Dwujęzyczne przedszkola i żłobki – hit czy kit?

Dwujęzyczne przedszkola i żłobki – hit czy kit?

 

W ciągu ostatnich kilku lat zapanowała „moda” na dwujęzyczność. Żłobki i przedszkola bombardują rodziców różnorodnymi ofertami mającymi zapewnić maluchom „lepszy start”, „dar”, „szansę na dwujęzyczność”. Rodzice, zagubieni w internetowym chaosie informacyjnym, nie wiedzą już sami w co wierzyć – czy takie placówki to faktycznie hit? A może zwykły kit?

Hello! Hello! 

Córka sąsiadki już do takiego chodzi, a widząc Cię, z daleka woła głośno „Hello!”. Synek kuzynki na spotkaniach rodzinnych śpiewa i liczy po angielsku, a Ty coraz częściej zastanawiasz się, czy Twoje dziecko nie zostanie przypadkiem w tyle?

Zacznijmy od tego, czego oczekujesz od przedszkola czy żłobka, które w nazwie ma enigmatyczne „dwujęzyczne”. Czy tego, że podobnie jak dziecko sąsiadki czy kuzynki, Twoje także nauczy się z niego kilku słów w obcym języku i zaimponuje od czasu do czasu babci i dziadkowi, recytując wierszyki, śpiewając piosenki i nazywając zwierzątka w innym języku niż polski? Jeśli sam kontakt Twojego dziecka z językiem obcym jest dla Ciebie wystarczającą zachętą i nie spodziewasz się konkretnych, językowych efektów po uczęszczaniu do dwujęzycznej placówki, to takie miejsce może być dobrym wyborem dla Twojego dziecka. Maluch zapewne pozna kolory w obcym języku, nauczy się piosenek, nazywania części ciała. To również cieszy ucho rodzica, prawda?

Podtrzymanie dwujęzyczności

Jeśli jednak zależy Ci np. na podtrzymaniu dwujęzyczności czy wzmocnieniu słabszego języka u Twojego już dwujęzycznego dziecka, to przedszkole czy żłobek o dwujęzycznym profilu może Cię rozczarować. Może, ale nie musi! Wszystko zależy od konkretnej oferty danej placówki. Dwujęzyczne przedszkola i żłobki zazwyczaj proponują zajęcia zarówno po polsku, jak i w innym języku. Czy obecność języka polskiego w takim miejscu pozytywnie wpłynie na wzmocnienie np. języka angielskiego u dwujęzycznego dziecka? Jeśli tylko część przedszkolnego dnia będzie wypełniona językiem obcym, to prawdopodobnie finalnie język polski i tak weźmie górę.  

 

A może placówka obcojęzyczna?

Obok dwujęzycznych przedszkoli i żłobków istnieją też te całkowicie obcojęzyczne, które oferują dzieciom 100% czasu w obcym języku. Te, w mojej ocenie, mają nieco większy sens (zwłaszcza dla dzieci z rodzin mieszanych mieszkających w Polsce), ponieważ zapewnią dziecku codzienne zanurzenie w języku obcym (drugim) na wiele godzin. Jednak w przypadku dzieci z polskich rodzin ocena nie jest aż tak oczywista. 

Po pierwsze, nie mamy na tę chwilę rzetelnych badań nad dwujęzycznością zamierzoną, a zatem nie znamy rzeczywistego, potwierdzonego naukowo wpływu takich placówek na rozwój dwujęzyczności u polskich dzieci mieszkających w Polsce. To, że nie znamy, nie znaczy oczywiście, że pozytywny wpływ nie istnieje! Wiele dzieci z powodzeniem realizuje założenia dwujęzyczności zamierzonej. Jednak na twarde, naukowe wnioski w tej kwestii musimy jeszcze poczekać. Po drugie, placówki różnią się oferowanym programem, poziomem językowym nauczycieli i samych dzieci, które do nich trafiają. 

Jak podjąć decyzję?

Czy to wszystko oznacza, że polskie dzieci nie mogą stać się dwujęzyczne poprzez uczęszczanie do dwujęzycznych/obcojęzycznych przedszkoli czy żłobków? Nie, to oznacza tylko tyle, że nie mamy co do tego żadnej pewności, a decyzja, czy zapisywać dzieci do takich placówek, należy do Was. Ważne, żeby była ona możliwie jak najbardziej świadoma i przemyślana. Zanim zapiszesz dziecko do placówki, która obiecuje Ci gwiazdkę z wielojęzycznego nieba, zastanów się:

  • jakie są Twoje oczekiwania wobec takiego miejsca;
  • co dokładnie oferuje dana placówka i czy przypadkiem „dwujęzyczne” nie oznacza, że np. 1 zajęcia na 8 będą przeprowadzane w języku obcym;
  • czy obietnice składane przez przedszkole/żłobek są realne? Jeśli ktoś GWARANTUJE Twojemu dziecku dwujęzyczność zamiast dobrej zabawy w otoczeniu języka obcego – uciekaj jak najdalej;
  • czy odpowiedzialność za ewentualną dwujęzyczność Twojego dziecka powinna spoczywać tylko i wyłącznie na placówce edukacyjno-opiekuńczej? A może również na Tobie (oraz Twoim partnerze / Twojej partnerce) i Waszej codziennej komunikacji z maluchem, opartej o założenia dwujęzycznego wychowania?

Dwujęzyczne przedszkola i żłobki – dla jednych hit, dla drugich kit. A dla Ciebie?

 

Autorką tego artykułu jest mgr Anna Demirel – psycholożka, specjalizująca się w wielojęzyczności i wielokulturowości. Będzie ekspertką w kolejnej odsłonie klubu online dla rodziców Parentflix.

 

Chcesz otrzymywać darmowe treści o wielojęzyczności? Dołącz do newslettera przygotowanego przez Annę Demirel:

Czy ono robi mi na złość?

Czy ono robi mi na złość?

 

Na złość mi robi!

Specjalnie!

No nie… Znowu! W takim momencie…

 

Czy takie myśli pojawiają Ci się w głowie, kiedy Twoje dziecko zaczyna się złościć?

Spokojnie. 

To normalne, że dziecięca złość generuje złość rodzica. Czasem to oznaka, że kończy się nasza łagodność i cierpliwość, i że potrzebujemy oddechu, chwili spokoju na naładowanie własnych zasobów.

 

Czy dzieci mogą złościć się „na złość”? 

Czy złość w ogóle może być celowa? Myśli o celowości dziecięcej złości mogą pojawiać się u rodzica jako oznaka napięcia. Należy jednak pamiętać, że dzieci nie złoszczą się przeciwko komuś (mogą się złościć na kogoś, ale nie przeciwko niemu). Napięcie, które odczuwają, wyrażają poprzez fale złości. Najczęściej są więc one po prostu sygnałem, widzialnym znakiem, że dziecku jest trudno.

Złość jest z jedną z podstawowych emocji, którą odczuwają nawet niemowlaki. Fakt, że pojawia się na tak wczesnym etapie rozwoju świadczy o jej wadze. Dążenie do zlikwidowania złości nie jest zatem dobrym rozwiązaniem. 

Można ją porównać do gorączki. Rosnąca temperatura ciała z jednej strony jest ważnym sygnałem, że w organizmie dzieje się coś niedobrego, z drugiej – wspomaga procesy odpornościowe.

 

Dlaczego zatem dzieci się złoszczą?

Powodów może być wiele, ale wśród najbardziej podstawowych możemy wymienić 3 poniższe:

  1. Odczuwają silne napięcie i próbują to zakomunikować. To sygnał o ważnym procesie, który dzieje się w psychice małego człowieka.
  2. Złość pomaga wyrzucić z siebie trochę napięcia. (Może być przy tym głośna i widoczna).
  3. Ktoś przekracza ich granice. (Jako dorośli dobrze to znamy).

 

Autorką tego artykułu jest dr Jagoda Sikora, która jest ekspertką w klubie dla rodziców Parentflix.  

 

Zapisz się na listę zainteresowanych dołączeniem do kolejnej edycji kursu dr Jagody Sikory „Złość dziecka i rodzica. Self-regulation w praktyce.”

„Nie noś, bo przyzwyczaisz!”

„Nie noś, bo przyzwyczaisz!”

 

Czy da się uzależnić dziecko od noszenia?

Kiedy jest się rodzicem małego dziecka, wielokrotnie jest się skazanym na słuchanie dobrych rad bardziej lub mniej życzliwych nam ludzi. W natłoku tych treści łatwo stracić obiektywne spojrzenie, zwątpić we własną intuicję i zaprzeczyć dotychczasowym decyzjom. Jednym z takich stwierdzeń rzucanych przez otoczenie jest: „Nie noś dziecka, bo je przyzwyczaisz”.

 

Niechciana troska

Kiedy pięcio-, czy siedmiomiesięczniak płacze i uspokaja się tylko na rękach mamy, a ta opłakuje swój kręgosłup, nieraz może usłyszeć: „Widzisz? Mówiłam, żebyś nie nosiła. Teraz masz, co chciałaś, więc nie narzekaj”.

Wiele takich komentarzy wynika zwyczajnie z troski o mamę, chęci, by ulżyć jej w macierzyństwie. Czasem intencją jest dobro dziecka, by nie wyrosło na mięczaka i maminsynka.

Niestety w społeczeństwie cały czas żywe są przekonania o potrzebie podporządkowywania sobie dziecka już od urodzenia (!), niedopuszczania, by manipulowało rodzicami oraz by potrzeby malca nie stały ponad potrzebami rodziców czy dziadków. Wielu dorosłych ludzi nie doświadczyło nigdy akceptacji swoich uczuć oraz potrzeb. Dlatego może być im trudno przyjąć podejście w rodzicielstwie oparte na więzi i na potrzebie budowania relacji.

 

Relacja oparta na szacunku

Moją intencją jest umocnienie Was – rodziców – w tworzeniu rodziny opartej na bezpieczeństwie, zaufaniu, wzajemnym szacunku. Dziecko na początku nic, a potem niewiele komunikuje słowami. Dlatego to, co płynie z ciała jest kluczową informacją w budowaniu relacji z nim. Jako specjalista od sfery ruchowej, chciałabym przybliżyć Wam uwarunkowania funkcjonowania maluchów, by utwierdzić Was w Waszych postanowieniach, nawet jeśli mielibyście przeciwko sobie cały świat!

 

Kołysanie w życiu płodowym

Dziecko doświadcza kołysania i noszenia już w życiu płodowym. Ta stymulacja zmysłów zapewnia harmonijny rozwój i przygotowuje dziecko do pracy przeciwko grawitacji, z którą będzie musiało mierzyć się zaraz po urodzeniu. Maluch doświadcza także różnych stanów pobudzenia ze strony matki. Wsłuchuje się w odgłosy pracy jej jelit, sposobu oddychania, doświadcza odmiennego poruszania się jej ciała w stresie, a innego w czasie relaksu. Uczy się w ten sposób, jak mama reaguje na różne bodźce. Dzięki tej wiedzy, noworodek jest w stanie, przytulając się do rodzica, czerpać informację o jego pobudzeniu i harmonizować się z nim. Mechanizm przywierania (regulacji przez przytulenie) jest podstawowym narzędziem tonizującym nadmierne pobudzenie noworodka. Kiedy maluszek jest przytulany przez rodzica, świat zdaje się mu bardziej przyjazny.

 

Przytulanie czy noszenie?

Noszenie zawiera w sobie dwa elementy – przytulanie i przemieszczanie się z dzieckiem. Z punktu widzenia sensoryki i potrzeb społecznych oba są niezbędne dla prawidłowego rozwoju dziecka. Im trafniej rodzic odpowiada na potrzeby dziecka, tym bardziej jest ono otwarte na nowości. Wzbudza w sobie ciekawość siebie, świata i ludzi. Dlatego należy uznać, że przytulanie i kołysanie jest niezbędnym elementem życia dziecka. Jako fizjoterapeuta muszę jednak dodać małe „ale”. Zazwyczaj jako specjalista rozważam nie tyle same aktywności dziecka, co ich jakość oraz celowość. Co za tym idzie, ważne jest dla mnie, w jaki sposób dziecko jest noszone i w jakim celu.

Odpowiedzi na te pytania będą decydować o pozytywnym lub negatywnym wpływie na rozwój malucha.

 

Dlaczego nosimy?

Początkowo jest to potrzeba regulacji, wyciszenia, dania poczucia bezpieczeństwa.

Z czasem, niektóre dzieci przestają korzystać z rąk rodzica w celu przytulania. Służą one jedynie do zaspokajania ciekawości światem zewnętrznym. Opiekunowie zmuszeni są wtedy do noszenia dziecka tyłem do siebie, a próba odwrócenia niemowlęcia twarzą w twarz z rodzicem wiąże się z poczuciem niezrozumienia i dyskomfortu. Co więcej, są przypadki, w których dzieci zupełnie przestają się regulować przez przytulanie, a zaczynają uciekać się do mechanizmu odwrócenia uwagi, poprzez bodźce wzrokowe. W takiej sytuacji niepokój dziecka nie jest uświadamiany i porządkowany w relacji z drugim człowiekiem a jedynie przerywany i zagłuszany stymulacją sensoryczną, co nie służy rozwojowi samoświadomości i samoregulacji.

 

Warunki optymalnego rozwoju

Oczywiście nie ma nic złego w tym, że dziecko jest zainteresowane światem zewnętrznym ani w tym, że cieszą go wrażenia wzrokowe i słuchowe. Ważne jednak, by były one zbierane na drodze własnej aktywności motorycznej dziecka. Zupełnie inaczej przetwarzane są informacje wzrokowe i słuchowe, kiedy niemowlę jest aktywne posturalnie, czyli np. czworakuje lub wspina się. Kiedy dziecko jest nieaktywne, czyli noszone, jego mięśnie tułowia nie pracują w sposób skoordynowany i równomierny, a głowa opiera się potylicą o tułów rodzica. Każda taka sytuacja będzie zniechęcała do pracy własnej nad rozwojem motorycznym i sprawiała tym samym, że doświadczenia służące rozwojowi będą uboższe. Może to wydłużyć proces rozwoju koordynacji i równowagi lub spowodować dominację niekorzystnych wzorców ruchowych. Dlatego, jeśli dziecko chce poznawać świat na rękach rodzica, to zachęcam do tego, by przekierować zainteresowanie na przedmioty znajdujące się na podłodze, wspólnie położyć się i bawić na dywanie.

 

Chusty i nosidła

Oprócz noszenia na rękach rodzice posiłkują się również chustami i nosidełkami.

Ważne, by sposób noszenia był prawidłowy. Zachęcam, by dobierać nosidła i wiązania z pomocą osób, które są kompetentne w tym zakresie – czyli doradców noszenia. Nauka oparta na filmach umieszczonych w mediach społecznościowych często prowadzi do niekorzystnego pozycjonowania dziecka, a także przeciążania kręgosłupa rodzica.

 

Noś mądrze!

Każde dziecko do rozwoju potrzebuje bliskości i kołysania. Warto pamiętać, by służyły one wspieraniu potrzeb dziecka, z których najważniejsze jest poczucie bezpieczeństwa, a nie stymulacja zmysłowa. Zachęcam, by zapewniać dziecku różnorodność doświadczeń. Dlatego nawet jeśli maluch lubi być długo noszony, warto proponować mu dużo wspólnych aktywności ruchowych. Nie da się uzależnić od noszenia, natomiast można ograniczyć nim dziecku dostęp do optymalnych doświadczeń warunkujących rozwój. Dziecko rozwija się tylko wtedy, kiedy czuje się bezpiecznie, więc kładzenie go na siłę na podłodze będzie działało na jego szkodę.

Rolą rodzica jest szukanie sposobności na wspólne budowanie tych doświadczeń w przyjaznej atmosferze.

 

Nie pozwól sobie wmówić, że skrzywdziłeś_aś swoje dziecko, nosząc je i nie miej poczucia winy. Pamiętaj, że każdy człowiek ma swój własny tor rozwojowy, a Ty dajesz dziecku to, co najważniejsze – relację opartą na szacunku dla jego potrzeb.

Twoje dziecko ma prawo nie realizować zachcianek podyktowanych przez otoczenie, a Ty masz prawo być szczęśliwym wbrew otoczeniu, które próbuje Ci to szczęście zabrać.

 

Autorką powyższego tekstu jest mgr Agnieszka Słoniowska – fizjoterapeutka, terapeutka neurorozwojowa, SI, ekspertka klubu dla rodziców Parentflix.

 

Parentletter – newsletter dla świadomych rodziców. Zapisz się na listę i otrzymuj pełne wsparcia treści.

Złość mamy – jak sobie z nią radzić

Złość mamy – jak sobie z nią radzić

 

Świeżo upieczona mama z rumianym niemowlakiem zawiniętym w becik spogląda łagodnie na swojego malucha. W tle lśni uporządkowany dom i jasna przestrzeń. Mama wydaje się spokojna, łagodna, wypoczęta…

Znasz to?

Ja też nie.

Być może macierzyństwo (zanim zostałaś mamą) kojarzyło Ci się – tak jak mnie – właśnie z takim obrazkiem. A potem zostałaś mamą, z przytupem wskakując w trudną rzeczywistość. Być może nikt nie powiedział Ci, jak dużo zmęczenia doświadczają mamy, jak bardzo doskwiera im złość…

Chciałabym zatrzymać się na temacie złości. Ciągle za mało mówi się o tej emocji w rodzicielstwie. Doświadcza jej często i intensywnie wiele mam.

Może myślisz teraz: „OK, czuję złość, może rzadko o niej mówię, ale znam tę emocję bardzo dobrze”. Co zatem możesz zrobić w obliczu silnej złości? Czy warto dążyć do tego, żeby jej nie odczuwać?

 

  1. Potraktuj złość jako ważny sygnał

O czym może informować złość? Na przykład o tym, że Twoje ciało jest bardzo zmęczone i nie miało przestrzeni na regenerację. O tym, że Twoja głowa doświadcza nadmiaru napięcia z powodu ilości obowiązków, które stale przetwarza i… potrzebuje odpocząć. 

 

2. Zidentyfikuj, z czym jest Ci trudno

Czy złość, którą zobaczyłaś, jest bardziej związana ze zmęczeniem fizycznym czy też Twojemu mózgowi doskwiera obciążenie, z którym już sobie nie radzi? Czasem samo nazwanie tego, z czym jest Ci trudno, jest pierwszym krokiem w radzeniu sobie ze złością.

 

3. Poszukaj tego, co Cię zapala

Być może widząc rozwalone śmieci do segregacji na środku kuchni, tak jak wielu osobom, przychodzą Ci do głowy myśli w stylu: „No nie! Specjalnie to zrobił. Chciał mnie zdenerwować!”. Kiedy jednak na spokojnie pomyślisz, być może okaże się, że to niespecjalnie… być może to nie te śmieci Cię zdenerwowały, a własne myśli o tym, że ktoś nie szanuje Twojej pracy. Warto zapisać sobie te myśli, postarać się je uchwycić i złapać trochę dystansu. Jak? Na przykład zamiast: „nie szanuje mnie” spróbuj powiedzieć: „mam taką myśl, że…”. To pierwszy krok do łapania dystansu.

 

4. Zastanów się na co masz wpływ

Często w rodzicielstwie możemy mieć poczucie, że na nic nie mamy wpływu. Wiem, że potrzebuję odpocząć, ale nie mam jak. Zachęcam Cię jednak do poszukiwania tego, na co masz wpływ.

To tylko kilka propozycji tego, co możesz spróbować zrobić w kontekście Twojej złości. Pamiętaj, że bardzo się różnimy między sobą i różne strategie nam służą. Dlatego warto sprawdzać, co akurat Tobie pomaga. Jeśli złość Cię przytłacza, jest jej dużo, nie wiesz jak sobie z nią poradzić, to wizyta u specjalisty może być dobrym rozwiązaniem.

Ten artykuł napisała dla nas dr Jagoda Sikora. Więcej materiałów jej autorstwa znajdziesz w Parentflixie.

 

Parentletter – newsletter dla świadomych rodziców. Zapisz się na listę i otrzymuj pełne wsparcia treści.

Czy przy rozszerzaniu diety potrzebujesz specjalnych PRZEPISÓW?

Czy przy rozszerzaniu diety potrzebujesz specjalnych PRZEPISÓW?

Cytując klasyka: Kiedy pytają mnie, gdzie znajdę listę, w jakiej kolejności należy proponować dziecku warzywa i owoce, odpowiadam: NIGDZIE. I to nie dlatego, że jestem złośliwa. Tylko dlatego, że takiej listy nie ma i nie będzie. Oczywiście listy z produktami, które można podawać w czasie rozszerzania diety, mogą być przydatne. Same umieściłyśmy taką listę w naszej książce „Rozszerzanie diety niemowląt”. Ale ta lista jest alfabetyczna i nie ma na niej żadnej ustalonej kolejności. Zachęcam Cię, żebyś zapomniała o takiej liście (i specjalnej kolejności) i zadała sobie pytanie: DLA KOGO GOTUJESZ?

Jednym z błędów, które popełniłam na samym początku rozszerzania diety, było gotowanie pod dziecko, a nie pod siebie. Dla dziecka, a nie dla rodziny. Na szczęście dość szybko się ogarnęłam – a Ty w ogóle nie musisz nawet wchodzić w tę ślepą uliczkę. Już wyjaśniam, dlaczego nie warto.

Dietę rozszerza się niemowlakowi z co najmniej kilku powodów. Po pierwsze, uzupełniamy dietę dziecka o energię, składniki mineralne i witaminy, bo jego potrzeby żywieniowe rosną i samo mleko ich nie zaspokoi. Nie dlatego, że z mlekiem dzieje się coś złego, tylko dlatego, że dziecko rośnie, rozwija się i te potrzeby rosną. Po drugie, dziecko ma się nauczyć żuć i gryźć. Po trzecie, ma poznać nowe smaki. A po czwarte – i tu przechodzimy do mojego błędu – niemowlę w trakcie rozszerzania diety ma rozpocząć włączanie się w rodzinną kuchnię. Ma poznawać smaki swojego domu i uczestniczyć w posiłkach z rodziną.

Co to oznacza w praktyce? To znaczy, że od samego początku rozszerzania diety możesz podawać maluchowi posiłki, które Ty jesz. Powinny być oczywiście dostosowane do umiejętności malucha i nie zawierać produktów, które są zakazane w diecie małych dzieci. Dla przykładu: odkładasz porcję zupy przed jej posoleniem albo porcję farszu do pierogów przed dodaniem do niego leśnych grzybów. Gotując jajka, wyjmujesz swoje chwilę wcześniej, bo lubisz jajko na miękko. Ale to dla dziecka gotujesz na twardo, żeby żółtko było ścięte. Nie dajesz całej surowej marchewki, ale ścierasz ją na tarce. Chodzi mi o tego typu drobne zmiany. Gotujesz dla Was, dostosowując posiłki, dokonując niewielkich zmian. Ale nie gotujesz osobno dla dziecka, a osobno dla siebie.

Dlaczego to takie ważne?

Ano dlatego, że nawet dla człowieka zaawansowanego kulinarnie codzienne przyrządzanie dwóch śniadań, dwóch drugich śniadań, dwóch obiadów, dwóch podwieczorków i dwóch kolacji jest wykańczające. Trwa długo i jest męczące na dłuższą metę. Co więcej, jeśli dziecko tego specjalnie przygotowanego dla niego  posiłku nie zje, możesz odczuwać ogromną frustrację: Jak to? Ja się tyle nastałam przy garach, a on nie je?! Kiedy jecie taki sam obiad, myślisz sobie: Trudno, więcej zostanie dla mnie 😉 Po trzecie, dziecko, któremu specjalnie się gotuje, nie uczy się smaków rodzinnych. A przecież kiedyś chyba przestaniesz gotować dwa obiady, prawda? Dlaczego by nie zrobić tego raczej wcześniej niż później? A po czwarte, niemowlęta mają wbudowany przez ewolucję program z talerza rodzica smakuje mi bardziej. Serio, matka natura urządziła to tak, żeby małe dzieci były dość ostrożne w jedzeniu rzeczy, których nie znają. Przecież mogłyby się nimi otruć. W związku z tym nierzadko sytuacja wygląda tak, że dziecko ma na talerzu coś specjalnego, ale sięga po jedzenie z talerza mamy lub taty. Bo skoro rodzic już je, to chyba wie co robi i jest pewny, że to nie jest trujące. Dlatego warto mieć na talerzu potrawy, po które dziecko może sięgnąć.

Jeszcze kilka lat temu nawet oficjalne zalecenia dotyczące rozszerzania diety opisane były w bardzo skomplikowany sposób. Można było nabrać przekonania, że rzeczywiście rozszerzanie diety to praca na cały etat. Teraz, zgodnie ze standardami żywienia z 2021 roku, wiemy już, że chodzi bardziej o podawanie produktów lokalnych i dostępnych sezonowo oraz wprowadzanie dziecka w nasze smaki i nasze zwyczaje, niż o gotowanie specjalnie dla dziecka. Nie musisz codziennie gotować zupy, którą wylewasz, bo Ty nie lubisz zup, ale słyszałaś, że dzieci muszą jeść zupy. Nie, nie muszą. Serio. Możesz im podać warzywa w inny sposób niż w zupie. Konsystencja owsianki Cię obrzydza? Nie rób jej. Podawaj dziecku na co dzień inne zboża. Owsianki spróbuje, gdy drugi rodzic akurat będzie ją robił sobie.

I tu jeszcze jedna uwaga. Rozszerzanie diety bywa baaardzo dobrą okazją do tego, by przyjrzeć się temu, co Ty jesz. Jak masz przekonać dziecko, że warto jeść warzywa, jeśli niemal nie ma ich w Waszym domu? Nie, frytki się nie liczą. Jeśli słuchasz mnie i myślisz sobie: Hej, jakie wprowadzanie do domowych smaków? Moim smakiem jest kebab i zamawiany chińczyk. A z warzyw to frytki i keczup (przecież to też pomidory)!, to przy okazji rozszerzania diety, możesz małymi krokami to zmieniać. Twoje zdrowie Ci za to podziękuje.