Moje niemowlę nie je ryb! Co teraz?

Moje niemowlę nie je ryb! Co teraz?

Dzisiaj przyznaję się do kolejnego błędu, który popełniłam podczas rozszerzania diety mojej córce. Jest to dość częsty błąd, dotyczący podawania małym dzieciom ryb – i jedzenia ryb w ogóle.

Skąd moja pewność, że nie tylko ja popełniłam ten błąd? Istnieją na ten temat badania – większość polskiej populacji nie spożywa wystarczającej ilości ryb. W moim przypadku głównym problemem był brak dostępu do dobrych ryb morskich. Wiem jednak, że niektórzy rodzice nie podają niemowlętom ryb z obawy przed alergią. Takie podejście nie jest uzasadnione – niektóre źródła przekonują, że spożycie nawet niewielkich ilości ryb sprzyja rozwojowi tolerancji immunologicznej i, paradoksalnie, zmniejsza ryzyko wystąpienia reakcji alergicznej.

Dlaczego unikanie dań z rybami, zwłaszcza tłustymi rybami morskimi, jest błędem?

Ponieważ tłuste ryby morskie, obok alg, to jedyne źródło kwasu DHA – jednego z kwasów z grupy omega-3, którego nasz organizm nie produkuje samodzielnie, a który ogrywa bardzo ważną rolę w utrzymaniu zdrowia oraz rozwoju niemowląt i małych dzieci. Odpowiednia podaż DHA wpływa m.in. na dojrzewanie układu nerwowego, ostrość widzenia, prawidłowe wzorce snu i funkcjonowanie układu odpornościowego. Dodatkowo ryby są źródłem pełnowartościowego białka.

Warto zatem podawać dzieciom ryby minimum raz w tygodniu, już od początku rozszerzania diety. A co, jeśli – tak jak ja – nie masz dostępu do ryb, jeśli dziecko nie chce ich jeść albo całą rodziną jesteście na diecie wegetariańskiej? Wtedy powinniście włączyć odpowiednią suplementację. Niestety, nie można się opierać na samych algach, ponieważ zawartość DHA może się w nich bardzo różnić w zależności od konkretnej partii.

Przed rozszerzaniem diety źródłem DHA będzie mleko podawane dziecku. Jeśli mama karmi piersią i sama suplementuje sobie odpowiednią ilość DHA, niemowlę nie musi mieć włączonej dodatkowej suplementacji. Tylko faktycznie trzeba pamiętać, żeby samej brać DHA w trakcie laktacji!

W przypadku dzieci, które są karmione mlekiem modyfikowanym, kupowanie specjalnych preparatów również nie będzie konieczne, jeśli niemowlę z mieszanką spożywa minimum 100 mg kwasów DHA na dobę. Można to sprawdzić na etykiecie produktu – niemal wszystkie mleka modyfikowane są obecnie wzbogacane o DHA. 

Polskie standardy mówią, że po szóstym miesiącu życia dziecka głównym źródłem DHA powinno być nie tylko mleko mamy lub mleko modyfikowane, ale także produkty, które są wprowadzane do jego diety. Wówczas, jeżeli dziecko nie je jednej, dwóch porcji ryb tygodniowo, zalecana jest suplementacja DHA w dawce 100 mg dziennie. Jedna porcja – to porcja wielkości środkowej części dłoni dziecka, rośnie więc ona razem z dzieckiem.

Odpowiednie suplementy można kupić w aptece. Na moim blogu znajdziesz przykładowe produkty dla niemowląt, starszych dzieci i dla mam karmiących piersią. 

A w tym wpisie znajdziesz informacje o tym, które gatunki ryb są bezpieczne dla małych dzieci oraz mam karmiących.

 

Pozornie zdrowy składnik SŁOICZKÓW dla niemowląt, którego warto unikać

Pozornie zdrowy składnik SŁOICZKÓW dla niemowląt, którego warto unikać

Cześć, mam na imię Magdalena i moje dziecko dostawało w szóstym miesiącu życia soki.

Pewnie sobie teraz myślisz: Ha! Komsta podawała swojemu dziecku soki do picia, zamiast wody! Ale to nieprawda 😉 Swoją drogą, kiedy ja rozszerzałam dietę w 2015 roku, podawanie niewielkich ilości soku w pierwszym roku życia było jeszcze dozwolone. Dopiero w 2017 roku wyszły oparte na badaniach rekomendacje Amerykańskiej Akademii Pediatrii, w których zalecono wstrzymanie się od podawania soków do minimum pierwszych urodzin [1]. Dlaczego, skoro zawsze nam mówiono, że soki są takie zdrowe?

Otóż nie są aż tak zdrowe, jak sądziliśmy – a co najważniejsze: nie są zamiennikami owoców. Mają mniej składników odżywczych, przede wszystkim mniej witamin i mniej błonnika, który w procesie wyciskania soku ląduje w odpadach. Łatwo wypić dużą ilość soku, trudniej zjeść porównywalną ilość owoców. Wypicie soku z trzech wyciśniętych pomarańczy to dla mnie żaden problem. Ale nie zjadłabym aż trzech całych pomarańczy na raz. Nadmierne spożywanie soków sprzyja rozwojowi próchnicy, niedożywienia i zaburzeń pracy układu pokarmowego. Rekomendacje dotyczące unikania soków w diecie dziecka w 1. roku życia dotyczą niestety wszystkich soków – tych wyciśniętych w domu, tych kupionych w sklepie, tych jednodniowych z butelki i tych z kartonu. Zasadniczo lepiej podawać dziecku owoce do jedzenia i uczyć picia wody. Jeśli podajemy sok do picia, to maksymalnie pół szklanki dziennie, i to najwcześniej po pierwszych urodzinach.

Skoro więc nie podawałam soków do picia zamiast wody, to co ja właściwie mam do soków i jaki błąd popełniłam? Otóż, doznałam jakiegoś czasowego zaćmienia i nie zorientowałam się, że soki, które pozytywnie mi się wtedy kojarzyły, często są wykorzystywane do ściemniania rodzicom rozszerzającym dietę. Mowa bowiem o sokach jako składnikach słoiczków dla niemowląt.

Nie kupowałam gotowych obiadków codziennie, ale kilka różnych słoiczków przewinęło mi się przez ręce. I miałam wtedy takie poczucie: Ja jestem świadomą konsumentką, czytam składy i wiem, czego nie powinny dostawać niemowlaki, więc nikt mnie tu podpuści. Ale jak to mówią, pycha kroczy przed upadkiem, więc sama dałam się nabrać na sokową ściemę.

Pewnie słyszałaś o tym, żeby jak najdłużej unikać dodawania soli i cukru do produktów dla niemowląt. Dzieci od urodzenia uwielbiają słodki smak, bo taki smak mają już tzw. wody płodowe. Nadmiar cukrów prostych w diecie zwiększa ryzyko nadwagi, otyłości, cukrzycy, próchnicy i innych chorób. O tym wiedziałam. Wiedziałam też, że poza “cukrem”, na etykietach powinnam też szukać np. “syropu glukozowo-fruktozowego” i takie słoiczki odkładać z powrotem na półkę. Tylko z jakiegoś powodu uznałam, że jeśli do czegoś jest dodany “zagęszczony sok jabłkowy” albo “zagęszczony sok winogronowy”, to już wszystko jest okej. Bo przecież to jest sok, a soki są zdrowe… Tylko że nie!

Zagęszczony sok jest takim samym słodzidłem jak inne. Tak samo jak cukier buduje niewłaściwe nawyki żywieniowe i wzmacnia preferencję smaku słodkiego. Tak samo jak cukier nie ma w sobie żadnych korzyści zdrowotnych, bo wszystkie zostały usunięte w procesie wyciskania owoców, a potem odparowywania wody, żeby się zagęścił. Dałam się wpuścić w maliny z sokami, więc teraz przestrzegam Ciebie.

Jeśli kupujesz gotową żywność dla dziecka, to unikaj w składzie słodzideł takich jak: 

  • cukier, 
  • cukier trzcinowy,
  • fruktoza,
  • glukoza,
  • syrop glukozowo-fruktozowy,
  • syrop fruktozowy,
  • syrop ryżowy,
  • maltoza,
  • melasa,

i oczywiście

  • zagęszczony sok owocowy.

No i oczywiście podawaj do posiłków lub między nimi wodę – już od pierwszych dni rozszerzania diety.

 

Jakie krzesełko do karmienia kupić?

Jakie krzesełko do karmienia kupić?

Na rynku można znaleźć multum różnych krzesełek przeznaczonych do karmienia dzieci w trakcie rozszerzania diety. Ba, pewnie zobaczysz w internecie mnóstwo zdjęć dzieci karmionych w leżaczkach i bujaczkach. Od razu daję Ci znać, że to nie jest dobry pomysł. Taka półleżąca pozycja przyjmowana w leżaczkach sprzyja zadławieniom! Ze względów bezpieczeństwa stanowczo odradzam. Pozycja powinna być bardziej spionizowana, a podparcie pleców powinno być twarde.

Kiedy ja w 2015 roku kupowałam krzesełko do karmienia, kierowałam się ceną i wygodą w czyszczeniu. Te dwa kryteria sprawdziły się, zwłaszcza łatwość czyszczenia – plastikowe części, łatwe do rozmontowania elementy, żadnych wmontowanych na stałe poduszek itd. Nawet jeśli planujesz karmić dziecko metodą tradycyjną, podając mu zmiksowane pokarmy na łyżeczce, to wygoda czyszczenia jest istotna. Karmione dzieci ciągle się wiercą, odwracają, machają rączkami albo wkładają je do miseczki… Bałagan robi się tak czy inaczej. I pamiętaj, proszę, że najpóźniej w 10. miesiącu życia maluch powinien dostać do rączki kawałki – poza papkami – żeby nauczył się gryźć i żuć. Więc sprzątania będzie dużo, nawet przy startowaniu od papek.

Nie zwróciłam jednak uwagi przy kupowaniu najpopularniejszego krzesełka (z sieci salonów na literę I), że nie posiada ono jednej bardzo ważnej rzeczy – podnóżka, na którym dziecko oprze stopy. I to był błąd!

Później dowiedziałam się, że to ogromnie ważne, żeby dziecko jadło w pozycji, która umożliwia mu oparcie całych stóp o podnóżek. Tylko przy całkowicie podpartych stopach pozycja dziecka jest na tyle stabilna, że możliwe jest bezpieczne jedzenie, prawidłowe oddychanie w trakcie spożywania kolejnych kęsów oraz prawidłowa nauka żucia. Poza tym, długie siedzenie bez podpartych stóp jest niewygodne. Siedziałaś kiedyś na hookerze/stołku barowym, przy którym nie ma co zrobić z nogami i stopy dyndają w powietrzu? To nie jest przyjemne. U niektórych dzieci brak podnóżka może się przekształcić w niechęć do siedzenia w krzesełku i jedzenia (!), choć nie jest związana stricte z samymi posiłkami, a z niewygodą! Moim błędem był brak świadomości, że to istotne – dlatego daję Ci znać, żebyś wzięła na to poprawkę przy wyborze krzesełka. Podnóżek to must-have.

A co jeśli, tak jak ja, kupiłaś lub dostałaś krzesełko, które nie ma podnóżka? Podłóż wysoki taboret lub krzesło pod nóżki dziecka. Jeśli dziecko nie sięga nóżkami do taboretu, możesz położyć na nim dodatkowo książkę, karton po butach lub jakieś inne pudełko. Stwórz podnóżek z taśmy rehabilitacyjnej lub innego kawałka mocnego materiału. Albo kup dodatkowy podnóżek – są dostępne w sklepach internetowych, np. Aduu.pl. Możesz także poprosić kogoś o zrobienie podnóżka z deski lub wykonać go samodzielnie. A wiedzę o tym, jak ważne są podnóżki, przekazuj innym mamom, jak ja!

Kupując krzesełko, warto wybrać takie, od którego można odpiąć tacę, by przysunąć malucha bezpośrednio do dużego stołu. Pomaga to we wprowadzaniu w rodzinne posiłki.

 

Wpis zawiera linki afiliacyjne – jeśli z nich skorzystasz, nie zapłacisz więcej, a właściciel sklepu podzieli się ze mną drobną częścią swojego zysku. Będzie to dla mnie również znak, że ufasz moim rekomendacjom.

 

Opiekunka żłobka, nauczycielka przedszkola, ciocia – kto jest kim?

Opiekunka żłobka, nauczycielka przedszkola, ciocia – kto jest kim?

 

Co wykształcenie potencjalnej opiekunki, nauczycielki czy niani mówi o jej kompetencjach? Czy warto szukać opiekunki wśród studentek pedagogiki? Czy osoba, która pół życia przepracowała w przedszkolu zajmie się Twoim maluchem lepiej niż dwudziestolatka, która czasem opiekowała się kuzynem

Poniższy artykuł wyszedł spod klawiatury Karli Orban – psychologa pracującego z dziećmi i rodzinami od dziesięciu lat i autorki kursów „Adaptacja do przedszkola” i „Adaptacja do żłobka”.

Trzy kandydatki na nianię

Załóżmy, że jesteście w procesie poszukiwania niani. Zgłosiły się do Was trzy kandydatki. Jedna z nich jest studentką ostatniego roku pedagogiki wczesnoszkolnej, druga właśnie zdała maturę i robi sobie przerwę w nauce, trzecia jest doświadczoną opiekunką w żłobku czy nauczycielką w przedszkolu. Czy to oznacza, że ta trzecia będzie wiedzieć najwięcej o rozwoju dziecka, a ta druga najmniej? Niekoniecznie!

Pisząc te słowa, nie chcę negować kwestii wykształcenia. Wykształcenie niewątpliwie stwarza okazję do nabycia wiedzy. Napisałam okazję, ponieważ kierunki psychospołeczne nie różnią się od pozostałych. Jak w każdym zawodzie, możemy spotkać osoby, które po dyplomie nie posługują się zdobytą wiedzą lub jej nie aktualizują.

Jakie wykształcenie może mieć opiekunka?

W Polsce najczęściej spotykam się z czterema formami kwalifikacji, z którymi rozpoczyna się pracę z dziećmi:

1. Studia pedagogiczne (np. pedagogika wczesnoszkolna i przedszkolna)

Do niedawna studia pedagogiczne były dwustopniowe, można więc było spotkać absolwentów pedagogiki wczesnoszkolnej w stopniu licencjata lub magistra. Jeszcze wcześniej – nauczyciele przedszkola kończyli licea pedagogiczne z bogatym programem praktyk (za tym system edukacyjnym tęsknią wszyscy, którzy go przeszli i ja także ciepło o nim myślę). Obecnie, po zmianie rozporządzenia, pedagogika wczesnoszkolna i przedszkolna to pięcioletnie (jednolite) studia magisterskie. Absolwenci mogą podjąć pracę jako opiekunowie dzienni, opiekunowie w żłobku, nauczyciele w przedszkolu oraz w klasach zerówki i nauczania początkowego (klasy I-III).

Pedagog jest osobą, która wie najwięcej o procesie edukacji (pedagogika należy do nauk społecznych i właśnie edukacją się zajmuje). Z tego zakresu ma najwięcej zajęć (zobacz program studiów na UW – strony 64-70). Psychologia rozwoju człowieka pojawia się w planie zajęć, ale nie jest głównym ani godzinowo dominującym przedmiotem.

2. Studia psychologiczne (psychologia)

Tutaj również istnieje kilka wariantów: studia jednolite magisterskie (5 lat) lub dwustopniowe. Te drugie wzbudzają pewne kontrowersje, ponieważ Ustawa o zawodzie psychologa definiuje tego specjalistę jako magistra – nie bardzo zatem wiadomo, czy po trzyletnim licencjacie wolno używać tytułu zawodowego psychologa.

Psycholog dziecięcy nie jest osobnym zawodem. Niektóre uczelnie oferują ścieżkę dziecięcą jako specjalność w trakcie studiów, inne nie. W takim przypadku psycholog samodzielnie uzupełnia swoje wykształcenie o kursy, szkolenia czy staże. Psycholog może prowadzić diagnozę rozwoju społeczno-emocjonalnego dziecka oraz zaburzeń rozwojowych (tu często we współpracy z lekarzem psychiatrą). Może także z nimi pracować. Nie ma natomiast wiedzy o tym, jak małe dzieci można zainteresować muzyką, literkami czy matematyką (przynajmniej nie wynosi tego ze studiów ?).

3. Kurs(-y) opiekunki dziecięcej

Zawód opiekunki dziecięcej wprowadza Ustawa o opiece nad dziećmi do lat 3. Zgodnie z tym aktem prawnym, do pracy w charakterze opiekuna dziennego lub opiekuna w żłobku (przy braku dyplomu z pedagogiki, psychologii, położnictwa czy kilku pokrewnych kierunków) wymagane jest ukończenie kursu trwającego 280 godzin (w tym 80 godzin – 2 tygodnie – praktyki w żłobku). Przyjmując, że dziennie odbywa się 8 godzin szkoleń, można uzyskać uprawnienia w 7 tygodni. Większość kursów zapewnia ok. 40–45 godzin wykładów powiązanych z rozwojem małego dziecka. W programie jest także obowiązkowy moduł o pierwszej pomocy przedmedycznej, którego nie znajdziesz w planie studiów wymienionych powyżej.

Warto jednak być ostrożnym. Miejsc, które szkolą opiekunki stale przybywa i niestety nie wszystkie trzymają dobry poziom. Niekiedy kurs opiekunki nie jest także równoznaczny z ministerialnym programem nauczania: w internecie bez problemu znajdziesz wirtualne kursy z mniejszą liczbą godzin. Jeśli więc kandydatka mówi, że ukończyła kurs opiekunki, nie bój się zapytać, gdzie kurs się odbywał i w którym żłobku odbywała praktyki.

4. Kurs kwalifikacyjny z przygotowania pedagogicznego

Obecnie jest on częścią wszystkich kierunków o specjalności nauczycielskiej (np. biologii, polonistyki, anglistyki, matematyki). Można go również odbyć w formie dwuletnich studiów podyplomowych. Chociaż teoretycznie zawiera blok wprowadzenia do psychologii czy pedagogiki, daje bardzo niewiele wiedzy o rozwoju małego dziecka.

Co jest najważniejsze?

Uff, sporo tego, prawda? Najważniejsze jest jednak to, że na żadnym kierunku kształcenia kandydaci nie uczą się nawiązywania dobrej, ciepłej relacji z dzieckiem i elastycznego odpowiadania na jego potrzeby, a więc tego, na czym Tobie – jako rodzicowi – zależy najbardziej. To właśnie tej emocjonalnej dostępności wobec malucha najbardziej potrzebujecie, a nie wyćwiczy jej żadna szkoła. 

Warto także pamiętać, że pewne nawyki, będące wynikiem kilkuletniej pracy z dziećmi w bardzo usztywnionym podejściu, dość trudno się zmienia. Wracając więc do przykładu z pierwszego akapitu: studentka pedagogiki może okazać się mniej otwarta na malucha niż nauczycielka przedszkolna z wieloletnim doświadczeniem, a w pomysłowości i kreatywności w zabawie może pobić je na głowę kandydatka po maturze. Jednocześnie może okazać się, że którakolwiek z nich będzie traktowała Waszego malucha z czułością i wyrozumiałością. Zmiana wymaga świadomości i chęci ze strony nauczyciela. Jeśli więc w rozmowie z kandydatką na nianię, przyszłą nauczycielką przedszkolną dziecka czy opiekunką w żłobku słyszysz, że rozmijacie się w wartościach wychowawczych, warto o tych różnicach rozmawiać od razu.

Jeśli masz przed sobą wybór placówki lub adaptację dziecka do żłobka, jeśli szukasz niani lub zamierzasz skorzystać ze wsparcia babci w opiece nad dzieckiem, z pełnym przekonaniem mogę polecić, książkę „Żłobek, babcia, niania czy ja sama?”

Jesteś na urlopie macierzyńskim? Zastanawiasz się, co dalej? Zamów książkę Karli Orban:

Kim jest niejadek?

Kim jest niejadek?

 

Małgorzata Talaga-Duma jest psychodietetykiem, od kilku lat specjalizuje się w żywieniu dzieci, w terapii karmienia dzieci z wybiórczością pokarmową i neofobią. Współpracuje z placówkami oświatowymi, z nauczycielami, rodzinami i przede wszystkim z dziećmi w ramach warsztatów kulinarnych. Wykładowca akademicki oraz prowadząca szkolenia dla specjalistów m.in. w Instytucie Psychodietetyki. Autorka artykułów poruszających temat trudności żywieniowych u dzieci. Założycielka profilu https://jedzzglowa.pl/ oraz https://www.facebook.com/jedzzglowapl

Magdalena Komsta: Czy prawdziwe niejadki w ogóle istnieją?

Małgorzata Talaga-Duma: Na początku warto przede wszystkim wyjaśnić samo pojęcie niejadka. Jest to określenie, z którym bardzo często spotykamy się w rozmowie z rodzicami. Temat spożywania posiłków jest dla nich bardzo ważny. Stąd zjedzenie małej porcji budzi wśród rodziców obawy i niepokój. W efekcie narasta napięcie wokół jedzenia i z czasem posiłki rodzinne stają się coraz trudniejsze – zarówno dla dziecka, jak i dla rodziców. Określenie niejadek, często wypowiadane w obecności dziecka, staje się formą etykiety – niestety mocno utrwalającej pewne zachowania u dziecka. Preferencje żywieniowe zmieniają się wraz z wiekiem. Szczególnie u dzieci w wieku dwóch, trzech lat oraz w wieku przedszkolnym, rodzice mogą dostrzec ograniczenie w diecie konkretnych grup produktów, jak warzywa czy mięso oraz jedzenie mniejszych porcji. Równocześnie dzieci chętniej sięgają po inne produkty, które są im bliższe smakowo, najczęściej słodkie, mączne. Pamiętajmy jednak, że żadne dziecko nie rodzi się niejadkiem. Za odmową jedzenia rzeczywiście mogą kryć się różnorodne przyczyny, ale z pewnością niebagatelne znaczenie ma dieta dziecka, ilość i jakość spożywanych przekąsek oraz słodkich napojów, które dziecko otrzymuje.

Istotna jest również obserwacja dziecka i zaufanie wobec samodzielnego decydowania przez nie o wielkości spożywanych porcji, według aktualnych potrzeb.

Chcąc odpowiedzieć sobie na pytanie: czy moje dziecko jest niejadkiem?, warto więc przeanalizować ilość spożywanych posiłków i przekąsek w ciągu dnia (w stosunku do zapotrzebowania energetycznego dziecka w danym wieku), jakość posiłków pod kątem smaku, sytości, a także ilość i rodzaj przyjmowanych płynów oraz rodzinny model karmienia.

MK: Skąd się biorą niejadki, które jednocześnie mają na wszystko siłę?

MTD: Gdy rodzice zgłaszają, że ich dziecko jest niejadkiem, to najczęściej mają na myśli, że dziecko zjada mniej, niż chcieliby rodzice lub zjada nie takie produkty, jakie rodzice by chcieli. Często się dziwią, że dziecko praktycznie nic nie je, a ma mnóstwo energii. W takich sytuacjach szczególnie warto przyjrzeć się codziennej diecie i skrupulatnie policzyć ilość przekąsek. 

Jeśli w podawanych posiłkach dominują produkty mączne, słodkie, to małe dziecko w większości przypadków zaspokaja swoje zapotrzebowanie energetyczne bardzo szybko. Równocześnie może to być dieta bardzo uboga pod kątem wartości odżywczych.

Podawanie produktów słodkich w porach posiłku uczy dziecko, że głód najłatwiej zaspokoić przekąskami, potrawami słodkimi. Często sami rodzice, w sytuacji odmowy posiłku, szukają najbardziej pewnych produktów i podają ulubione przysmaki. Dlatego warto w pierwszej kolejności przeanalizować nie tylko to, ile zjada dziecko, ale również zachowanie rodzica w sytuacji odmowy spożywania posiłku.

MK: Skąd mam wiedzieć, czy dziecko je za mało? Czy da się to sprawdzić?

MTD: Przede wszystkim warto przyjrzeć się czynnikom, które wpływają na apetyt u dziecka, aktualne zapotrzebowanie energetyczne wynikające m.in. z tempa wzrostu, wieku, wagi ciała. Najszybszy przyrost wagi i wzrostu obserwujemy u dzieci w pierwszym roku życia W kolejnych latach tempo przyrostów jest zdecydowanie mniejsze, co również będzie się przekładało na wielkość porcji. Najważniejsze to tak komponować posiłki, aby w małej porcji dostarczyć jak najwięcej wartości odżywczych. Zgodnie z najważniejszą zasadą żywienia dzieci to RODZIC decyduje, co poda dziecku, kiedy i ile, ale to do DZIECKA należy decyzja, ile z tego zje i czy zje.

Gdy podajemy odpowiednio skomponowane posiłki, warto zaufać dziecku, że samo będzie wiedziało, jakiej porcji potrzebuje. U dzieci apetyt łatwo ulega zmianie w zależności od aktywności fizycznej, towarzyszących emocji, etapu rozwoju. Szczególnie to widać u dzieci powyżej pierwszego roku życia, gdy zainteresowanie najbliższym otoczeniem jest dużo większe niż tym, co jest podane na talerzu. Ingerowanie w wielkość porcji, karmienie wbrew sygnałom, jakie przekazuje dziecko, zaburza naturalny mechanizm regulacji poczucia głodu i sytości, który możemy dostrzec już u niemowlaka.

Jeśli rodziców jakaś sytuacja niepokoi, to warto kontrolować wagę dziecka, tempo przyrostów w siatce centylowej. Gdy dziecko utrzymuje się w swoim tzw. kanale centylowym, to znaczy, że jego tempo wzrostu jest prawidłowe. Najważniejsze, aby zadbać wówczas o wysoką jakość diety i w razie wątpliwości skontaktować się ze specjalistą (lekarzem, psychodietetykiem, dietetykiem dziecięcym).

MK: Namawiać niejadka do siedzenia przy stole z rodziną czy akceptować, jeśli odchodzi od stołu, kiedy reszta rodziny je?

MTD: Trudno tak jednoznacznie określić, jaka postawa rodziców będzie prawidłowa. Wszystko zależy od przyczyn odmowy wobec wspólnego spożywania posiłku. Warto zastanowić się, czy takie zachowanie wynika z braku preferowanego posiłku na talerzu czy z presji, jaką dziecko zaczyna odczuwać przy stole. Na pewno dobrze byłoby, aby dziecko mogło towarzyszyć rodzicom podczas wspólnych posiłków, niezależnie od tego, jak zjadło. Ma wówczas okazję poznać inne produkty obecne na stole (częsta ekspozycja) oraz obserwować rodziców (efekt modelowania). Z drugiej strony może się okazać, że dotychczasowe namawianie ze strony najbliższych do jeszcze jednej łyżeczki jest odczuwane przez dziecko jako forma presji i w efekcie opór wobec posiłku narasta. 

MK: Co zrobić, jeśli dziecko nie chce jeść obiadu, kanapki, itp. pożywnych posiłków? Czekać aż zgłodnieje czy odpuścić i dać owoc, który na pewno zje?

MTD: Gdy dziecko nie chce jeść posiłku, istotne jest ustalenie przyczyn takiego zachowania, ale również analiza zachowań rodziców w sytuacji odmowy. Może ona wynikać zarówno z braku odczuwalnego głodu, jak i z braku zainteresowania jedzeniem czy przekonania, że w sytuacji odmowy mniej preferowanego dania, rodzic zaproponuje pewniejszy produkt, czyli to, co dziecko lubi. O ile pojedyncza sytuacja nie stanowi zagrożenia, to z czasem rodzice obserwują, że przy takich rozwiązaniach dieta dziecka utrwala preferowane smaki. Dużo trudniej wprowadzić nowe, wartościowe produkty. 

Zwykle najlepiej będzie zakończyć posiłek, nie podając preferowanego zamiennika i zaplanować szybsze podanie kolejnego dania lub zaproponować ponowne podanie danego posiłku w najbliższym czasie. Nieskutecznym rozwiązaniem będzie skierowanie do dziecka pytania: co byś zjadł?, ponieważ równie dobrze może wskazać posiłek, którego w ostateczności nie zje.

MK: Co robić, jeśli dziecko wybiera, zjada tylko jeden produkt lub kilka produktów? Co jeśli starsze dziecko chce jeść codziennie to samo, np. kanapkę z serem, a jego menu jest bardzo ograniczone?

MTD: Rzeczywiście przy poważniejszych trudnościach z jedzeniem możemy zaobserwować u dzieci tendencję do wybierania produktów tylko o określonej konsystencji, kolorze, sposobie podania (np. makaron bez sosu, miękkie, łatwe do gryzienia itp.). Również w sposobie spożywania posiłków dostrzegamy, że dziecko unika łączenia produktów. Jeśli rodzic obserwuje takie wybiórcze jedzenie, a w analizie jadłospisu wyraźnie zaznacza się monotonny sposób żywienia (np. jednego rodzaju kanapki lub spożywanie tylko frytek czy makaronu z drugiego dania), to warto zasięgnąć opinii specjalistów. W żywieniu dzieci ważne jest nie tylko zaspokojenie głodu, ale również dostarczenie odpowiednich składników odżywczych. Dziecko jest w stanie zaspokoić głód suchą bułką czy makaronem, ale z pewnością nie jest to wartościowy posiłek.

MK: Jeśli dziecko odmawia zjedzenia kanapki na kolację, to przygotować dla niego drugi posiłek, drugi wariant kolacji? A potem trzeci i czwarty?

MTD: Zdecydowanie nie. Taka forma rozmowy z dzieckiem (co byś zjadł, to przygotuję) tak naprawdę stawia dziecko w trudnej sytuacji. Warto zamiast tego, aby rodzic dawał dziecku możliwość wyboru, np. dodatków lub sposobu podania: kanapka z serem czy wędliną? Z ogórkiem czy z pomidorem? Można również przygotować posiłek w formie tzw. szwedzkiego stołu, dając dziecku możliwość samodzielnego komponowania posiłku.

MK: Kiedy zgłosić się po pomoc do specjalisty i do kogo?

MTD: Jeśli rodzic dostrzega, że dziecko odmawia spożywania posiłku i problem nie ustępuje lub wręcz pogłębia się, to warto zwrócić uwagę, że nie zawsze kryje się za tym kwestia smaku potrawy. W końcu w wielu sytuacjach dziecko nawet nie próbuje, a już zdecydowanie odmawia jedzenia. Warto spojrzeć na proces spożywania posiłku jak na czynność wymagającą opanowania wielu różnych umiejętności, takich jak: odpowiednia postawa ciała, koordynacja ruchów, umiejętność gryzienia, formowania kęsa. Jedzenie to również kontakt z różnymi zapachami, dźwiękami (np. dźwięk chrupania), konsystencjami. Grupa specjalistów, którzy mogą być pomocni przy analizie przyczyn trudności w jedzeniu jest dosyć liczna. Będą to m.in.: pediatra, dietetyk, psychodietetyk, psycholog, alergolog, fizjoterapeuta itd. Warto zasięgnąć konsultacji u neurologopedy czy terapeuty integracji sensorycznej, który pracuje z małymi dziećmi.

Pamiętajmy, że dzieci jedzą najlepiej, jak potrafią – zgodnie ze swoimi potrzebami i umiejętnościami.