Metoda rozszerzania diety zwana Bobas Lubi Wybór (ang. Baby Led Weaning) znajduje w Polsce coraz więcej zwolenników. Mimo że wydano na jej temat już co najmniej dwie książki i napisano mnóstwo artykułów, nadal niektóre z jej założeń budzą wątpliwości młodych rodziców. Zebrałam więc pytania od moich czytelniczek i postanowiłam zwrócić się z nimi do osoby, która BLW zna zarówno z teorii, jak i z praktyki. Byłam dociekliwa, więc rozmowę ze względu na jej długość, podzieliłyśmy na dwie części. Najpierw zajmiemy się sprawami technicznymi związanymi z BLW, natomiast w drugiej części (która pojawi się za tydzień) pomówimy trochę o konsekwencjach metody.
Moją rozmówczynią jest Zuzanna Wędołowska – dietetyk, psycholog, żona, a od niedawna mama głodnego miłości, zabawy i jedzenia Szpinakożercy. Pracuje jako psychodietetyk i uczy, jak pokochać jedzenie zdrową i rozsądną miłością. Fascynuje ją żywienie dzieci, zwłaszcza metodą Bobas Lubi Wybór. By uporządkować swoje myśli i podzielić się nimi z innymi rodzicami, założyła bloga Szpinak robi bleee, na którym porusza tematy dotyczące żywienia dzieci, psychodietetyki i gotowania.
Magdalena Komsta: Od kiedy rozszerzamy dietę metodą Bobas Lubi Wybór?
Zuzanna Wędołowska: BLW możemy stosować od początku rozszerzania diety, czyli po ukończeniu przez dziecko 6 miesięcy i pojawieniu się wszystkich objawów gotowości na nowe posiłki. Zalicza się do nich: umiejętność siedzenia (samodzielnie lub z niewielkim podparciem), zanik odruchu wypychania językiem pokarmów z jamy ustnej, zainteresowanie jedzeniem, umiejętność chwytania przedmiotów i wkładania ich do buzi oraz gotowość do nauki żucia.
MK: A czym jest gotowość do nauki żucia?
ZW: To jest chyba najtrudniejszy do zaobserwowania element gotowości na rozszerzanie diety. Bo tak naprawdę dopóki nie podamy dziecku jedzenia, nie jesteśmy pewni, czy ono tę gotowość już posiada. Co więcej, skoro jest to gotowość do nauki, a nie umiejętność, to musimy pamiętać, że dziecko żucia, połykania, rozdrabniania będzie uczyło się w trakcie kolejnych posiłków. By dziecko było gotowe do przeżuwania pokarmów, muszą pojawić się pewne zdolności motoryczne w obszarze jego jamy ustnej. Chodzi o umiejętność przesuwania pokarmu za pomocą języka w kierunku gardła (może pojawić się ok. 4-6 miesiąca) oraz miażdżenia pokarmu dziąsłami lub ząbkami, jeśli maluch je posiada. To drugie osiągnięcie rozwojowe pojawia się zazwyczaj w okolicach 6. miesiąca życia. Możemy obserwować malucha jak radzi sobie z zabawkami, co próbuje z nimi robić, jak mlaszcze czy imituje ustami żucie. To mogą być pierwsze sygnały. Ale w rzeczywistości, najlepiej po prostu poczekać do ukończenia 6. miesiąca, podać dobrze przygotowany pokarm i uważnie obserwować malucha. Jeśli po kilku próbach widzimy, że dziecko zupełnie nie radzi sobie z jedzeniem, wypluwa je, krztusi się, nie „memła” buzią, nie próbuje rozgryźć, to sygnał dla nas, że może jeszcze nie jest gotowe. Najlepiej wtedy poczekać 1-2 tygodnie i spróbować ponownie. Jeżeli trudności utrzymują się przez kilka kolejnych miesięcy, a maluch chętnie je papki, to warto skonsultować się z neurologopedą.
MK: O tak, cieszę się, że o tym wspominasz. Wielu rodziców kojarzy logopedów z leczeniem seplenienia czy korekcją nieprawidłowo wymawianych głosek. Tymczasem neurologopedzi pracują już z niemowlętami i w wielu przypadkach mogą pomóc znaleźć przyczynę trudności w ssaniu piersi lub przyjmowaniu stałych pokarmów, zalecić odpowiednie ćwiczenia, masaże, pomoce logopedyczne itd.
Zuziu, zostańmy jeszcze chwile przy tych objawach gotowości – wyjaśnij, proszę, różnicę między siadaniem a siedzeniem.
ZW: Siadanie oznacza, że dziecko samodzielnie potrafi usiąść np. z pozycji na brzuchu. Nie jestem fizjoterapeutką, ale konsultowałam ten temat z kilkoma specjalistami i są oni raczej zgodni, że do rozpoczęcia rozszerzania diety, również metodą BLW, nie jest konieczna umiejętność samodzielnego siadania. Dziecko musi natomiast potrafić utrzymać stabilną pozycją siedzącą.
MK: A jeśli dziecko samo jeszcze nie siada, to czy możemy posadzić je na czas posiłku? Tyle mówi się teraz o nieprzyspieszaniu rozwoju dziecka, niesadzaniu go obłożonego poduchami…
ZW: Zdaję sobie sprawę, że kłóci się to z ogólnymi zaleceniami, by dziecka, które samodzielnie nie siada, nie sadzać na siłę. Jednak na początku rozszerzania diety posiłki to raptem kilkanaście minut dziennie. Fizjoterapeuci, z którymi rozmawiałam, zezwalają na te niewielkie odstępstwa. Jednak tutaj można pozostawić decyzję rodzicom – mogą poczekać np. 2-3 tygodnie, aż dziecko usiądzie samodzielnie i wtedy z czystym sumieniem rozpocząć podawanie mu stałych posiłków. Pamiętajmy jednak, że nie należy zwlekać zbyt długo z rozszerzaniem diety, ze względu na możliwość pojawienia się niedoborów żelaza, a także dlatego, że dziecko do ukończenia roku powinno poznać jak najwięcej różnorodnych smaków, by później chętniej próbować nowości.
MK: Od jakich produktów rozpocząć? Czy istnieje jakaś przejrzysta tabelka, która podpowiadałaby w jakiej kolejności i formie podawać pierwsze posiłki?
ZW: Tabelek jest wiele, w każdym kraju inne, a nawet każdy lekarz może posiadać własne… To sugeruje tylko, że tabelki są bezużyteczne i oderwane od rzeczywistości. W Japonii nikt się nie zdziwi, gdy jako jeden z pierwszych pokarmów podamy dziecku fermentowane ziarna soi czy rybę, w Meksyku może to być fasola, a w Australii wątróbka. Nie ma wiarygodnych badań, które jednoznaczne wskazywałyby od czego należy rozpocząć rozszerzanie diety. Najlepiej korzystać z ogólnych wskazówek zdrowego i bezpiecznego żywienia dzieci. Podawajmy zatem początkowo produkty rodzime, sezonowe, ze sprawdzonego źródła i jak najmniej przetworzone. Latem i jesienią mamy dostęp do całego bogactwa świeżych warzyw i owoców. Nie musimy koniecznie rozpoczynać od marchewki i banana. Może to być cukinia, dynia, buraczek, jabłko, gruszka, morelka. Zaczynajmy od pojedynczych smaków, potem możemy do woli je łączyć i tworzyć nowe potrawy!
MK: A co z zasadą: najpierw warzywa, żeby dziecko zaakceptowało smaki inne niż słodki?
ZW: To jest zasada wywodząca się bardziej z tradycji niż nauki. Nie ma żadnych badań, które by ją potwierdziły. Jest nawet równorzędna teoria (częściej stosowana za Oceanem), która mówi, by najpierw podać owoce, bo mleko mamy jest bardzo słodkie i dzięki temu maluch chętniej zaakceptuje nowy, podobnie słodki pokarm. Ja pozostawiam wolność wyboru rodzicom. Na pewno nie zaszkodzi, jeśli przez pierwsze 1-2 tygodnie będziemy pokazywać dziecku smaki różnych warzyw, a potem stopniowo dodawać owoce. Ale możemy też robić to na zmianę – raz owoc, raz warzywo. Albo wspólnie! Świetne połączenia smakowe to burak z malinami, marchewka z jabłkiem czy pietruszka z gruszką.
MK: Mówisz o świeżych warzywach i owocach – czy możemy dziecku podawać mrożonki, jeśli rozpoczynamy rozszerzanie diety zimą? Wydaje mi się, że mrożone różyczki brokuła czy kalafiora są wygodne do przygotowania. Ale czy zdrowe?
ZW: Mrożonki to czasami lepszy wybór niż pozornie świeże warzywa czy owoce. Wiadomo, że niektóre dostępne zimą w sklepach warzywa są albo długo przechowywane, albo sprowadzane z zagranicy. To wiąże się z ogromnymi stratami witamin i składników mineralnych, które po prostu giną w trakcie przechowywania lub transportu. Ponadto produkty te zawierają często sporo chemicznych środków, dzięki którym dłużej zachowują świeżość, a są to substancje, których na pewno powinniśmy unikać w diecie maluszka. Tymczasem mrożonki to warzywa i owoce bardzo zbliżone pod względem wartości odżywczych do świeżych produktów. Przetwarzane są zazwyczaj w sezonie, gdy składniki są najtańsze, a sam proces mrożenia jest jedną z najłagodniejszych form przetwarzania. Sama stanęłam przed wyzwaniem rozszerzania diety syna w środku zimy i posiłkowałam się również mrożonkami.
W popularnych dyskontach można dostać też coraz szerszą ofertę warzyw i owoców ekologicznych, które są najlepszym wyborem na sam początek przygody z nowymi pokarmami. Dodam tylko, że w pierwszych miesiącach rozszerzania diety maluch je naprawdę mało, więc nie stracimy majątku na warzywach ekologicznych, jeśli tylko mamy do nich dostęp.
MK: Czy położenie przed dzieckiem kawałków brokuła to już BLW?
ZW: Hmm… to jest dość podchwytliwe pytanie, bo odpowiedź na nie może brzmieć i „tak”, i „nie”. Z jednej strony tak, bo technicznie BLW nie wymaga od nas dużo więcej. Nie musimy koniecznie robić placuszków, pierożków, kluseczek i innych modnych dań BLW (które ja osobiście uwielbiam, ale przecież nie każdy musi). Wystarczy, że podamy dziecku ugotowane (potem pieczone, duszone czy grillowane) kawałki warzyw, owoców, mięsa, kaszy itp. A dziecko sobie coś z tego wybierze.
Z drugiej jednak strony zauważyłam, że powszechnie mylimy prawdziwą filozofię BLW ze zwykłym dawaniem dziecku kawałków do samodzielnego jedzenia. Kawałki warzyw, chleba, naleśników czy owoców podawało się dzieciom zawsze, tylko nie zawsze w 7. miesiącu życia. BLW to jednak coś znacznie więcej niż kawałki. To nawet więcej niż samodzielne jedzenie! Nie bez powodu BLW ma w nazwie słowo „wybór”. Metoda ta zakłada, że nasze dziecko jest zdolne do dobrego wyboru. W praktyce oznacza to, że wie, czego potrzebuje. Wie, kiedy jest głodne, kiedy najedzone, kiedy ma ochotę (równoznaczną na wczesnym etapie karmienia z potrzebą) na mięso, a kiedy na warzywa. Zatem, jeżeli karmimy nasze dziecko stosując BLW, nie powinniśmy martwić się, gdy jednego dnia nie zje ono prawie nic albo nie tknie żadnych warzyw. To nie oznacza, że mamy przestać je podawać, ale nie możemy też zachęcać i naciskać. Zdarzają się dzieci, które przez tydzień mogłyby jeść tylko i wyłącznie maliny. I nic tym dzieciom nie jest! Lubią inne owoce, jedzą chętnie warzywa, normalnie się odżywiają i rozwijają. Przez tydzień wybierały maliny i tyle. To jest prawdziwe “Bobas Lubi Wybór” – zaufanie kompetencjom dziecka w ocenie, ile jedzenia potrzebuje oraz czego w danej chwili mu brakuje. My musimy tylko dostarczyć różnorodnego, pożywnego jedzenia w odpowiedniej dla dziecka formie.
MK: Myślę, że kluczowym składnikiem BLW i tym, co budzi najwięcej wątpliwości rodziców jest właśnie kwestia zaufania dziecku, że to ono jest najlepszym ekspertem odnośnie własnej fizjologii, zapotrzebowania na składniki odżywcze, odczytywania wskazówek dotyczących głodu i sytości.
Wrócę do początków stosowania metody. Często pierwszymi pokarmami, od których rozpoczyna się tradycyjne rozszerzanie diety, są: marchew, jabłko i banan. Tymczasem w BLW przestrzega się początkujących przed tą trójcą – co jest z nią nie tak?
ZW: Są pewne produkty, których – stosując metodę BLW – powinnyśmy unikać, a dokładniej unikać podawania ich w pewnej formie. Na przykład właśnie jabłko – choć wydaje się być idealną przekąską. Tymczasem kawałki jabłka są jedną z najczęstszych przyczyn zakrztuszeń i zadławień jedzeniem u niemowląt! Zbyt łatwo się łamią i za duży kawałek może utknąć w tchawicy. Jabłko zatem podajemy albo surowe w całości (i dziecko skrobie je ząbkami), albo ugotowane, upieczone lub starte na tarce.
Podobnie sprawa ma się z uwielbianą przez dzieci i rodziców marchewką. Ugotowana w odpowiedni sposób jest w bezpieczna. Jednak surowa niesie spore ryzyko zakrztuszenia.
Na koniec banan. Wydaje się być przyjazny i prosty do “memłania”. I to prawda. Jednak tylko wtedy, gdy dziecko go do tej buzi wkłada samodzielnie, najlepiej korzystając z kawałków pokrojonych przez rodzica. Nie podawajmy na początku rozszerzania diety banana w całości wprost do buzi dziecka. Dziecko może odgryźć zbyt duży kawałek, który wpadnie do gardła i utrudni oddychanie.
MK: Jak podawać mięso? Jest przecież wiele sześciomiesięcznych dzieci, które nie mają jeszcze żadnych zębów…
ZW: Jest nawet wiele rocznych dzieci, które nie mają zębów, ale świetnie sobie radzą z mięsem. Mięso to ważny składnik dziecięcej diety, dostarcza cennego żelaza, którego często niemowlakom po 6. miesiącu brakuje, a poza tym jest gęste odżywczo, czyli zajmuje mało miejsca w żołądku, przy dużej wartości odżywczej. Mięso można przyrządzić na wiele sposobów – z mielonego możemy zrobić pulpeciki z różnymi sosami i dodatkami lub nafaszerować nim warzywa czy makaron. Świetnie sprawdza się również mięso duszone z warzywami. Początkowo najlepiej jest podawać większe kawałki mięsa, które dziecko będzie ssało i żuło. Polecam spróbować podać dziecku pałkę z kurczaka z kością, oczywiście pozbawioną skóry i chrząstek. Maluchy fantastycznie sobie z nią radzą. Ważne, by kawałki mięsa były miękkie i dość wilgotne. Naprawdę zęby są jedynie ułatwieniem dla dziecka, ale nie są konieczne do tego, by jeść samodzielne, nawet twardsze i trudniejsze pokarmy.
MK: Co z zupami czy innymi płynnymi daniami? W jaki sposób je podać?
ZW: Jeżeli zupa jest gęsta możemy podać ją dziecku razem z innymi produktami do maczania. Świetnie nadadzą się do tego kawałki chleba, wafle ryżowe, chrupki kukurydziane lub gryczane, a także kawałki warzyw, makaron (polecam muszelki) i pokrojony w paski żółty ser. Maluch macza kawałki w zupie i w ten sposób przygotowuje się do używania w późniejszym czasie łyżki. Rzadkie zupy można z powodzeniem podać dziecku w kubeczku – zwykłym, takim do nauki samodzielnego picia, czy bidonie ze słomką. Nawet nie obejrzymy się, gdy nasze maluchy zaczną same zajadać zupę łyżką. Samodzielne spożywanie niezwykle rozwija i każde dziecko wypracowuje własny system jedzenia. Niektóre do perfekcji opanowują zajadanie sosów, zup i owsianek po prostu palcami…
MK: To tak, jak obecnie moja córka. Macza palce i oblizuje je… A wracając do zupek: czy karmienie łyżeczką jest w BLW zabronione?
ZW: Pewnie fanatycy BLW powiedzą, że absolutnie tak, ale ja się nie zgodzę. W karmieniu naszych dzieci ogromnie ważne jest nasze dobre samopoczucie. Jeżeli rodzic będzie czuć się lepiej, gdy np. poranną kaszkę poda dziecku łyżeczką albo pomoże mu zjeść nią zupkę, bo uniknie rozlania wszystkiego dookoła krzesełka, to dlaczego nie? Ważne jest jednak, by umożliwić dziecku wybór nawet wówczas, gdy jest karmione łyżeczką. Możemy to zrobić poprzez naszą dużą uważność – opowiadanie maluchowi, co właśnie będzie jadł, pozwolenie na zamoczenie ręki w zupie czy sosie, zwrócenie uwagi na sygnały mówiące o tym, czy chce jeszcze jeść, czy już nie. Jestem jednak przeciwna stosowaniu łyżeczki z takim założeniem, że wtedy dziecko nie zauważy i zje więcej.
MK: Czyli łyżeczka owszem, ale przy zwróceniu uwagi na sygnały płynące od dziecka. W czym, Twoim zdaniem, najlepiej podawać napoje?
ZW: Tutaj są różne szkoły. Na pewno warto powiedzieć, w czym nie należy podawać. Nie powinno się podawać picia z butelek ze smoczkiem (szczególnie, jeśli dziecko ma już zęby) oraz tzw. niekapków. Możemy korzystać ze specjalnych kubeczków do nauki samodzielnego picia, bidonów ze słomką lub zwykłego kubka. Jeżeli dziecko nie akceptuje żadnej z tych form, najlepszym rozwiązanie jest dopajanie łyżeczką. Warto pamiętać, że na początku rozszerzania diety, gdy dziecko pije nadal dużo mleka, ilość dodatkowych płynów jest naprawdę niewielka. Jeżeli nie pojawiają się częste zaparcia, to maluch prawdopodobnie pije wystarczająco dużo.
MK: A podczas wyjść z domu?
ZW: Osobiście najbardziej polecam bidony ze słomką. Dobry bidon jest szczelny, dziecko może z niego w miarę bezpiecznie korzystać. Dobrze sprawdzają się też butelki z wodą dla dzieci ze specjalnym ustnikiem. Do kupienia w sklepie spożywczym…
MK: … i w popularnej sieci dyskontów na literkę „B” 😉
Ciąg dalszy nastąpił TUTAJ!
„Pani Od Snu”. Psycholożka, terapeutka poznawczo-behawioralna bezsenności (CBT-I), pedagożka, promotorka karmienia piersią i doula. Mówczyni i trenerka (pracowała jako ekspertka od snu m.in. z Google, ING, GlobalLogic, Agorą i Treflem), prelegentka TEDx. Certyfikowana specjalistka medycyny stylu życia – IBLM Diplomate – pierwsza w Polsce psycholożka z tym tytułem. Wspiera dorosłych i dzieci doświadczające problemów ze snem.
Więcej o Magdalenie TUTAJ.
0 komentarzy
Funkcja trackback/Funkcja pingback