjalnie odkrywać. Aczkolwiek, wracając do twojego pytania: tak, musiałem, bardzo często, szczególnie na początku, gdy dopiero zaczynałem zajmować się opieką nad dziećmi. Patrzenie na ręce, obce domy i presja, że ma być „ideolo” – nie była to dla mnie łatwa sytuacja, często wręcz deprymująca. Czułem się z tym źle, zarazem rozumiejąc obiekcje rodziców. Brałem pod uwagę taką opcję, że na początku swojej drogi, jako facet będę często testowany i obserwowany… i tak właśnie było. W miarę upływu czasu przechodziło to jednak, kroczek po kroczku, w coraz większe zaufanie względem mojej osoby. Stawiałem się na miejscu rodziców. Wyobrażałem sobie, z jakim stresem i niepewnością muszą się mierzyć. Serio ich rozumiałem. Wiesz jak to jest: punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Musimy pamiętać, że rodzice pod moją opiekę oddają to, co mają najcenniejsze: swoje dziecko. To nie jest zabawa, to jest poważna sprawa. To żywy, często bardzo mały, a niekiedy dopiero co urodzony, mały człowiek. Tu nie ma miejsca na błędy, dziecko ma być ze mną w 100 % bezpiecznie, zadbane i odpowiednio zaopiekowane. Podsumowując, wiele razy musiałem udowadniać, że poradzę sobie z usypianiem czy uspokajaniem dziecka. Na szczęście doszedłem do takiego etapu, że nic nie muszę nikomu udowadniać. Czyli chyba zdałem ten egzamin (śmiech)… choć czasami sam się na tym łapię, że próbuję od samego początku w relacji z nową rodziną pokazać, że nieprzypadkowo opiekuję się dziećmi i potrafię to dobrze robić.

KO: Masz już duże doświadczenie w tej pracy, prawda?

DM: Pod swoimi „skrzydłami” miałem już naprawdę sporą liczbę dzieci, a większość rodziców sama się do mnie zgłasza, czytają opinie, obserwują mnie w mediach społecznościowych lub trafiają do mnie z polecenia. Często to idzie „lawinowo”. Klienci są zadowoleni, polecają mnie następnym, ci kolejnym i w efekcie okazuje się że „obsługuję” czyjąś bliższą i dalszą rodzinę, przyjaciół i znajomych. Ja również nie siedzę z założonymi rękami i staram się być aktywny na „nianiowym” rynku pracy, wychodzić poza swoją strefę komfortu i sam szukać kolejnych klientów.

KO: W tym co mówisz słychać, że to nie jest dla Ciebie dorywcza praca. Jak intensywnie pracujesz?

DM: Może teraz niektórzy się zdziwią, ale są nawet takie dni, kiedy jestem w 2-3 różnych domach. Można wyobrazić sobie zatem, jak to wygląda. Szybko, w ciągu godziny, jadąc od jednej do drugiej rodziny, muszę się przestawić, „nabrać świeżości” i przygotować psychicznie na zmianę otoczenia. Choć uśmiech i poczucie humoru towarzyszy mi na co dzień, to czasami nie jest łatwo być uśmiechniętym, pełnym radości. Tak wygląda tego typu praca od „kuchni”. Swoje wszelkie problemy musisz zostawić za drzwiami. Ciekawostką jest, że teoretycznie taki tryb pracy powinien dawać mi mnóstwo pewności siebie, a ja jednak wciąż potrafię się zestresować. Mam w sobie dużo pokory i szacunku do pracy, którą wykonuję. Myślę, że jest to dobre podejście, dzięki czemu, po kilku latach pracy jako opiekun dziecięcy, wciąż potrafię czerpać z tej pracy radość i doceniać setki chwil z podopiecznymi, przy czym wciąż się uczyć, zdobywać nowe doświadczenie.

KO: No właśnie, porozmawiajmy o dzieciach. Jakie są ich reakcje?

DM: Myślę, że to zależy od wieku. Zacznę od tego, że w tej chwili często opiekuję się najmłodszymi, czyli niemowlętami. W takich sytuacjach ciężko mówić o różnych reakcjach. Gdy pojawiam się tak wcześnie w ich życiu, traktują mnie jak osobę z bliskiej rodziny. Wtedy to, jak w przyszłości dane dziecko będzie na mnie reagować, pozostaje już tylko w moich rękach. Na ile będę w stanie stworzyć wokół dziecka taką aurę, by czuło się w pełni bezpiecznie w mojej obecności. Ważne jest również odpowiednie nastawienie rodziców/rodzica. Dlatego dużym plusem jest sytuacja, kiedy relacja opiekun-rodzic potrafi wejść na „wyższy level”, poza przekonania i stereotypy. Dziecko doskonale wyczuwa, czy potrafimy darzyć się wzajemnie szacunkiem i sympatią. Opieka nad dziećmi to jest naprawdę specyficzna praca. Co do dzieci rocznych i starszych, to reakcje są bardzo różne, często skrajne, a przy tym na swój sposób powtarzalne. Pracuję na co dzień z przeróżnymi dziećmi. Od takich, które mają jeden dzień, po nastolatków, z chłopcami i dziewczynkami, nieraz również zdarzają się dzieci z różnymi problemami zdrowotnymi.

KO: Opowiedz!

DM: Zdarzyło mi się kiedyś, że niespełna trzylatka, wcześniej uprzedzona i przygotowana na moje przyjście przez rodziców, ledwo otworzyłem drzwi, momentalnie złapała mnie za rękę. Pełna pozytywnych emocji „porwała” mnie do swojego pokoju (śmiech), nie dając mi zamienić nawet słowa z rodzicami. Mocno się irytowała, gdy chcieliśmy ze sobą porozmawiać, a sytuacja była o tyle patowa, że widzieliśmy się pierwszy raz, więc wypadało czegoś się jednak o sobie dowiedzieć, czy przekazać sobie najważniejsze kwestie, nie? Uwierzcie mi, dziewczynce ciężko było zrozumieć, dlaczego mam w jej mniemaniu „ tracić czas” na rozmowy z jej rodzicami. Przecież ja miałem przyjść do niej, a nie do nich (śmiech). Czasami dzieje się odwrotnie. Pamiętam ośmioletniego chłopca, który, jak wszedłem do domu, schował się na balkonie i, zawstydzony, spędził tam chyba z pół godziny (śmiech). Po dwóch wizytach na balkonie i próbach przekonania go, że nie jestem taki straszny, a bywam, jak trzeba, nawet niepoważny (śmiech), zaproponowałem, żeby przyszedł jak już będzie gotowy. Powiedziałem, że pójdziemy na dobry początek na dwór, zagrać w piłkę nożną, czy w cokolwiek, co lubi. Jak się później okazało, nasze wyjście na dwór okazało się zbawienne. Pomogło mu się przede mną otworzyć, jak wracaliśmy do domu byliśmy już „ziomeczkami” (śmiech).

KO: Czy jest coś takiego w pracy opiekuna, co sprawia Ci trudność?

DM: Zarobki (śmiech). Zaśmiałem się, ale to taki bardziej śmiech przez łzy, ponieważ nie oszukujmy się, pieniądze są ważne, a praca opiekuna dziecięcego jest taką samą pracą jak ta, przykładowo, informatyka, blacharza czy dentysty. Tymczasem jest jeszcze bagatelizowana i umniejszana, zastanawiam się dlaczego? Przecież patrząc na „wagę” odpowiedzialności – co człowiek posiada cenniejszego, aniżeli własne dziecko? Warto sobie samemu poważnie odpowiedzieć na to pytanie. Na drugim miejscu jest zatrudnienie, co pośrednio wiąże się z zarobkami. A dokładniej jego brak. Nianie z reguły są zmuszone pracować na „czarno”. Rzadko ktoś oferuje dobrą umowę. A gdyby cokolwiek się przydarzyło? Tfu, tfu, oby nie! Ale gdyby jednak…? Oficjalnie niania mogłaby przecież powiedzieć, że ona w ogóle nie wie o co chodzi i właściwie nie zna tych Państwa a tym bardziej ich dziecka… Alternatywą pozostają agencje opiekunek. Jeśli jednak niania chciałaby, aby opieka nad dziećmi była jej jedynym lub głównym zajęciem, wtedy sprawa rozbija się o ilość pracy. Czy będzie jej wystarczająco dużo, by móc się utrzymać. Trzy lata temu poczułem się zmuszony założyć działalność gospodarczą. Chciałem być spokojnym o wszystkie składki, legalność opieki, tak bym nie musiał przy każdym nowym zleceniu drżeć o to, jak załatwić tę sprawę formalnie.

KO: Własna działalność gospodarcza generuje duże koszty, zwłaszcza przy niepewnych zleceniach. Opowiedzmy może o nich, bo niektórzy czytelnicy mogą nie mieć doświadczeń z tą formą zatrudnienia i wyobrażać sobie, że zatrzymujesz dla siebie całe wynagrodzenie.

DM: Tak, własna firma jakkolwiek mała by nie była, to są koszty. Składki zdrowotne, ubezpieczenie społeczne i chorobowe, podatek od wynagrodzenia [dopisek Karli: lekką ręką 15-20% tego, co płaci rodzic] i księgowość. Żeby nie było, są również plusy. Klienci otrzymują „gotowy produkt” mnie, moją usługę, moje doświadczenie. Zawsze mogą znaleźć moją firmę w internecie, sprawdzić wiarygodność. Widzą, kto będzie się opiekował ich córką/synem. Usługa jest wyceniona, dostają na nią paragon bądź fakturę i je opłacają, przy czym mogą to zrobić przelewem lub kartą.

KO: Tak, to na pewno duża wygoda i komfort. Chciałabym na zakończenie zadać Ci „duże” pytanie: jak myślisz, czy jest coś, co jako społeczeństwo możemy zrobić, żeby wspierać mężczyzn w wybieraniu zawodów związanych z pracą z małymi dziećmi?

DM: Szczerze mówiąc nigdy się nad tym nie zastanawiałem, to ciekawe pytanie… Powiedziałbym: kobitki, kochajcie nas z całych sił, tak po prostu, na co dzień, choćby nie wiem jak było ciężko. Szanujmy się i wspierajmy… Mówię serio, bo o roli taty, partnera, męża miałem okazję rozmawiać z wieloma mężczyznami w różnym wieku i bardzo często te rozmowy miały wspólny mianownik. Panowie podkreślali, że są niedowartościowani, że czują, że relacje damsko-męskie pogarszają się, są zaniedbywane, gdy pojawia się dziecko. To z kolei bardzo niekorzystnie wpływa na ich samoocenę i chęć angażowania się bardziej w cokolwiek związanego z dziećmi. Może się wydawać, że nie odpowiadam na pytanie, bo mówię o mężczyźnie w roli ojca, ale to ma znaczenie ogólne, wpływa na to, jak widzi się role mężczyzn również poza rodziną Poglądy na rolę ojca kształtują to, co mężczyźni i kobiety myślą ogólnie o mężczyznach zajmujących się dziećmi, w domu i w pracy. Sam zauważam, jak wielu mężczyzn zmieniło swój punkt widzenia odkąd jestem „nianią”. Stwierdzają, po tym, jak mnie poznają i porozmawiają ze mną, że gadają z normalnym gościem, a nie z jakimś nie do końca normalnym dziwakiem ze swoich wyobrażeń (śmiech). Często słyszę od nich: „Szok! Fajnie, oryginalnie sobie wymyśliłeś to, co robisz!” W takiej chwili myślę sobie, że to jest właśnie kwintesencja tego co robię i jak to może wpłynąć na postrzeganie roli mężczyzn w społeczeństwie.

KO: A z czym Ty chciałbyś zakończyć naszą rozmowę?

DM: Kobiety zachodzą w ciążę, rodzą, karmią piersią, co jest naturalnym i przepięknym procesem. Ale mężczyźni mogą być idealnym ich uzupełnieniem, ogromnym wsparciem, a czasami wręcz grać pierwsze skrzypce w tematach związanych z opieką i wychowaniem.

Oczywiście mężczyzna musi to czuć, podobnie jak kobieta, nic na siłę. Codzienna praca z dziećmi wymaga dużo cierpliwości i opanowania, ale zyskać na tym mogą tak naprawdę wszyscy. Korzysta dziecko, któremu zapewniamy zróżnicowanie doświadczenia, wzorce ról, a przez to być może trochę inne spojrzenie na świat, zabawy, czy nawet zwykłe przytulenie – że tu płeć nie jest taka ważna, że liczą się zaangażowanie i chęci. Korzystają nasze relacje damsko-męskie, gdzie mężczyźni i kobiety, dzięki podobnym doświadczeniom z dziećmi, są w stanie bardziej zrozumieć troski, zmartwienia, problemy czy czasami po prostu zmęczenie fizyczne i psychiczne. No i w końcu, nie zapominajmy o zyskach społecznych: zyskujemy lepsze relacje międzyludzkie. A pod względem zawodowym otwarcie zarówno kobietom jak i mężczyznom nowej furtki do działania.

KO: Dziękuję Ci bardzo!

Damian Maciejewski od lat pracuje jako opiekun dzieci w różnym wieku. Prywatnie jest tatą trójki. O swoim życiu i pracy opowiada na YouTube i na Instagramie.

Jesteś na urlopie macierzyńskim? Zastanawiasz się, co dalej? Zamów książkę Karli Orban:

Roszczeniowa baba czy uważny rodzic?

Roszczeniowa baba czy uważny rodzic?

Dzisiaj „mówi” do Was Karla Orban. Artykuł na podstawie rozmowy z 16.05.2022 r. Opieka nad maluchem a zaufanie „sponsorowanej” przez książkę „Żłobek, babcia, niania czy ja sama?”.

Wybierz stronę dziecka

Jeśli musimy określić, wobec kogo mamy być lojalni, to najlepiej być lojalnym wobec swojego dziecka. Warto wierzyć dzieciom. O wiele lepiej pomylić się dwa razy na korzyść dziecka i nawet uwierzyć w to, że zostało przez kogoś uderzone, kiedy nie zostało, niż żeby doszło do sytuacji, w której dziecko mówi rodzicowi o tym, co jest dla niego trudne i słyszy: „Nie, to na pewno tak nie było”.

 

Budowanie zaufania

Rodzice zastanawiają się, jak zadbać o bezpieczeństwo swoich dzieci, co zrobić, żeby mówiły np. o jakimś podejrzanym gościu, który próbuje coś z nimi robić. Jednak zaufanie, jakie dziecko ma do nas, zaczyna się od tego, jak podchodzimy do sygnałów wysyłanych przez dziecko już teraz. Jeśli dziecko wie, że mama lub tata pójdzie i zajmie się problemem, to będzie miało większą otwartość do mówienia, gdyby podejrzany gościu rzeczywiście się kiedyś pojawił. 

 

Co nas paraliżuje?

Łatwo powiedzieć…

W wielu miejscach, które funkcjonują jako instytucje, kompletnie zamrażamy swoje prawa. Tak jak kiedyś w szkole, gdzie lepiej było nie mówić, co się myśli, żeby nie dostać za to po uszach. Kiedy wchodzimy do żłobka, przedszkola, szkoły czy placówki medycznej, odczuwamy lęk o to, czy możemy w ogóle jakoś reagować. I z jednej strony wiemy, że jesteśmy rzecznikiem swojego dziecka, a z drugiej paraliżuje nas strach.

Roszczeniowy rodzic?

Miejmy odwagę pytać. Rodzice boją się, że zostaną ocenieni jako roszczeniowi, nadwrażliwi albo tacy, którzy za bardzo się przejmują. Niekoniecznie tak musi być – nawet jeśli w innym miejscu zostaliśmy tak odebrani. Zresztą nawet gdybyśmy mieli zmierzyć się z reakcją: „Ale jest pani roszczeniowa!”, zróbmy to i bądźmy po stronie swojego dziecka. Pokażmy mu swoją lojalność, znosząc chwilowy brak komfortu. Dajmy sobie siłę i prawo do tego, żeby mówić rzeczy trudne w imieniu swojego dziecka, bo ono ogromnie potrzebuje zobaczyć, jak to robimy. 

Dorośli sobie poradzą. Jeśli będziemy tymi roszczeniowymi rodzicami, to będziemy. Ten ktoś po drugiej stronie (nauczycielka, opiekunka, pielęgniarka) pójdzie do domu, zwierzy się mężowi, powie, że „ta baba wymyśla”. Trudno. Jakoś da sobie z tym radę, bo jest dorosła. Tymczasem jeśli wasze dziecko rzeczywiście jest traktowane w bardzo przemocowy sposób, to nie da sobie rady. I dlatego my, rodzice musimy być lojalni dziecku. Mimo wszystko.

 

Prawdziwy ekspert

Jednocześnie nie warto siedzieć cicho z myślą, że „jak coś będzie źle, to mi powiedzą”. Pamiętaj, że pracownicy placówki jeszcze nie znają Twojego dziecka. Dopiero się go uczą. Pytania rodziców, uwagi, komentarze, pomysły czy doświadczenia naprawdę pomagają! Pamiętajmy, że ktoś, kto pracuje w żłobku od 20 lat, może być ekspertem od opiekowania się dziećmi w żłobku, ale to TY, mamo/tato, jesteś ekspertką/em od swojego dziecka. Bo TY je znasz od urodzenia.

 

Zmieniajmy świat na lepsze

Fajnie być pierwszym pokoleniem, które zaczyna słuchać swoich dzieci, ufać swoim dzieciom, wierzyć w nie, stać po ich stronie, walczyć o nie. Osoby urodzone w latach 70., 80. często nie miały dorosłych, którzy za nimi stali. Nauczyciel miał zawsze rację. Pani trzeba było słuchać. 

Fajnie być zmianą, którą chcemy widzieć w świecie, choć jednocześnie można się z tym czuć niekomfortowo. Nikt nie lubi być oceniony jako roszczeniowy. Zwłaszcza jeśli paraliżuje go strach i czuje napięcie, kiedy jest w tych instytucjach i ożywają w nim schematy utrwalane przez wiele lat w żłobku, w przedszkolu, w szkole, w szpitalach, w przychodniach.

Mimo wszystko dobrze jest ufać sobie i słuchać siebie. Dobrze jest słuchać dziecka i ufać dziecku.

Jesteś na urlopie macierzyńskim? Zastanawiasz się, co dalej? Zamów książkę Karli Orban:

Trudne rozstania

Trudne rozstania

 

Sposoby na trudne rozstania

Rozstania z rodzicem bywają trudne. Maluch może płakać i w desperackim geście wyciągać do Ciebie rączki. Smutek dziecka budzi w nas poczucie winy. Czy da się rozstać w duchu Rodzicielstwa Bliskości? Jak ułatwić maluchowi pożegnanie? 

Te pytania nabierają szczególnej mocy w momencie rozpoczęcia żłobkowej lub przedszkolnej przygody. Karla Orban w kursie „Adaptacja” mówi o kilku sposobach, które mogą ułatwić rozstania w placówce. Zebrałam je w tym artykule – czytaj śmiało! Możesz się nimi zainspirować i korzystać z nich także wtedy, gdy dziecko zostaje z tatą, babcią czy nianią.

 

Sam na sam

Kiedy nowy opiekun stoi nad Waszymi głowami i czeka, aż się pożegnacie, rodzi się presja. Czas sam na sam z rodzicem będzie natomiast kojący. Dajcie sobie chwilę w szatni, zanim maluch wejdzie do sali. Poproś panią ze żłobka czy przedszkola o danie Wam tej możliwości. Powiedz, że bardzo zależy Ci na tym, żeby móc spokojnie porozmawiać z dzieckiem i przyprowadzić go do pani spokojniejszego. Czasem lepiej to zrobić „na chłodno” – zadzwonić do opiekunki i porozmawiać o tym bez dziecka.

 

Delikatne zaproszenie do sali

Tak, to może się wydawać sprzeczne z tym, co napisałam wyżej. Są jednak placówki, w których nie tylko nie stoi się nad głową malucha żegnającego się z mamą, ale wręcz oczekuje się, że dziecko samo wkroczy do sali. Niektóre dzieci nie będą miały z tym problemu, innym to nie służy. 

Co rozumiem przez delikatne zaproszenie? Zachętę do zabawy, prezentację zabawek, pytanie, czy mały człowiek chce dołączyć do danej aktywności. Jeśli czujesz, że to mogłoby pomóc, zapytaj personel placówki, o której godzinie powinniście przyjść, żeby łatwiej dało się to zrobić. 

 

Zmiana tematu

Doszliście do martwego punktu. Dziecko kategorycznie odmawia wejścia do sali. Choćby się waliło i paliło – nie wejdzie. Jest całe spięte. Spróbuj przekierować jego myśli na inny tor. Rozejrzyjcie się po szatni, pooglądajcie znaczki, buty, obrazki na ścianach. Postaraj się zaciekawić malucha tym, co widzisz. Uwierz, że to da dużo więcej niż mówienie: „Kochanie, naprawdę muszę już iść do pracy!” albo usilne naciskanie na wejście i negowanie emocji dziecka („No co ty, przecież wszystkie dzieci lubią chodzić do przedszkola”). 

Oczywiście może się zdarzyć, że dziecko nie będzie chciało słuchać Twoich opowieści o różowych kaloszach i kasztanowcach za oknem, ale warto próbować, aby w ten sposób obniżyć napięcie (także swoje!). 

 

Bliskość fizyczna

Jest niezastąpiona w płaczu i trudnych chwilach w ogóle. Nie odmawiaj jej dziecku w imię łatwiejszej czy szybszej adaptacji. 

Możesz przytulić malucha, ponosić go na rękach. Możesz udawać, że rozbijasz mu na głowie jajko i mocno dociskając, przesunąć dłońmi po całym ciele dziecka – od czubka głowy po stopy – tak, jakby spływało po nim surowe jajo. To świetna technika dostymulowująca zmysł czucia głębokiego, a przez to uspokajająca. Możesz też po prostu usiąść na podłodze, żeby być na tym samym poziomie co dziecko.

 

Wspierający przedmiot

W dobie pandemii było z tym sporo problemów, ale warto negocjować z placówką. Mała ulubiona maskotka, kocyk, zdjęcie rodzica, które przedszkolak włoży sobie do kieszonki, koszulka pachnąca ciałem mamy lub taty dla żłobkowicza – to wszystko może wspierać malucha w trudniejszych chwilach. Niektóre dzieci wyposażone w takie „amulety” łatwiej zniosą rozstanie. Więcej o wprowadzaniu przedmiotu przywiązania przeczytasz w artykule „Akcja adaptacja – czy leci z nami miś?”. 

 

Mam nadzieję, że te wskazówki pomogą Wam oswoić przyszłe rozstania. Powodzenia! Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej, dołącz już dziś do kursu „Adaptacja”, dostępnego w wersjach dla rodziców żłobkowiczów i przedszkolaków.

Potrzebujesz wsparcia w adaptacji do żłobka lub przedszkola? Zapisz się na listę zainteresowanych kursami „Adaptacja”.

O co chodzi w adaptacji?

O co chodzi w adaptacji?

To już! Twój maluch wkrótce rozpocznie przygodę z przedszkolem lub żłobkiem. To oznacza, że czeka Was ADAPTACJA. Ale o co tak właściwie w niej chodzi? Czy można się do niej przygotować?

 

Czym jest, a czym nie jest adaptacja?

Najprościej można napisać, że adaptacja do przedszkola czy żłobka to proces, w którym dziecko zaczyna czuć się bezpiecznie w nowym miejscu. Podstawą tego bezpieczeństwa jest nawiązanie relacji z opiekunami. 

Znaczy to mniej więcej tyle, że kiedy dziecko po raz pierwszy przekracza próg placówki, nie zna pracujących tam opiekunów i ma pełne prawo niespecjalnie im ufać. Nie czuje się bezpiecznie, gdy rodzic (na którego zawsze może liczyć) znika z pola widzenia. Stopniowo jednak dziecko dochodzi do wniosku, że pani Kasi czy Gosi, która zajmuje się jego grupą, bliżej do sympatycznej „wróżki chrzestnej” niż do Baby Jagi i że w przedszkolu czy żłobku zasadniczo nikomu nie dzieje się krzywda. Wtedy możemy mówić, że dziecko się zaadaptowało.

Zwróć uwagę, że celem adaptacji nie jest – jak niektórzy sądzą – to, żeby dziecko zawsze dobrze się czuło w placówce lub by nie uroniło tam ani jednej łzy. Nawet w tak swojskim i bezpiecznym miejscu jak własny dom dziecko może mieć gorsze chwile. Przecież nawet będąc tuż obok Ciebie, dziecko czasem płacze lub się złości. To całkowicie normalne. Nie stawiaj adaptacyjnej poprzeczki zbyt wysoko.

 

Kto bierze udział w adaptacji?

Kiedy przygotowujemy się do wielkiej akcji adaptacyjnej, mamy czasem wrażenie, że to jakiś one man (albo raczej one child) show. Skupiamy całą naszą uwagę na tym, żeby przygotować do niej dziecko. Tymczasem prawda jest taka, że na sukces adaptacji pracuje troje aktorów: dziecko, jego rodzina i placówka. Spokój rodziców będzie korzystnie wpływał na samopoczucie dziecka. Niemniej ważna będzie otwartość żłobkowej czy przedszkolnej kadry. 

 

Zadbaj o swoje emocje

Pójście córki do przedszkola było dla mnie dużym wydarzeniem. Serduszko było na początku mocno ściśnięte. Martwiłam się, czy na pewno dobrze zrobiłam, czy na pewno będzie bezpieczna…

Magda

 

Postaraj się zadbać o swoje emocje. Dzieci są mistrzami w wyłapywaniu rodzicielskiego napięcia. Dlatego buzia w podkówkę, jęcząco-przepraszający ton czy choćby napięcie w ciele czy w głosie na pewno nie podziałają na malucha kojąco. Pamiętaj o własnym odpoczynku i o tym, że negatywne myśli, które krążą Ci po głowie to tylko… myśli. Nie fakty. 

 

Dogadaj się z placówką

Kiedy syn trafił do opiekunki dziennej, miasto – ze względu na pandemię – nie pozwalało na standardową adaptację. Opiekunka oznajmiła mi przed rozpoczęciem roku, że tym razem muszą się sprężyć: po 2 tygodniach wszystkie dzieci mają zostawać na drzemce (czyli de facto cały dzień). Zaczęliśmy na placu zabaw, żeby rodzic mógł być obecny. Do placówki nie mogłam wejść. Pierwsze 2–3 dni były niezłe, a potem wszystko się posypało i długo nie mogło się zebrać. Zakładane 2 tygodnie nijak się miały do rzeczywistości (choć akurat zasypianie na drzemkę w punkcie opieki okazało się najmocniejszą stroną mojego syna). Bardzo powoli wydłużaliśmy czas pobytu w placówce. Personel był niezwykle wyrozumiały. Panie przytulały syna, w razie potrzeby spędzały z nim czas sam na sam.

Katarzyna

Zawsze warto rozmawiać. Tak naprawdę wiele „twardych reguł” nie ma prawnego uzasadnienia i przy pewnej dozie dobrej woli z obu stron, można je nagiąć i dostosować do potrzeb malucha. Słyszałaś na przykład o tym, że wszystkie dzieci muszą być odpieluchowane, zanim pójdą do przedszkola? Nie muszą – przeczytaj tutaj.

 

Pamiętaj, żeby nie oceniać i nie oskarżać na wstępie – to nie pomaga. Np. zamiast pytać wzburzonym tonem, jak to możliwe, że w XXI wieku rodzic nie może wejść z dzieckiem do sali, mów o konkretnych doświadczeniach: Zauważyłam, że Jaś szybko się otwiera w nowym miejscu, o ile jestem obok. Chciałabym spróbować przyjść z nim na godzinę lub dwie, zanim zacznie zostawać sam w sali. 

 

Wspieraj dziecko

W trakcie czerwcowej adaptacji (na podwórku przedszkola) syn chciał skorzystać z toalety, więc weszliśmy do budynku. Byliśmy w toalecie, łazience, szatni i zerkneliśmy do sali zabaw. W domu pokazywałam synowi zdjęcia z przedszkola i opowiadałam, że byliśmy w tych miejscach. Pierwszego dnia specjalnie wstaliśmy i pojechaliśmy wcześniej, żeby przy wejściu nie było kolejki rodziców z dziećmi i żeby nie było presji, że syn już musi wchodzić, bo ktoś czeka za nami. Cały czas dbałam u luźną atmosferę. Chodziliśmy wokół przedszkola, odpowiadałam na pytania. Sala syna jest na parterze i można do niej zajrzeć przez okno. Zaproponowałam to i pokazałam mu, że są już dzieci i się bawią, jest mnóstwo zabawek. Zapytałam czy ma ochotę wejść do środka… i poszedł bez problemu. Nawet się nie obejrzał.

Agata

 

No i wreszcie – bądź blisko dziecka. Rozmawiaj z nim o nowej przygodzie, ale pamiętaj, żeby nie przesadzać. Jeśli w kółko będziesz chciała „wałkować” książeczki o przedszkolu czy żłobku, szybko się do nich zniechęci. (A może zrobisz własną książeczkę ze zdjęciami wybranej przez Ciebie placówki?)
Przede wszystkim wsłuchuj się w potrzeby dziecka i staraj się być jak najbardziej dostępna w okresie adaptacji. Dodatkowe dni urlopu na pewno będą dobrym pomysłem. Jeśli dopiero wracasz do aktywności zawodowej – nie planuj tego na pierwsze dni przedszkola czy żłobka. 

 

Jak będzie?

W kursie „Adaptacja” (dostępnym w dwóch wersjach: dla rodziców żłobkowiczów i rodziców przedszkolaków) znajdziesz sporo sposobów na pracę z własnymi lękami oraz podpowiedzi, jak wspierać dziecko czy też komunikować się z opiekunami. Słowem: przygotujecie się do adaptacji. Czy to oznacza, że wszystko pójdzie jak po maśle? Tego niestety nie mogę obiecać. Adaptacja potrafi nas zaskoczyć. Córka Zuzy nie mogła się odnaleźć w dużej grupie dzieci:

 

Nie wiem dokładnie, z czego to wynika – może to pośredni efekt pandemii? Córka nie ma problemu z głośnymi, zatłoczonymi miejscami, ale spotkanie z grupą dzieci w podobnym wieku przerosło jej możliwości. Po kolejnym (nieudanym) podejściu do adaptacji i rozmowie z opiekunką grupy zrezygnowaliśmy z podejmowania kolejnych prób do września. Teraz córka jest pod opieką niani. Mam nadzieję, że przy kolejnym podejściu się uda, ale nie naciskamy, bo dzięki kursowi Karli wiem, że gotowość do adaptacji może pojawić się u dzieci w różnym wieku. 

 

Jest też sporo pozytywnych zaskoczeń. Wiele mam hajnidów mówiło mi, że strasznie bały się początku przedszkola. Ostatecznie okazywało się, że adaptacja szła wyjątkowo gładko! 

 

I jeszcze jedno: niedawno córka Zuzy sama zaczęła nawiązywać znajomości na placu zabaw i dziś doskonale czuje się nawet wśród sporej liczby dzieci. Wygląda na to, że Karla miała rację – czasem wystarczy dać dziecku czas na osiągnięcie gotowości. Prawdopodobie kolejne podejście do adaptacji będzie wyglądać już zupełnie inaczej. Trzymam za to kciuki!

 

W artykule zostały wykorzystane treści z: 

autorstwa Karli Orban, a także wypowiedzi dziewczyn z Teamu Wymagające.

Potrzebujesz wsparcia w adaptacji do żłobka lub przedszkola? Zapisz się na listę zainteresowanych kursami „Adaptacja”.

Kiedy dzieciom jest trudniej się dzielić? Część 2

Kiedy dzieciom jest trudniej się dzielić? Część 2

 

Jeśli jeszcze nie czytałaś pierwszej części wpisu o tym, kiedy trudniej jest się dzielić dzieciom, to zapraszam Cię TUTAJ.

Sposób, w jaki opiekunowie oraz rodzeństwo traktują dziecko, wpływa na jego chęć do dzielenia się. Warto zadbać o odpowiednią atmosferę i troszczyć się o emocje dziecka.

 

  • Dziecko doświadcza za mało empatii wobec samego siebie

Trudniej jest się dzielić dzieciom, które często słyszą nie dam ci tego!, kiedy one czegoś potrzebują, czegoś chcą lub o coś proszą. Samo miękkie odmawianie też nie wystarczy, jeżeli po odmowie jesteśmy zamknięci, odcięci emocjonalnie i nie obchodzi nas jak dziecko sobie radzi – dlaczego płaczesz? Kluczem do sukcesu jest więc miękka odmowa – nie dam ci tego, bo to jest moje/drogie/kruche/niebezpieczne i nie chcę, żebyś się tym bawił – i wsparcie dziecka w emocjach związanych z odmową.

Ważny jest też przykład – dzieci uczą się obserwując nas, kiedy się dzielimy i nie dzielimy różnymi rzeczami.

 

  • Granice dziecka nie są szanowane

Im więcej mamy takich sytuacji, w których nie wypowiedziane przez dziecko, nie jest poszanowane, tym trudniej jest się uczyć dziecku, że inni ludzie też mają potrzeby, które stoją za ich sprzeciwem, ale dobrze byłoby je uwzględnić.

Unikajcie mówienia masz to dać i tyle, wyrywania czegoś z rąk, żeby dać to innemu dziecku, czy wyrywania czegoś naszemu dziecku, żeby to oddać właścicielowi.

 

  • Dziecko ma niskie poczucie własnej wartości

Jeśli dzieci doświadczają braku empatii i braku poszanowania granic, mogą mieć trudności z poczuciem własnej wartości. Te dzieci nie wiedzą, że mogą rozmawiać z innymi ludźmi o tym, czego chcą i czego nie chcą, w innej formie niż agresja albo bronienie się. Więc kiedy ktoś tylko podchodzi i kładzie rękę na ich zabawce, od razu krzyczą nie!, rzucają się, uderzają, popychają kogoś. Tego typu zachowanie wychodzi z przekonania, że tylko ten kto ma siłę, może coś na przykład zatrzymać. W takiej sytuacji pracujemy nie nad tym, żeby dziecko chciało się dzielić tylko, żeby poczuło, że ma prawo powiedzieć nie i to nie zostanie wysłuchane.

 

  • Dziecko nie czuje się bezpiecznie

Czasami dzieci bardzo kontrolują swoją własność, bo nie czują się bezpiecznie. Może się tak zdarzyć, kiedy ktoś nas odwiedza. Dla nas, dla dorosłych, jest to sytuacja dobrze znana i jest dla nas oczywiste, że obce dzieci nie wezmę niczego z naszego domu i nie zabiorą do siebie (bo dorośli będą tego pilnować). Ale nasze dzieci tego nie wiedzą i mogą nie czuć się bezpiecznie. Podobnie, jeśli mają takie rodzeństwo, które podbiera im z pokoju różne rzeczy, nie mówi o tym i zabiera do siebie. Tam, gdzie nie jest bezpiecznie, bo ktoś ma w zwyczaju zagarniać rzeczy bez pytania, tam jest też mniej chęci do tego, żeby się dzielić. Chciałabym, żeby w takiej sytuacji Wasze dzieci usłyszały od Was, że ich brak chęci do dzielenia się to naturalne zachowanie. Chodzi o to, żeby dzieci wiedziały, że kiedy nie czują, że ktoś gra w porządku, to zrozumiałe jest, że nie chcą mu pożyczać różnych rzeczy i nie chcą żeby ten ktoś z nich korzystał. 

Zwróćcie uwagę też na to, że często w dzieleniu się, odwrotnie niż w pożyczaniu czegoś, bardzo mało uwagi poświęcamy temu, żeby ktoś się na to w ogóle zgodził. 

 

  • Otoczenie nie sprzyja dzieleniu się

Kiedy w otoczeniu jest mniej swobody w dysponowaniu rzeczami, bo na przykład wszystko jest wspólne lub wszystkie zabawki należą do rodzeństwa, dzieciom może być trudniej się dzielić. W takiej atmosferze dzieci mogą zagarniać swoją własność, żeby pokazać, że mają potrzebę posiadania.

 

To już ostatni z serii artykułów dotyczących dzielenia się. Ich autorką jest Karla Orban – psycholog, trenerka empatycznej komunikacji, a prywatnie mama trojga dzieci.

 

Masz więcej niż jedno dziecko lub spodziewasz się rodzeństwa dla swojego malucha?
Kliknij w obrazek i zapisz się na listę zainteresowanych kursem:

Kiedy dzieciom jest trudniej się dzielić? Część 1

Kiedy dzieciom jest trudniej się dzielić? Część 1

 

Chciałabyś, żeby Twoje dziecko dzieliło się jedzeniem i zabawkami z rodzeństwem i/lub innymi dziećmi, ale ono nie chce? Żeby lepiej je zrozumieć, warto zastanowić się nad tym, w jakich sytuacjach trudniej jest się dzielić. A potem zadbać o to, żeby warunki sprzyjały dzieleniu się 😉

 

Dzieci niechętnie dzielą się tym, czego mają mało (np. ostatnie ciasto, jedna mandarynka), co jest limitowane, jedyne w swoim rodzaju i wyjątkowe (oczywiście z punktu widzenia dziecka, nie rodzica). Prawdopodobnie spotkamy się ze sprzeciwem, jeśli dziecko akurat czymś się bawi, korzysta z czegoś, jeśli jest zmuszane do dzielenia i jeśli nie jest pewne czy jego własność do niego wróci. Na co jeszcze warto zwrócić uwagę?

 

  • Dziecko jest za małe, żeby zadbać o kogoś

Małe dzieci nie posiadają jeszcze biologicznie umiejętności dzielenia się i empatyzowania. Nie potrafią świadomie stawiać czyichś potrzeb ponad własne dla utrzymania relacji. Małe dzieci patrzą przede wszystkim na siebie, bo tak zaprogramowała nas ewolucja. Najpierw doprowadzamy do perfekcji zajmowanie się własnymi potrzebami, bo to nam gwarantuje, że zadbamy o to, co jest nam potrzebne do przeżycia. Dopiero potem budujemy relacje.

Jeśli dziecko ma dwa, trzy lata i rodzi mu się rodzeństwo (to popularna różnica wieku) lub ma siostrę/brata bliźniaka, to jest zdecydowanie za małe, żeby o kogoś zadbać.

Zachęcam, żeby rozszerzać perspektywę dziecka (o motywacji do dzielenia się przeczytasz tutaj) i jednocześnie pamiętać o tym, że brak umiejętności dzielenia się jest w tym wieku prawidłowy. Dziecko uczy się właśnie jak rozporządzać swoim majątkiem, jak trzymać coś dla siebie, a nie jak dawać to swojemu rodzeństwu. 

 

  • Dziecko nie potrafi czekać

Czekanie na coś jest ogromną trudnością neurobiologiczną dla dzieci w wieku wczesno-przedszkolnym, a zwłaszcza w wieku żłobkowym. Kiedy mówimy musisz poczekać, on nie chce ci tego teraz dać, on się teraz tym bawi, to w dziecięcej percepcji czasu, ten okres wyczekiwania na coś, to są wieki. Dzieci dopiero się tego uczą i nie ma metod, które przyspieszają ten proces. Ktoś, kto ma dwa lata, nie będzie czekał tak jak ktoś, kto ma cztery lata. Nauka będzie trwała trochę czasu i będzie wymagała wielu powtórzeń oraz wielu prób, czasami wielu kłótni z rodzeństwem o jakąś własność, żeby nauczyć się tego, co człowiek może robić, kiedy czeka.

 

  • Dziecko ma niewystarczające umiejętności społeczne

Jeśli dzieci jeszcze nie mówią lub znają niewiele słów, to trudno im pokazać, że coś by chciały posiadać albo że chciałyby, żeby czegoś nie robić, w inny sposób niż bijąc, popychając lub wyrywając. Pomocne mogą być proste gesty, które będą czytelne dla innych dzieci, zwłaszcza dla rodzeństwa. Możemy uczyć dzieci, że kiedy nie chcą czegoś oddać, to mogą się z tym odwrócić i dopiero wtedy mówić nie. Bo może być tak, że 2,5-, 3-latek kiedy jest bardzo zdenerwowany, traci dostęp do słów, które zna i pozostaje mu tylko bycie agresywnym. 

 

Jaki z tego wniosek? Daj dziecku czas. A sobie trochę odpuść, bo nie przeskoczycie rozwoju. Nawet jeśli cioteczna babka ze strony wujka mówi, że dzieliła się już, kiedy miała 1,5 roku – to nieprawda 😉

 

Za tydzień o atmosferze (nie)sprzyjającej dzieleniu się. Do zobaczenia!

 

Autorką tego artykułu jest Karla Orban – psycholog, trenerka empatycznej komunikacji, a prywatnie mama trojga dzieci.

 

Masz więcej niż jedno dziecko lub spodziewasz się rodzeństwa dla swojego malucha?
Kliknij w obrazek i zapisz się na listę zainteresowanych kursem: