Śpi czy nie śpi? Lunatykowanie u dzieci

Śpi czy nie śpi? Lunatykowanie u dzieci

Lunatykowanie (somnambulizm) zaliczamy do zaburzeń wybudzania. W dużym uproszczeniu jest to sytuacja, w której część mózgu dziecka głęboko śpi, a ta odpowiedzialna za ruch i mówienie budzi się. Stanie w rozkroku między jawą a snem jest powodem występowania dziwnych zachowań.

Somnambulizm występuje nawet u 17% dzieci – najczęściej w wieku przedszkolnym i młodszym wieku szkolnym. Później liczba epizodów lunatykowania spada, jednak kilka procent lunatykujących osób to dorośli, którzy czasami nawet prowadzą samochód czy przesadzają kwiatki we śnie.

Czym jest lunatykowanie i czy należy się go obawiać? Co możesz zrobić dla swojego chodzącego we śnie dziecka? Przeczytaj!

Jak wygląda epizod lunatykowania?

Lunatykowaniu często towarzyszy wychodzenie z łóżka (stąd angielskie określenie – sleepwalking), a przynajmniej siadanie na nim. Lunatykujące dzieci czasem chodzą po domu. Nierzadko zdarzają się sytuacje, w których dziecko oddaje mocz w miejscu do tego nieprzeznaczonym. Może być więc tak, że dziecko z powodu pełnego pęcherza nie wybudzi się całkowicie, tylko zrobi siusiu na przykład do szafy, a następnie wróci do łóżka.

Epizod lunatykowania jest najczęściej pokryty niepamięcią. Niektóre osoby mają przebłyski, że coś działo się w nocy, ale nie pamiętają przebiegu całego epizodu.

Osoby, które lunatykują, czasem mówią przez sen. Jeśli zadamy im bardzo proste pytania w stylu: „Jak masz na imię?”, często odpowiedzą zgodnie z prawdą. Mogą bowiem udzielać stereotypowych odpowiedzi na bardzo proste pytania. Zwykle jednak mowa jest mało zrozumiała, a wypowiedzi pozbawione sensu.

Warto jednak podkreślić, że mówienie przez sen (tzw. somnilokwia) zdarza się często (zarówno gaworzącym niemowlakom jaki i dorosłym) jako wyizolowany objaw – przynajmniej 2/3 ludzi raz na jakiś czas mówi przez sen, choć nie lunatykuje.

Przyczyny lunatykowania u dzieci

Zastanawiasz się teraz pewnie, czy zaburzenia wybudzania da się przewidzieć i czy można im zapobiec? Dlaczego niektóre dzieci lunatykują, a inne nie? 

Czynniki genetyczne

Za skłonności do zaburzeń wybudzania odpowiadają przede wszystkim geny. Jeśli jeden z rodziców lunatykował, to jest ok. 30-40% szans, że dziecko również będzie miało tego typu zaburzenia. Jeśli oboje rodzice chodzili przez sen jako dzieci, to ryzyko rośnie nawet do ponad 70%. Dlatego warto zapytać własnych rodziców i rodzinę partnera / partnerki, czy Wy lub Wasze rodzeństwo:  (1) lunatykowaliście, (2) mieliście lęki nocne (opisywane często jako „nocne histerie ”, z których trudno było Was wybudzić) albo (3) czy często mówiliście przez sen.

Dojrzewanie układu nerwowego

Zaburzenia wybudzania są spowodowane także niedojrzałością układu nerwowego. Z tego powodu zdecydowana większość dzieci z nich wyrasta!  Im bardziej dojrzały mózg, tym większe prawdopodobieństwo, że przechodzenie ze snu do czuwania będzie płynne. Dziecko więc będzie albo całkowicie spać, albo być całkowicie wybudzone – bez stania w rozkroku między tymi dwoma stanami, jak to ma miejsce w trakcie zaburzeń wybudzenia.

Deprywacja snu

Skrócenie snu poprzedniej doby również może być powodem wystąpienia epizodu lunatykowania. Jeśli dziecko ma dług senny, jego mózg szybciej i na dłużej wchodzi w fazę snu głębokiego – a to właśnie w niej dochodzi do lunatykowania. A ile właściwie snu potrzebują dzieci? Dla dzieci w wieku 4-12 miesięcy normą jest 12-16 godzin na dobę, ale już dla 3-5 letnich będzie to 10-13 godzin na dobę. Więcej o tym, ile powinno spać dziecko, przeczytasz w tym artykule (KLIK).

Zaburzenia wybudzenia mogą więc pojawić się u dzieci, które niedawno zrezygnowały z ostatniej drzemki. Nie rekomenduje się więc pomijania drzemki czy skracania czasu snu, które lunatykują. Regularny tryb dnia i dbanie o odpowiednią ilość snu na dobę jest podstawą zapobiegania epizodom! 

Sprawdź dietę!

Zaburzenia wybudzania mogą występować częściej u dzieci z niedoborem kwasów tłuszczowych DHA oraz magnezu  Pamiętaj więc o podawaniu dziecku odpowiedniej ilości ryb tłustych morskich lub suplementacji DHA przez cały rok. Są to kwasy, których nasz organizm nie potrafi wytworzyć samodzielnie, a które mają istotne znaczenie dla dojrzewania mózgu. Wchodzą w skład otoczki mielinowej wokół neuronów i sprawiają, że impulsy w mózgu dziecka przebiegają szybciej, co oznacza, że informacja w mózgu szybciej i łatwiej jest przekazywana tam, gdzie trzeba. Dodatkowo DHA ma wpływ na poziom melatoniny: udowodniono, że dieta bogata w ten kwas poprawia zasypianie, zmniejsza liczbę pobudek i wydłuża całkowity czas snu. Więcej o kwasach DHA i tym, jak przeciwdziałać ich niedoborom w diecie dziecka, przeczytasz w tym artykule (KLIK).

Niedobory magnezu występują rzadziej, choć mogą zdarzać się dzieciom z nasiloną neofobią żywieniową (czyli ze skrajną wybiórczością pokarmową, spożywającym niewiele bogatych w magnez produktów).

Inne przyczyny lunatykowania

Zaburzenia wybudzania mogą być wywoływane przez wszelkie źródła dyskomfortu, takie jak:

  • zmęczenie fizyczne,
  • ból,
  • gorączka,
  • pełny pęcherz moczowy.

Dlatego dziecku doświadczającemu zaburzeń wybudzania należy zmierzyć temperaturę. 

Lunatykowanie może być też nasilane pod wpływem działania niektórych leków. Jeśli więc dziecko przyjmuje na stałe leki, warto uważnie przeczytać ulotki lub zapytać lekarza prowadzącego o ich ewentualny wpływ na sen.

Kolejna – choć najrzadsza – przyczyna to stres. Bardziej wymagające czy wrażliwe dzieci oraz te, które przechodzą bardzo stresujący czas, duże nasilenie emocji odreagowują poprzez zaburzenia wybudzenia w nocy.

Bezpieczeństwo małego lunatyka

Najważniejszą zasadą, którą warto zapamiętać z tego tekstu, jest konieczność zapewnienia dziecku bezpieczeństwa:

  • Przy łóżku nie powinny stać szklane przedmioty;
  • Usuń z łóżka przedmioty, którymi dziecko mogłoby się udusić (w tym zabezpiecz lub przetnij sznurki od rolet).
  • Największym zagrożeniem na drodze lunatykujących dzieci, są niezabezpieczone schody i otwarte okna oraz drzwi. Aby uniknąć wypadków, zawsze zamykaj drzwi wejściowe (i wyjmuj klucz z zamka – dzieci potrafią we śnie przekręcić zamek) oraz okna, a także załóż bramkę na schody.
  • Dobrym pomysłem jest wykorzystanie elektronicznej niani lub zamontowanie dzwoneczek w drzwiach pokoju dziecka, aby usłyszeć początek jego spaceru.

Samo lunatykowanie nie jest dla dziecka groźne, nie świadczy o problemach ze zdrowiem i zazwyczaj mija z wiekiem. Może być jednak niebezpieczne, jeśli dziecko w trakcie epizodu spadnie ze schodów lub samotnie wyjdzie z domu. Dlatego odpowiednie zabezpieczenie mieszkania i unikanie czynników wywołujących jest zwykle jedynym i wystarczającym postępowaniem.

We wpisie wspomniałam o lękach nocnych – jeśli ten problem dotyczy Twojego dziecka, albo zastanawiasz się, czym są tzw. „nocne histerie”, przeczytaj artykuł (KLIK), w którym rozwijam ten temat.


Zapisz się na mój newsletter i odbierz e-booka - 50 stron artykułów o rozwoju małych dzieci!

Moje dziecko zasypia przy piersi – czy powinnam się martwić?

Moje dziecko zasypia przy piersi – czy powinnam się martwić?

Zasypianie przy piersi to zjawisko powszechne. Fakt, że mały człowiek nie zasypia inaczej, budzi często niepokój mamy, a uwagi i opinie innych osób tylko go podsycają. Czy to normalne? Czy to zdrowe? Czy moje dziecko kiedykolwiek będzie zasypiało inaczej? Jeśli zadajesz sobie te pytania, to ten artykuł jest zdecydowanie dla Ciebie!

  

Spanie przy ssaniu – dlaczego dzieci tak to lubią?

 

Przede wszystkim chciałabym Cię uspokoić: usypianie przy piersi to zjawisko fizjologiczne, całkowicie normalne. Dzieci usypiały i będą usypiać, ssąc pierś, smoczek-uspokajacz czy od butelki. 

Za to, że dzieci tak lubią usypiać przy piersi, odpowiada kilka mechanizmów. Po pierwsze, ssanie jest pierwszą strategią samoregulacji emocjonalnej dziecka, umożliwiającej uspokojenie. Nie ma też ssania piersi bez fizycznego kontaktu z opiekunem, co również pomaga dziecku regulować emocje i daje poczucie bezpieczeństwa.

Dodatkowo, ssąc pierś, dziecko dostarcza sobie stymulacji jamy ustnej. Czy znasz dorosłych, którzy uspokajają się, wkładając do buzi palce, chrupiąc słone paluszki albo żując gumę? Pierś mamy, która wypełnia całą buzię dziecka, jest właśnie jak wielka guma do żucia. Ugniata, dociska, masuje, a to wspaniałe sposoby na stymulację czucia głębokiego – zmysłu, którego receptory są w mięśniach, powięziach i stawach. Dziecko wycisza się i uspokaja poprzez stymulację czucia głębokiego, tak jak wielu dorosłych podczas relaksującego masażu. Starsze dziecko może przy tym bujać się, turlać się, machać nogami i rękami, a taka laktojoga pomaga mu dostymulować zmysł równowagi. Dobujane i dossane w pewnym momencie odpada, mimo że wcześniej stawało na głowie. Znasz to?

 

Magiczne właściwości mleka mamy

Mleko mamy zaspokaja wiele potrzeb dziecka poza głodem i pragnieniem. Słodki smak mleka, znany od zawsze, przyjemny i przez to pozytywnie się kojarzący, sprawia, że dziecko czuje się bezpiecznie. Poczucie bezpieczeństwa oraz hormony sytości wydzielane w ciele dziecka w trakcie jedzenia mleka to naturalny koktajl nasenny. Znasz to uczucie senności po obfitym obiedzie z deserem? Dokładnie to samo czuje maluch po solidnej sesji ssania wypełnionej mlekiem piersi.

Pokarm kobiecy wieczorem i nocą zawiera także melatoninę, tryptofan, magnez i witaminy z grupy B, czyli substancje ułatwiające zasypianie. Karmienie do snu przypomina więc nieco podawanie naturalnego syropu nasennego.

 

Piersi mamy – najwyższej klasy urządzenie wielofunkcyjne

Gdy spojrzymy na listę potrzeb, które zaspokaja karmienie piersią, nie dziwi, dlaczego dzieci są do niego tak bardzo przywiązane. Gdy maluch nie zna jeszcze innego sposobu zasypiania, nie ma innych strategii na wyciszanie się i relaksowanie, naturalnym jest, że sięga zawsze po tę jedyną znaną. 

Niektóre dzieci znają więcej sposobów na zasypianie, ale mają swoje preferencje. Gdy pojawia się temat uspokajania się i regulacji emocji, najpierw jest pierś, potem długo, dłuuugo nic, a może gdzieś w drugiej pięćdziesiątce pojawia się bujanie, bycie noszonym, przytulanie się, mizianie. Dlatego gd rozważasz zmianę sposobu usypiania, głównym zadaniem będzie sprawienie, by te inne sposoby na regulację zaczęły pojawiać się częściej w życiu dziecka i przez to przesuwać się wyżej na liście preferencji. Tak, aby w końcu mogła zastąpić karmienie do snu.

 

 

Kiedy warto skonsultować się ze specjalistą?

Tego, że dziecko usypia przy piersi, nie musisz z nikim konsultować, ani się martwić, że to dziwne, niezdrowe i nienormalne. A jeśli chcesz zmienić sposób usypiania lub napotykasz trudności przy odstawianiu karmień do drzemek i nocnego snu?

Przyjrzyjmy się najczęstszym sygnałom ostrzegawczym, które warto sprawdzić ze specjalistą:

 

Przyrastanie poniżej normy lub blisko dolnej jej granicy

Może to świadczyć o niezdiagnozowanych wcześniej problemach ze ssaniem, u których podłoża może leżeć nieprawidłowe przystawianie do piersi lub wady budowy jamy ustnej np. skrócone wędzidełko języka. W diagnozie problemu pomoże doradczyni laktacyjna, a przy podejrzeniu nieprawidłowości w budowie jamy ustnej – pediatra, laryngolog i logopeda wczesnej interwencji.

Dziecko, które nie umie prawidłowo ssać, będzie przy piersi częściej i na dłużej; trudniej mu też będzie zrezygnować z karmień. Rozszerzanie diety niewiele może pomóc, bo jeśli budowa jamy ustnej nie jest prawidłowa, to przy gryzieniu, żuciu i połykaniu pokarmów stałych również mogą pojawić się problemy.

 

Spanie z otwartymi ustami

Otwarta buzia w trakcie snu i podczas zabaw w ciągu dnia? Chrapanie, choć akurat dziecko nie ma kataru? Warto zbadać budowę jamy ustnej, sprawdzić napięcie mięśniowe, drożność nosa, migdałki. W ocenie sytuacji pomogą przede wszystkim laryngolog i neurologopeda.

Dzieci z tego typu trudnościami często nie są chętne na odstawienie karmień, bo intuicyjnie poprawiają swoje napięcie mięśniowe poprzez częste karmienie.

 

Parafunkcje narządu żucia – inne zachowania poza ssaniem piersi

Dziecko zaczęło wkładać do buzi paluszki, choć już od dawna tego nie robiło? Zaobserwowałaś, że ssie lub przygryza wargi lub policzki? Wkłada do buzi kocyki, rękawki, twarde przedmioty? Takie zachowania mogą pojawić się lub widocznie nasilić po odstawieniu karmień nocnych. Dziecko może w ten sposób szukać zastępstwa dla ssania piersi. Warto te zachowania skonsultować, żeby zapobiegać utrwalaniu się parafunkcji i pomóc dziecku znaleźć inny sposób na stymulację jamy ustnej. Dobrym pomysłem jest wizyta u logopedy wczesnej interwencji lub neurologopedy. 

 

Pojawienie się niepokojących zachowań

Czasami się zdarza, że niedostymulowane i wrażliwe dziecko próbuje sobie radzić z napięciem na inne sposoby, niekoniecznie bezpieczne albo po prostu niepokojące rodziców. Sytuacje, z którymi miałam styczność, to pojawienie się skubania i gryzienia do krwi własnego policzka, uderzanie głową, intensywna masturbacja przed snem. Konsultacja z psychologiem dziecięcym jest wtedy dobrym pomysłem.

 

Wpis powstał na podstawie szkolenia Usypianie przy piersi, dostępnego tylko dla społeczności mojego Klubu dla rodziców.

W Parentflixie dostępna jest również całościowa ścieżka dotyczącą Odstawienia od piersi – jeśli interesuje Cię ten temat, koniecznie zapisz się na listę zainteresowanych i dołącz do Klubu, gdy tylko otworzę drzwi!

Parentletter – newsletter dla świadomych rodziców. Zapisz się na listę i otrzymuj pełne wsparcia treści.

Jak odstawić butelkę w nocy?

Jak odstawić butelkę w nocy?

Mleko jest podstawą żywienia do końca 12 m.ż. [1]. Oznacza to, że niemowlęta młodsze niż roczne nadal mają być karmione mlekiem – i że niektóre potrzebują tych karmień także nocą. Ale co z butelką z mlekiem modyfikowanym po roczku?

Kiedy maluch karmiony mlekiem modyfikowanym kończy rok i nadal nocą pije z butelki, rodzicom czasem sugeruje się jej odstawienie. Z uwagi na skład mieszanki oraz samo ssanie smoczka rośnie bowiem ryzyko rozwoju próchnicy wczesnodziecięcej oraz wad zgryzu. 

Czy każdy roczniak jest gotowy na to, żeby całe swoje zapotrzebowanie kaloryczne realizować w ciągu dnia? Rzeczywistość pokazuje, że nie. Bez względu na to, jak bardzo różni „eksperci” próbowaliby upierać się, że „muszą i powinny”, dzieci są różne. I w różnym czasie dorastają do różnych etapów. 

Czy oznacza to, że musisz po prostu czekać, aż dziecko samodzielnie odda Ci butelkę? Niekoniecznie, zwłaszcza jeżeli ze względu na zdrowie malucha stomatolog, pediatra, logopeda lub inny specjalista rekomenduje odstawienie butelki ze smoczkiem. 

Dlatego przygotowałam dla Ciebie kilka strategii, które mogą pomóc pożegnać karmienia butelką, zwłaszcza nocą.

Od czego zacząć odstawianie butelki?

 

Stopniowo przestawiaj dziecko na korzystanie z innych naczyń.

Rób to najpierw w ciągu dnia, a potem także w nocy. Czy Twoje dziecko potrafi pić z kubka otwartego oraz z bidonu? Jeśli tak, żegnajcie kolejne butelki ze smoczkiem. Doskonalcie picie różnych napojów, także mleka, z kubka oraz bidonu w ciągu dnia (trzymaj butelki w sypialni i wyjaśnij, że w ciągu dnia pijemy z kubka – mleko nie musi być pite z butelki!). Z czasem rezygnuj z butelki wieczorem do snu i nocą. Na początku dziecko będzie wylewać więcej płynu. Karmienie będzie trwało też dłużej niż ze smoczkiem. Ale nie ma zmian bez zmian! Chodzi właśnie o to, żeby nocne picie było trochę trudniejsze i bardziej świadome niż to miało miejsce z butelką. Maluch budzi się i chce się napić? Musi usiąść i poradzić sobie z kubeczkiem. U wielu dzieci po kilku dniach od takiej zmiany liczba wybudzeń znacząco spada. Po prostu przestają pić na leżąco, w półśnie, bez większej kontroli nad ilością płynu.

 

Zmniejsz przepływ w smoczku. 

Jeśli nie ma wyraźnego wskazania od neurologopedy lub dziecko nie jest urodzone przedwcześnie, nie ma problemów z oddychaniem i krążeniem, dziecko odstawiające butelkę może przejść na  smoczek z możliwie najmniejszym przepływem. Mleko ma lecieć wolniej, co pozwala szybciej zorientować się, że mam już dosyć. Wiele dzieci po zmianie smoczka do butelki na mniejszy wypija zdecydowanie mniej mleka. Dzięki temu z czasem uczy się zjadać coraz większe porcje posiłków stałych w ciągu dnia, by uzupełnić brakujące kalorie.

 

Przyjrzyj się rozszerzaniu diety. 

Odstawienie nocnych karmień jest możliwe, jeśli proponujemy odpowiednią dla wieku liczbę posiłków stałych. Kluczem jest słowo PROPONUJEMY – odpowiedzialność jest tu podzielona, to znaczy, że my, jako rodzice, decydujemy jak często i co postawimy przed dzieckiem, a ono decyduje czy i ile zje.

Rezygnacja z nocnych karmień, gdy maluch  dostaje wyłącznie 3 posiłki stałe, będzie bardzo trudna. Podobnie ciężko będzie odstawić butelkę, jeśli dziecko nie umie gryźć i żuć, nie stymuluje jamy ustnej pokarmami o różnych konsystencjach, zwłaszcza twardymi, nie zna zbyt wielu innych niż słodki smaków. Dlatego, jeśli doświadczacie problemów z rozszerzaniem diety, diagnozujcie je i pracujcie nad nimi. Szkoda czasu na bycie przy nadziei „jak odstawi butlę, to zacznie jeść” (bo to nie musi być prawda).

WHO rekomenduje następujące podawanie posiłków uzupełniających:

  • 6-8 m.ż. – 2-3 posiłki;
  • 9-11 m.ż. – 3-4 posiłki + ew.1-2 przekąski (jeśli dziecko ma apetyt);
  • po 12 mż. – 3-4 posiłki + 1-2 przekąski [2].

 

Powoli zmniejszaj ilość mleka w butelce.

Wiele dzieci, zwłaszcza nocą, wypije tyle, ile rodzic da. Nie zauważy natomiast, że z 250 ml zrobiło się 230 ml, ani że po dwóch tygodniach jest już tylko połowa tego, co kiedyś.

 

Zmniejszaj ilość proszku.

Jeśli dziecko skończyło rok i ma prawidłowo rozszerzaną dietę, możesz bardzo powoli zacząć rozwadniać mieszankę. Zamiana od razu z mleka na wodę u wielu dzieci kończy się protestem. To wszak zupełnie inny smak! Ludzki mózg nie zauważa zmian bodźca tylko pod warunkiem, że są niewielkie. Dlatego nie skacz z mleka od razu na główkę, do wody, ale z 3 miarek przejdź na 2 i 3/4 miarki na kilka nocy, kilka dni później na 2,5 miarki itd. Ta strategia zajmuje trochę czasu, ale pozwala konsekwentnie zmniejszać liczbę przyjmowanych nocą kalorii (choć ilość płynu zostaje taka sama). 

Czasem rekomenduję rodzicom połączenie tych dwóch strategii – jednocześnie rozwadniamy mieszankę i zmniejszamy jej ilość.

 

Wzbogać rytuał.

Dołóż do rytuału wieczornego inne skojarzenia z zasypianiem niż butelka i karmienie. Możesz wykorzystać przytulankę (KLIK!), zapach, muzykę itp. Jest to szczególnie istotne, jeśli dziecko miało swobodny dostęp do butelki w łóżeczku i mogło ją traktować trochę jak przytulankę. Skoro ma się z nią pożegnać, dobrze zaproponować mu coś w zamian.

 

Zaciemnij sypialnię na 100%. 

Spanie w pokoju, który nie jest całkowicie zaciemniony, obniża poziom hormonu sytości czyli leptyny. Sprawia to, że zarówno nocą, jak i kolejnego dnia, czujemy silniejszy głód niż gdybyśmy spali w ciemnościach i jesteśmy bardziej podatni na rozwój otyłości [3]. 

 

Jeśli chcesz się ode mnie dowiedzieć więcej na temat rozwoju Twojego dziecka i pomóc lepiej mu spać, zapisz się na listę oczekujących do mojego klubu online dla świadomych rodziców – Parentflix.pl. Kolejna okazja, żeby dołączyć, już w październiku!

Parentletter – newsletter dla świadomych rodziców. Zapisz się na listę i otrzymuj pełne wsparcia treści.

Jak to jest być Panem Nianią? Wywiad Karli Orban z Damianem Maciejewskim

Jak to jest być Panem Nianią? Wywiad Karli Orban z Damianem Maciejewskim

Zawód niani jest jednym z najbardziej sfeminizowanych. Czy to jednak oznacza, że mężczyźni nie są zainteresowani pracą opiekunów? Jak wygląda w praktyce poszukiwanie pracy jako niania? Z jakimi wyzwaniami praca niani się wiąże i co można zrobić, by panów w opiece pracowało więcej? Odpowiedzi na te i wiele innych pytań znajdziesz w rozmowie psychologa Karli Orban, autorki książki „Żłobek, babcia, niania czy ja sama?” i Pana Niania, czyli Damiana Maciejewskiego, jednego z najbardziej znanych opiekunów dziecięcych w Polsce.

Karla Orban: Jaka była Twoja droga do pracy z dziećmi? Skąd pomysł, żeby pracować jako Pan Niania?

Damian Maciejewski, Pan Niania: Być może to, co teraz powiem zabrzmi trywialnie, ale – cytując klasyka polskiej kinematografii komediowej, a dokładniej fragment sceny z kultowego filmu „Chłopaki nie płaczą”, pomijając przy tym, jak ważne było to pytanie (śmiech) – zapytałem się siebie, co chcę w życiu robić, a potem zacząłem to robić. 😉

A tak na poważnie, nie należę do osób, które mają szczęście. Moje życie nigdy nie było „usłane różami”. Przejście z etapu wczesnego nastolatka, bardzo wrażliwego, od razu na głęboką wodę dorosłości, gdzie mimo że jestem pracowity i dokładny, wszystko szło mi jak po grudzie i nie opuszczał mnie pech, nie ma co ukrywać „przygniotło mnie”. Przyznaję się, nie byłem na to psychicznie gotowy. Odcisnęło to na mojej psychice jakieś piętno, towarzyszyły mi niepewność, lęki i strach. Potrzebowałem pomocy, w pełni świadom swojego stanu psychicznego. Nawet o to prosiłem! Zamiast tego niestety dostawałem „słowa wsparcia” typu: „pewnie jesteś leniem”, „pracować ci się nie chce”, „jesteś do niczego”, „nigdy nic w życiu nie osiągniesz”, „jesteś debilem”, „nigdy nie będziesz miał pieniędzy”, „do niczego się nie nadajesz” i wiele, wiele innych.

Jako dziecko i nastolatek chciałem być piosenkarzem, sportowcem lub artystą kabaretowym. Przez swoją nieśmiałość i brak pewności siebie, byłem jednak ciągle tym „gościem, co stoi z boku”. Miewałem też dziwne momenty w swoim życiu kiedy ze skrytego, zamkniętego chłopaka stawałem się nagle „duszą towarzystwa”, najbardziej rozbawionym i zabawnym chłopakiem, tylko po to, by za chwilę „zgasnąć” w codzienności pośród czterech ścian, płakać, mieć myśli samobójcze. W tamtym czasie byłem parę razy na wizytach u psychologa. Nie było mnie stać na stałą terapię, wiem jedynie, że wstępnie miałem postawioną diagnozę nerwicy lękowej i depresji. Można by zapytać: po co nam to wszystko opowiadasz…? Co to ma wspólnego z twoją drogą do bycia nianią, Panem Nianią…? Bardzo dużo! Te wszystkie sytuacje ukształtowały to kim jestem dzisiaj. Sam czasami się dziwię, że po takich perypetiach nie wyrosłem na „zbira”, tylko na jeszcze bardziej wrażliwego gościa.

KO: Czy zawsze pracowałeś z dziećmi?

DM: Nie, miałem po drodze całkiem sporo prac. Robiłem naprawdę różne rzeczy i wykonywałem wszelakie zawody, które nie miały nic wspólnego z dziećmi. Co dokładnie? Może to i jeszcze wiele „smaczków” zostawię na później, może na swoją książkę? (śmiech)

Czy byłem zadowolony z tego gdzie i jak pracowałem…? Stanowczo nie, wręcz odwrotnie – dobijało mnie to psychicznie jeszcze bardziej. Co do dzieci, odkąd pamiętam, uwielbiałem je, odnajdywałem się w tym jak ryba w wodzie. Znam dobrze swoje serce, wrażliwość i muszę szczerze przyznać, że czasami naprawdę mam wrażenie, że jest to moja życiowa zmora, ponieważ wiele rzeczy bardzo mocno przeżywam, niektóre nawet przez kilka, kilkanaście lat. Czasami ma to swoje plusy. Podejrzewam, że dzięki temu moja wyobraźnia i empatia nie znają granic, a to, co myślę, pozwala mi czasami bezszelestnie te dzieci rozumieć. Znaleźć z nimi wspólny język czy – jak w przypadku niemowląt – dać to ciepło, którego każdy z nas potrzebuje. Szczególnie ten mały człowiek, który, choć czasami wygląda jakby chciał nam coś powiedzieć, to niestety pozostaje mu dać nam znak swoim płaczem, uśmiechem, gaworzeniem czy ruchami ciała.

KO: Wróćmy do szukania własnej drogi. Co było dalej?

DM: Mijały dni, miesiące, lata… Zdawałem sobie sprawę, że nie spełnię większości swoich marzeń, ponieważ nie miałem takich możliwości, znajomości, pieniędzy, by robić to, co kocham. Zastanawiałem się więc, co mogę robić, żeby być zadowolonym. I wtedy stała się rzecz przyziemna. Pewnego dnia przyszła do nas koleżanka, studentka zaoczna i powiedziała, że w tygodniu dorabia jako niania. Tak jej słuchałem i słuchałem, oczy mi się zaświeciły i od razu pomyślałem, że przecież właśnie to mogłoby być pracą, którą mógłbym wykonywać z „sercem na dłoni”. Mógłbym normalnie pracować, robić coś co lubię, a tego przecież właśnie tyle czasu szukałem. Nie musieć iść do pracy i patrzeć na nią tylko i wyłącznie przez aspekt finansowy, a po prostu robić coś, w czym mogę się jakkolwiek spełniać. Długo nie zwlekając, spytałem się jej, jak zaczęła, gdzie poszukać klientów itd. Przyjęła to ze śmiechem myśląc, że pewnie sobie żartuję. Nikt nie wziął tego na poważnie. Ale ja uparcie mówiłem, że jeszcze zobaczą, że się przygotuję. Doświadczenie już jakieś mam, może jeszcze nie za wielkie i nie stricte jako niania, ale podszkolę się, nabiorę doświadczenia. Przemyślę, jak się zareklamować.

Wiedziałem, że będzie mi jako mężczyźnie znacznie trudniej, aniżeli kobiecie. W dodatku w głowie pojawiały się co i rusz niewspierające myśli, jak to przyjmą ludzie, czy zostanę wyśmiany, czy ktokolwiek mi zaufa i powierzy swoje dziecko mojej opiece…? Wiedziałem jednak, że jak nie wyjdę poza strefę komfortu, to w moim życiu nigdy nic się nie zmieni. Wątpliwości było co niemiara… A jednocześnie opieka nad dziećmi miała w sobie to „coś”. Coś, co sprawiało, że SIĘ CHCIAŁO. Co było potem, to już temat na książkę (śmiech). Ale działo się i nieustannie się dzieje, cały czas, na szczęście, w dobrą stronę . Jest o czym opowiadać. A ja staram się wciąż przełamywać stereotypy, przechodzić stopniowo poziom wyżej, rozwijać się i być codziennie lepszą wersją siebie z dnia poprzedniego.

KO: Trudno normalizować rolę opiekuna dziecięcego, gdy w Polsce niewielu mężczyzn decyduje się na urlop macierzyński i/lub wychowawczy. Jak myślisz, dlaczego?

DM: Myślę, że jako społeczeństwo patrzymy na te kwestie zbyt stereotypowo, choć i tak ostatnimi czasy możemy zauważyć trend zwyżkowy. I mężczyźni zaczynają patrzeć inaczej na kwestie rodzicielstwa, ojcostwa, aniżeli, powiedzmy, jeszcze 20-30 lat temu. To się powoli zmienia. Uważam, że to też nie jest dobre, żeby teraz świat się przewrócił do góry nogami, bo być może większość facetów nie jest na to po prostu gotowa, za co nikt nie powinien nikogo ganić. Pozwólmy, by mogło się to rozwinąć spokojnie, swoim tempem.

Mężczyźni powinni spojrzeć na ten temat także z innej perspektywy. To nie jest tak, że jak będziesz zajmować się dzieckiem, a twoja kobieta będzie pracować, to nie będziesz już mężczyzną. Po pierwsze, dużo zależy od uwarunkowań psychologicznych. Nie zawsze jest tak, że kobieta jest bardziej gotowa na opiekę nad dziećmi niż facet. Depresja poporodowa, połóg, zaburzenia hormonalne, miesiączki to tylko kilka z niewielu czynników mogących wpływać na nie zawsze pełną zdolność do pełnienia opieki nad dzieckiem.

Po drugie, pomijając już aspekty czysto psychologiczne, czasami bywa tak, że to kobieta ma lepiej płatną pracę i dla dobra rodziny rzeczywiście opłaca się to, żeby to jednak mężczyzna został w domu z dzieckiem. Jeszcze raz jednak powtórzę, że to nie powinno być dla żadnego mężczyzny jakkolwiek uwłaczające. Szukając zalet z męskiej perspektywy dodam z własnego doświadczenia, że wiele kobiet postrzega troskliwych, opiekujących się dzieckiem mężczyzn jako bardzo męskich (śmiech).

Dochodzi nam również karmienie piersią… Dlatego właśnie jest to temat rzeka i nie możemy patrzeć na każdy przypadek zero-jedynkowo. O tym wszystkim powinny zadecydować rozum i serce, do spółki. Obydwoje rodziców – w końcu kto, jak nie mama i tata, mają wiedzieć, co będzie najlepsza opcją w ich sytuacji.

KO: Wróćmy do Ciebie. Jakie są najczęstsze reakcje rodziców na Twoje ogłoszenie?

Damian: Dobre pytanie 🙂 Pozwól jednak, że rozwinę swoją wypowiedź nieco szerzej. Tak, zgadza się, jestem jednym z nielicznych mężczyzn w świecie niań, co tu dużo kryć, czuję to zresztą (śmiech). Szczerze mówiąc, po prawie 5 latach pracy w tym zawodzie, jest to dla mnie już sprawą naturalną, we mnie osobiście niewzbudzającą większych emocji. Na co dzień wręcz zapominam o tym, że wykonuję taki sfeminizowany zawód. Bardziej przypominają mi o tym klienci czy ludzie, którzy mnie obserwują w mediach czy na moich kanałach w mediach społecznościowych. Stykam się z różnymi reakcjami, pojawia się cały wachlarz emocji: od hejtu i nienawiści po uwielbienie i zachwyt. Przepraszam, właściwie odpowiedziałem na to pytanie całkowicie naokoło (śmiech).

Wracając do Twojego pytania, ostatnimi czasy reakcje rodziców są naprawdę pozytywne. Dostaję od nich duży kredyt zaufania, wierzą w moje kompetencje, zaangażowanie, doświadczenie. W to, że można na mnie polegać. Nie pozostaje mi w tej sytuacji nic innego, jak tylko w ramach wdzięczności pokazać, w pewnym sensie udowodnić, że się nie mylą.

Oczywiście istnieje też grupa rodziców, którzy podchodzą do mnie z dużą dozą niepewności. Zastanawiają się, czy na pewno dobrze robią, wybierając mnie na opiekuna do swojego dziecka. W tej grupie zdarzają się klienci, których z przymrużeniem oka moglibyśmy nazwać „klientami marnotrawnymi”. Kontaktują się ze mną, wydaje się, że wszystko dobrze się zapowiada, lecz z niewyjaśnionych przyczyn nie zatrudniają mnie. Zaczynają korzystać z usług innej niani, a po różnych incydentach wracają do mnie jak bumerang z zapytaniem, czy bym jednak do nich nie przyszedł. W takiej sytuacji nie myślę nad tym wtedy za długo, uśmiecham się, nie unoszę się w żadnym wypadku dumą, nie jestem opryskliwy. Staram się pomóc najlepiej, jak potrafię. Taka jest w końcu moja rola: zapewnić najlepszą opiekę dla danego dziecka.

Ostatnia grupa to tzw. hejterzy. Ludzie, którzy mnie obrażają, m.in. wyzywając od pedofili, chorych, podejrzanych typków. Są tacy, co piszą, że w życiu by nie zostawili swojego dziecka z facetem. Tak naprawdę, gdybym bardziej sięgnął pamięcią, przykładów hejtu znalazłbym całkiem sporo. Jest to straszne, ale nikt nie mówił, że będzie łatwo. Muszę nieraz takie przytyki przyjmować „na klatę”, nie wchodzić z takimi osobami w dyskusję i robić dalej swoje.

KO: Nawet sobie nie wyobrażam, jak się z tym czujesz.

DM: Niektórzy piszą, żebym wziął się za „normalną” pracę, nie wiedząc, że prawdopodobnie pracuję „normalniej” od wielu osób. Prowadzę legalną, zarejestrowaną działalność gospodarczą, pracuję nawet po kilkanaście godzin dziennie, gdy jest taka potrzeba. Mam przy tym kasę fiskalną i terminale płatnicze. Staram się po prostu jakoś przetrwać finansowo, mimo że mam naprawdę mało kolorową sytuację i żeby mieć „na chleb”, muszę się ostro nagimnastykować. Gdyby nie szansa zarabiania z dnia na dzień, nieraz nie miałbym co do garnka włożyć.

Mimo że ciężko się czyta takie hejterskie ataki, staram się być w tym wszystkim „twardy”. Jestem zdania, że to nie ich słowa definiują, kim jestem. Robię to ja sam, a za mną przemawia to, jak działam, co sobą reprezentuję. Skłamałbym jednak gdybym powiedział, że zupełnie mnie to nie rusza. Potrafi to gdzieś „siąść” na głowę. Miałem przez to nieraz momenty zwątpienia, smutku czy załamania. Może zabrzmi to zbyt górnolotnie, ale mimo wszystkich złych chwil, jestem dumny, że mogę być opiekunem dziecięcym. że mogę codziennie spędzać czas z darami jakimi są dzieci. Dzielić się ciepłem z tymi małymi serduszkami i być może zmieniać ten świat na lepszy, ukazując mężczyznę trochę w innym świetle.

KO: No tak, w końcu wśród niektórych rodziców panuje przekonanie, że kobiety są bardziej „naturalne” i opiekuńcze w roli niani. Czy musiałeś kiedyś przekonywać, że poradzisz sobie z usypianiem czy uspokajaniem malucha?

DM: Pół żartem, pół serio, ja po prostu posiadam w sobie całkiem duży pierwiastek kobiecy (śmiech), naturalność i opiekuńczość są po prostu we mnie, nie musiałem nigdy tego w sobie jakoś specjalnie odkrywać. Aczkolwiek, wracając do twojego pytania: tak, musiałem, bardzo często, szczególnie na początku, gdy dopiero zaczynałem zajmować się opieką nad dziećmi. Patrzenie na ręce, obce domy i presja, że ma być „ideolo” – nie była to dla mnie łatwa sytuacja, często wręcz deprymująca. Czułem się z tym źle, zarazem rozumiejąc obiekcje rodziców. Brałem pod uwagę taką opcję, że na początku swojej drogi, jako facet będę często testowany i obserwowany… i tak właśnie było. W miarę upływu czasu przechodziło to jednak, kroczek po kroczku, w coraz większe zaufanie względem mojej osoby. Stawiałem się na miejscu rodziców. Wyobrażałem sobie, z jakim stresem i niepewnością muszą się mierzyć. Serio ich rozumiałem. Wiesz jak to jest: punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Musimy pamiętać, że rodzice pod moją opiekę oddają to, co mają najcenniejsze: swoje dziecko. To nie jest zabawa, to jest poważna sprawa. To żywy, często bardzo mały, a niekiedy dopiero co urodzony, mały człowiek. Tu nie ma miejsca na błędy, dziecko ma być ze mną w 100 % bezpiecznie, zadbane i odpowiednio zaopiekowane. Podsumowując, wiele razy musiałem udowadniać, że poradzę sobie z usypianiem czy uspokajaniem dziecka. Na szczęście doszedłem do takiego etapu, że nic nie muszę nikomu udowadniać. Czyli chyba zdałem ten egzamin (śmiech)… choć czasami sam się na tym łapię, że próbuję od samego początku w relacji z nową rodziną pokazać, że nieprzypadkowo opiekuję się dziećmi i potrafię to dobrze robić.

KO: Masz już duże doświadczenie w tej pracy, prawda?

DM: Pod swoimi „skrzydłami” miałem już naprawdę sporą liczbę dzieci, a większość rodziców sama się do mnie zgłasza, czytają opinie, obserwują mnie w mediach społecznościowych lub trafiają do mnie z polecenia. Często to idzie „lawinowo”. Klienci są zadowoleni, polecają mnie następnym, ci kolejnym i w efekcie okazuje się że „obsługuję” czyjąś bliższą i dalszą rodzinę, przyjaciół i znajomych. Ja również nie siedzę z założonymi rękami i staram się być aktywny na „nianiowym” rynku pracy, wychodzić poza swoją strefę komfortu i sam szukać kolejnych klientów.

KO: W tym co mówisz słychać, że to nie jest dla Ciebie dorywcza praca. Jak intensywnie pracujesz?

DM: Może teraz niektórzy się zdziwią, ale są nawet takie dni, kiedy jestem w 2-3 różnych domach. Można wyobrazić sobie zatem, jak to wygląda. Szybko, w ciągu godziny, jadąc od jednej do drugiej rodziny, muszę się przestawić, „nabrać świeżości” i przygotować psychicznie na zmianę otoczenia. Choć uśmiech i poczucie humoru towarzyszy mi na co dzień, to czasami nie jest łatwo być uśmiechniętym, pełnym radości. Tak wygląda tego typu praca od „kuchni”. Swoje wszelkie problemy musisz zostawić za drzwiami. Ciekawostką jest, że teoretycznie taki tryb pracy powinien dawać mi mnóstwo pewności siebie, a ja jednak wciąż potrafię się zestresować. Mam w sobie dużo pokory i szacunku do pracy, którą wykonuję. Myślę, że jest to dobre podejście, dzięki czemu, po kilku latach pracy jako opiekun dziecięcy, wciąż potrafię czerpać z tej pracy radość i doceniać setki chwil z podopiecznymi, przy czym wciąż się uczyć, zdobywać nowe doświadczenie.

KO: No właśnie, porozmawiajmy o dzieciach. Jakie są ich reakcje?

DM: Myślę, że to zależy od wieku. Zacznę od tego, że w tej chwili często opiekuję się najmłodszymi, czyli niemowlętami. W takich sytuacjach ciężko mówić o różnych reakcjach. Gdy pojawiam się tak wcześnie w ich życiu, traktują mnie jak osobę z bliskiej rodziny. Wtedy to, jak w przyszłości dane dziecko będzie na mnie reagować, pozostaje już tylko w moich rękach. Na ile będę w stanie stworzyć wokół dziecka taką aurę, by czuło się w pełni bezpiecznie w mojej obecności. Ważne jest również odpowiednie nastawienie rodziców/rodzica. Dlatego dużym plusem jest sytuacja, kiedy relacja opiekun-rodzic potrafi wejść na „wyższy level”, poza przekonania i stereotypy. Dziecko doskonale wyczuwa, czy potrafimy darzyć się wzajemnie szacunkiem i sympatią. Opieka nad dziećmi to jest naprawdę specyficzna praca. Co do dzieci rocznych i starszych, to reakcje są bardzo różne, często skrajne, a przy tym na swój sposób powtarzalne. Pracuję na co dzień z przeróżnymi dziećmi. Od takich, które mają jeden dzień, po nastolatków, z chłopcami i dziewczynkami, nieraz również zdarzają się dzieci z różnymi problemami zdrowotnymi.

KO: Opowiedz!

DM: Zdarzyło mi się kiedyś, że niespełna trzylatka, wcześniej uprzedzona i przygotowana na moje przyjście przez rodziców, ledwo otworzyłem drzwi, momentalnie złapała mnie za rękę. Pełna pozytywnych emocji „porwała” mnie do swojego pokoju (śmiech), nie dając mi zamienić nawet słowa z rodzicami. Mocno się irytowała, gdy chcieliśmy ze sobą porozmawiać, a sytuacja była o tyle patowa, że widzieliśmy się pierwszy raz, więc wypadało czegoś się jednak o sobie dowiedzieć, czy przekazać sobie najważniejsze kwestie, nie? Uwierzcie mi, dziewczynce ciężko było zrozumieć, dlaczego mam w jej mniemaniu „ tracić czas” na rozmowy z jej rodzicami. Przecież ja miałem przyjść do niej, a nie do nich (śmiech). Czasami dzieje się odwrotnie. Pamiętam ośmioletniego chłopca, który, jak wszedłem do domu, schował się na balkonie i, zawstydzony, spędził tam chyba z pół godziny (śmiech). Po dwóch wizytach na balkonie i próbach przekonania go, że nie jestem taki straszny, a bywam, jak trzeba, nawet niepoważny (śmiech), zaproponowałem, żeby przyszedł jak już będzie gotowy. Powiedziałem, że pójdziemy na dobry początek na dwór, zagrać w piłkę nożną, czy w cokolwiek, co lubi. Jak się później okazało, nasze wyjście na dwór okazało się zbawienne. Pomogło mu się przede mną otworzyć, jak wracaliśmy do domu byliśmy już „ziomeczkami” (śmiech).

KO: Czy jest coś takiego w pracy opiekuna, co sprawia Ci trudność?

DM: Zarobki (śmiech). Zaśmiałem się, ale to taki bardziej śmiech przez łzy, ponieważ nie oszukujmy się, pieniądze są ważne, a praca opiekuna dziecięcego jest taką samą pracą jak ta, przykładowo, informatyka, blacharza czy dentysty. Tymczasem jest jeszcze bagatelizowana i umniejszana, zastanawiam się dlaczego? Przecież patrząc na „wagę” odpowiedzialności – co człowiek posiada cenniejszego, aniżeli własne dziecko? Warto sobie samemu poważnie odpowiedzieć na to pytanie. Na drugim miejscu jest zatrudnienie, co pośrednio wiąże się z zarobkami. A dokładniej jego brak. Nianie z reguły są zmuszone pracować na „czarno”. Rzadko ktoś oferuje dobrą umowę. A gdyby cokolwiek się przydarzyło? Tfu, tfu, oby nie! Ale gdyby jednak…? Oficjalnie niania mogłaby przecież powiedzieć, że ona w ogóle nie wie o co chodzi i właściwie nie zna tych Państwa a tym bardziej ich dziecka… Alternatywą pozostają agencje opiekunek. Jeśli jednak niania chciałaby, aby opieka nad dziećmi była jej jedynym lub głównym zajęciem, wtedy sprawa rozbija się o ilość pracy. Czy będzie jej wystarczająco dużo, by móc się utrzymać. Trzy lata temu poczułem się zmuszony założyć działalność gospodarczą. Chciałem być spokojnym o wszystkie składki, legalność opieki, tak bym nie musiał przy każdym nowym zleceniu drżeć o to, jak załatwić tę sprawę formalnie.

KO: Własna działalność gospodarcza generuje duże koszty, zwłaszcza przy niepewnych zleceniach. Opowiedzmy może o nich, bo niektórzy czytelnicy mogą nie mieć doświadczeń z tą formą zatrudnienia i wyobrażać sobie, że zatrzymujesz dla siebie całe wynagrodzenie.

DM: Tak, własna firma jakkolwiek mała by nie była, to są koszty. Składki zdrowotne, ubezpieczenie społeczne i chorobowe, podatek od wynagrodzenia [dopisek Karli: lekką ręką 15-20% tego, co płaci rodzic] i księgowość. Żeby nie było, są również plusy. Klienci otrzymują „gotowy produkt” mnie, moją usługę, moje doświadczenie. Zawsze mogą znaleźć moją firmę w internecie, sprawdzić wiarygodność. Widzą, kto będzie się opiekował ich córką/synem. Usługa jest wyceniona, dostają na nią paragon bądź fakturę i je opłacają, przy czym mogą to zrobić przelewem lub kartą.

KO: Tak, to na pewno duża wygoda i komfort. Chciałabym na zakończenie zadać Ci „duże” pytanie: jak myślisz, czy jest coś, co jako społeczeństwo możemy zrobić, żeby wspierać mężczyzn w wybieraniu zawodów związanych z pracą z małymi dziećmi?

DM: Szczerze mówiąc nigdy się nad tym nie zastanawiałem, to ciekawe pytanie… Powiedziałbym: kobitki, kochajcie nas z całych sił, tak po prostu, na co dzień, choćby nie wiem jak było ciężko. Szanujmy się i wspierajmy… Mówię serio, bo o roli taty, partnera, męża miałem okazję rozmawiać z wieloma mężczyznami w różnym wieku i bardzo często te rozmowy miały wspólny mianownik. Panowie podkreślali, że są niedowartościowani, że czują, że relacje damsko-męskie pogarszają się, są zaniedbywane, gdy pojawia się dziecko. To z kolei bardzo niekorzystnie wpływa na ich samoocenę i chęć angażowania się bardziej w cokolwiek związanego z dziećmi. Może się wydawać, że nie odpowiadam na pytanie, bo mówię o mężczyźnie w roli ojca, ale to ma znaczenie ogólne, wpływa na to, jak widzi się role mężczyzn również poza rodziną Poglądy na rolę ojca kształtują to, co mężczyźni i kobiety myślą ogólnie o mężczyznach zajmujących się dziećmi, w domu i w pracy. Sam zauważam, jak wielu mężczyzn zmieniło swój punkt widzenia odkąd jestem „nianią”. Stwierdzają, po tym, jak mnie poznają i porozmawiają ze mną, że gadają z normalnym gościem, a nie z jakimś nie do końca normalnym dziwakiem ze swoich wyobrażeń (śmiech). Często słyszę od nich: „Szok! Fajnie, oryginalnie sobie wymyśliłeś to, co robisz!” W takiej chwili myślę sobie, że to jest właśnie kwintesencja tego co robię i jak to może wpłynąć na postrzeganie roli mężczyzn w społeczeństwie.

KO: A z czym Ty chciałbyś zakończyć naszą rozmowę?

DM: Kobiety zachodzą w ciążę, rodzą, karmią piersią, co jest naturalnym i przepięknym procesem. Ale mężczyźni mogą być idealnym ich uzupełnieniem, ogromnym wsparciem, a czasami wręcz grać pierwsze skrzypce w tematach związanych z opieką i wychowaniem.

Oczywiście mężczyzna musi to czuć, podobnie jak kobieta, nic na siłę. Codzienna praca z dziećmi wymaga dużo cierpliwości i opanowania, ale zyskać na tym mogą tak naprawdę wszyscy. Korzysta dziecko, któremu zapewniamy zróżnicowanie doświadczenia, wzorce ról, a przez to być może trochę inne spojrzenie na świat, zabawy, czy nawet zwykłe przytulenie – że tu płeć nie jest taka ważna, że liczą się zaangażowanie i chęci. Korzystają nasze relacje damsko-męskie, gdzie mężczyźni i kobiety, dzięki podobnym doświadczeniom z dziećmi, są w stanie bardziej zrozumieć troski, zmartwienia, problemy czy czasami po prostu zmęczenie fizyczne i psychiczne. No i w końcu, nie zapominajmy o zyskach społecznych: zyskujemy lepsze relacje międzyludzkie. A pod względem zawodowym otwarcie zarówno kobietom jak i mężczyznom nowej furtki do działania.

KO: Dziękuję Ci bardzo!

Damian Maciejewski od lat pracuje jako opiekun dzieci w różnym wieku. Prywatnie jest tatą trójki. O swoim życiu i pracy opowiada na YouTube i na Instagramie.

Jesteś na urlopie macierzyńskim? Zastanawiasz się, co dalej? Zamów książkę Karli Orban:

W czym podawać picie niemowlakowi?

W czym podawać picie niemowlakowi?

Kiedy pod koniec 2015 roku rozpoczęłam podawanie mojej córce posiłków uzupełniających, nadal karmiłam ją piersią. Nie obawiałam się więc tego, że się odwodni. Zgłaszała się do karmienia na tyle często, że wypijała naprawdę spore ilości mleka. Z tego powodu podawanie wody podczas posiłków traktowałam jako tworzenie pozytywnych nawyków. Nie przejmowałam się, w czym tę wodę powinnam podawać.

Oferta specjalnych kubków do nauki picia była wówczas uboga. Na jednym z forów znalazłam informacje o kopniętym kubku, czyli o Doidy® Cup. W sklepach pojawiały się pierwsze kubki 360°. Specjaliści uważali wtedy jeszcze, że wspierają one dorosły sposób picia, którego dziecko uczy się właśnie na etapie rozszerzania diety.

Jednak najpopularniejszym kubkiem na rynku w 2015 roku był kubek-niekapek. Ja też go kupiłam. Niepotrzebnie. Ciebie zaś ostrzegam przed popełnieniem tego błędu.

Powinnam była darować sobie wszelkie fikuśne kubki: zarówno ten 360°, z którego moja córka zupełnie nie umiała się napić, jak i niekapek, o którym – jak się później dowiedziałam – logopedzi wypowiadają się wyłącznie źle. Dlaczego?

Otóż picie z kubka-niekapka jest niemal identyczne jak picie z butelki ze smoczkiem. Jest zbliżone do ssania i nie uczy dorosłego sposobu picia i połykania płynów. Niepotrzebnie przedłuża niemowlęcy sposób pobierania płynów. Korzystając z kubka-niekapka opóźniamy moment, w którym nasze dziecko będzie potrafiło – bez oblewania się i krztuszenia – korzystać ze zwykłego, otwartego kubka. Mogłam to zaobserwować na przykładzie mojej córki – nieco później niż jej rówieśnicy zaczęła dobrze sobie radzić z otwartym kubkiem. 

Z czego więc podawać wodę na etapie rozszerzania diety? Można korzystać ze zwykłego, otwartego kubka bez uszka, który dziecko będzie obejmować obiema dłońmi. Niektórzy rodzice chwalą sobie Doidy® Cup, czyli ten kopnięty kubek, specjalnie wyprofilowany do nauki picia. Na rynku można znaleźć także kubek Reflo™. W jego wnętrzu znajduje się wkładka, dzięki której płyn wylewa się z kubka wąskim strumieniem. Może to być pomocne dla dziecka, które chce pić z otwartego kubka, ale odczuwa frustrację, za każdym razem wylewając na siebie część płynu lub krztusząc się. 

Chcąc ułatwić dziecku naukę picia z otwartego kubka, można zacząć od podawania w nim gęstszych płynów, np. zup, musów czy koktajli. Takie gęste płyny wolniej wlewają się do buzi dziecka, ułatwiając mu tym samym kontrolę. Niektórym dzieciom na początku trudno też zaakceptować bezsmakową wodę. Podawanie smakowych, gęstszych płynów może być więc odpowiedzią na obie początkowe trudności.

Zamiast niekapka, na wyjścia zabierz ze sobą bidon z rurką. Prawidłowa kolejność jest następująca: najpierw nauka picia z kubeczka, potem z bidonu.

Pierwszy bidon nie powinien być zbyt duży, ponieważ pociągnięcie płynu będzie trudniejsze przy długiej rurce. Ta ostatnia powinna być umieszczona w ustach dziecka dość płytko – dziecko ma objąć ją ustami, a nie ssać. W celu wyeliminowania gryzienia rurki, zadbaj, by była dość twarda.

Większość dzieci uczy się pić z bidonu, obserwując innych. Możesz także kupić mały sok w kartoniku, przelać go do szklanki i wypić. Później wlej do kartonika wodę, włóż rurkę i umieść jej końcówkę w ustach dziecka. Gdy delikatnie naciśniesz kartonik, płyn dostanie się do ust malucha. Wiele dzieci w ten sposób zaczyna kojarzyć, że nie trzeba gryźć rurki, a wystarczy obejmować ją wargami i wciągać płyn.

Więcej porad i tricków dotyczących podawania napojów i pokarmów stałych znajdziesz w książce „Rozszerzanie diety niemowląt”, której jestem współautorką. Możesz kupić ją online na stronie rozszerzaniedietyniemowlat.pl. Jeśli jesteś przed rozpoczęciem przygody z rozszerzeniem diety i chcesz uniknąć moich błędów oraz potrzebujesz jednego miejsca, w którym znajdziesz wiedzę i praktyczne porady na ten temat, zapraszam Cię serdecznie do sięgnięcia po książkę. Napisałam ją z trzema dyplomowanymi dietetyczkami.