Co na Wielkanoc może zjeść niemowlę i małe dziecko?

Co na Wielkanoc może zjeść niemowlę i małe dziecko?

 

Święta, niezależnie, czy jest to Wielkanoc czy Boże Narodzenie, kojarzą się z rodzinnym biesiadowaniem oraz rozmowami na przeróżne tematy. Praktycznie zawsze jakaś część dyskusji zmierza w stronę tego, co znajduje się na stole i nie daj Boże siedzi przy nim kobieta karmiąca piersią lub niemowlę w trakcie rozszerzania diety… wtedy zaczyna robić się ciekawie. Niemal każdy członek rodziny staje się wówczas ekspertem w dziedzinie dietetyki i wie dokładnie, co może i ile powinno zjeść dziecko, aby czuło się dobrze. Nie mówię, że takie rozmowy muszą być od razu spisane na stratę, czasami można wyciągnąć z nich wiele pozytywnych wniosków. Istnieje jednak duże prawdopodobieństwo, że podczas wielkanocnego śniadania otrzymasz radę „na wagę złota”, którą możesz sprostować lub dla własnego spokoju przemilczeć, mając świadomość, że doskonale wiesz, co dla Twojego dziecka jest najlepsze.

A co tak na serio może zjeść dziecko z wielkanocnego stołu?

Oczywiście jajka

I jeśli Twoje dziecko jeszcze nie miało okazji ich spróbować, to wbrew informacji, na którą możesz trafić śledząc różne artykuły w sieci, absolutnie nie musisz proponować najpierw żółtka, a dopiero po jakimś czasie białka. Niemowlę może poznać smak całego jaja od początku rozszerzania diety i nie ma potrzeby rozdzielania tego produktu na dwa różne składniki. 

W kontekście jaj i diety niemowlaka są dwie bardziej istotne rzeczy, o których warto pamiętać.

Po pierwsze: nie należy ich myć! Takie postępowanie przyczynia się do usunięcia naturalnej powłoki ochronnej, która pokrywa skorupki. Warstwa zabezpiecza przed migracją bakterii do wnętrza jaja. Ponadto myjąc jajka możesz rozpryskać to, co znajduje się na ich powierzchni (czyli np. bakterie), po kuchennym blacie i sprzęcie [1].

Po drugie, jeśli zdecydujesz się podać dziecku jajko to pamiętaj, że zawsze powinno być ono dobrze ugotowane, tak żeby zarówno białko, jak i żółtko były całkowicie ścięte. To, że jajko na miękko będzie bardziej odpowiednie dla malucha, ponieważ jest łatwostrawne i dostarczy większej ilości witamin i składników mineralnych, to kolejny mit. Uwierz, zakażenie bakteriami z rodziny Salmonella może być dla Twojego dziecka o wiele gorsze niż niewielkie straty składników mineralnych i witamin, które powoduje obróbka termiczna.

Jajka możesz zaproponować na różne sposoby, np. ugotowane na twardo i pokrojone w ćwiartki, faszerowane czy w formie pasty.

Majonez

W przypadku tego produktu możesz spotkać się z komentarzem: „domowy majonez będzie lepszy dla niemowlaka”, bo „przecież nie jest przetworzony, jest zdrowszy i smaczniejszy, więc czemu i dziecko nie powinno go skosztować?”. Hmm, przypomnę Ci główne składniki, które wchodzą w skład tego specyfiku:

  •         Musztarda
  •         Oliwa
  •         I jajko… surowe

No właśnie – podawanie surowych jaj maluchowi do 5 roku życia jest niebezpieczne i nie powinno się tego robić.

Skoro domowy nie, to może warto podać ten z marketu? Majonezy, które znajdują się na półkach w sklepach spożywczych są produkowane z jaj poddanych procesowi pasteryzacji. Więc pod tym względem wydają się one bardziej odpowiednie dla dziecka. Jednak, czy jest to konieczne i czy warto? Wczytując się dokładnie w etykietę majonezu, wśród  nich cukier i sól, których w diecie niemowlaka powinniśmy unikać, przynajmniej do ukończenia 1. roku życia. Zatem spośród tych wszystkich produktów, które leżą na wielkanocnym stole, majonez (niezależnie czy został kupiony w sklepie, czy zrobiony w domu) nie będzie najlepszym wyborem. Zamiast niego możesz zaproponować lub dodać do sałatki jogurt naturalny lub śmietanę. 

A żurku można?

Ano można, ale… porcja dla malucha,  który dopiero rozpoczął rozszerzanie diety i nie ukończył pierwszego roku, nie powinna uwzględniać dodatku soli. Zasadniczo wystarczy, że odlejesz niewielką porcję zupy dla niemowlaka przed jej posoleniem. W diecie starszych dzieci, po 1. urodzinach, dopuszcza się sporadyczne spożywanie potraw z niewielkim dodatkiem soli.

Przygotowując żurek zwróć uwagę na skład zakwasu, szczególnie jeśli nie robicie go samodzielnie. Odpowiedni produkt będzie się składał głównie z mąki, wody, czosnku i dodatku przypraw (liść laurowy, ziele angielskie). Unikajcie specyfików z solą i dodatkami do żywności np. glutaminianem sodu.  

 

Wędliny, kiełbasy, pasztety, czyli mięsne rarytaski

Niestety proponowanie tego typu gotowych produktów, szczególnie najmłodszym dzieciom, nie jest dobrym pomysłem. Ich skład często nie jest najlepszy – zawierają sól, sporo dodatków do żywności (np. azotyn sodu) oraz są wykonywane z kiepskiej jakości i małej ilości mięsa

Jest jednak na to bardzo dobry sposób – możesz przygotować te produkty samodzielnie. Dobrą alternatywą dla wędlin będzie przepyszna domowa szynka wykonana z dobrej jakości mięsa, obficie doprawiona różnymi przyprawami (z wyjątkiem soli). Przykładem może być wędlina przygotowana np. z piersi indyka lub kurczaka z dodatkiem czosnku, mielonej papryki i ziół prowansalskiej, na którą przepis znajdziesz w naszej książce [KLIK!]. W internecie nie brakuje również przepisów na domowy pasztet mięsny, warzywny oraz kiełbaski, które będą bezpieczne dla dziecka i mogą zasmakować też dorosłym. Przygotowując samemu wyroby mięsne, zwróć uwagę na to, żeby mięso w środku było dokładnie wypieczone. 

A może rzeżucha?

Świeża rzeżucha oraz inne kiełki podane na surowo, wbrew pozorom nie będą dobrym wyborem dla dziecka. Do kiełkowania nasion potrzebne są wilgotne i ciepłe warunki, w których świetnie rozwijają się bakterie (np. Salmonella, Listeria, E.coli). Aby uniknąć zatrucia pokarmowego, z którym organizm dziecka może sobie nie poradzić na tyle dobrze, jak organizm człowieka dorosłego, nie należy podawać tych produktów w postaci surowej do ukończenia 5 roku życia [2]

Słodycze – czyli mazurek, babka i czekoladowe jajeczka?

Cukier oraz inne słodzidła (np. miód), tak jak sól, są produktami zakazanymi w diecie  przynajmniej do ukończenia 1. roku życia. Także odradzam proponowanie kawałka słodkiego mazurka niemowlakowi. Oczywiście, jeśli masz czas i chęci możesz przygotować wersję wypieku dla dziecka – bez słodzenia, ale nie jest to konieczne. Dlaczego? Ponieważ istnieje bardzo duża szansa, że jeśli nie zaproponujesz swojej córce lub synowi tych smakołyków, to nawet nie zwróci na nie uwagi. Zamiast nich możesz podać inny produkt z wielkanocnego stołu np. ugotowane jajko z kawałkami warzyw, które też tam pewnie będą. 

W kontekście słodyczy pewnie rodzi się jeszcze pytanie: kiedy jest odpowiedni moment na ich wprowadzenie do diety? Święta mogą wydawać się dobrą okazją, ale takiego momentu zwyczajnie nie ma. Słodki smak jest przez niemowlaka bardzo dobrze znany. Przecież mleko, które pije na co dzień, też jest słodkie. Zatem nie ma potrzeby tworzenia specjalnych warunków do poznania słodyczy. Istnieje duża szansa, że ktoś z rodziny będzie chciał poczęstować Twoje dziecko słodyczami, bo przecież „Jak to? Wielkanoc bez czekoladowego króliczka? Chcesz żeby dziecko było smutne?”. Nie, dziecko potrafi być szczęśliwe bez słodkiego, a zamiast tego wystarczy poświęcić mu chwilę czasu np. na wspólną zabawę. 

A co w momencie, gdy dziecko dorwie kawałek babki? Raczej nic już z tym nie zrobisz i warto pozwolić zadecydować dziecku o tym, jak potoczą się dalsze losy wielkanocnego wypieku. Być może tylko go poliże, zmiażdży w dłoniach i zaciekawi się innym produktem, który będzie znajdował się w zasięgu wzroku. 

W ramach podsumowania produkty, po które dziecko bez problemu może sięgnąć podczas wielkanocnego śniadania to:
  • Jajka na twardo;
  • Warzywa i owoce;
  • Pieczywo – o dobrym i krótkim składzie, bez zbędnych dodatków;
  • Domowe wędliny, kiełbaski, pasztety przygotowane z wysokiej jakości surowców, najlepiej bez dodatku soli;
  • Żurek bez dodatku soli;
  • Domowe wypieki bez dodatku cukru.
A na co uważać?
  • Surowe produkty: jaja, mięso, niepasteryzowany nabiał i kiełki;
  • Grzyby leśne i potrawy z nimi;
  • Produkty z dużą ilością soli i dodatków do żywności: wędliny, kiełbaski, parówki i pasztety;
  • Potrawy ciężkostrawne i mocno smażone;
  • Dania z miodem;
  • Słodycze.

Dziecku, które ukończyło już rok, jeśli jest taka konieczność, możesz zaproponować potrawy z niewielkim dodatkiem soli lub cukru.

Smacznej Wielkiejnocy!

 

Powyższy artykuł stworzyła dla Was Daria Matyjak, współautorka książki „Rozszerzanie diety niemowląt„.

 

Historie o dzieciach ze złością w tle

Historie o dzieciach ze złością w tle

 

Złość dziecka to temat rzeka. Wszyscy nosimy w sobie historie z naszymi rozzłoszczonymi maluchami w tle. Niektórych wolałybyśmy nie pamiętać wcale, bo przyprawiają nas o dreszcze. Inne po czasie zaczynają wydawać się nam zabawne, ale w ogniu nie było nam zbyt wesoło. Niektóre z nas chętnie dzielą się tymi historiami ze znajomymi lub rodziną, bo to pozwala nam odreagować. Inne chowają je głęboko w sobie, bo uważają, że takie źle zachowujące się dziecko to w pewnym sensie ich porażka.

Wielu z nas wdrukowano myślenie, że emocji należy się wstydzić. Że należy ukrywać, że… dzieci są dziećmi. Utwierdzamy się w tym, oglądając na Instagramie idealne, ułożone, zawsze pogodne i skore do współpracy dzieci innych kobiet (a uwierz mi, można tam wykreować, co tylko się chce).

Ponormalizujmy złość: swoją i dziecięcą.

Właśnie wyszedł kurs online przygotowany przez dr Jagodę Sikorę – psycholożkę, specjalistkę metody Self-Reg: „Złość dziecka i rodzica. Self-regulation w praktyce”. Kurs, który da Ci rozwiązania, strategie i wsparcie w złości Twojej i Twojego dziecka. Chcesz popracować nad złością? Możesz do niego dołączyć do 31 marca 2021 do północy. Już ponad 200 rodziców kupiło dostęp do kursu!

Zebrałam od znajomych mam historie o tym, co złości je dzieci, i, chociaż na początku podchodziły do dzielenia się nimi z rezerwą, rozkręciły się tak mocno, że trudno im było przestać. Niektóre się śmiały, opowiadając o złości swojego dziecka – i to też normalne. Zresztą podczas webinaru o złości, który prowadziłyśmy z Jagodą na żywo, padło związane z tym pytanie od pewnego taty na czacie:

 

 

Więc jeśli zdarza Ci się, że Twoje dziecko zaczyna wpadać w galopującą złość, a Ty zamiast wspiąć się na wyżyny empatii, masz ochotę parsknąć gromkim śmiechem, to wiedz, że przydarza się to nie tylko Tobie 🙂

Każde dziecko może wpaść w złość z pozornie błahych (dla nas, dorosłych) powodów, bo ma jeszcze niedojrzały układ nerwowy. Nie warto się z tego powodu wstydzić, zadręczać ani biczować. Najlepsze, co możesz zrobić, to nauczyć się dawać swojemu dziecku wsparcie i razem pracować nad wyrażaniem złości przez niego (i przez siebie).

A oto historie:

Ania, mama trzylatka: U mnie teraz króluje walka o bycie na parterze/na piętrze – młody ma pokój na piętrze, a salon, gdzie też ma jakieś zabawki, jest na dole. Kiedy jesteśmy na dole, to wpada w szał, że musi do swojego pokoju, a jak jesteśmy na górze to, że musi na dół. Potrafi zmienić zdanie w połowie schodów, ku uciesze ciężarnej matki krążącej za nim góra-dół. Aaaa!

Katarzyna, mama dwójki: U mnie ostatnio trwa festiwal wrzasko-pisków z powodu… skorpionów i pająków. Moje dziecko cały czas chce:

a) narysować skorpiona/pająka!
b) wyciąć skorpiona/pająka!
c) go skleeeeiiiiić!
Ciągle dopytuje: “Ale narysujemy tego skorpiona/pająka czy nie?!”
A gdy odmówię, bo po prostu nie chce mi się tego robić, to mamy festiwal złości w pełnej krasie. Czyli scenariusz pt. zleca chłop jasne zadania, a tu zleceniobiorca się leni.

[Kto nie przeżył historii, ale jak to: tego banana, co chciałem go rozkroić, to jednak nie da się przykleić z powrotem?!”]

Anna, mama dwulatka: Mały ma teraz fazę na dyrygowanie wszystkimi, czyli mówi, co kto ma robić albo o co go pytać itd. Więc chodzi np. za mną i mówi „Mama, Bartu jest krówka. Mama pyta, a czy Ty umiesz muczeć???”. No więc pytam: „Czy Ty umiesz muczeć krówko?”. On muczy, po czym powtarza, że mam go tak pytać… z jakieś 200 razy. Po setnym ja się poddaję i przestaję reagować i wtedy jest dziki szał, że mama go nie pyta, czy umie muczeć :laughing:

Karolina, mama czterolatki: młoda ostatnio zwabiła mnie do Smyka, bo akurat byłyśmy w galerii handlowej i zobaczyła sklep. Zapytała grzecznie, czy możemy wejść i popatrzeć. Pomyślałam, że czemu nie, to nasz wspólny czas, ona tak samo może mieć ochotę załatwić swoje sprawy, co ja moje. I weszłyśmy. I tutaj zaczął się rozgrywać docelowy horror. Z miejsca doskoczyła do półek z My Little Pony, złapała kawałek plastikowego konia za ponad 100 zł i oznajmiła, że bez niego nie wyjdziemy. Wzięła mnie kompletnie z zaskoczenia tą nagłą zmianą frontu. Przez dłuższą chwilę sytuacja była rozwojowa, kucałam przy niej, tłumaczyłam, prosiłam, przy okazji czując, że we mnie już zaczyna się „gotować” moja własna złość. Po kliku minutach bez zmian, postanowiłam zdecydowanym ruchem zabrać jej zabawkę z ręki. Napotkałam opór i dużo siły i to, co stało się chwilę później, zaskoczyło mnie pomimo tych kilku lat macierzyństwa na karku. Młoda zaczęła krzyczeć i histerycznie płakać. Najgorsze jednak było to, że przy próbie wzięcia jej na ręce, wyrywała mi się z tak olbrzymią siłą, że autentycznie nie zdołałam jej chwycić. To było jak próba utrzymania wijącej się ryby w rękach. Dałam jej więc przestrzeń i dopiero, jak chwilę ochłonęła i się uspokoiła, zdołałam ją wynieść ze sklepu, przy akompaniamencie spojrzeń innych klientów i ochroniarza. Bardzo stresująca i druzgocąca dla nas obu sytuacja.

Magda, mama czterolatki: W tamtym tygodniu moja córka i jej tato bawili się ciastoliną. Ona zrobiła jakąś gwiazdę, której tato przypadkiem przygniótł ramię. H. wpadła w taki szał, że z 30 min płakała, nie mogliśmy jej uspokoić. Żadne próby naprawienia nie pomogły. Najgorzej było, tato próbował się odezwać. Totalnie piekło. Ja nie jestem do tego przyzwyczajona, bo H. zwykle aż tak intensywnie nie reaguje. Generalnie, patrząc z szerszej perspektywy, złożyło się na to dużo czynników: ostatnio więcej pracowałam, córka była przeziębiona i cała mieszanka spowodowała tę jazdę bez trzymanki.

Alicja, mama trzylatki i dwulatka: U mnie to ciężko stwierdzić, co przy mojej córce NIE powoduje histerii. Mam wrażenie, że ostatnio każda najmniejsza rzecz jest zapalnikiem do wybuchu bomby, a córka wręcz szuka powodów do ataku złości. Ja zamknęłam drzwi od domu, a ona chciała? Płacz i awantura. Odstawiłam jej kubek i szczoteczkę o kilka cm dalej, niż było? Płacz i awantura. Za głośno kichnęłam? DRAMAT na maksa. Jej drażliwość mnie wykańcza, mam wrażenie, że zaczynam chodzić wokół niej na paluszkach. A tu jeszcze syn zaczyna uderzać w podobne tony.

Olga, mama kilkulatka: Najgorszym, najbardziej stresującym dla mnie przeżyciem, był atak złości mojego dziecka kiedyś pod sklepem. Nakręcił się tak bardzo, że zaczął „rzucać się po chodniku”, położył się na ziemi, jego ciało było w szale, bałam się, że uderzy głową o twardy beton i zrobi sobie krzywdę. Nie pomagało, że trzymałam w chuście jego maleńkiego brata. Obcy ludzie zaczęli do nas podchodzić, bo myśleli, że syn ma jakiś atak i dopiero pod wpływem zainteresowania obcych osób, zaczął dochodzić do siebie.

Marta, mama nastolatków: Faktycznie jest tak, że pewne historie śmieszą po czasie. Nie było mi do śmiechu, jak wiele lat temu mój, kilkuletni wówczas syn wpadł z jakiegoś powodu w szał podczas rodzinnej uroczystości komunijnej w pewnym uroczym zajeździe. Postanowił tę złość znienacka wyładować na mnie i z jakąś niewyobrażalną jak na niego siłą wepchnął mnie do baseniku z wodą w ogrodzie zajazdu, obok którego to baseniku akurat stałam i pałaszowałam tort. Absolutnie nie było mi do śmiechu, gdy w sekundę moja elegancka sukienka zamieniła się w talerz do tortu, a moje ułożone włosy we fryzurę na „mokrą włoszkę”.

Zofia, mama trzylatki i siedmiolatka: Okropna historia z Rossmannem w tle. Młoda wpadła w szał z powodu braku mojej zgody na zakup jakiegoś drogiego kawałka plastiku. Wywaliła mydła z półek. Zaczęła przede mną uciekać. Wmieszała się w tłum czekający do kasy, więc musiałam ją siłą z tego tłumu wyciągać, wśród jej krzyków, pisków i komentarzy „cioć dobra rada” sugerujących, że mojemu dziecku dzieje się krzywda. Od tej pory zakupy kosmetycznie tylko w samotności, nie ma innej opcji.

Kasia, mama dwójki: U nas te wybuchy są ostatnio takie „instant”, że czasami kończą się, zanim ja zdążę się połapać co się właściwie dzieje. I tak po 15 minutowym ataku z pełnym pakietem rzucania się, rzucania rzeczami, próbą „rzucenia mną”, syn przytulił się, oderwał i jak gdyby nigdy nic mówi: to co, układamy lego?

Jeśli masz ochotę – podziel się też swoimi historiami w komentarzu!

 

Zapisz się na listę zainteresowanych dołączeniem do kolejnej edycji kursu dr Jagody Sikory „Złość dziecka i rodzica. Self-regulation w praktyce.”

Wapń a mleko roślinne w diecie małych dzieci

Wapń a mleko roślinne w diecie małych dzieci

 

Poniżej znajdziesz fragment rozdziału „Diety wegetariańskie” z książki „Rozszerzanie diety niemowląt„, którą współtworzyłam.

Autorką rozdziału, którego fragment publikujemy, jest mgr inż. Marzena Szpak.

Niemowlęta do 1. roku życia mają raczej niskie zapotrzebowanie na wapń (260 mg na dobę), w pełni pokrywane przez mleko matki lub modyfikowane. Po 1. roku życia dzieci, które nadal są karmione minimum 3–4 razy na dobę mlekiem kobiecym i/lub spożywają codziennie nabiał, także nie powinny być narażone na niedobór wapnia, mimo że zapotrzebowanie na ten składnik wzrasta wtedy do 700 mg na dobę (dla porównania zapotrzebowanie osoby dorosłej to 1000 mg na dobę [1]).

W przypadku stosowania diety wegańskiej, która wyklucza mleko i jego przetwory, jadłospis roczniaka warto rozszerzać o produkty roślinne będące dobrym źródłem wapnia. Podstawą w tym przypadku powinny być napoje roślinne bez cukru, wzbogacane w wapń, np. napój sojowy, owsiany, kokosowy, migdałowy (ale nie ryżowy!). Zbilansowanie diety roślinnej pod względem wapnia wydaje się wręcz niemożliwe bez tych produktów.

 

O tym, dlaczego małym dzieciom NIE podajemy napoju ryżowego, opowiadałam w moim podcaście “10 błędów, jakie popełniłam podczas rozszerzania diety” – pobieram darmowy rozdział książki, żeby otrzymać link i POSŁUCHAĆ!

 

W ciągu dnia dziecko powinno spożyć 1 szklankę takiego napoju, co zapewni podaż około 300 mg wapnia.

 

Jakie napoje roślinne wybierać?
  • Napój roślinny dla dziecka powyżej 1. roku życia powinien być wzbogacany w wapń, czyli zawierać go w ilości 120 mg na 100 ml produktu. Pamiętaj, aby zawsze wstrząsnąć opakowaniem przed podaniem w celu równomiernego rozprowadzenia wapnia, który osiada na dnie.

  • Młodsze dzieci mogą spożywać napoje niewzbogacane (obowiązuje tu zasada taka sama jak z mlekiem krowim – nie podajemy dzieciom poniżej 1. roku życia napojów roślinnych do picia, ale mogą one być składnikiem potraw, np. owsianki czy placuszków), ponieważ dodatek wapnia mógłby utrudnić przyswajanie żelaza z proponowanych posiłków.
  • Napój roślinny nie powinien zawierać cukru dodanego w żadnej formie, także cukru trzcinowego, maltodekstryny, dekstrozy i innych.
  • Napój roślinny może zawierać dodatek witamin, np. witaminy B2, B12, E czy D2. Nie należy jednak traktować napojów wzbogacanych w witaminę B12 jako wystarczającego źródła tej witaminy w jadłospisie dziecka na diecie roślinnej, ponieważ jej dawki w tych produktach są zbyt niskie.
Co z domowymi napojami roślinnymi?

Napoje roślinne przygotowywane w domu, o ile nie uzupełniamy ich o zakupiony np. w aptece wapń w proszku, są ubogie w ten składnik oraz dodatkowo zawierają dużo fosforu i kwasu fitynowego, które ograniczają wchłanianie wapnia przez organizm.

 

Książka „Rozszerzanie diety niemowląt”- start przedsprzedaży!

To już! Pierwsza książka Wydawnictwa Wymagające jest do kupienia od dzisiaj!

ZAMAWIAM KSIĄŻKĘ!

Książka dotyczy rozszerzania diety niemowląt i zgodnie z aktualną wiedzą odpowiada na wszystkie możliwe pytania, które możesz mieć: 

  • kiedy zacząć rozszerzanie diety?
  • jak się przygotować?
  • co podać najpierw?
  • jak bilansować posiłki dziecka?
  • czego nie mogą jeść niemowlaki? 
  • …i jak pozbyć się plam z ubranek dziecięcych…

TUTAJ możesz pobrać spis treści oraz darmowy rozdział próbny „Wielkość porcji”.

Książkę napisałam wspólnie z trzema dyplomowanymi dietetyczkami: Mają Lech-Fitowską, Darią Matyjak i Marzeną Szpak. Wszystkie prowadzą projekt Mamada Dietetyka. Dzięki ich wiedzy oraz doświadczeniu udało nam się stworzyć pierwszą na rynku i póki co, jedyną książkę zawierającą najświeższe zalecenia żywieniowe dla niemowląt – te opublikowane w styczniu 2021 r., czyli sprzed zaledwie 2 miesięcy.

Jest to także jedyna książka o rozszerzaniu diety, której treść konsultowana była z psychodietetyczką, fizjoterapeutką, logopedką oraz przyszłymi mamami.

Przedsprzedaż zakończona.

Wnętrze poradnika możesz też podejrzeć TUTAJ.

 

Jak zwykłe śniadanie wpływa na moją ZŁOŚĆ?

Jak zwykłe śniadanie wpływa na moją ZŁOŚĆ?

 

Dlaczego codziennie jem na śniadanie to samo? I w jaki sposób sprawia to, że w ciągu dnia mniej się złoszczę?

Jedzenie codziennie identycznego śniadania z punktu widzenia dietetyków nie jest najmądrzejszym rozwiązaniem. Zdaję sobie sprawę, że dieta powinna być różnorodna. Wiem, że niektórym jedzenie każdego poranka tych samych produktów szybko by się znudziło. Ale zachęcam, żebyś się na chwilę zatrzymała zanim odrzucisz taką możliwość. Z punktu widzenia matki małego dziecka lub – jeszcze bardziej – dzieci, decyzja podobna do mojej może okazać się wyjątkowo dobrym rozwiązaniem.

Każdy człowiek rozpoczyna dzień z określonym zapasem energii mentalnej. Jej startowa ilość zależy od naszego temperamentu, stanu zdrowia i samopoczucia. Gdy jesteśmy wypoczęci, wyspani i bez wielu zmartwień, tej energii jest całkiem sporo. Niewyspanie, trudna sytuacja rodzinna czy najdrobniejszy ból obniża jej poziom. Mówimy wówczas, że po kilku godzinach brakuje nam cierpliwości. Wkrada się irytacja lub przeciwnie – marazm.

Jedną z rzeczy, które zużywają sporo codziennej energii, jest podejmowanie decyzji. Każda decyzja, która wymaga naszego świadomego namysłu, wyczerpuje zapasy. I nie chodzi tylko o ważne życiowe decyzje (bo takich zwykle nie podejmuje się na co dzień), ale o każdy drobiazg, któremu musimy poświęcić uwagę.

Wybór pt. „Co dzisiaj na śniadanie?” również.

Problem polega na tym, że wraz z pojawieniem się dziecka liczba podejmowanych przez Ciebie dziennie decyzji dramatycznie rośnie. Zajmujesz się nie tylko zarządzaniem swoim czasem i wyborami, ale także sprawami dotyczącymi malucha. W co ubrać siebie, a w co jego? Co każde z nas zje na śniadanie? A co na drugie? Dokąd pójdziemy? Co kupimy? Co ugotuję? I o której?

I podczas gdy liczba decyzji rośnie, nie idzie to w parze ze wzrostem ilości energii potrzebnej na ich podejmowanie. Wręcz przeciwnie, w wielu przypadkach zmęczenie czy przebodźcowanie związane z opieką nad dzieckiem sprawia, że energii jest mniej niż zwykle. A to oznacza, że kończy się szybciej niż zwykle.

Na pełnej wjeżdża wtedy zmęczenie decyzyjne, objawiające się marazmem („jest mi totalnie wszystko jedno”) lub przeciwnie – złością. Świat ma bowiem totalnie gdzieś to, że podjęłaś dziś od 6.00 rano milion mniej i bardziej  istotnych decyzji, które sprawiają, że Twój dom jako tako funkcjonuje. Inni ludzie lub tzw. żyćko wymaga o tej 18:00 (i później) podejmowania kolejnych i dokonywania kolejnych wyborów, na które brakuje Ci już energii. Zaczynasz się irytować lub nawet krzyczeć na swojego partnera_kę, który w dobrej woli pyta, jaką herbatę Ci zrobić. Wściekasz się, że dziecko nie chce samo wyjść z kąpieli, a jednocześnie nie możesz się zdecydować, czy ma tam siedzieć jeszcze pół godziny i dać Ci spokój, czy spróbować położyć je wcześniej, żeby dało Ci spokój. Kiedy już zaśnie, siedzisz jak zombie z telefonem w ręku, nie mogąc podjąć decyzji, czy odpuścić i zanurzyć się z przyjemnością w serial, czy się pouczyć, czy posprzątać.

 

Jak żyć?

Uświadom sobie przede wszystkim, że ilość energii jest skończona. Czyli w pewnym momencie dnia wyczerpuje się. Tym szybciej, im więcej decyzji od rana podjęłaś.

Pamiętaj też o tym, że z setek podejmowanych przez Ciebie każdego dnia decyzji tylko część ma realne znaczenie dla zdrowia, życia i rozwoju Twojego i Twojej rodziny.

Wniosek?

PRZESTAŃ ZUŻYWAĆ ENERGIĘ NA PIERDOŁY!

Jeśli chcesz, żeby Twoja „cierpliwość”, energia, możliwość podejmowania (dobrych, a nie jakichkolwiek) decyzji wystarczyła do końca dnia, zacznij myśleć o niej jak o skończonym zasobie. Jak o pieniądzach – jeśli wydasz się rano na głupoty, to wieczorem będziesz już spłukana. Zwłaszcza, gdy to będzie jeden z tych dni, w trakcie których nie możesz odrobić trochę forsy w ciągu dnia. Oszczędzaj więc na ważne dla Ciebie rzeczy!

W praktyce?

  • Zastanów się, czy są codziennie powtarzalne czynności, które możesz zautomatyzować. Czy są decyzje, które możesz po prostu przestać podejmować. Możesz tak jak ja jeść od kilku lat codziennie na śniadanie to samo (mleko z płatkami bez cukru, liofilizowanymi owocami i siekanymi orzechami). Jedna decyzja dziennie mniej. Możesz jak szef Facebooka tak znacząco uprościć swoją garderobę, by nawet zakładając na siebie ubrania z zamkniętymi oczami, wszystko do siebie pasowało…
  • … albo przygotuj ubrania wieczorem. Dla dziecka też. W lepszych momentach, gdy masz nieco więcej energii, zaplanuj działania na kolejne dni. Zaplanuj i zapisz jadłospis na cały tydzień. Wypisz zadania do zrobienia na kolejny dzień i ustal, w jakiej kolejności je wykonasz. Nie zużywaj energii na drobne decyzje, gdy już masz zająć się zadaniem.
  • Ogranicz liczbę wyborów. To nieintuicyjne, ale wiemy z badań dotyczących biznesu, że zbyt duży wybór sprawia, że ogarnia nas paraliż decyzyjny. Gdy możliwych opcji jest zbyt dużo, często przytłacza nas to i niejednokrotnie sprawia, że całkowicie rezygnujemy z podejmowania decyzji. Znasz tę sytuację, kiedy otwierasz lodówkę pełną jedzenia i wielość opcji sprawia, że zamykasz ją z hasłem „nie mam co jeść”? Ustal więc sama ze sobą, że kupujesz rzeczy tylko w 3 bazowych kolorach i tylko z bawełny lub wiskozy. Zredukuj liczbę t-shirtów w szafie. Puszek z muesli w szafce. Kubków na kawę. Zabawek w polu widzenia dziecka.
  • Deleguj. Oddaj podejmowanie wszystkich decyzji, których Ty nie musisz podejmować, innym osobom. Pozwól, by dziecko zdecydowało co zje (to zakłada pochowanie poza jego dostępem lub niekupowanie rzeczy, których nie chcemy, żeby jadło, ale my chcemy jeść ;)), na czym zje, co wypije. W co się ubierze i jakie spinki wepnie we włosy. Może się okazać, że oddanie kontroli nad wieloma aspektami życia, które do tej pory kontrolowałaś, jest dla Ciebie źródłem napięcia. Możesz oddawać te decyzje pomalutku, po jednej i patrzeć, jak Ci z tym. I jak z poziomem Twojej energii i Twoją „nieuzasadnioną” złością popołudniu czy wieczorem.

 

Zapisz się na listę zainteresowanych dołączeniem do kolejnej edycji kursu dr Jagody Sikory „Złość dziecka i rodzica. Self-regulation w praktyce.”