Pozornie zdrowy składnik SŁOICZKÓW dla niemowląt, którego warto unikać

Pozornie zdrowy składnik SŁOICZKÓW dla niemowląt, którego warto unikać

Cześć, mam na imię Magdalena i moje dziecko dostawało w szóstym miesiącu życia soki.

Pewnie sobie teraz myślisz: Ha! Komsta podawała swojemu dziecku soki do picia, zamiast wody! Ale to nieprawda 😉 Swoją drogą, kiedy ja rozszerzałam dietę w 2015 roku, podawanie niewielkich ilości soku w pierwszym roku życia było jeszcze dozwolone. Dopiero w 2017 roku wyszły oparte na badaniach rekomendacje Amerykańskiej Akademii Pediatrii, w których zalecono wstrzymanie się od podawania soków do minimum pierwszych urodzin [1]. Dlaczego, skoro zawsze nam mówiono, że soki są takie zdrowe?

Otóż nie są aż tak zdrowe, jak sądziliśmy – a co najważniejsze: nie są zamiennikami owoców. Mają mniej składników odżywczych, przede wszystkim mniej witamin i mniej błonnika, który w procesie wyciskania soku ląduje w odpadach. Łatwo wypić dużą ilość soku, trudniej zjeść porównywalną ilość owoców. Wypicie soku z trzech wyciśniętych pomarańczy to dla mnie żaden problem. Ale nie zjadłabym aż trzech całych pomarańczy na raz. Nadmierne spożywanie soków sprzyja rozwojowi próchnicy, niedożywienia i zaburzeń pracy układu pokarmowego. Rekomendacje dotyczące unikania soków w diecie dziecka w 1. roku życia dotyczą niestety wszystkich soków – tych wyciśniętych w domu, tych kupionych w sklepie, tych jednodniowych z butelki i tych z kartonu. Zasadniczo lepiej podawać dziecku owoce do jedzenia i uczyć picia wody. Jeśli podajemy sok do picia, to maksymalnie pół szklanki dziennie, i to najwcześniej po pierwszych urodzinach.

Skoro więc nie podawałam soków do picia zamiast wody, to co ja właściwie mam do soków i jaki błąd popełniłam? Otóż, doznałam jakiegoś czasowego zaćmienia i nie zorientowałam się, że soki, które pozytywnie mi się wtedy kojarzyły, często są wykorzystywane do ściemniania rodzicom rozszerzającym dietę. Mowa bowiem o sokach jako składnikach słoiczków dla niemowląt.

Nie kupowałam gotowych obiadków codziennie, ale kilka różnych słoiczków przewinęło mi się przez ręce. I miałam wtedy takie poczucie: Ja jestem świadomą konsumentką, czytam składy i wiem, czego nie powinny dostawać niemowlaki, więc nikt mnie tu podpuści. Ale jak to mówią, pycha kroczy przed upadkiem, więc sama dałam się nabrać na sokową ściemę.

Pewnie słyszałaś o tym, żeby jak najdłużej unikać dodawania soli i cukru do produktów dla niemowląt. Dzieci od urodzenia uwielbiają słodki smak, bo taki smak mają już tzw. wody płodowe. Nadmiar cukrów prostych w diecie zwiększa ryzyko nadwagi, otyłości, cukrzycy, próchnicy i innych chorób. O tym wiedziałam. Wiedziałam też, że poza “cukrem”, na etykietach powinnam też szukać np. “syropu glukozowo-fruktozowego” i takie słoiczki odkładać z powrotem na półkę. Tylko z jakiegoś powodu uznałam, że jeśli do czegoś jest dodany “zagęszczony sok jabłkowy” albo “zagęszczony sok winogronowy”, to już wszystko jest okej. Bo przecież to jest sok, a soki są zdrowe… Tylko że nie!

Zagęszczony sok jest takim samym słodzidłem jak inne. Tak samo jak cukier buduje niewłaściwe nawyki żywieniowe i wzmacnia preferencję smaku słodkiego. Tak samo jak cukier nie ma w sobie żadnych korzyści zdrowotnych, bo wszystkie zostały usunięte w procesie wyciskania owoców, a potem odparowywania wody, żeby się zagęścił. Dałam się wpuścić w maliny z sokami, więc teraz przestrzegam Ciebie.

Jeśli kupujesz gotową żywność dla dziecka, to unikaj w składzie słodzideł takich jak: 

  • cukier, 
  • cukier trzcinowy,
  • fruktoza,
  • glukoza,
  • syrop glukozowo-fruktozowy,
  • syrop fruktozowy,
  • syrop ryżowy,
  • maltoza,
  • melasa,

i oczywiście

  • zagęszczony sok owocowy.

No i oczywiście podawaj do posiłków lub między nimi wodę – już od pierwszych dni rozszerzania diety.

 

Jakie krzesełko do karmienia kupić?

Jakie krzesełko do karmienia kupić?

Na rynku można znaleźć multum różnych krzesełek przeznaczonych do karmienia dzieci w trakcie rozszerzania diety. Ba, pewnie zobaczysz w internecie mnóstwo zdjęć dzieci karmionych w leżaczkach i bujaczkach. Od razu daję Ci znać, że to nie jest dobry pomysł. Taka półleżąca pozycja przyjmowana w leżaczkach sprzyja zadławieniom! Ze względów bezpieczeństwa stanowczo odradzam. Pozycja powinna być bardziej spionizowana, a podparcie pleców powinno być twarde.

Kiedy ja w 2015 roku kupowałam krzesełko do karmienia, kierowałam się ceną i wygodą w czyszczeniu. Te dwa kryteria sprawdziły się, zwłaszcza łatwość czyszczenia – plastikowe części, łatwe do rozmontowania elementy, żadnych wmontowanych na stałe poduszek itd. Nawet jeśli planujesz karmić dziecko metodą tradycyjną, podając mu zmiksowane pokarmy na łyżeczce, to wygoda czyszczenia jest istotna. Karmione dzieci ciągle się wiercą, odwracają, machają rączkami albo wkładają je do miseczki… Bałagan robi się tak czy inaczej. I pamiętaj, proszę, że najpóźniej w 10. miesiącu życia maluch powinien dostać do rączki kawałki – poza papkami – żeby nauczył się gryźć i żuć. Więc sprzątania będzie dużo, nawet przy startowaniu od papek.

Nie zwróciłam jednak uwagi przy kupowaniu najpopularniejszego krzesełka (z sieci salonów na literę I), że nie posiada ono jednej bardzo ważnej rzeczy – podnóżka, na którym dziecko oprze stopy. I to był błąd!

Później dowiedziałam się, że to ogromnie ważne, żeby dziecko jadło w pozycji, która umożliwia mu oparcie całych stóp o podnóżek. Tylko przy całkowicie podpartych stopach pozycja dziecka jest na tyle stabilna, że możliwe jest bezpieczne jedzenie, prawidłowe oddychanie w trakcie spożywania kolejnych kęsów oraz prawidłowa nauka żucia. Poza tym, długie siedzenie bez podpartych stóp jest niewygodne. Siedziałaś kiedyś na hookerze/stołku barowym, przy którym nie ma co zrobić z nogami i stopy dyndają w powietrzu? To nie jest przyjemne. U niektórych dzieci brak podnóżka może się przekształcić w niechęć do siedzenia w krzesełku i jedzenia (!), choć nie jest związana stricte z samymi posiłkami, a z niewygodą! Moim błędem był brak świadomości, że to istotne – dlatego daję Ci znać, żebyś wzięła na to poprawkę przy wyborze krzesełka. Podnóżek to must-have.

A co jeśli, tak jak ja, kupiłaś lub dostałaś krzesełko, które nie ma podnóżka? Podłóż wysoki taboret lub krzesło pod nóżki dziecka. Jeśli dziecko nie sięga nóżkami do taboretu, możesz położyć na nim dodatkowo książkę, karton po butach lub jakieś inne pudełko. Stwórz podnóżek z taśmy rehabilitacyjnej lub innego kawałka mocnego materiału. Albo kup dodatkowy podnóżek – są dostępne w sklepach internetowych, np. Aduu.pl. Możesz także poprosić kogoś o zrobienie podnóżka z deski lub wykonać go samodzielnie. A wiedzę o tym, jak ważne są podnóżki, przekazuj innym mamom, jak ja!

Kupując krzesełko, warto wybrać takie, od którego można odpiąć tacę, by przysunąć malucha bezpośrednio do dużego stołu. Pomaga to we wprowadzaniu w rodzinne posiłki.

 

Wpis zawiera linki afiliacyjne – jeśli z nich skorzystasz, nie zapłacisz więcej, a właściciel sklepu podzieli się ze mną drobną częścią swojego zysku. Będzie to dla mnie również znak, że ufasz moim rekomendacjom.

 

Czy MUSISZ odpieluchować dziecko przed przedszkolem?

Czy MUSISZ odpieluchować dziecko przed przedszkolem?

 

Czy dziecko, które idzie do przedszkola, musi być odpieluchowane? Jakie są główne argumenty przedszkolnego personelu? W jaki sposób rozmawiać z nauczycielami przedszkola, jeśli nasz trzylatek nadal nosi pieluchę? Odpowiedzi na te pytania znajdziesz w poniższym artykule. Powstał on w oparciu o webinar Karli Orban „Jak rozmawiać z innymi dorosłymi, gdy Twoje dziecko JESZCZE się nie odpieluchowało?”

 

Czy wszystkie trzylatki są odpieluchowane?

Przekonanie, że wszystkie trzylatki powinny być odpieluchowane jest głęboko zakorzenione w naszym społeczeństwie. W porównaniu z innymi kamieniami milowymi w rozwoju dziecka, do tego podchodzimy jednak bardzo rygorystycznie.

Aby to pokazać, porównajmy odpieluchowanie i… chodzenie. Umiejętność chodzenia dzieci zdobywają zazwyczaj w okolicy pierwszych urodzin. Zdrowe i prawidłowo rozwijające się dziecko ma jednak dość szerokie okno na zdobycie umiejętności chodzenia – ma na to czas między 8 a 18 miesiącem. Jak często żłobek wyklucza dzieci niechodzące albo przyjmuje ośmiomiesięczniaki warunkowo (za 4 miesiące ma umieć chodzić, inaczej żegnamy)? Stosunkowo rzadko – jest nam zdecydowanie prościej zrozumieć rolę dojrzałości układu nerwowego czy mięśni w tym procesie. Nie mówimy także rodzicom, że gdyby się postarali, ciało dziecka dojrzałoby szybciej albo że wszystko “jest kwestią motywacji”.

Warto się także zastanowić, dlaczego tej konkretnej umiejętności przedszkole tak kategorycznie wymaga, skoro ich zdaniem wszystkie trzylatki są gotowe na odpieluchowanie. Po co wymagać czegoś, co podobno wszyscy potrafią? 

Nieodpieluchowane trzylatki to wcale nie jest nowe zjawisko. Amerykański pediatra, Thomas B. Brazelton już w latach 60. przeprowadził badania, które wskazywały na to, że nie każdy trzylatek jest odpieluchowany. Skąd więc przekonanie, że “kiedyś było inaczej”? Być może z czasów, w których opieką przedszkolną obejmowano mniej dzieci niż obecnie, a rodzice nieodpieluchowanego malucha nie podejmowali z przedszkolem próby dialogu. Znikali z przedszkoli, a wraz z tą decyzją – ze świadomości nauczycieli.

Czy zgoda na nieodpieluchowanie oznacza, że do grupy przyjdą dziesiątki takich dzieci? Bynajmniej. W przedszkolach, w których dopuszcza się nieodpieluchowane dzieci, w 25-osobowej grupie trzylatków będzie ich dwoje lub troje – to proporcja, którą znajdziemy też w całej populacji. W starszych grupach będzie to czasami jedna osoba.

Mentalność się zmienia i rodzice coraz częściej podejmują dyskusję. Dlaczego prawidłowo rozwijające się, zdrowe dziecko nie miałoby chodzić do przedszkola tylko dlatego, że wciąż korzysta z pieluszki? Tu padają zwykle dwa rodzaje argumentów: logistyczno-prawne i emocjonalne. 

 

Sanepid, regulamin i brak kadry – argumenty prawno-logistyczne

Rodzice często słyszą, że w przedszkolu brakuje personelu – nie wiadomo, kto miałby przewinąć dziecko. Problematyczne są także wyjścia na dwór i na wycieczki z dzieckiem nieodpieluchowanym. Bywa też bardziej enigmatycznie: dziecko w przedszkolu powinno być samodzielne, tak mamy w regulaminie albo sanepid wymaga. Tu zwykle nie ma żadnych konkretów. Nikt nie potrafi przedstawić konkretnego pisma z zaleceniem sanepidu.

 

Kto miałby przewijać?

Zacznijmy od kwestii organizacyjnych, czyli: kto ma przewijać? W zetknięciu z takim pytaniem-argumentem, warto samemu zadać pytanie: kto pomaga dzieciom podetrzeć pupę w toalecie? Trzylatki wymagają wsparcia w tym zakresie. Wiele z nich nie jest w stanie dobrze tego zrobić, a że chodzenie z resztkami kału przyklejonymi do odbytu nikomu nie służy, ktoś powinien im pomóc. Taka pomoc naprawdę niewiele różni się od zwykłego przewijania pieluchy z kupą.

Zmianę zmoczonej pieluchy można zaś najzwyczajniej w świecie wpisać w dzienny harmonogram – w najdogodniejszym momencie. Jeśli to jest problem, to co się stanie, jeśli jakieś dziecko zacznie np. krwawić z nosa? Czy też nie znajdzie się nikt do pomocy?

Należy tu obalić jeszcze jeden mit. Dzieciom odpieluchowanym także zdarzają się wpadki. Często dzieci są tak zajęte zabawą, że nie docierają do toalety. Tu także nie obejdzie się bez asysty dorosłego. To w gestii dorosłych będzie pomoc w przebraniu i posprzątanie mokrej plamy z podłogi… a może z dywanu (jeśli pojawił się już po covidowej przerwie)?

Zasiusiane dywany to, swoją drogą, kontrargument, którego można użyć, gdy słyszymy, że korzystanie z pieluch jest niehigieniczne lub czasochłonne. Warto powiedzieć, że dla nas, jako rodziców, higiena też jest ważna i to właśnie dlatego założenie majtek dziecku, które nie wyczuwa, kiedy powinno udać się do toalety, nie wydaje nam się dobrym pomysłem. Można zaopatrzyć dziecko w osiem kompletów ubrań na dzień, ale ktoś będzie musiał za każdym razem sprzątać bałagan. Zdarzają się absolutnie zdrowe dzieci, które siusiają w majtki miesiącami. Zewnętrzna motywacja nie zdaje się na nic. Po prostu nie są gotowe na odpieluchowanie. Czy naprawdę warto tak się upierać?

 

Argumenty prawne

Ustawa Prawo oświatowe stanowi, że dzieci w wieku trzech do pięciu lat mają prawo do korzystania z wychowania przedszkolnego w przedszkolu, oddziale przedszkolnym, w szkole podstawowej lub innej formie wychowania przedszkolnego. (Stąd dzieci, które nie dostały się do wybranej przez rodziców placówki, zawsze otrzymują miejsce w innej – niekiedy znajdującej się na drugim końcu miasta). Nie ma tu mowy o żadnych warunkach, takich jak bycie odpieluchowanym. 

Czy zatem może tego wymagać konkretna gmina? Czy dane przedszkole może umieścić w swoim regulaminie zapis, że dzieci w pieluchach nie będą przyjmowane lub nie będą przewijane (takie groźby czy agresywne działania niestety też się zdarzają)? Oto opinia Rzecznika Praw Dziecka w tej sprawie*:

Rekrutacja dzieci do przedszkoli publicznych przeprowadzana jest według kryteriów ustawowych i kryteriów samorządowych. Żadne z kryteriów ustawowych nie dyskwalifikuje dziecka, które jest niesamodzielne pod względem higieny. Ustawodawca zastrzegł także, że kryteria, które określa organ prowadzący przedszkole [czyli samorządowe] mają uwzględniać jak najpełniejszą realizację potrzeb dziecka i jego rodziny. Zatem również kryteria samorządowe nie mogą w żaden sposób faworyzować dzieci np. tych, które nie korzystają z pieluchy. W świetle powyższego należy stwierdzić, że przepisy prawa oświatowego nie dają podstaw do podjęcia przez dyrektora przedszkola czynności skutkujących ograniczeniem dostępu do edukacji przedszkolnej dziecku z powodu niezgłaszania przez niego potrzeb fizjologicznych. Warto zwrócić uwagę, że wewnętrzne uregulowania wprowadzane przez przedszkole nie mogą być sprzeczne z przepisami ustawy i rozporządzenia.

* W odpowiedzi na zapytanie Karli Orban. Sygnatura: ZEW.441.76.2021.MP

W takich sytuacjach, warto zgłosić sprawę do kuratorium oświaty lub kontaktować się bezpośrednio z Rzecznikiem Praw Dziecka – mailowo, listem poleconym lub przez EPUAP. 

Obok Prawa oświatowego, ważnym dokumentem jest też Podstawa programowa wychowania przedszkolnego. Zgłaszanie potrzeb fizjologicznych i samodzielne wykonywanie podstawowych czynności higienicznych wymieniono w niej jako osiągnięcia dziecka kończącego edukację przedszkolną. Czy cel nauki może być warunkiem jej rozpoczęcia?

 

Argumenty emocjonalne

Obok argumentów prawno-logistycznych pojawiają się też te emocjonalne. Krążą wokół dobra dziecka czy nieudaczności rodziców; lęku o przyszłość (“Czy takie dzieci kiedykolwiek się odpieluchują?”). 

 

Będą się niej/niego śmiali

Niektórzy rodzice słyszą, że jeśli dziecko nie będzie umiało korzystać z toalety, rówieśnicy będą się z niego śmiali. Tymczasem trzylatki najczęściej albo tego nie zauważają, albo podchodzą do sprawy na luzie: to normalne, że czasem ktoś się posiusia albo że nosi pieluchę. 

Nie zmienia to jednak faktu, że rolą nauczycieli przedszkola jest tworzenie takich warunków, w których wyśmiewanie się nie pojawia. Celem wychowawczym jest tutaj kształtowanie w wyśmiewającym otwartości na innych (a nie dostosowanie się wyśmiewanego do większości), dające każdemu członkowi i członkini grupy poczucie bezpieczeństwa. Dzieci nie mają odrzucać kolegi, który nosi okulary ani koleżanki, która nosi pieluchę. Za tę przyjazną atmosferę jest odpowiedzialny przede wszystkim personel przedszkola. Jeśli zrzuca winę na rodziców i dziecko – coś jest nie tak. 

 

Szybka diagnoza

Pewnie ma jakieś opóźnienia, a do tego są przedszkola specjalne. Takie zdanie mogą usłyszeć rodzice nieodpieluchowanego trzylatka. Przedszkole nie jest jednak miejscem, w którym powinno się stawiać tak złożone i szybkie diagnozy.

Skoro jednak dotknęliśmy tematu specjalistów, asem w rękawie rodzica może się okazać zaświadczenie wydane przez lekarza (pediatrę, urologa) lub psychologa dziecięcego. Doskonale zadziała ono na, niezwykle krzywdzące dla rodziców, argumenty z cyklu to wasza wina – nie stawiacie granic. (Tu małe przypomnienie. Rozwoju psychofizycznego nie da się przyspieszyć na żądanie. W sferze psychiki wszelka presja przyniesie więcej szkody niż pożytku – przeczytasz o tym choćby w wywiadzie o zaparciach nawykowych. Zanim pójdziesz po zaświadczenie, zapytaj panią z przedszkola, czy uparty trening wystarczy, aby trzylatek miał dłonie tak sprawne jak pięciolatek.)

W zaświadczeniu, po zbadaniu i wykluczeniu ewentualnych poważniejszych przyczyn, specjalista opisuje gotowość i prosi, żeby nie wymuszać i zaleca kolejną próbę za kilka miesięcy. Dodatkowo przedstawienie dotychczasowej historii wraz z precyzyjnymi planami podjęcia nowych starań w określonym czasie i obietnicą zdawania relacji z ich przebiegu zostaną z pewnością lepiej przyjęte niż krótkie i stanowcze nie dla odpieluchowania tu i teraz. Otwarta, spokojna rozmowa jest kluczem do stworzenia wzajemnego zaufania.

 

Rzetelną wiedzę na temat odpieluchowania znajdziecie w moim kursie „Odpieluchowanie bez stresu”!

Bilans zdrowia dziecka – przeżytek czy konieczność?

Bilans zdrowia dziecka – przeżytek czy konieczność?

Czy w XXI wieku – zwłaszcza w erze pandemicznej – robi się jeszcze “bilanse zdrowia”? Czy ktoś po prostu dla rozrywki ściął drzewa i wydrukował niewypełniane przez nikogo strony pt. “Wizyta profilaktyczna w ramach podstawowej opieki zdrowotnej” w książeczce zdrowia dziecka?

Pogadajmy zupełnie poważnie o tym, dlaczego warto pilnować chodzenia na bilanse z dzieckiem.

 

Co to jest bilans zdrowia, kto i kiedy go wykonuje?

Bilans zdrowia dziecka, to po prostu profilaktyczne, kompleksowe badanie lekarskie. Wykonywane jest przez lekarza rodzinnego lub pediatrę, który sprawuje opiekę nad Twoim dzieckiem. Najlepiej, jeśli w kolejnych latach jest to ten sam lekarz. Będzie miał szansę bliżej poznać Twoje dziecko. Badania wykonywane są w poradni “dzieci zdrowych”, czyli dziecko należy umówić na bilans specjalnie, nie przy okazji infekcji ucha czy wysypki. 

Zgodnie z rozporządzeniem Ministra Zdrowia bilanse należą do gwarantowanych świadczeń z zakresu podstawowej opieki zdrowotnej [1]. Oznacza to, że należą się każdemu dziecku i są bezpłatne. Według przepisów przychodnia powinna Ci przypomnieć o bilansie, ale swoje dziecko zapisujesz sam – to po stronie rodzica stoi pilnowanie terminów!

W jakim wieku wykonuje się bilans zdrowia dziecka?

  • 2-6  miesiąc życia (w terminach odpowiadających szczepieniom ochronnym);
  • 9 miesiąc życia;
  • 12 miesiąc życia;
  • 2 lata – BARDZO WAŻNY BILANS!
  • 4 lata;
  • 5 lat/ zerówka (w przypadku niewykonania badania w terminie testy przesiewowe wykonuje się w klasie I szkoły podstawowej);
  • 9-10 lat – klasa III szkoły podstawowej;
  • 13-14 lat – klasa VII szkoły podstawowej;
  • 16-17 lat – klasa II szkoły ponadpodstawowej;
  • do ukończenia 19 roku życia – ostatnia klasa szkoły ponadpodstawowej.

Szczegółowe informacje na temat każdego bilansu (tego, co w jakim wieku jest sprawdzane) znajdziesz w rozporządzeniu Ministra Zdrowia TUTAJ.

 

Na czym polega bilans zdrowia?

W trakcie wymarzonej wizyty profilaktycznej lekarz:

  • przeprowadza wywiad z rodzicem/opiekunem – zbiera informacje na temat stanu zdrowia dziecka, tzw. kamieni milowych w rozwoju i ewentualnych niepokojących sygnałów;
  • analizuje dostępną dokumentację medyczną, np. z wizyt u specjalistów;
  • wykonuje przegląd stanu zdrowia dziecka;
  • nanosi wyniki pomiarów na siatki centylowe (czym są siatki centylowe przeczytasz tutaj klik);
  • ocenia czy rozwój dziecka przebiega prawidłowo;
  • ustala i omawia z rodzicem dalsze działania profilaktyczne i lecznicze; 
  • wpisuje wnioski i ustalenia do dokumentacji medycznej oraz do książeczki zdrowia dziecka;
  • odpowiada na pytania rodzica związane z opieką nad dzieckiem, np. o żywienie, profilaktykę, kalendarz szczepień.

W zależności od wieku dziecka, lekarz ocenia jego wzrost (długość ciała), wagę, obwód głowy i klatki piersiowej, ciśnienie, bicie serca, tempo wzrostu, wzrok, słuch, rozwój mowy, rozwój psychoruchowy, stan uzębienia, skórę i węzły chłonne, brzuch, rozwój społeczny, układ ruchu, wady postawy, zewnętrzne narządy płciowe (zstąpienie jąder do moszny u chłopców), lateralizację, gotowość do podjęcia nauki.

 

Po co iść na bilans?

I teraz może sobie pomyślałaś – ale po co mi to? Moje dziecko jest przecież zdrowe!

Mam nadzieję, że tak jest. Ale zastanów się:

Czy regularnie analizujesz wzrost swojego dziecka? Czy zapisujesz pomiary na siatce centylowej? Jeśli nie – nie będziesz wiedzieć, że maluch urósł zbyt mało od ostatniego pomiaru, znajduje się poniżej 3 centyla i należy mu się pilna diagnostyka m.in. endokrynologiczna. Gdy przyrost jest duży, nie odpowiesz na pytanie lekarza, kiedy zaczął się nagły skok wzrostowy. Niestety, będąc z dzieckiem na co dzień nie widzimy powolnych, ale istotnych zmian w jego rozwoju.

Czy potrafisz rozpoznać pierwsze oznaki dojrzewania płciowego, zwłaszcza, jeśli masz w domu chłopczyka? U niektórych dzieci rozpoczyna się ono przedwcześnie, nawet w wieku przedszkolnym! Powinno się wówczas znaleźć jego przyczynę i rozpocząć leczenie, żeby dziecko w dorosłości uzyskało m.in. prawidłowy wzrost.

Czy jesteś pewna, że rozwój mowy, komunikacji oraz społeczny Twojego dziecka na pewno jest neurotypowy i nie potrzebuje ono wsparcia? Czy umiesz rozpoznać u sześciolatka pierwsze objawy wad postawy? Kiedy ostatnio mierzyłaś dziecku ciśnienie i jakie są normy dla zerówkowicza? I tak dalej…

Nie piszę o tym po to, by Cię straszyć. Chcę Cię przekonać, że nawet jeśli jesteśmy świadomymi i czujnymi rodzicami, warto by raz na jakiś czas specjalista zerknął na nasze dziecko z boku. Bilanse zdrowia pozwalają na wczesne wykrycie wielu chorób czy nieprawidłowości. Dodatkowo – wyrabiasz u dziecka prawidłowe nawyki prozdrowotne, pokazując mu, że profilaktyka jest ważna.

 

Jak się przygotować na bilans zdrowa?

  • Zabierz ze sobą książeczkę zdrowia dziecka i dokumentację medyczną np. z wizyt u specjalistów czy z przeprowadzonych badań.
  • Zapisz sobie wszystkie pytania, które chcesz zadać lekarzowi i wszystkie informacje na temat dziecka, które chcesz przekazać. Jeśli niepokoi Cię jakieś zachowanie, nagranie filmu na telefonie nie jest złym pomysłem!

 

Bilans zdrowia a pandemia COVID-19

Z danych udostępnionych przez Unicef i Centrum Systemów Informacyjnych Ochrony Zdrowia [2] wynika, że w latach 2010-2018 w ramach badań profilaktycznych przebadano nie więcej niż 70% dzieci podlegających badaniom. To niepokojące, że co roku, co najmniej 30% dzieci nie jest badanych.

Co gorsza niedawno dotarły do mnie sygnały, że NADAL niektóre przychodnie odmawiają wykonywania bilansów z powodu pandemii. TO SKANDAL! Konsultant krajowy w dziedzinie medycyny rodzinnej już w maju 2020 (!) zalecał wznowienie badań bilansowych [3]! 

Nie daj się więc zbyć hasłami “jest pandemia, nie robimy bilansów” albo co gorsza “już się nie robi bilansów w ogóle” (nie wiem, jak trzeba być nieodpowiedzialnym, żeby wygłaszać niezgodne z prawem i zdrowym rozsądkiem stwierdzenia). Nalegaj, powołując się chociażby na ww. stanowisko konsultanta krajowego (bo już wiesz, że warto). Działaj, nawet jeśli w złości masz ochotę wynieść się z dziećmi do innej przychodni – zrób to dla rodziców, którzy mogą nie być świadomi, że odmowa wykonania bilansów jest niezgodna z prawem.

Masz kilka opcji:

  • Zgłoś problemy z dostępnością do bilansu zdrowia (które – przypominam –  jest świadczeniem GWARANTOWANYM) na infolinii NFZ (szczegóły znajdziesz tu klik).
  • Zgłoś prośbę o wykonanie bilansu zdrowia na piśmie (np. e-mailem) do kierownika przychodni/ośrodka zdrowia. Jeśli przychodnia odmówi, zażądaj odmowy na piśmie.
  • Jeśli ośrodek potwierdzi odmowę na piśmie, skieruj korespondencję do Rzecznika Praw Pacjenta na adres: kancelaria@rpp.gov.pl lub do oddziału NFZ. 

Nie daj się zbyć i zadbaj o zdrowie swojego dziecka 🙂 A terminy kolejnych bilansów wpisz sobie do elektronicznego kalendarza, żeby nie musieć o nich pamiętać.

Powodzenia!

 

Jeżeli chcesz wiedzieć jakie mogą być zdrowotne przyczyny pobudek - sprawdź szkolenie „Problemy zdrowotne a sen dziecka"!

Jakie książeczki o adaptacji warto czytać?

Jakie książeczki o adaptacji warto czytać?

 

Kiedy w życiu naszego dziecka zaczyna się nowy etap, chętnie sięgamy po książeczki, które pomagają oswoić się z nowością. Już za chwilę wrzesień i wiele dzieci rozpocznie swoją przygodę ze żłobkiem lub przedszkolem. Czy to oznacza, że pora na wycieczkę do księgarni?

Nasza ekspertka do spraw adaptacji żłobkowej i przedszkolnej – psycholog Karla Orban – poprowadziła webinar o książeczkach wspierających adaptację do żłobka i przedszkola. Na jego podstawie powstał poniższy tekst.

Jak czytać książeczki?

Zanim zaprezentuję Ci kilka recenzji popularnych tytułów, chciałabym przedstawić Ci garść ogólnych porad. Ile książeczek czytać? Co, jeśli dziecko nie ma na nie ochoty? Jak rozpoznać wartościową pozycję? Czy czytać książki z treścią, do której mamy wątpliwości, jeśli dziecko je lubi?

Ile książeczek czytać?

Najważniejszą zasadą będzie umiar. Nie chodzi o to, żeby zorganizować wielką akcję przygotowania do adaptacji, kupić stos książek (np. wszystkie wymienione w tym artykule) i zagonić dziecko do czytania. Nie ma zależności między liczbą przeczytanych książeczek a łatwością adaptacji do nowego miejsca. Unikajmy presji i starajmy się traktować pozycje o adaptacji jak wszystkie inne książki dziecka – niech będą pretekstem do wspólnego spędzania czasu.

A jeżeli dziecko nie chce ich czytać?

To nic. Niech nie czyta. Ma prawo nie lubić danej książki i nie będzie przez to mniej gotowe na przedszkolną czy żłobkową przygodę. 

Warto pamiętać, że szczególnie zniechęcające mogą być książeczki o moralizatorskim tonie: o byciu dzielnym, dużym, o braniu na klatę rozstań z mamą, o niebyciu upartym czy smutnym. Lepiej, aby zamiast konkretnych wzorców wychowawczych, książka pokazywała, czym właściwie jest przedszkole czy żłobek i czego można się po nim spodziewać.

Czy jest sens czytać książkę w której mama wchodzi do sali w trakcie adaptacji, jeśli ja tego nie zrobię? 

Ma to sens, ponieważ dzięki temu akcja książeczki jest mniej skoncentrowana na rozstaniu. Motyw dnia bez rodzica, jeśli jest zbyt eksponowany w książce, może być stresujący w odbiorze.

Poza tym nie szukamy przecież książki, która idealnie odzwierciedla sytuację naszego dziecka. Chłopcom możemy czytać o dziewczynkach i pieskach, które idą do przedszkola, a dziewczynkom – o chłopcach i kotkach. I nikt nie pomyśli sobie: Przecież moja córka nie jest kotem! Poza tym w naszym przedszkolu nie ma dywanu! Nie będę tego czytać!

Jak rozpoznać dobrą książkę?

Pierwsze kryterium – ilość tekstu i poziom zawiłości. Mają być dostosowane do wieku dziecka. Niektóre książeczki można łatwo skrócić lub opowiedzieć własnymi słowami na podstawie ilustracji – to także dobre rozwiązanie, którego warto spróbować.

I druga sprawa – styl komunikacji i punkt widzenia. Brzmi skomplikowanie, ale chodzi o to, żeby przesłanie książki było zgodne z naszą wizją rodzicielstwa. Jeśli jesteś bliskościowym rodzicem, nie sięgaj po książki, w których naczelnymi cnotami będą grzeczność i dzielność. Stawiaj na wspierające historie. Dobrze też, żeby były one pisane z perspektywy dziecka. To pomoże małemu czytelnikowi polubić bohatera i identyfikować się z nim. 

Oczywiście możesz mieć własne kryteria – to subiektywna wizja książeczki idealnej.

 

Dziecko lubi, ale przesłanie jest słabe – nie czytać?

Trochę zaprzeczę temu, co napisałam wyżej, ale wcale nie musicie rezygnować z książeczek, po które dziecko chętnie sięga, dlatego że Ty oceniasz je krytycznie. Możesz omijać niektóre zdania, czytać je wyrywkowo lub zmieniać nieco historię. Jeśli masz wybór – sięgaj po te, które niosą przydatne treści, ale zachowaj w tym wszystkim trochę luzu. 😉

Recenzje książeczek

Pucio mówi pierwsze słowa, Marta Galewska-Kustra

Nie uwierzę, że jeszcze jej nie znasz. 😉 Ma niewiele tekstu. Spokojnie można więc czytać ją z dwulatkiem, a oglądać z jeszcze młodszym dzieckiem (zwłaszcza, że kartki są sztywne, maluchoodporne).

Nie jest to typowa książeczka adaptacyjna. Zapoznajemy się w niej z jednym dniem z życia Pucia – i tu nie mogło zabraknąć przedszkola. Ot, kilka obrazków z przedszkolnego życia: droga do placówki, zabawa na dywanie i na placu zabaw, sprzątanie zabawek, powrót do domu. Nie znajdziemy niczego z kategorii ostrej propagandy przedszkolnej. Jeśli lubicie Pucia – na pewno do polecenia w kontekście adaptacji.

Książkę kupisz TUTAJ.

Ignacy idzie do przedszkola, Ada Olbrycht

Dość nietypowa pozycja. Być może jako jedyna na rynku przedstawia przedszkole Montessori – z wystrojem sal i zwyczajami włącznie. 

Akcja krąży wokół samej adaptacji, a całość jest widziana z perspektywy dziecka. Jest trochę o lęku, czy mama nie zniknie, o tęsknocie, o dzieciach niszczących zabawki oraz o hałasie, który może być przytłaczający. To raczej zaleta książki, choć jeśli czujesz, że Twoje dziecko jest szczególnie wrażliwe na któryś z tych tematów, okrój go trochę, żeby nie tworzyć zbyt czarnej wizji przedszkola. Masz spore pole do manewru, bo tekstu jest niestety bardzo dużo.

Z tego względu Ignacy… sprawdzi się raczej u 4-latków. Młodszym dzieciom można czytać książeczkę wyrywkowo. Za to jej język jest bardzo przyjazny dzieciom. Dodatkową zaletą są przepiękne ilustracje. 

W książce znajdziesz też całkiem fajną część dla rodziców (a trochę też pewnie dla nauczycieli przedszkoli, bo niektóre zapewnienia autorki w kwestii adaptacji mogą nie pokrywać się z rzeczywistością w Waszym osiedlowym przedszkolu). Dowiesz się z niej między innymi, jak funkcjonują przedszkola Montessori. 


Książkę kupisz TUTAJ.

Spot idzie do żłobka, Eric Hill

W książce jest przedstawiony pierwszy dzień w żłobku – zapoznanie z miejscem, kolegami i koleżankami oraz zwykłe zajęcia. Bez moralizowania. 

Jest to część popularnej serii o psie Spocie i ciekawa propozycja dla maluchów: twarde kartki i mało tekstu. Ze względu na prostą treść (choćby brak odwołania do emocji czy rozwlekłych opisów) zrozumieją ją nawet roczniaki. Jeśli Twój przedszkolak nie przepada za długimi książeczkami, także możesz sięgnąć po Spota… – wystarczy, że zamiast słowa żłobek, będziesz czytać przedszkole


Książkę kupisz TUTAJ.

Pora do przedszkola, Anna Sójka

Cóż, ta pozycja jest bardzo ładnie zilustrowana.

Koniec.

No dobra, napiszę trochę więcej. Jeśli szukacie książki w duchu Rodzicielstwa Bliskości, to nie tędy droga. Albo czeka Was sporo cenzurowania i improwizacji. 

Książka składa się krótkich opowiadań. Każde z nich ma swój morał: o tym, że warto chodzić do przedszkola, że nie należy się bać potworów, że nie warto być samolubem, upierać się, przechwalać ani płakać z byle powodu jak jakaś beksa-lala. Nie znajdziemy tu niczego wspierającego, za to dużo modelowania na grzeczne dziecko. Niektóre historie są wręcz nielogiczne. 

Zdecydowanie nie jest to książka odpowiednia na czas adaptacji. Jest też stanowczo za długa dla 3-latków. 

Feluś i Gucio idą do przedszkola, Katarzyna Kozłowska

Książka, która nada się już dla 2-latków. Nawet jeśli czeka Was adaptacja do żłobka, a nie do przedszkola, to – podobnie jak to było ze Spotem… – można zwyczajnie podmienić to jedno słówko.

Z perspektywy Rodzicielstwa Bliskości warto by pewnie jeszcze pozbyć się wzmianki o byciu dzielnym. Dziecko ma przecież prawo do własnych emocji, do łez, do poszukiwania wsparcia. W pouczające tony autorka wchodzi także pisząc, że skoro w przedszkolu są inne dzieci, to trzeba umieć dać im się wypowiedzieć i spokojnie czekać na swoją kolej. Proste? No, może dla 30-latka. Poza tymi detalami książka jest jednak całkiem sensowna.

Jej akcja wybiega poza proces adaptacji, przedstawiając choćby obchody Dnia Babci, wycieczkę do zoo czy zajęcia dodatkowe. 

Fajnym, wspierającym elementem jest w niej całkowicie normalizujące podejście do toaletowej wpadki. Każdemu może się przecież zdarzyć.

Książkę kupisz TUTAJ.

Tosia i Julek idą do przedszkola, Magdalena Boćko-Mysiorska

Nie mogło jej tu zabraknąć. To część (mam nadzieję znanej Ci) serii o bliźniakach. A skoro o bliźniakach, to masz w niej perspektywę dwojga dzieci – i to jest ogromny atut tej książeczki. Ale nie jedyny!

Całość – przedstawiająca przedszkolny dzień – jest napisana językiem Porozumienia Bez Przemocy. Wielu rodziców chwali dialogi zawarte w serii jako źródło inspiracji do rodzicielskiej komunikacji z dzieckiem. Tutaj szczególnie pomocny może okazać się fragment, w którym Tosia nie chce rozstać się z mamą w szatni. Bohaterowie są zresztą dość gadatliwi, przez co książka może być nieco za długa dla 2,5-latków. Oczywiście jak zwykle – można skracać.

Na stronach dla rodzica, zamieszczonych na końcu książki, znajdziesz sporo adaptacyjnych podpowiedzi. 

Książkę kupisz TUTAJ.

Małe sówki, Martin Waddell

Prosta książka, którą bez problemu zrozumie 2-latek (a przy opowiadaniu – nawet 1,5-roczniak) i w której nie ma ani słowa o przedszkolu! Są za to emocje towarzyszące rozstaniom z rodzicem.

Jej bohaterami są trzy sówki, które czekają na mamę, boją się, czy wróci i czy nic jej się nie stało. Coś tam po drodze jest, niestety, o byciu dzielnym, no ale cóż… Oczywiście ostatecznie mama wraca, jest happy end, choć było naprawdę groźnie. Ponure, choć przepiękne, ilustracje dodają książce klimatu. Można się wczuć. 

Przykład tej niepozornej książeczki pokazuje, że przedszkole w tytule to nie jest kryterium obowiązkowe w doborze lektur na czas adaptacji. Tak samo jak nie musimy szukać książek stricte o emocjach, żeby przybliżać dziecku temat złości i samoregulacji. 

Książkę kupisz TUTAJ.

Kolorowy Potwór idzie do przedszkola, Anna Llenas

A propos, znasz Kolorowego Potwora? To jeden z emocjonalnych klasyków. Warto go mieć w swojej biblioteczce. Za to dla celów przedszkolnej adaptacji można sięgnąć po książkę Kolorowy Potwór idzie do przedszkola

Niektórzy ją uwielbiają, inni – wręcz przeciwnie. Młodsze dzieci mogą mieć z nią problem, bo dużo w niej abstrakcji, ale myślę że 4-latki i 5-latki będą się przy niej świetnie bawić. Do przedszkolnego tematu podchodzi się w niej na luzie. Potwór nie jest szczególnie grzeczny ani zaadaptowany. Robi mnóstwo głupich rzeczy, które z pewnością rozbawią kilkuletnich czytelników. Bądź spokojna, nie zakończą lektury z postanowieniem naśladowania jego zachowania. 😉

Tekstu jest niewiele, za to duże ilustracje dość dokładnie przedstawiają przedszkole i typowy dzień w placówce (ale też absurdalne wyobrażenia potwora). W warstwie graficznej mamy też odwołania do pierwszego tomu – jeśli znamy kolory emocji, możemy rozpoznać, co potwór czuje. 

Książkę kupisz TUTAJ.

Rok w przedszkolu, Przemysław Liput

Która to już seria wymieniona w tym artykule? Rok w… znają chyba wszyscy. To coś dla dzieci w każdym wieku, bo… nie ma tu nic do czytania. Dwulatki spędzą przy niej długie minuty, w czasie których Ty będziesz mogła spokojnie zaparzyć sobie herbatę (a może nawet ją wypić?). 😉 Jeśli nie znasz, już wyjaśniam, że to duże książki o sztywnych stronach, na których znajdziesz pełne szczegółów ilustracje przedstawiające kolejne miesiące w danym miejscu. W tym przypadku – w przedszkolu.

Jest karnawał, jest Halloween, jest 11 listopada, są występy dzieci. Całość w klimacie przedszkola publicznego. Samo życie. Na pozór bardzo tradycyjna, ale zaskakuje inkluzywnością. Na ilustracjach znajdziemy dziecko na wózku czy przedszkolaki o odmiennym pochodzeniu etnicznym. 


Książkę kupisz TUTAJ.

Przeprowadzka i inne zwroty akcji Liliana Fabisińska

Książka z serii Rodzina Treflików, konsultowana i opatrzona wstępem przez Karlę Orban – o zmianach. Składa się z niezależnych opowiadań, z których ostatnie przedstawia pierwszy (ale też typowy) dzień w przedszkolu. Skoro Karla maczała palce w tym projekcie, to wiadomo – jest wspierająco. Książka trochę angażuje tatusiów – to tata odbiera bohatera z przedszkola. 😉

Tekstu jest naprawdę sporo. Z dziećmi poniżej 3,5 roku trzeba będzie pokusić się o skracanie lub opowiadanie własnymi słowami. 

Książkę kupisz TUTAJ.

Zapowiedzi: Pora do żłobka i Pora do przedszkola 

Na koniec – dwie pozycje wydawnictwa Trefl – także konsultowane przez Karlę Orban. Tu mamy mniej tekstu, a więcej obrazków i to, co Tygryski kochają najbardziej: otwierane okienka!

Pora do żłobka i Pora do przedszkola skupiają się na samej adaptacji, zapoznaniu z nowym miejscem (w wersji dla przedszkolaków – także na emocjach). Podobnie jak w Roku w przedszkolu – tu jest inkluzywnie. Jako rodzic znajdziesz w nich trochę inspiracji do zabawy. Zresztą, już same książki zachęcają do interaktywnego czytania. 

A kupisz je tu:

PORA DO ŻŁOBKA  PORA DO PRZEDSZKOLA

Miłej lektury i powodzenia w procesie adaptacji!

Jeśli masz przed sobą wybór placówki lub adaptację dziecka do żłobka, jeśli szukasz niani lub zamierzasz skorzystać ze wsparcia babci w opiece nad dzieckiem, z pełnym przekonaniem mogę polecić, książkę „Żłobek, babcia, niania czy ja sama?”

Jesteś na urlopie macierzyńskim? Zastanawiasz się, co dalej? Zamów książkę Karli Orban:

Opiekunka żłobka, nauczycielka przedszkola, ciocia – kto jest kim?

Opiekunka żłobka, nauczycielka przedszkola, ciocia – kto jest kim?

 

Co wykształcenie potencjalnej opiekunki, nauczycielki czy niani mówi o jej kompetencjach? Czy warto szukać opiekunki wśród studentek pedagogiki? Czy osoba, która pół życia przepracowała w przedszkolu zajmie się Twoim maluchem lepiej niż dwudziestolatka, która czasem opiekowała się kuzynem

Poniższy artykuł wyszedł spod klawiatury Karli Orban – psychologa pracującego z dziećmi i rodzinami od dziesięciu lat i autorki kursów „Adaptacja do przedszkola” i „Adaptacja do żłobka”.

Trzy kandydatki na nianię

Załóżmy, że jesteście w procesie poszukiwania niani. Zgłosiły się do Was trzy kandydatki. Jedna z nich jest studentką ostatniego roku pedagogiki wczesnoszkolnej, druga właśnie zdała maturę i robi sobie przerwę w nauce, trzecia jest doświadczoną opiekunką w żłobku czy nauczycielką w przedszkolu. Czy to oznacza, że ta trzecia będzie wiedzieć najwięcej o rozwoju dziecka, a ta druga najmniej? Niekoniecznie!

Pisząc te słowa, nie chcę negować kwestii wykształcenia. Wykształcenie niewątpliwie stwarza okazję do nabycia wiedzy. Napisałam okazję, ponieważ kierunki psychospołeczne nie różnią się od pozostałych. Jak w każdym zawodzie, możemy spotkać osoby, które po dyplomie nie posługują się zdobytą wiedzą lub jej nie aktualizują.

Jakie wykształcenie może mieć opiekunka?

W Polsce najczęściej spotykam się z czterema formami kwalifikacji, z którymi rozpoczyna się pracę z dziećmi:

1. Studia pedagogiczne (np. pedagogika wczesnoszkolna i przedszkolna)

Do niedawna studia pedagogiczne były dwustopniowe, można więc było spotkać absolwentów pedagogiki wczesnoszkolnej w stopniu licencjata lub magistra. Jeszcze wcześniej – nauczyciele przedszkola kończyli licea pedagogiczne z bogatym programem praktyk (za tym system edukacyjnym tęsknią wszyscy, którzy go przeszli i ja także ciepło o nim myślę). Obecnie, po zmianie rozporządzenia, pedagogika wczesnoszkolna i przedszkolna to pięcioletnie (jednolite) studia magisterskie. Absolwenci mogą podjąć pracę jako opiekunowie dzienni, opiekunowie w żłobku, nauczyciele w przedszkolu oraz w klasach zerówki i nauczania początkowego (klasy I-III).

Pedagog jest osobą, która wie najwięcej o procesie edukacji (pedagogika należy do nauk społecznych i właśnie edukacją się zajmuje). Z tego zakresu ma najwięcej zajęć (zobacz program studiów na UW – strony 64-70). Psychologia rozwoju człowieka pojawia się w planie zajęć, ale nie jest głównym ani godzinowo dominującym przedmiotem.

2. Studia psychologiczne (psychologia)

Tutaj również istnieje kilka wariantów: studia jednolite magisterskie (5 lat) lub dwustopniowe. Te drugie wzbudzają pewne kontrowersje, ponieważ Ustawa o zawodzie psychologa definiuje tego specjalistę jako magistra – nie bardzo zatem wiadomo, czy po trzyletnim licencjacie wolno używać tytułu zawodowego psychologa.

Psycholog dziecięcy nie jest osobnym zawodem. Niektóre uczelnie oferują ścieżkę dziecięcą jako specjalność w trakcie studiów, inne nie. W takim przypadku psycholog samodzielnie uzupełnia swoje wykształcenie o kursy, szkolenia czy staże. Psycholog może prowadzić diagnozę rozwoju społeczno-emocjonalnego dziecka oraz zaburzeń rozwojowych (tu często we współpracy z lekarzem psychiatrą). Może także z nimi pracować. Nie ma natomiast wiedzy o tym, jak małe dzieci można zainteresować muzyką, literkami czy matematyką (przynajmniej nie wynosi tego ze studiów ?).

3. Kurs(-y) opiekunki dziecięcej

Zawód opiekunki dziecięcej wprowadza Ustawa o opiece nad dziećmi do lat 3. Zgodnie z tym aktem prawnym, do pracy w charakterze opiekuna dziennego lub opiekuna w żłobku (przy braku dyplomu z pedagogiki, psychologii, położnictwa czy kilku pokrewnych kierunków) wymagane jest ukończenie kursu trwającego 280 godzin (w tym 80 godzin – 2 tygodnie – praktyki w żłobku). Przyjmując, że dziennie odbywa się 8 godzin szkoleń, można uzyskać uprawnienia w 7 tygodni. Większość kursów zapewnia ok. 40–45 godzin wykładów powiązanych z rozwojem małego dziecka. W programie jest także obowiązkowy moduł o pierwszej pomocy przedmedycznej, którego nie znajdziesz w planie studiów wymienionych powyżej.

Warto jednak być ostrożnym. Miejsc, które szkolą opiekunki stale przybywa i niestety nie wszystkie trzymają dobry poziom. Niekiedy kurs opiekunki nie jest także równoznaczny z ministerialnym programem nauczania: w internecie bez problemu znajdziesz wirtualne kursy z mniejszą liczbą godzin. Jeśli więc kandydatka mówi, że ukończyła kurs opiekunki, nie bój się zapytać, gdzie kurs się odbywał i w którym żłobku odbywała praktyki.

4. Kurs kwalifikacyjny z przygotowania pedagogicznego

Obecnie jest on częścią wszystkich kierunków o specjalności nauczycielskiej (np. biologii, polonistyki, anglistyki, matematyki). Można go również odbyć w formie dwuletnich studiów podyplomowych. Chociaż teoretycznie zawiera blok wprowadzenia do psychologii czy pedagogiki, daje bardzo niewiele wiedzy o rozwoju małego dziecka.

Co jest najważniejsze?

Uff, sporo tego, prawda? Najważniejsze jest jednak to, że na żadnym kierunku kształcenia kandydaci nie uczą się nawiązywania dobrej, ciepłej relacji z dzieckiem i elastycznego odpowiadania na jego potrzeby, a więc tego, na czym Tobie – jako rodzicowi – zależy najbardziej. To właśnie tej emocjonalnej dostępności wobec malucha najbardziej potrzebujecie, a nie wyćwiczy jej żadna szkoła. 

Warto także pamiętać, że pewne nawyki, będące wynikiem kilkuletniej pracy z dziećmi w bardzo usztywnionym podejściu, dość trudno się zmienia. Wracając więc do przykładu z pierwszego akapitu: studentka pedagogiki może okazać się mniej otwarta na malucha niż nauczycielka przedszkolna z wieloletnim doświadczeniem, a w pomysłowości i kreatywności w zabawie może pobić je na głowę kandydatka po maturze. Jednocześnie może okazać się, że którakolwiek z nich będzie traktowała Waszego malucha z czułością i wyrozumiałością. Zmiana wymaga świadomości i chęci ze strony nauczyciela. Jeśli więc w rozmowie z kandydatką na nianię, przyszłą nauczycielką przedszkolną dziecka czy opiekunką w żłobku słyszysz, że rozmijacie się w wartościach wychowawczych, warto o tych różnicach rozmawiać od razu.

Jeśli masz przed sobą wybór placówki lub adaptację dziecka do żłobka, jeśli szukasz niani lub zamierzasz skorzystać ze wsparcia babci w opiece nad dzieckiem, z pełnym przekonaniem mogę polecić, książkę „Żłobek, babcia, niania czy ja sama?”

Jesteś na urlopie macierzyńskim? Zastanawiasz się, co dalej? Zamów książkę Karli Orban: