Hajnid rozszerza dietę – wywiad z dietetyczką

Hajnid rozszerza dietę – wywiad z dietetyczką


Czy wymagające dzieci rozszerzają dietę gorzej niż maluchy o innym temperamencie? Co może im ułatwiać, a co utrudniać poznawanie nowych smaków? Jak sobie poradzić z najczęściej pojawiającymi się trudnościami, w tym dużą potrzebą ruchu, która koliduje z siedzeniem w krzesełku do karmienia?

Postanowiłam zapytać o to ekspertkę od żywienia dzieci – Zuzannę Wędołowską. Zuzia jest dietetyczką i psycholożką, mamą głodnego (miłości, zabawy i jedzenia) Szpinakożercy. Jest autorką bloga SzpinakRobiBleee.pl – będącego jednym z najrzetelniejszych polskojęzycznych źródeł wiedzy o żywieniu dzieci (i matek).

Magdalena Komsta: Czy rodziny z wymagającymi dziećmi częściej zgłaszają się do dietetyków dziecięcych?

Zuzanna Wędołowska: Nie mam chyba takich dokładnych statystyk. Mam poczucie, że temat wymagających dzieci pojawia się podczas konsultacji, bo pewne cechy temperamentalne sprzyjają naszym relacjom z jedzeniem i ewentualnymi trudnościami na tym tle. Najłatwiej będzie mi chyba odwołać się do własnego doświadczenia. Mój syn jest hajnidem i widzę, jak mocno ten jego temperament przekłada się na sposób, w jaki je. Ale dużo też zależy od tego, jak my jako rodzice reagujemy na przejawy temperamentu naszego dziecka. Zdaję sobie sprawę z tego, że Szpinakożerca mógłby być „niejadkiem”. Ma pewne cechy, które mu utrudniają jedzenie. I gdybym ja nie miała wiedzy, a przez to też oceanu spokoju dotyczącego jedzenia, to mogłoby być znacznie trudniej. I domyślam się, że wielu rodziców tego oceanu spokoju nie ma. 

MK: Które z cech wymagającego dziecka uważasz za utrudniające rozszerzanie diety?

ZW: Po pierwsze, mamie hajnida rozszerzanie diety może utrudniać jego potężna potrzeba autonomii i samostanowienia o sobie. Te dzieci bardzo mocno pokazują, gdzie są ich granice. Wyobraźmy sobie, że mamy pokusę podania jeszcze jednej łyżeczki albo wciśnięcia do spróbowania produktu, którego dziecko ewidentnie nie ma ochoty wkładać do ust. Dziecko o łatwym temperamencie możemy w ten sposób namówić. Rodzice mówią, że często, gdy dziecku uda się jakoś podać tą pierwszą łyżeczkę, to ono później je. Jeżeli my hajnidowi spróbujemy tę pierwszą łyżeczkę wepchnąć, to on często nie tylko nie zje tego, co naszykowaliśmy, ale i następnego posiłku i przez kolejne dni może mieć problemy z jedzeniem. Wymagające dziecko jest bardzo wrażliwe na rodzicielską presję, nawet tę wyrażoną w samych gestach i spojrzeniu. I przejawy presji na jedzenie mogą znacząco utrudniać dziecku jedzenie i poznawanie jedzenia. 

MK: To jest trochę tak, jak z usypianiem wieczornym. Dzieci czują to, że chcemy je szybko uśpić, bo akurat dziś jest nowy odcinek serialu albo chcemy wyjść. I w naszej mowie ciała, w tonie głosu, w tempie poruszania się wyczuwają, że my spieszymy i wtedy zwykle szybkie usypianie nie wychodzi. Im bardziej my chcemy, tym bardziej nam nie wychodzi. Myślę, że podobnie jest właśnie z rozszerzaniem diety. Ja sama mam takie doświadczenie, że jak przestałam w końcu patrzeć na dziecko, czy je, czy raczej się bawi, odwróciłam się bokiem i zaczęłam przygotowywać swoje rzeczy, to okazało się, że jak odpuściłam, to zaczynało jeść. 

ZW: Tak, to są momenty przełomowe. Kiedy dziecko znajduje na podłodze kawałek z obiadu i go zjada. Bo to nie jest czas posiłku, więc dziecko totalnie nie czuje presji. Ta minimalna presja u nas to jest często tylko spojrzenie. Jeśli ja bym chciała, żeby mój syn spróbował smalcu z fasoli, to wiem, że on tego nie spróbuje.

MK: Myślę, że to wynika z tego, że wymagające dzieci są bardzo wrażliwe na sygnały społeczne. Jakakolwiek interaktywna zabawka zajmuje takie dziecko na nie dłużej niż pięć minut w okresie niemowlęcym. Ono generalnie jest skoncentrowane na ludziach i nastawione na kontakt z drugim człowiekiem. Może być więc tak, że w okresie rozszerzania diety, czyli po tym szóstym miesiącu, dziecko już czyta z rodziców jak z nut, z mimiki, tonu głosu, mowy ciała. 

Co poza silną potrzebą autonomii może utrudniać hajnidowi rozszerzanie diety?

ZW: Warto powiedzieć o dużej aktywności i potrzebie ruchu. Czasem wręcz graniczącej z  trudnością ze skupieniem uwagi. To może, ale nie musi, utrudnić dziecku rozszerzanie diety. Jedzenie może hajnida mocno satysfakcjonować, jeśli jest poszukiwaczem wrażeń sensorycznych. Dla takiego dziecka posiłki mogą być megaatrakcyjne – pod warunkiem, że my sprawimy, że jedzenie rzeczywiście będzie ciekawe. Bo jeżeli my poszukiwaczowi wrażeń będziemy serwować przez dłuższy czas to samo, te same mdłe papki, te same słoiczki, to dziecko szybko się znudzi. Trochę tu przeskoczyłam do kolejnej cechy, z aktywności do otwartości na nowości. To, że dziecko poszukuje nowych doznań, może być naszym sprzymierzeńcem przy rozszerzaniu diety. Jedzenie może dostarczyć masy doznań pod względem tekstury, zapachów, widoków, smaków. I dla wielu dzieci pokarmy stałe mogą być fascynującym doświadczeniem. 

Ale jeżeli to nasze dziecko ma oprócz otwartości na nowości także nadwrażliwość w obrębie jamie ustnej czy dłoni, to przy rozszerzaniu diety zaczyna zbierać niezbyt przyjemne doświadczenia. Jako poszukiwacz wrażeń chętnie wkłada do ust jedzenie, ale na przykład się nim krztusi, bo nie potrafi sobie z nim poradzić. Doświadcza nieprzyjemności z związku z jedzeniem. To może utrudniać rozszerzanie diety.

Czasami wymagające dzieci są bardziej ostrożne. Mogą mieć wtedy trudności z akceptacją nowych smaków. I jeśli przeciętnemu dziecku musimy dać pokarm 5 do 15 razy, żeby go spróbowało, to wrażliwcowi będziemy podawali ten sam pokarm na przykład 30-40 razy. Albo wielokrotnie będzie musiał zobaczyć ten pokarm u mamy na talerzu i wziąć go stamtąd, mimo że na jego miseczce leży dokładnie to samo.

MK: Chciałabym powrócić na chwilę do dużej potrzeby ruchu u hajnidów. Często pojawia się pytanie: Moje dziecko nie chce usiedzieć w krzesełku. Co zrobić?

ZW: Po pierwsze, trzeba sprawdzić, czy krzesełko jest wygodne dla naszego dziecka. Czy nie jest za twarde albo za ciasne. Bardzo ważne jest to, żeby dziecko miało gdzie postawić stopy. To jest istotne zwłaszcza u dziecka, które ciągle ucieka z krzesełka. Rodzice myślą, że skoro dziecko wstaje z krzesełka, to nie będę mu dawać podparcia pod stopy, bo od razu będzie uciekać. A paradoksalnie, dzieci w krzesełku do karmienia denerwują się często dlatego, że nie czują się w nim pewnie, bo luźno zwisają mu nogi. Podparcie pod stopy daje nie tylko poczucie bezpieczeństwa, ale także wpływa na technikę karmienia, umożliwia prawidłowe gryzienie i połykanie.

Podnóżek do krzesełka Ikea Antilop można kupić TUTAJ

Jeśli przy rozszerzaniu diety dziecko nie ma ochoty siedzieć, spróbujmy kilku rzeczy. Miejscem, w którym dziecko czuje się najbezpieczniej, są kolana rodzica. I czasem tam będzie im wygodniej i łatwiej niż w krzesełku. Po drugie, starsze dziecko może chcieć zrobić sobie przerwę i pochodzić, zanim wróci do jedzenia. To nie musi nas niepokoić, choć warto pilnować, by takie posiłki się nie przedłużały. Ważne jest też to, jak wygląda otoczenie przy rozszerzaniu diety. Są dzieci, które się łatwo rozpraszają, które wszystko interesuje i wszystkiego chcą dotknąć. Warto więc popatrzeć, na co skierowane jest krzesełko dziecka, co widać i co słychać. 

Z drugiej strony, dzieci czasem uciekają z krzesełka, gdy jedzenie jest nudne. Jeżeli maluch nudzi się przy jedzeniu, to należy pokazać mu, że jedzenie jest fajne. Nie rozpraszać jego uwagi zabawkami czy bajkami, tylko udowodnić, że samo jedzenie jest ciekawe. 

MK: Powiedziałaś o tym, żeby jedzenie nie było nudne, żeby nie było papkami o brejowatej konsystencji i szarym kolorze. Nasuwa mi się więc pytanie, czy metoda BLW jest najlepszą metodą rozszerzania diety dla wymagającego dziecka?

ZW: Według mnie tak. Oczywiście, nigdy nie możemy powiedzieć, że u każdego hajnida się sprawdzi, bo dziecko, które ma na przykład nadwrażliwość sensoryczną, nie będzie chciało dotykać pokarmów dłonią i chętniej zaakceptuje karmienie łyżeczką. Ale dla hajnidów, które wszystko wkładają do buzi i wszystkiego dotykają, BLW jest świetnym rozwiązaniem. Maksymalnie ułatwia samodzielne podejmowanie decyzji przez dziecko. Generuje mniej presji. I rzeczywiście badania pokazują, że rodzice, którzy stosują BLW, rzadziej mówią o swoich dzieciach, że są niejadkami. Bardzo ważnym elementem BLW, który jest istotny dla wszystkich matek high need baby jest to, że możesz jeść przy dziecku.

MK: Właśnie miałam zapytać o korzyści z BLW dla matek.

ZW: Wreszcie nie musisz być głodna w trakcie karmienia, matko. 

MK: Naszą rozmowę o metodzie BLW Czytelniczki znajdą na blogu (KLIK KLIK!). A co z eksperymentami z konsystencją jedzenia? Każde dziecko w jakimś etapie swojego życia sprawdza, jak działa siła grawitacji, zrzucając jedzenie na podłogę. Albo wciera sobie we włosy. Takie sytuacje bywają trudne dla rodziców, zwłaszcza dla tych, którzy bardzo cenią sobie porządek. Czy dzieci wymagające częściej w ten sposób eksperymentują?

ZW: High need baby generalnie wszystko robi mocniej i może częściej rozrzucać. Ale kawałki wprowadzamy w każdej metodzie rozszerzania diety i niemal wszystkie dzieci nimi rzucają. Nie ma możliwości, żeby bez etapu bawienia i brudzenia się dziecko magicznie nauczyło się jeść widelcem i nożem. Etap zabawy posiłkami, poznawania i dotykania jedzenia zawsze się pojawia. I bardziej społecznie akceptowane jest to, że siedmiomiesięczne dziecko wciera sobie we włosy brokuła niż że robi to dziecko półtoraroczne. Co możemy zrobić, żeby przeżyć rozszerzanie diety i nie musieć kupować nowego mieszkania? Możemy kłaść małe porcje jedzenia na talerz czy tackę. Jedna różyczka brokuła, jedna pałeczka marchewki, jedna kuleczka z kaszy. Jak dziecko to zje albo rzuci, albo wykazuje chęć zjedzenia więcej, to wtedy dopiero dokładamy. Jeżeli dziecko zaczyna rozrzucać, możemy próbować skierować jego uwagę znowu na jedzenie. Czyli na przykład powiedzieć Zobacz, ta marchewka jest pomarańczowa albo wziąć na przykład do buzi tego brokuła i powiedzieć Mmm, zobacz jakie fajne drzewko. W ten sposób nie odwracamy uwagi dziecka od jedzenia, tylko nakierowujemy z powrotem uwagę dziecka na jedzenie. I jeżeli maluch jest głodny, to wróci do jedzenia. Ale jeśli to nie wychodzi, to prawdopodobnie dziecko się już znudziło i już nie ma ochoty nic jeść. 

MK: Chciałabym jeszcze zapytać o trudności w czasie rozszerzania diety, a mianowicie o odmowę próbowania stałych pokarmów i żywienie się wyłącznie mlekiem. Czy jest jakiś moment graniczny kiedy powinniśmy się martwić tym, że proponujemy, a jednak nic do buzi poza mlekiem nie trafia?

ZW: Do końca pierwszego roku życia mleko jest podstawą wyżywienia dziecka. Czyli jeśli siedmio-, ośmio-, dziesięciomiesięczne dziecko praktycznie w ogóle nie je pokarmów stałych, niekoniecznie musi nas niepokoić. Ale jest kilka rzeczy, które mimo wszystko warto sprawdzić. Po pierwsze, czy proponujesz pokarmy stałe wystarczająco często? Bo kiedy dziecko nie chce jeść to czasami rezygnujemy i za rzadko proponujemy posiłki uzupełniające. A te 2-3, a później 3-4 posiłki, choćby dziecko ich nie jadło – jeśli są różnorodne, ciekawe,  jedzone wspólnie, w dobrej atmosferze – to jest podstawa do tego, żeby dziecko zaczęło poznawać jedzenie i zaczęło się interesować jedzeniem.

Rozszerzanie diety to jest proces. Dziecko musi się uczyć. A dziecko uczy się w praktyce. Dziecko nie jest w stanie nauczyć się gryźć, nie jest w stanie nauczyć się połykać, kiedy nie dostaje jedzenia. Albo dostaje jeden stały posiłek do dziewiątego miesiąca życia. To bardzo mało. Musimy stwarzać dziecku okazje do wchodzenia w interakcje z jedzeniem. Nawet to, że dziecko dotyka jedzenia, że  widzi je na talerzu, że widzi jedzących rodziców, to też jest wartościowe. Ale ważne jest też to, czy widzimy, że nasze dziecko je technicznie coraz lepiej. Ilość jedzenia może się zbytnio nie zmieniać, ale dziecko powinno po prostu lepiej jeść. 

Druga rzecz, którą można sprawdzić, to sensoryka. Czy dziecko akceptuje pokarmy stałe w buzi? Czy ono je w ogóle wkłada? Czy jest w stanie wziąć pokarm do ręki i włożyć go do buzi? Czy dziecko na przykład nie chce dotykać, brzydzi się. Albo przeszkadza mu jakaś konsystencja i krztusi się lub ciągle dławi. To jest dla nas sygnał, że może to dziecko potrzebuje wsparcia, diagnozy ewentualnych trudności w jamie ustnej. Wówczas naszym kierunkiem pierwszym jest neurologopeda, a później ewentualnie konsultacja terapeuty integracji sensorycznej. 

Po trzecie, kiedy widzimy, że nasze dziecko żywi się tylko mlekiem i na inne pokarmy raczej reaguje niezbyt chętnie, warto porozmawiać z lekarzem o diagnozie w kierunku anemii z niedoboru żelaza. O tym rozmawiałyśmy poprzednio (KLIK!).

Kiedy mamy sprawdzone tematy zdrowotne, naszym zadaniem jest proponować, proponować, proponować i dbać o dobrą atmosferę. Możemy wyjść z domu  i zostawić dziecko z innym opiekunem. Zobaczyć, co się dzieje, jak ktoś inny zaproponuje pokarmy stałe. 

MK: Powiedziałaś trochę o trudnościach. A kim są supersmakosze? I czy hajnidy są supersmakoszami?

ZW: Bycie supersmakoszem nie ma związku z temperamentem. Supersmakosz to osoba, która odczuwa smaki intensywniej, ponieważ ma więcej kubków smakowych na języku. Takie dzieci bardzo często nie lubią zielonych warzyw, które mają w sobie nutę gorzkości. Z pozytywnych informacji: szefowie kuchni często są supersmakoszami, a jako dzieci rzeczywiście byli niejadkami. Mieli problem z akceptacją wielu smaków, które były zbyt przytłaczające. Są też dzieci z drugiego bieguna, dzieci, które poszukują nowości i nudzą się mdłym jedzeniem. Mogą lubić cytrynę, ogórki kiszone, oliwki, pikantnie przyprawione potrawy. I to nie jest nic złego, nie bójmy się podawania takich dziwnych smaków. 

MK: To ważne, żeby wiedzieć, że niektóre dzieci mają większe potrzeby stymulacji jamy ustnej. U dzieci, które powyżej półtora roku czy dwóch lat nadal badają świat jamą ustną i wszystko wkładają do buzi, często zaleca się większą różnorodność smaków. Tak, żeby dziecko otrzymywało pokarmy zimne, pikantne, kwaśne, ale też twarde i chrupiące. Lepiej funkcjonują, gdy dostarczają wystarczająco dużo różnorodnych silnych bodźców do jamy ustnej.

Zuziu, powiedz jeszcze dwa słowa o gadżetach do picia. Dlatego, że jest wiele dzieci wymagających karmionych piersią, które nie tolerują butelki ze smoczkiem. I rodzice często martwią się, z czego dziecko będzie piło wodę w czasie rozszerzania diety.

ZW: Jeżeli dziecko nie pije z butelki ze smoczkiem, to w ogóle pomińmy ten etap. W ogóle jej nie proponujmy dziecku. Nawet jeżeli dziecko pije mleko z tej butelki ze smoczkiem, to rekomendowałabym, żeby woda do posiłków stałych była podawana z czegoś innego. I od początku rozszerzania diety możemy dziecko spokojnie uczyć picia ze zwykłego otwartego kubka. Rodzic oczywiście na początku pomaga dziecku z niego pić. Czasami dzieci nie chcą z niego pić wody, krztuszą się, bo woda jest bardzo trudnym sensorycznie płynem. Łatwiej uczyć na przykład na mleku, na jogurcie, na jakiejś takiej rzadkiej kaszce, zupie czy koktajlu, ponieważ są gęstsze. Ale mamy też inne akcesoria. Mamy bidony ze słomką i kubki treningowe jak Reflo Cup, które utrudniają dziecku wylanie wszystkiego na siebie. Na poziomie nauki picia technika pobierania płynu z niekapka jest taka sama jak z butelki ze smoczkiem. I jeżeli da się go uniknąć, to świetnie. Jeżeli nasze dziecko nie chce z niczego pić, możemy wprowadzić niekapek, traktując go jako etap przejściowy, i jednocześnie uczyć korzystania z kubka otwartego. Przy rozszerzaniu diety mleko jest podstawowym źródłem płynów. Dziecko naprawdę nie musi wypijać bardzo dużo. Ono ma się uczyć pić.

Na sam koniec, chciałabym podkreślić, że wymagające dziecko nie jest skazane na trudności w rozszerzaniu diety i bycie niejadkiem. Ja często porównuję dzieci do nasionek. Warto się tym naszym nasionkiem zaopiekować i dostarczyć mu odpowiednie warunki do rozwoju. Kiedy jesteś rodzicem hajnida i wiesz, co może się pojawić, jesteś w stanie odpowiednio na to reagować. Wykazać się oceanem cierpliwości. Obdarzyć dziecko zaufaniem, że ono wie w którym kierunku iść. Pozwolić mu decydować o jedzeniu. Diagnozować ewentualne trudności. Jeżeli my odpowiednio zareagujemy na potrzeby dziecka przy rozszerzaniu diety, to możemy wychować dziecko, które jest otwarte na nowe smaki, lubi jeść, będzie lubiło z nami wychodzić do restauracji, pomagać przy gotowaniu i rozmawiać o jedzeniu.

MK: O, to jak moja wymagająca córka zupełnie nie ma problemów z jedzeniem – je chętnie i dużo, lubi jeść, gotować i ciągle mówi o jedzeniu. Nie na wszystko miałam wpływ, myślę, że ona już się taka urodziła, ale ja miałam na jedzenie totalny luz i nie zepsułam tego.

Dziękuję Ci bardzo za rozmowę!

 

Anemia u małych dzieci – wywiad z dietetykiem Zuzanną Wędołowską

Anemia u małych dzieci – wywiad z dietetykiem Zuzanną Wędołowską

Dziecko nie chce jeść? Proponujesz różnorodne pokarmy, ale nie widać postępów? A może apetyt dziecka na posiłki stałe znacząco zmalał i mimo początkowych sukcesów w rozszerzaniu diety wracacie do diety mlecznej?

To może być jeden z objawów anemii z niedoboru żelaza!

Niegdyś pisałam o anemii w kontekście wpływu na sen dzieci (KLIK!), a tym razem w wywiadzie z dietetykiem poruszam związek niedoboru żelaza z rozszerzaniem diety.

Moją rozmówczynią jest Zuzanna Wędołowska – autorka bloga SzpinakRobiBleee.pl, dietetyk, psycholog, mama głodnego (miłości, zabawy i jedzenia) Szpinakożercy. Fascynuje ją żywienie dzieci. Prowadzi konsultacje psychodietetyczne online oraz stacjonarnie w gabinecie w Warszawie. Współpracuje z Akademią Pawła Zawitkowskiego. Jest autorką kursów online i – wraz ze mną – współautorką kursu online „Jak łagodnie zakończyć karmienie piersią?” (KLIK!).

Magdalena Komsta: Czy istnieje jakaś grupa dzieci, które są bardziej narażone na wystąpienie anemii z niedoboru żelaza?

Zuzanna Wędołowska: Niedobór żelaza jest najczęściej występującym niedoborem żywieniowym na świecie. I to zarówno w krajach rozwijających, gdzie występują przypadki niedożywienia, jak i w krajach zachodnich. Zatem każdy rodzic gdzieś tam z tyłu głowy powinien mieć takie: “Ok, to się może wydarzyć też u nas”. Ale jest pewna grupa dzieci, u których musimy być szczególnie ostrożni. Są to przede wszystkim wcześniaki, które powinny mieć suplementowane żelazo od momentu urodzenia. Dlatego, że nawet 80% zapasów żelaza, z którymi rodzi się dziecko, jest gromadzone w jego organizmie w trzecim trymestrze ciąży. Jeżeli więc dziecko rodzi się przedwcześnie, to siłą rzeczy ma mniej zapasów żelaza. Podobnie dzieci z niską masą urodzeniową. Ale też dzieci, u których bardzo szybko została przecięta pępowina – czyli zanim skończyła tętnić. Między innymi dlatego, że pobierano przy porodzie krew pępowinową. Jeśli przecinamy pępowinę zanim skończy tętnić, uniemożliwiamy spłynięcie całej krwi, a z nim transferu żelaza, z łożyska do dziecka. U nas na przykład tak było.

MK: Często pada w tym momencie pytanie: Co to znaczy szybko odcięta pępowina? Za późne odpępnienie uznaje się odcięcie pępowiny po 2-3 minutach. Większość świadomych położnych czeka, aż pępowina przestanie tętnić i przy większości fizjologicznych porodów bez pobierania krwi pępowinowej odcięcie następuje w odpowiednim czasie.

ZW: Kiedy zagrożone jest życie matki lub dziecka to oczywiście czas odpępnienia nie jest priorytetem.

Kolejna grupa ryzyka to dzieci matek, które miały anemię lub cukrzycę w ciąży.

A ostatnim elementem, którym sieje największe ziarno niepewności to jest to, że większość towarzystw naukowych wymienia wyłączne karmienie piersią po 6. miesiącu życia jako czynnik ryzyka rozwoju anemii. Ale podkreślę jeszcze raz – wyłączne karmienie piersią, ale po skończonym 6. miesiącu życia, czyli moment, gdy opóźniamy rozszerzanie diety dziecka.

MK: Zależy nam na tym, żeby dzieci w okolicach 6 miesiąca życia zaczęły dostawać stałe pokarmy między innymi ze względu na żelazo. U dziecka urodzonego w terminie, z prawidłową masą urodzeniową zapasy żelaza wystarczają mniej więcej na pierwsze 6 miesięcy życia. A później zaczynamy rozszerzać dietę. Wprowadzamy produkty, które są bogate w żelazo i do anemii nie dochodzi.

ZW: Mleko w pierwszym roku życia to jest podstawa, nadal bardzo ważny pokarm i nie chodzi o to, że my musimy na siłę wciskać dziecku trzy posiłki dziennie od dnia, kiedy ono kończy 6 miesięcy. Ale powinniśmy zacząć dosyć intensywnie proponować. I w momencie kiedy widzimy, że to rozszerzanie diety nam nie postępuje w ciągu dwóch trzech miesięcy, można się zastanowić na przykład nad wykonaniem badań lub sprawdzeniem, czy dziecko nie ma jakichś trudności w rozszerzaniu diety. Mleko mamy zawiera żelazo.  Jest go tam niewiele, ale z powodu dodatkowych substancji zawartych w pokarmie kobiecym, żelazo z mleka mamy jest siedmiokrotnie lepiej wchłanialne niż żelazo z mleka modyfikowanego czy krowiego. Generalnie mleko mamy jest dobrym źródłem żelaza, tyle że po 6. miesiącu życia dzieci mają po prostu bardzo duże zapotrzebowanie na żelazo, a kończą się jego zapasy z okresu ciąży.

Producenci mleka modyfikowanego wiedzą, że dziecko w drugim półroczu życia ma większe zapotrzebowanie na żelazo i po prostu dodają więcej żelaza do mieszanki. Ale do mleka matki nie da się dorzucić żelaza. Suplementacja żelaza u matki nie zwiększa ilości żelaza w mleku kobiecym.

Zbyt wczesne wprowadzenie dużych ilości mleka krowiego,  zastępowanie mleka matki czy mleka modyfikowanego mlekiem krowim to są czynniki ryzyka rozwoju anemii z niedoboru żelaza. Mleko krowie ma niedużo żelaza, natomiast ma dużo wapnia. A wapń wiąże żelazo w naszym układzie pokarmowym i utrudnia jego wchłanianie. Przetwory mleczne można wprowadzać już w 2 półroczu życia. Natomiast mleko krowie do picia w dużych ilościach podajemy najwcześniej po pierwszym roku życia i maksymalnie 500 ml dziennie.

MK: Jakie – z Twojej dietetycznej działki – są objawy anemii z niedoboru żelaza?

ZW: Jeśli rozszerzamy już dietę to niepokoi nas sytuacja, w której niemowlę lub dziecko chwilę po roczku jadło już sporo posiłków stałych i nagle nie ma ochoty w ogóle próbować, je mikroskopijne ilości, przerzuca się znów na dietę mleczną. I to nie trwa kilka dni. Utrata apetytu na posiłki stałe jest już od 2, 3 czy nawet 4 tygodni. Dzieci do około półtora roku życia mają zapisane w rozwoju raczej to, że powinny chcieć jeść, a jedzenie powinno je interesować. Chyba że nie potrafią jeść albo pojawiła się anemia. Dzieci z anemią rosną i rozwijają się prawidłowo, to nie wzbudza naszych wątpliwości. Jednak tracą ochotę na próbowanie pokarmów stałych, preferują mleko.

MK: Ja ze swojej działki powiem, że jeśli pracuję z dziećmi z trudnościami ze snem, to zdarza mi się prosić rodziców o przedyskutowanie z pediatrą tematu badania w kierunku anemii z niedoboru żelaza. U niemowląt i małych dzieci czasami trudności w obszarze ze snem są spowodowane anemią z niedoboru żelaza. Negatywnie wpływa ona na wzorzec snu (więcej na ten temat przeczytasz TUTAJ).

Jak się diagnozuje anemię z niedoboru żelaza? Bo temat jest owiany wieloma mitami.

ZW: Tak. Niestety, bardzo często zdarzają się dzieci, które mają zdiagnozowaną anemię na podstawie poziomu żelaza we krwi. A ten wskaźnik jest totalnie nieprzydatny – i jasno mówią o tym europejskie zalecenia – ponieważ zależy od tego, co jedliśmy, od pory dnia i innych czynników. Złotym standardem u małych dzieci, jest diagnoza na podstawie wyników morfologii (hemoglobiny) oraz zbadanie poziomu ferrytyny. To jest taki wskaźnik, który mówi o poziomie wysycenia organizmu żelazem. Dobrze jest również jednocześnie zbadać poziom białka CRP, bo jego podwyższony poziom może fałszować wyniki ferrytyny. Żeby stwierdzić anemię musimy mieć badania krwi. Nie ma żadnego innego sposobu. Nie oceniamy tego tylko na podstawie bladości skóry, braku apetytu, trudności ze snem. To nie jest diagnoza. To jest jakieś podejrzenie, które musimy sprawdzić poprzez badanie krwi po prostu.

MK: Warto też pamiętać, że specjalistą chorób krwi jest hematolog. I jeśli diagnoza lub leczenie przysparza pediatrze czy lekarzowi rodzinnemu trudności, może nas prosić o konsultację hematologiczną.

Kiedy wdraża się suplementację, a kiedy możemy jeszcze pozostać przy wsparciu dietetycznym?

ZW: W momencie stwierdzenia anemii z niedoboru żelaza lub niedoborów żelaza u niemowląt i małych dzieci konieczna jest suplementacja. Żelazo może występować jako lek lub jako suplement diety. Bez względu na formę, nigdy nie podajemy go na własną rękę bez konsultacji lekarskiej i badań! Odpowiednia dieta może wspierać leczenie, ale nie zastępuje go. Jeśli dziecko ma przez anemię mniejszy apetyt na posiłki stałe, to nie zjada odpowiednio dużo posiłków bogatych w żelazo. Anemia będzie się pogłębiała.

MK: Jakie produkty są bogate w żelazo?

ZW: Żelazo występuje w dwóch formach: hemowej i niehemowej. Żelazo hemowe jest tylko w produktach zwierzęcych – mięso, podroby – i wchłania się znacznie lepiej. Wchłanialność żelaza niehemowego jest co najmniej kilkukrotnie niższa od żelaza hemowego. Znajduje się ono w wielu produktach roślinnych. Na czele listy są strączki (jak ciecierzyca, fasola, soczewica), orzechy (numerem jeden są nerkowce), pestki (np. pestki dyni), zboża (amarantus, quinoa, kasza pęczak, kasza jaglana), suszone owoce.

MK: Z czym leków lub produktów bogatych w żelazo nie łączyć?

ZW: Jeśli chcemy, żeby żelazo wchłonęło się, nie powinniśmy go łączyć z produktami bogatymi w wapń, na przykład z nabiałem. Jeżeli masz zupę – nie zabielaj jej śmietaną. Jeżeli masz puree ziemniaczano-selerowe, to nie dodawaj do niego mleka. Jeżeli masz na śniadanie owsiankę, to ugotuj ją na przykład na mleku roślinnym niewzbogaconym w wapń. Drugi element to polifenole, w tym teina – w herbacie, kawie, również chodzi o kawę zbożową. Polifenole zaburzają wchłanianie żelaza. Mamy jeszcze tutaj problem z kwasem fitynowym. To składnik, który znajdziemy w orzechach, nasionach, pestkach, zbożach i kaszach. Najlepiej więc moczyć kaszę, strączki czy orzechy. W ten prosty sposób ograniczamy ilość kwasu fitynowego w diecie.

MK: Co pomaga wchłaniać żelazo?

ZW: Przede wszystkim witamina C. Ma to znaczenie zwłaszcza w przypadku żelaza niehemowego, czyli ze źródeł roślinnych. Czyli na przykład robimy owsiankę nie z bananem, a z kiwi. Do kotletów z ciecierzycy podajmy paprykę czerwoną albo kapustę. Drugi element to tak zwany czynnik mięsny. Żelazo hemowe zwiększa wchłanialność żelaza niehemowego. Czyli dobrze jest łączyć mięso z dobrymi źródłami roślinnymi żelaza. Mówi się też o tak zwanych żelaznych naczyniach – żelazo może przenikać na przykład z patelni, która jest wykonana z żelaza. Mówi się też o wpływie witaminy A na wchłanianie żelaza. Pewnie warto więc pamiętać o marchewce czy batacie.

MK: Bardzo Ci dziękuję za rozmowę!


Dla rodziców dzieci z anemią z niedoboru żelaza – Febook, czyli ebook autorstwa Zuzanny Wędołowskiej z dawką wiedzy o żelazie i 46 autorskimi przepisami, w tym wegetariańskimi i wegańskimi (których współautorką jest Asja Michnicka (MamaNaRoślinach.pl)  KLIK KLIK!

 

Rozszerzanie diety a sen

Rozszerzanie diety a sen

„Nie najada się! Daj mu kaszę!” – ile razy słyszeliście podobne sugestie? Powszechnie zwykło się sądzić, że rozszerzenie diety niemowlaka o pokarmy stałe sprawi, że zacznie on spać dłużej lub zmniejszy liczbę nocnych pobudek. Zupełnie, jakbyśmy opiekowali się wyłącznie układem pokarmowym, a nie kompletnym dzieckiem.

Niejednokrotnie regres snu w okolicach 4/5 miesiąca jest kojarzony z nienajdaniem się (o tym, z czego naprawdę wynika, przeczytasz tutaj).

Do 2018 roku nie zaobserwowano różnic w długości snu dzieci z rozszerzoną dietą [1] lub jedzących kaszkę ryżową na kolację [2] w porównaniu z niemowlętami karmionymi wyłącznie mlekiem. Liczba pobudek była taka sama u dzieci karmionych piersią, które miały wprowadzone posiłki stałe przed 6 miesiącem, jak i u tych, które dostały je dopiero w drugim półroczu życia.

W 2015 roku przeprowadzono badanie, w którym sprawdzano czy sposób karmienia i liczba posiłków wiąże się ze wzorcem snu dzieci między 6 a 12 miesiącem życia. Okazało się, że ani liczba pobudek, ani całkowity czas przesypianych godzin nie wiązał się ani ze sposobem karmienia, ani z liczbą spożywanych posiłków mlecznych lub stałych. Innymi słowy, czy dzieci były karmione piersią, czy butelką, czy jadły dwa czy cztery posiłki stałe, budziły się w nocy dokładnie tak samo [1]. Naukowcy z Bostonu w 2010 roku odkryli negatywną korelację wczesnego rozszerzania diety ze snem dzieci (włączanie do diety pokarmów stałych przed 4 m.ż. wiązało się z krótszym snem nocnym) [3].

W 2018 opublikowano wyniki badań, w których przyglądano się niemowlakom z wcześnie rozszerzoną dietą. Okazało się, że w grupie, w której posiłki stałe wjechały na stół średnio w 16 tygodniu życia (w porównaniu do dzieci, które zaczęły przygodę z łyżeczką w 23 tygodniu życia) dzieci spały do… 16 minut dłużej i budziły się 10% rzadziej, i to dopiero po 2 miesiącach od rozpoczęcia rozszerzania diety [4]. Nie wiem, jak dla Was, ale dla mnie przygotowywanie posiłku, odpieranie marchewki ze śliniaczków i zastanawianie się, jak uniknąć zakrztuszenia u czteromiesięczniaka, który jeszcze nie siedzi, kompletnie nie jest warte tego dodatkowego kwadransa snu. Nie wspominając o potencjalnym ryzyku wiążącym się ze zbyt wczesnym wprowadzeniem pokarmów stałych [5]. Przed stosowaniem wcześniejszego rozszerzania diety jako interwencji wspomagającej sen niemowląt przestrzegł po publikacji tego artykułu UNICEF [6].

Przedwczesne (czyli przed ukończonym 6 m.ż.) rozszerzenie diety bez wskazań medycznych paradoksalnie może u bardziej wrażliwych dzieci pogarszać jakość snu dziecka i zwiększać liczbę pobudek. Bywa, że wprowadzenie stałych pokarmów jest związane z przejściowymi zaburzeniami pracy układu pokarmowego jak wzdęcia, bóle brzucha, problemy z wypróżnieniem, zaparcia. Zdarza się tak zwłaszcza, kiedy maluch nie jest gotowy na rozszerzanie diety (o objawach gotowości przeczytasz w artykule Zuzanny Anteckiej z bloga „Szpinak robi bleee”). Znacznie rzadziej przy wprowadzaniu stałych pokarmów ujawniają się alergie lub nietolerancje pokarmowe.

Niemowlę, które w ciągu dnia zjada kilka stałych posiłków, może też nadrabiać ich niską gęstość energetyczną (dynia ma ok. 25 kalorii w 100 gramach, pokarm kobiecy i mieszanka 60-100 kalorii), budząc się częściej w nocy na mleko. Ponadto produkty tradycyjnie podawane na początku diety mają działanie zapierające (ryż, gotowana marchewka, banany) i mogą utrudniać wypróżnianie.

Na co zwracać uwagę przy rozszerzaniu diety w kontekście snu?

Kluczowe jest proponowanie odpowiedniej dla wieku liczby posiłków stałych. Kluczem jest słowo PROPONOWANIE – odpowiedzialność jest tu podzielona. my, jako rodzice, decydujemy jak często i co postawimy przed dzieckiem, a ono decyduje czy i ile zje.

Niezbyt wolne tempo rozszerzania diety jest istotne ze względu na wyczerpywanie się zapasów żelaza w drugim półroczu życia dziecka (a anemia z niedoboru żelaza jest dolegliwością negatywnie wpływającą na sen – o czym pisałam tutaj).

WHO rekomenduje następujące podawanie posiłków uzupełniających:

  • 6-8 m.ż. – 2-3 posiłki
  • 9-11 m.ż. – 3-4 posiłki + ew. 1-2 przekąski
  • po 12 mż. – 3-4 posiłki + 1-2 przekąski [7].

Istotne jest również proponowanie produktów gęstych energetycznie i odżywczo. Oznacza to, że w porcji o małej objętości (ponieważ dzieci mają małe żołądki) powinno być maksymalnie dużo kalorii oraz składników odżywczych. Podpowiedzi znajdziecie u wspominanej Zuzi Anteckiej tutaj.

Dosyć szczegółowe omówienie konkretnych produktów spożywczych i ich związku ze snem znajdziecie w moim bezpłatnym ebooku. Umieściłam tam listę produktów, które warto podawać maluchowi w okresie uzupełniania diety w pokarmy stałe oraz spis takich, których lepiej unikać tak, by dziecko lepiej spało.

Warto zwrócić uwagę na bardzo ważny w kontekście snu i niedoborowy w Europie Środkowej składnik diety, czyli kwasy DHA. Odpowiednia podaż DHA wpływa pozytywnie na szybkość zasypiania oraz jakość i długość snu. Więcej na ten temat pisałam w tym artykule.

Zerknijcie również na zestawienie badań dotyczących śniadania, które to – jeśli jest bogate z tryptofan i witaminę B6 – przyspiesza zasypianie wieczorne oraz wpływa pozytywnie na jakość snu (klik!).

PS. Porzućcie nadzieję – kaszki reklamowane hasłem „na dobranoc” to marketingowa ściema (klik!).

 

Chcesz wiedzieć, w jaki sposób dieta dziecka wpływa na to, jak wyglądają Wasze noce? Sprawdź szkolenie „Żywienie dziecka a sen".

5 kulinarnych patentów rodziców High Need Babies

5 kulinarnych patentów rodziców High Need Babies

Kiedy stajesz się rodzicem wymagającego dziecka, możesz być na początku zaskoczony faktem, że Twój czas spędzany w kuchni niebezpiecznie się skrócił w porównaniu do czasu spędzanego na kanapie z przyssanym/ śpiącym dzieckiem. Albo czasu przetańczonego z małoletnim na rękach.

Potem nie zauważasz już nawet, kiedy naturalnie przestawiłaś się na pokarmy niekruszące się na głowę leżącego na Twojej klacie obywatela. Arbuz w trakcie karmienia piersią??? Boże, broń! Nie wolno! Wiesz, jak potem niemowlakowi lepią się włosy od cieknącego soku? 😉

Żarty na bok: głodny rodzic to zły rodzic i w pierwszych roku (lub dłużej) pod hasłem „high need” absolutnym priorytetem jest sen i jedzenie. Dorosłego też. I tak jak odnośnie snu sporo wskazówek dałam już na blogu wcześniej (o, tutaj znajdziesz wszystkie), o gadżetach dla Matki Polki Hajnidowej i Ojca Hajnidowca też już wspominałam (tutaj), to zorientowałam się, że brakuje kulinarnych patentów pozwalających na zaspokojenie potrzeby głodu.

Może nie odkryjesz tu Ameryki, ale chociaż pocieszysz się, że inni też tak mają 😉

Posłużyłam się mądrością zbiorową mojej grupy facebookowej i zebrałam wszystkie triki i pomysły w 5 punktach:

1.Dziecko blisko siebie

Żadna interaktywna zabawka i hiperstymulująca mata edukacyjna nie jest dla hajnida tak interesująca jak kontakt z żywym człowiekiem. Dlatego, aby zmniejszyć marudność, a w przypadku mobilnych obywateli zminimalizować szkody powstałe w innych częściach mieszkania, warto nieśpiące dziecko zabrać ze sobą do kuchni. Jak młodzież śpi, to śpimy i my (bo i tak się obudzi tłuczeniem garów).

Najzdrowsza dla najmłodszych jest podłoga i nieślizgająca się mata czy kawałek wykładziny plus ciekawsze zabawki lub plastikowe nietłukące się lustro.

Jeśli młodzież da się włożyć w chustę lub nosidło, jesteśmy uratowani. Jeśli nie, może zwolnienie którejś z dolnych szafek i wrzucenie mu tam kuchennych akcesoriów pozwoli na kilkanaście minut ogarnięcia najważniejszych etapów gotowania.

Korzystajmy z bujaczka-leżaczka ostrożnie i na krótko, zwłaszcza, jeśli dziecko jeszcze nie nauczyło się obracać z brzucha na plecy i z powrotem.

Jeśli dziecko już pewnie stoi, poważnie rozważ tzw. kitchen helper:

Zamkowy Kitchen Helper od MOLO TOYS KLIK KLIK!

czyli zabezpieczony barierkami stołek, w którym młodzież może współuczestniczyć w gotowaniu (umówmy się: robi więcej bałaganu niż pomaga, ale czasem jest to warte dodatkowego sprzątania – długofalowo uczy się współodpowiedzialności i rozwija manualnie). Za nieco ponad 100 zł można zrobić kitchen-helper, łącząc stołki z Ikea.

2. Robienie zapasów

Wiem, że najlepiej byłoby codziennie gotować świeży obiad i proponować niemowlakom po 6 miesiącu codziennie zróżnicowane smaki… ale czasem się nie da. I wtedy wkracza gotowanie obiadów na dwa dni – to oczywiste.

Niektórzy szykują wspólnymi siłami potrawy na cały tydzień w weekendy. Inni ograniczają się do tego, żeby rano podszykować sobie pudełka z kolejnymi potrawami na cały dzień (sałatki, koktajle, kanapki, kawa w termosie) – i to dla osoby, która wychodzi do pracy, jak i dla tej, która zostaje pracować w domu z wymagającym szefem-pięciomiesięczniakiem.

Chciałabym zaznaczyć, że „urlop” macierzyński jest urlopem tylko z nazwy, bo roboty jest w czasie niego co niemiara, i jeśli tata dziecka pracuje zawodowo poza domem to ma często hajlajf w porównaniu z matką, bo i lunch zje, i kawkę ciepłą wypije, i poplotkuje z dorosłymi. Czasami realnie nie ma jak ugotować z dzieckiem na ręku (tak, nawet w czasie drzemek się nie da, jak Ci dziecko śpi na rękach, chyba że komuś wyrosła trzecia do gotowania, to sorry, nie było tematu). Wieczorne przygotowanie jedzenia partnerce, która właśnie kładzie dziecko do snu, to nie jest jakieś megabohaterstwo, tylko zwykła ludzka życzliwość.

Zamrażarka jest największym przyjacielem rodziców hajnidów. Warto robić większe porcje i mrozić prawie wszystko, co uda nam się lepszego dnia albo w weekendy ugotować. Buliony i zupy dla dziecka rozszerzającego dietę, a więc w małych porcjach, można mrozić np. w foremkach na lód, pulpety – w torebkach strunowych.

Poza tym wekowanie i przyjmowanie gotowych do podgrzania dań od rodziny i znajomych. Serio, babcie, dziadkowie, koleżanki chętnie dzielą się słoikiem rosołu albo porcją pierogów dla dwojga dorosłych 🙂 Tylko nie warto się krępować proszeniem o pomoc.

3. BLW czyli Bobas Lubi Wyrzucać

Tfu, Bobas Lubi Wybór – metoda rozszerzania diety polegająca na samodzielnym jedzeniu przez dziecko, wielu rodzicom uratowała życie psychiczne.

Jedną z ogromnych zalet BLW jest możliwość gotowania dla całej rodziny, bez przygotowywania oddzielnych dań (zupek, kaszek itd) dla najmłodszych domowników. Dorośli dosalają czy słodzą sobie na swoich talerzach, a często po prostu całkowicie – przy okazji – zmieniają swoje nawyki żywieniowe na lepsze. Poza tym BLW pozwala rodzicom zjadać ciepłe posiłki równolegle z bawiącym się brokułami niemowlakiem.

O podstawach BLW przeczytasz tutaj.

Bez względu na metodę rozszerzania diety, wszystkie dzieci od 8 miesiąca życia powinny dostawać tzw. produkty do rączki – nie miksujemy wszystkich posiłków, żeby maluch trenował m.in. odgryzanie i żucie. I czas na ten trening jest rewelacyjnym czasem na szybkie odgrzanie albo zjedzenie odgrzanego w spokoju 🙂

 

4. Bez ambitnych zapędów

Na trzydaniowe obiady jeszcze przyjdzie czas. Jeśli co drugi dzień robisz samą zupę albo nieskomplikowane drugie z cyklu  kasza + ryba w folii z piekarnika + warzywa z mrożonki albo surówka, to i tak pełny szacun.

Rodzice wymagających dzieci to trochę jak dawni Słowianie – idą w kierunku dań jednogarnkowych, samogotujących się, wymagających li tylko zamieszania w garze od czasu do czasu 😉 Są też miłośnicy pieczenia, są zwolennicy smażenia(placuszki, racuszki, omlety), są też ogromni fani owsianek czy jaglanek, podszykowanych z grubsza wieczorem (nasypane co się da i gdzie się da, namoczone orzechy, wyciągnięte miseczki etc.). Inni jadą na makaronach z różnymi sosami minimum dwa razy w tygodniu.

Upraszczanie to też zaopatrzenie się w najlepszy sprzęt AGD, który robi wiele za Ciebie. Prym wiodą: blender kielichowy (koktajl z warzyw, owoców, orzechów, nabiału na drugie śniadanie lub podwieczorek), blender ręczny (jeśli planujesz rozszerzać dietę klasyczną metodą albo lubisz zupy-kremy), mikrofalówka, parowar albo garnek do gotowania na parze (wrzucasz mięso/rybę na spód, warzywa na górę i robi się samo, bez pilnowania), wielofunkcyjne roboty do gotowania (typu wrzuć i wróć za dwie godziny), patelnia do smażenia beztłuszczowego.

Bez spiny na Perfekcyjną Panią Domu – czas na ugotowanie prawdziwego obiadu przy jednym posiedzeniu w kuchni nadszedł, gdy moja córka miała ponad dwa lata. Tak, dopiero wtedy. Głowa do góry!

5.Dobre gotowce nie są złe

Zdarzają się takie dni czy tygodnie, podczas których ugotowanie czegokolwiek bardziej skomplikowanego niż wody na herbatę graniczy z cudem. Kolki, ząbkowanie, choroba, skok rozwojowy, ogólny Weltschmerz małoletniego albo rodziców. Bywa, i tyle, mimo najlepszego planowania!

Dlatego podstawą zachowania zdrowia, w tym psychicznego, jest posiadanie na lodówce numerów telefonów do barów z obiadami z dowozem, pizzerii, osób, które robią domowe pierogi w ilościach hurtowych itd. Znam rodziców hajnidów, którzy za najlepszą decyzję w ostatnich miesiącach uznają wykupienie sobie diety pudełkowej. Są mamy, które przeprosiły się ze stołówką w szkole dla starszaka i w zakładzie pracy dla partnera, który przywozi również im późny obiad.

I w końcu, na szczęście, w sklepach znajdziemy coraz więcej półproduktów o niezłym składzie – mrożonki, słoiki, pasty do smarowania, miksy sałatkowe. Grunt to porozmawiać samemu ze sobą, że to nie zbrodnia i uwierzyć, że to tymczasowe. Dzieci na szczęście szybko rosną!

W kursie online „Mama ma czas”,  oprócz gastronomicznych trików, znajdziesz mnóstwo informacji i podpowiedzi od Oli Budzyńskiej – Pani Swojego Czasu , jaki organizować czas, będąc rodzicem. Otrzymasz również 3 prezenty ode mnie: obszerny dokument prowadzący Cię krok po kroku po tworzeniu idealnego rytuału wieczornego dla dziecka, ebook z przykładami kolacji ułatwiających zasypianie oraz plik audio z podstawowymi zasadami dotyczącymi znaczenia ostatnich dwóch godzin przed snem dla jakości snu dziecka.

Wersja standardowa kursu, do której dostajesz dostęp na zawsze, kosztuje 319 zł -> kupisz ją TUTAJ.

Wersja premium, z audiobookiem „Jak zostać Panią Swojego Czasu. Zarządzanie czasem dla kobiet” i ebookiem „25 zabaw dla dzieci, które uwolnią Twój czas”, to koszt 419 zł -> kupisz ją TUTAJ.

A jakie Ty masz patenty na gotowanie dla siebie i dziecka? Podziel się w komentarzu, co ułatwia Ci ogarnianie kulinarnych wyzwań!

Wpis zawiera linki afiliacyjne – jeśli z nich skorzystasz, kupując kurs, nie zapłacisz więcej, a autorka kursów podzieli się ze mną częścią swojego zysku. Będzie to dla mnie również znak, że ufasz moim rekomendacjom.

Porozmawiajmy o… BLW – część druga wywiadu z psychodietetykiem Zuzanną Wędołowską

Porozmawiajmy o… BLW – część druga wywiadu z psychodietetykiem Zuzanną Wędołowską

                                              

Pierwszą część wywiadu znajdziesz TUTAJ.

Ponownie przepytałam Zuzannę Wędołowską – dietetyka i psychologa, autorkę świetnego bloga o świadomym jedzeniu Szpinak Robi Bleee.  Zuzia w drugiej części wywiadu na temat metody Bobas Lubi Wybór zmierzyła się z powszechnymi mitami dotyczącymi BLW – poruszyłyśmy więc kwestie: niedoborów cennych składników, zakrztuszenia i zadławienia oraz związku karmienia z szeroko pojętym dobrym wychowaniem. Na koniec kilka słów zachęty dla tych z Was, którzy rozpoczęli już rozszerzanie diety swojego malucha metodą tradycyjną i zastanawiają się nad zmianą obranego kursu. Zapraszam!

Magdalena Komsta: Czy dziecko, które je, co chce, nie będzie mieć niedoborów witamin, żelaza czy wapnia?

Zuzanna Wędołowska: Musimy chyba trochę rozwiać ten mit, że dziecko karmione metodą BLW je tylko to, co chce. Dziecko ma wybór. Rodzic nie ma prawa zmuszać, zachęcać, marudzić nad głową, przemycać itp. Ale to nie oznacza, że to dziecko przejmuje władzę nad posiłkami. Złota zasada żywienia mówi, że to rodzic decyduje, co poda dziecku do jedzenia, a ono decyduje co, ile i czy w ogóle zje. Zatem to my, rodzice, jesteśmy odpowiedzialni, by posiłki były dobrze zbilansowane. Oznacza to na przykład, że podajemy w każdym posiłku warzywa lub owoce, wybieramy produkty różnorodne, naturalne, nieprzetworzone, przez cały dzień proponujemy wodę do picia i unikamy niezdrowych przekąsek. W przypadku BLW oznacza to także, że w każdym posiłku podajemy dziecku produkt, który jest źródłem żelaza. W ten sposób umożliwiamy dziecku dobry wybór i nawet jeśli maluch „obrazi się” na pomidory, paprykę czy brokuła, dostarczy sobie wszystkich cennych składników. Ale jeśli rodzic zacznie dostosowywać menu do upodobań malucha, mogą pojawić się schody. Dieta złożona z samej bułki („moje dziecko zje tylko to”) z pewnością może doprowadzić do niedoborów. Chociaż nie stanie się to w tydzień czy miesiąc.

Musimy też pamiętać, że do ukończenia przez dziecko roku to mleko matki lub mieszanka mlekozastępcza jest podstawą, taką zabezpieczającą nas bazą. Daje nam pewność, że nawet jeśli dziecko nie je prawie nic ze stałych pokarmów, otrzyma prawdopodobnie wszystko, czego potrzebuje. Ważna jest jednak również obserwacja naszego szkraba – jeżeli coś nas niepokoi, dziecko jest słabsze, dużo choruje, mało się śmieje, być może warto wykonać podstawowe badania krwi, sprawdzić poziom żelaza i upewnić się, że wszystko jest ok. Są dzieci, które mają większe problemy z akceptacją stałych pokarmów, np. przez nadwrażliwość sensoryczną. Jednak niedobory mogą pojawić się tak samo u dzieci karmionych metodą tradycyjną, jak i BLW.

MK: Numerem jeden wśród wątpliwości dotyczących BLW jest ryzyko zakrztuszenia. Mamy mówią wprost, że podawanie dużych kawałków jedzenia je stresuje. Czy jest się czego bać?

ZW: Wiedza jest najlepszą obroną przed lękiem. Jest coś naturalnego w tym, że rodzic obawia się tak małemu dziecku podać coś do samodzielnego jedzenia. Przecież jeszcze tydzień wcześniej maluch jadł wyłącznie mleko, a my musieliśmy uważać, by nie połknęło zabawki czy piachu z piaskownicy. Sześciomiesięczne dziecko nie wie jeszcze, że to, co przed nim kładziemy, jest jedzeniem, że można to pogryźć, pomemłać i połknąć. Tym bardziej nie wie, że można się tym najeść. Musimy dać mu na to czas.

Całkowicie normalne na początku jest wkładanie do buzi i wypluwanie jedzenia, rozgniatanie go na tacce, zrzucanie na podłogę, przetrzymywanie jedzenia w buzi, ssanie i wypluwanie itp. Normalne jest również to, że dziecko może się zakrztusić – ale zwróćmy uwagę na różnicę między zakrztuszeniem a zadławieniem! Powiem nawet, że to dobrze, jeśli dziecku zdarza się krztusić, bo w ten sposób dowiaduje się jak radzić sobie z jedzeniem. Im szybciej dziecko nauczy się prawidłowo odkrztuszać pokarm, tym mniejsze ryzyko zadławienia. Dodatkowo małe dzieci mają pewne ułatwienie. Odruch wymiotny uruchamia się u nich dość łatwo. Wystarczy, że jedzenie znajdzie się na tylnej części języka i dziecko już otwiera buzię, wysuwa język i zaczyna kaszleć. To taki system wczesnego ostrzegania, który chroni dziecko… właśnie przed zadławieniem.

Zatem stosując metodę BLW, w rzeczywistości możemy zmniejszyć ryzyko zadławienia się. Należy tylko przestrzegać trzech zasad bezpieczeństwa: po pierwsze dziecko siedzi w pozycji wyprostowanej, po drugie samodzielnie wkłada jedzenie do buzi, a do trzecie podajemy pokarmy w odpowiedniej formie i unikamy tych zwiększających ryzyko zadławienia.

MK: Trochę mówiłyśmy o tym w pierwszej części, przy okazji jabłka.

ZW: Tak. Ale, pamiętajmy, że zadławienie może się zdarzyć zarówno u dzieci karmionych łyżeczką, jak i stosujących BLW, dlatego najlepiej na wszelki wypadek przeszkolić się z pierwszej pomocy. Wtedy rodzic czuje się bezpieczniej.

blw zasady

Szpinakożerca i tort urodzinowy

MK: Kolejna wątpliwość: czy zblendowane pokarmy nie są bardziej łatwostrawne?

ZW: Byłoby kłamstwem, gdybym powiedziała, że nie są. Błonnik jest w nich rozdrobniony, są delikatne i z pewnością łatwiej jest je strawić. Ale to nie oznacza, że układ pokarmowy dziecka nie jest gotowy na strawienie jedzenia w kawałku. Tu ponownie odsyłam do intuicji i bacznej obserwacji dziecka. Z doświadczenia wiem, że są dzieci bardziej i mniej wrażliwe. Jedne połkną niemal całe surowe jabłko i nic im nie jest, inne skręcają się po zmiksowanej marchewce. Jedno jest pewne – układ pokarmowy dziecka uczy się jeść razem z nim. Jeśli nie umożliwimy mu tej stopniowej nauki, to zajmie mu to znacznie więcej czasu. Jeśli przeładujemy go „wiedzą”, podając od razu 15 rodzajów warzyw, pełnoziarnisty chleb, owsiankę i śmietanowy sos, to będzie bolało. Produkty podawane na początku BLW też muszą być dostosowane do możliwości małych żołądeczków. Ugotowane na miękko, początkowo bez przypraw, sosów, jedynie z odrobiną tłuszczu (masło, oliwa). Z takimi produktami niemowlę sobie poradzi! Ale niech nie przerazi Was widok niemal całej marchewki w pieluszce – to normalne na początku i wcale nie oznacza, że dziecko się umęczyło i nic z tej marchewki nie przyswoiło.

MK: Przejdźmy do savoir vivre i szeroko pojętego dobrego wychowania. Przeciwnicy BLW zarzucają metodzie, że dzieci nie uczą się w ten sposób szacunku do jedzenia, bo pozwala im się nim bawić i rzucać.

ZW: Szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie, jak szacunku do jedzenia uczy się dziecko karmione łyżeczką? Czy przechodzi wprost od bycia karmionym do samodzielnego jedzenia sztućcami i to z klasą, której nie powstydziłaby się Królowa Elżbieta? Każde dziecko przechodzi etap bawienia się jedzeniem i uważam, że lepiej zrobić to na samym początku, niż później walczyć z kilkulatkiem. Ponadto bawienie się jedzeniem jest dobre i pomaga dzieciom przełamać lęk przed nowymi pokarmami. Dzieci poznają poprzez zabawę, uczą się, czym różni się kawałek ugotowanego brokuła od mięsa. Dowiadują się, że jedzenie ma różne kształty, kolory, smaki, zapachy i tekstury. To bardzo ważne dla ich przyszłych pozytywnych nawyków żywieniowych. Oczywiście jednak, tak jak zmieniają się zabawy dziecka np. książką, tak z czasem dzieci modyfikują swój sposób zabawy z jedzeniem. Kiedy nasycą się już miażdżeniem, rzucaniem na podłogę i rozlewaniem, mogą przejść na wyższy etap (np. gotowanie). Stopniowo też powinniśmy wprowadzać pewne zasady towarzyszące jedzeniu (np. nie rzucamy jedzenia na podłogę, nie wyrzucamy jedzenia z talerza). Starsze dzieci są już w stanie pojąć podobne lub nieco prostsze zasady. Często zrzucanie i wypluwanie jedzenia pojawia się wtedy jedynie w trudnych momentach (gdy dziecko jest zmęczone, zdenerwowane, już się najadło, nudzi mu się w krzesełku lub po prostu w ogóle nie było głodne). Wtedy zadaniem rodzica jest prawidłowe odczytanie sygnałów, które wysyła dziecko i zareagowanie. Moim zdaniem, z punktu widzenia dobrych nawyków żywieniowych, to bardzo ważne, by nauczyć dziecko dobrych manier przy stole. Musimy jednak zacząć je wprowadzać dopiero wtedy, gdy dziecko będzie w stanie je zrozumieć.

MK: W kwestii dobrych manier najsilniej działa po prostu nasz przykład, nie trzeba do tego specjalnych wykładów czy sztuczek. Metoda rozszerzania nie ma, moim zdaniem, na to wpływu. Dzieci najlepiej uczą się przez naśladowanie dorosłych, więc warto przyjrzeć się temu, jak my sami spożywamy posiłki. W biegu, przed telewizorem, w aucie, trzymając kanapkę w ręku itd.

A co możemy zrobić, jeśli faktycznie nie stać nas na marnowanie jedzenia?

ZW: Wcale nie jestem przekonana, że przy BLW marnujemy więcej jedzenia. Tak naprawdę najwięcej jedzenia marnujemy, gdy błędnie oszacujemy, ile nasze dziecko ma zjeść. Rodzice często szykują wielkie porcje obiadu czy kolacji i dziwią się, że dziecko zjadło tylko pół kromki chleba. Po pierwsze więc, jeśli chcemy ograniczyć marnowanie jedzenia, musimy przede wszystkim zaufać dziecku i podawać mu porcje dostosowane do jego potrzeb. Jeśli zje wszystko, wykaże chęć dalszego jedzenia, zawsze możemy mu dołożyć. BLW to akurat ułatwia, bo skoro podajemy dziecku mniej więcej to samo, co sobie, nie trzeba precyzyjnie wymierzać porcji.

Rzeczywiście jednak przy stosowaniu BLW więcej jedzenia może spaść na ziemię. Wiele osób bardzo to razi, bo przecież jedzenia nie powinno się marnować. Warto jednak się zastanowić nad dwiema kwestiami. Po pierwsze, czy gdybyśmy to całe jedzenie zmiksowali na papkę i podali dziecku, to ono rzeczywiście wszystko by zjadło? Przecież to by oznaczało, że dzieci karmione łyżeczką jedzą zbyt dużo lub te żywione metodą BLW jedzą zbyt mało. A obie grupy dzieci rozwijają się tak samo dobrze.

Po drugie, BLW zmniejsza szanse na to, że nasze dziecko zostanie w przyszłości niejadkiem. Maluch od małego poznaje różne smaki i ma pozytywne skojarzenia z posiłkami. Dzięki temu w przyszłości będzie chętniej akceptował nowości i zjadał to, co reszta rodziny. Zatem może okazać się, że dzieci karmione BLW owszem, marnują więcej jedzenia w pierwszym roku życia, ale z kolei mniej w następnych latach.

MK:  A poza tym pod krzesełkiem do karmienia możemy położyć czystą folię i po prostu podnosić kawałki, które upadły. Kiedy w BLW przychodzi czas na naukę posługiwania się sztućcami?

ZW: To jest kwestia bardzo indywidualna. Niektóre dzieci jeszcze przed ukończeniem roczku zaczynają zajadać potrawy łyżeczką, innym zajmuje to nawet kolejny rok. To jak z chodzeniem i siadaniem – nie jesteśmy w stanie tego jakoś specjalnie przyspieszyć. Jak zwykle musimy jedynie stworzyć naszemu dziecku dobre warunki do rozwoju. Podawajmy dziecku do posiłku sztućce, sami nimi jedzmy w jego obecności, zauważajmy jego postępy i nie komentujmy jedzenia rękoma. Zmartwionym rodzicom zawsze powtarzam, że przecież nie będzie tak jadło do osiemnastki…

blw zasady

Sztućce są przereklamowane!

MK: Powiedzmy sobie wprost: wielu rodziców czy dziadków ma problem z oddaniem dziecku kontroli nad karmieniem. Wydaje im się, że byłoby lepiej, gdyby wiedzieli, ile łyżeczek dziś zjadło. I że w ogóle jadłoby więcej, gdyby było karmione przez dorosłego…

ZW: I tu dotykamy tak naprawdę źródła większości problemów związanych z prawidłowym rozumieniem BLW. Bo jeżeli rodzic chce koniecznie mieć taką pewność, że jego dziecko się najada, że je tyle, ile potrzebuje (albo raczej ile napisano w tabelce), jeśli mama lub tata chce trzymać w rękach ster, to niech nie stosuje BLW. Bo podanie jedzenia w kawałkach nic nie zmieni w jego podejściu. Nie chcę krytykować tych rodziców, bo to naprawdę bywa trudne zaufać swojemu dziecku. Być może to jeszcze dla nich nie ten czas, może z czasem zrozumieją, że maluch doskonale wie, ile jedzenia potrzebuje i że potrafi nakarmić się sam. Myślę, że BLW przysporzy im więcej zmartwień i nerwów, niż korzyści otrzyma dziecko. A karmienie łyżeczką to przecież tak samo normalna metoda karmienia. Musimy tylko pamiętać, że tak jak kiedyś nasz maluch pójdzie do szkoły i wyprowadzi się z domu, tak samo musi zacząć uczyć się samodzielnie jeść, gryźć, połykać. Bo akurat zaznajomienie się z różnymi konsystencjami pokarmu jest bardzo ważne m.in. dla rozwoju mowy.

MK: Czy są jeszcze jakieś inne przypadki, w których odradzałabyś stosowanie metody BLW?

ZW: Największym przeciwwskazaniem są różnego rodzaju zaburzenia rozwojowe, które utrudniają osiągnięcie przez dziecko gotowości do rozszerzania diety. Jeżeli dziecko nie jest w stanie samodzielnie stabilnie siedzieć, ma trudności z gryzieniem, żuciem, połykaniem, to niestety z samodzielnym jedzeniem musimy jeszcze poczekać. Przeciwwskazaniem mogą być również problemy z trawieniem i nieprawidłowość w funkcjonowaniu układu pokarmowego. Ponadto jeżeli u dziecka stwierdzono anemię, to większe szanse na dostarczenie mu cennego żelaza, będziemy mieli stosując tradycyjną metodę karmienia.

MK: Albo połączenie tych dwóch metod. Załóżmy, że po tej rozmowie ktoś z czytelników uzna, że jednak chciałby spróbować, ale dotychczas jego dziecko było karmione tradycyjną metodą. Jak przejść z papek na BLW? I czy to w ogóle ma sens?

ZW: Oczywiście! Autorki przewodnika po BLW („Bobas lubi wybór” Gill Rapley i Tracey Murkett) wyraźnie mówią, że jest to metoda, którą możesz stosować w każdym wieku. Jeżeli chcesz, by Twoje dziecko naprawdę pokochało pory posiłków, chcesz zobaczyć uśmiech na jego umorusanej buźce, oddać mu możliwość wyboru, na co ma ochotę i kiedy, poczuć przeogromną dumę, jaka ogarnia rodzica rocznego dziecka, które zjada samodzielnie kurczaka, marchewki, brokuły i zeskrobuje całe jabłko, to zacznij stosować BLW. Ta metoda ma swoje wady, ale daje ogromnie dużo radości, spokoju, pewności oraz umiejętności. Uczy nie tylko samodzielnego wkładania jedzenia do buzi przez dziecko, ale uczy też rodziców – tego, że zaufanie dziecku procentuje.

Jak zacząć? Najlepiej najprościej, jak się da. Oprócz zwykłego jak dotąd posiłku, podaj upieczone lub ugotowane na miękko warzywa. A jeszcze lepiej – po prostu przełóż je dziecku ze swojego talerza i jedz razem z nim. Jeśli obawiasz się, że początkowo dziecko się nie naje (może tak być, jeśli jest już przyzwyczajone do sporych posiłków podawanych łyżeczką), nakarm go również tradycyjnym daniem. Stopniowo zwiększaj repertuar stałych potraw (kanapki, owoce, mięso, pulpeciki, placuszki, naleśniki, babeczki) i rezygnuj z dokarmiania łyżeczką. Dzieci bardzo wyraźnie pokazują, czy są jeszcze głodne. Po pewnym czasie maluch naje się samodzielnie i nie będzie już potrzebował Twojej pomocy. Pamiętaj jednak, że początki bywają trudne. Przejście na 100% BLW może zająć starszemu dziecku trochę czasu. Musi podobnie jak niemowlak przejść etap poznawania jedzenia, zabawy. Czasem dopiero po kilku tygodniach prób maluch „zakochuje się” w jedzeniu w formie kawałków i wtedy możemy zacząć kulinarne szaleństwo.

MK: Dziękuję Ci bardzo za ten wywiad!