Dziecko dwujęzyczne – wywiad z logopedą Katarzyną Czyżycką

Dziecko dwujęzyczne – wywiad z logopedą Katarzyną Czyżycką

 

Zerknięcie w statystyki uświadomiło mi, że wśród Czytelników bloga jest sporo rodziców mieszkających w innych niż Polska krajach. Poza tym niejednokrotnie na fanpage’u zauważyłam komentarze od rodziców (z nietypowo brzmiącymi nazwiskami), wychowujących dzieci w ojczystym kraju z obcokrajowcem. Dlatego postanowiłam pochylić się nad zagadnieniem dwujęzyczności i poprosiłam o rozmowę jedną z najlepszych ekspertek w tej dziedzinie.

Katarzyna Czyżycka jest logopedą, pracuje jako terapeuta z dziećmi od ponad 10 lat. Jest autorką serii ośmiu książek dla małych dzieci o przygodach Pumy PiMi, poświęconych nauce czytania według metody symultaniczno-sekwencyjnej.

Od 2012 roku pracuje jako logopeda dzieci dwujęzycznych oraz nauczyciel języka polskiego jako drugiego. Jest terapeutą dzieci niemówiących, dzieci z każdym opóźnieniem w rozwoju mowy niezależnie od przyczyny tego opóźnienia, dzieci z wadami wymowy. Współpracuje z logopedami z całego świata po to, by jeszcze lepiej poznać drugi język dziecka. Pomaga dzieciakom myśleć i mówić po polsku. Jest autorką portalu CentrumGloska.pl

 

Magdalena Komsta: Jakie są plusy wielojęzyczności?

Katarzyna Czyżycka: Większość dzieci dwujęzycznych ma większe predyspozycje do tego, żeby stać się przede wszystkim osobami bardziej kreatywnymi. Dziecko dwujęzyczne może mieć większą możliwość wyrażenia swoich uczuć dlatego, że dysponuje większym zasobem słów. Wielojęzyczność opóźnia pojawienie się chorób neurodegeneracyjnych. Poprawia szybkość uczenia się i myślenie przyczynowo-skutkowe. Ale wychowanie w dwujęzyczności wymaga od rodziców wytrwałości, samozaparcia i energii.

MK: Czy to prawda, że dzieci dwujęzyczne zaczynają mówić później?

KC: Nie. Mit się wziął z lat 60. XX wieku. Po raz pierwszy zaczęto badać dzieci dwujęzyczne w Stanach Zjednoczonych w dzielnicy meksykańskiej. Były to dzieci imigrantów, którzy całymi dniami pracowali w fabrykach –  wskutek czego te dzieciaki wychowywały się na ulicy. Nikt z nimi nie rozmawiał, nie stymulował rozwoju mowy – i ta mowa faktycznie rozwijała się później niż przeciętnie. Działo się tak z powodu środowiska, w którym wyrastały, a nie z samej dwujęzyczności. Najnowsze badania wskazują na to, że dzieci wielojęzyczne nie mają opóźnień w rozwoju mowy.

MK: Jak w takim razie wygląda rozwój mowy dzieci dwujęzycznych? Czy dwa języki rozwijają się równolegle ze sobą? Czy są w jakiś sposób wymieszane?

KC: Każde dziecko w pewnym momencie swojego życia zaczyna głużyć – to re wszystkie słynne agrhh. Potem gaworzy, czyli powtarza sylaby mamamama, babababa. I to robi każde dziecko z wyjątkiem dzieci głuchych, które nie gaworzą. Na pierwsze urodziny powinniśmy usłyszeć 3 słowa. Chodzi o 3 słowa niezależnie od języka, czyli jeżeli dziecko jest anglo- i polskojęzyczne, to szukamy w sumie 3 słów z obu języków: może być jedno słowo polskie i  dwa słowa angielskie. Mają to być 3 słowa, które są zrozumiałe dla osób bliskich dziecku, na przykład mamy, taty czy niani. W wieku 2 lat dziecko dwujęzyczne składa pierwsze proste zdania. Takie zdanie to jest na przykład Mama am. Do drugiego roku życia rozwój mowy wygląda tak samo, jak u dziecko jednojęzycznego. Różnica jest taka, że języki mogą się mieszać ze sobą. Natomiast później następuje wyraźniejszy przyrost słownictwa w jednym z języków.

MK: W którym?

KC: Najczęściej w tym, którego dziecko ma więcej. Bywają takie sytuacje, że maluch jest w przedszkolu angielskim 3 godziny dziennie, a z polskojęzyczną mamą 8 godzin dziennie. I mimo to dziecko będzie miało większy zasób słownictwa angielskiego, bo wyrazy w języku angielskim są krótsze niż w polskim. Z językiem niemieckim będzie odwrotnie, bo ma z kolei dłuższe wyrazy niż polski. Niemal nigdy nie jest natomiast tak, że przyrost słownictwa jest taki sam w obu językach. Prawie zawsze któryś język wyprzedza drugi i tak się dzieje tak naprawdę aż do końca życia osoby dwujęzycznej. Jest bardzo mało osób, które są w tak zwanej dwujęzyczności zrównoważonej pod kątem leksykalnym – czyli, że mają taki sam zasób słownictwa w obu językach. Tu, gdzie jest więcej bodźców językowych, ten język rozwija się szybciej.

MK: Kiedy dziecko powinno przestać w jednym zdaniu mieszać słowa z jednego języka ze słowami z drugiego?

KC: Tutaj trzeba odróżnić dwa pojęcia. Mieszanie i przełączanie. Dziecko całe życie ma prawo mieszać języki, czyli mówić dwa wyrazy w różnych językach w jednym zdaniu, jeśli rozmawia z osobą, która zna oba te języki. Natomiast jeżeli chodzi o przełączanie kodu, to ok. 4 r.ż. powinna nastąpić świadomość, że jeżeli babcia nie mówi po angielsku, to dziecko musi do niej mówić po polsku. Może wtrącać pojedyncze słowa np. po angielsku, jeśli nie zna ich po polsku, ale generalnie starać się mówić w języku znanym osobie, z którą rozmawia.

MK: Interesuje mnie nauka czytania i pisania. Czy powinna iść ona równolegle w obu językach?

KC: Uważam, że są dwie drogi. Pierwsza to nauka równolegle, w obu językach. Druga opcja jest taka, że język mniejszościowy (czyli np. polski, jeśli rodzice mieszkają zagranicą) w tym wypadku powinien iść pierwszy, a potem język kraju. Nigdy odwrotnie. Dlaczego? To jest dość proste. Dziecko uczy się np. po angielsku czytać w przedszkolu. Po ok. 10-12 miesiącach nauki, powinno czytać całkiem płynnie czytać fajne teksty. Wyobraźmy sobie, że to dziecko teraz, w tym momencie, kiedy czyta świetnie teksty tak jak koledzy, ma zacząć się uczyć od zera czytać po polsku. I to infantylne teksty w stylu Ala ma kota. Nie ma motywacji, bo po angielsku już śmiga. Jeśli to zrobimy odwrotnie, czyli w wieku 6 lat płynnie czyta po polsku, ale dopiero się uczy po angielsku to uczy się równo z kolegami. Jest na tej samej pozycji.

MK: Czy warto jest, mieszkając za granicą, mówić do dziecka w języku ojczystym? Czy warto jest mówić do dziecka w języku polskim, jeżeli na przykład tata dziecka jest Niemcem, mieszkamy w Niemczech, dziecko chodzi do niemieckiego żłobka, przedszkola, mama też zna niemiecki. Czy ona w ogóle powinna ten język polski wprowadzać? Jeżeli tak, to kiedy?

KC: Mówić po polsku, od początku. Emocje zwykle najłatwiej wyraża się w ojczystym języku. Żeby zbudować dobrą relację z dzieckiem, powinniśmy mówić do dziecka tym językiem, w którym czujemy się w stu procentach swobodnie. Znakomita większość z nas swobodnie czuje się tylko i wyłącznie w języku ojczystym, chyba że rodzic też jest osobą dwujęzyczną. Wtedy może wybrać, w jakim języku mu łatwiej. Ja jestem za tym, żeby mówić po polsku. Poza tym, język rozwija nam mózg.

MK: Jak wspierać naukę języka polskiego jeżeli mieszka się poza Polską? Poza mówieniem do dziecka w języku polskim. Czy są jakieś sposoby, jakieś techniki, jakieś strategie? Czy na coś powinniśmy specjalnie zwrócić uwagę?

KC: Pamiętajmy o tym, że języka uczymy się tylko i wyłącznie wtedy ,kiedy jest nam on użyteczny. To znaczy, że nie wystarczy do dziecka mówić. Trzeba z dzieckiem rozmawiać w tym języku. Nawet z takim maluszkiem, któremu mówimy zwykłe aghh i czekamy na jego odpowiedź. Potem, kiedy dziecko podrośnie, warto poszukać w swojej okolicy innych osób, które mówią po polsku. Tutaj świetnie sprawdzają się przedszkola i szkoły polonijne, te sobotnie. Ja wiem, że wielu rodzicom trudno jest wstawać w soboty i wozić dzieci. Ale pamiętajmy o tym, że dobrze jest przyswajać język od wielu osób, a taka szkoła polonijna to nie tylko nauczyciele, ale też inne dzieci, które też będą mówiły po polsku. Fajnie jest wysyłać dzieci na kolonie do Polski.

MK: A co z książkami i bajkami, wykorzystywaniem multimediów? Wiem, że logopedzi nie są specjalnymi przyjaciółmi multimediów.

KC: Ja też nie jestem. Jeśli chodzi o książki, to oczywiście tak. Na początku opowiadajmy co się dzieje na obrazkach, a potem dopiero czytajmy. Mediów elektronicznych unikajmy co najmniej do 2 roku życia. Możemy stosować od 4-5 roku życia i to towarzysząc dziecku, opowiadając mu, co się dzieje na ekranie.

MK: Jeśli rodzina na stałe przeprowadza się za granicę i dziecko ma tam pójść do żłobka czy przedszkola – czy rodzice powinni w jakiś sposób je przygotowywać?

KC: Wszystko zależy od tego, ile lat ma dziecko. Jeżeli dziecko jeszcze nie mówi nauczymy takiego malucha podstawowych słów typu pić, jeść, siusiu. To wystarczy na początek żeby  dziecko mogło komunikować podstawowe potrzeby i czuło tam bezpieczne. Natomiast jeżeli mówimy o dzieciach, które już mówią po polsku i dopiero wyjeżdżają, przygotujmy im specjalny zeszycik. W zeszyciku wklejamy zdjęcia albo obrazek na przykład sedesu z kupą i można to też podpisać w obcym języku. Dziecko idzie do przedszkola uzbrojone w taki zeszyt i kiedy potrzebuje, pokazuje pani, co się dzieje. Pani odczytuje głośno, dziecko uczy się i po jakimś czasie ten zeszyt przestaje być potrzebny. Pięciolatek po 6 miesiącach jest w stanie się skomunikować na dobrym poziomie.

MK: Porozmawiajmy o komunikacji między rodzicami. Jeżeli nie są tej samej narodowości, to w jakim języku powinni mówić do dziecka: własnym, czy takim, który rozumieją oboje rodziców?

KC: To metoda OPOL – one person, one language. Mama mówi po polsku, tata mówi po duńsku, mimo że ze sobą rozmawiają po angielsku. Dziecko angielskiego też się z czasem od nich nauczy. Kiedy dziecko jest starsze i we trójkę potrzebujemy coś przedyskutować, przechodzimy na wspólny język.

MK: Zastanawiam się, jak to jest kiedy na przykład nasze dziecko dobrze rozumie oba języki, ale konsekwentnie odpowiada tylko w jednym z nich. Czy w jakiś sposób rodzice powinni na przykład motywować do tego, żeby odpowiadało po polsku, czy powinni to zaakceptować?

KC: Najpierw warto, żeby rodzice zastanowili się, czy naprawdę konsekwentnie mówią do dziecka tylko po polsku. Jeśli nie, to warto jednak zacząć. Natomiast jeśli rzeczywiście mówią, ale dziecko nadal stale odpowiada np. po angielsku, to technika jest dość prosta – to parafrazowanie:

-Chcesz jabłko?

-Yes, i want an apple.

-Ok, dostaniesz jabłko.

Albo na przykład:

-Mama give me that red pencil.

-Dobrze, dam Ci  tę czerwoną kredkę.

Ważne jest to, że 66% dzieci, które właśnie tak się zachowują, ma dysleksję. I pod tym kątem warto te dzieci zdiagnozować. Czy dziecko nie ma problemu z przyswajaniem języka mniejszościowego: rozumie go, ale ponieważ jest trudniejszy, to nie używa w mowie.

MK: Jeśli jesteśmy już przy problemach z rozwojem mowy, to proszę powiedzieć , czy dzieci właśnie dwujęzyczne lub wychowywane w środowisku wielojęzycznym rzadziej mają problemy z rozwojem mowy?

KC: One są rzadziej diagnozowane. Panuje ten mit wielojęzyczności jako przyczyny opóźnienia mowy. Dziecko nie mówi do 4 roku życia? Aaa, bo jest dwujęzyczne. Dziecko nie rozumie w 3 roku życia? Aaaa, bo jest dwujęzyczne. Nie mówi w jednym z języków? Aaaa, bo jest dwujęzyczne i najpierw musi sobie poukładać. I tak dalej, i tak dalej. To nie jest prawda! Jeżeli chodzi o same zaburzenia językowe, to jest dokładnie taki sam procent co u dzieci jednojęzycznych.

MK: Gdzie można szukać pomocy z problemami z rozwojem mowy, jeżeli nie mieszka się w Polsce?

KC: Najpierw do pediatry – ale bywa z nimi różnie. W Anglii na przykład do 4 roku życia praktycznie nie diagnozuje się u dzieci problemów językowych, a to błąd. W przypadku dzieci dwujęzycznych najlepiej szukać pomocy u psychologów i logopedów, którzy pracują stale z dzieciakami dwujęzycznymi. To nie musi być osoba, która pracuje w języku polskim. To może być równie dobrze ktoś, kto pracuje załóżmy po niemiecku i arabsku. Specjalista będzie wiedział, jak sprawdzić rozumienie języka i jak dalej poprowadzić dziecko.

MK: Czy w przypadku dzieci z trudnościami rozwojowymi albo językowymi, na przykład ze spektrum autyzmu albo z dysleksją, powinniśmy unikać dwujęzyczności?

KC: Warto, żeby każdy z rodziców mówił w swoim języku. Natomiast musimy mieć świadomość tego, że to dziecko będzie mówiło prawdopodobnie tylko w jednym języku i to w większościowym, o ile w ogóle będzie mówiło, jeśli mówimy o autyzmie. Ale będzie rozumiało mniejszościowy, czyli na przykład polski, jeśli mieszkamy w Anglii – i to też jest ważne. Dysleksja przeszkadza w uczeniu się kolejnych języków, już tak szkolnie, i tutaj nie warto się spieszyć ani naciskać. Żeby dziecko nie było ciągle sfrustrowane, że nie jest w stanie się nauczyć języka obcego.

MK: Czy może Pani polecić jakieś książki na temat dwujęzyczności, w których warto szukać dalszych informacji?

KC: Dla rodziców jest świetny poradnik Barbary Zurer Pearson „Jak wychować dwujęzyczne dziecko”. Jeśli mówimy o terapeutach, to osobiście uwielbiam czytać książki Janette Paradis oraz prof. Henrietty Langdon, która jest sama dwujęzyczna.

MK: Bardzo dziękuję za rozmowę!

Chcesz otrzymywać darmowe treści o wielojęzyczności? Dołącz do newslettera przygotowanego przez Annę Demirel:

Jak dbać o zęby niemowlaka? Wywiad z dentystką-ortodontką

Jak dbać o zęby niemowlaka? Wywiad z dentystką-ortodontką

jak dbać o zęby niemowlaka

Z ogromną radością przepytałam lek. dent. Katarzynę Wojtas o zdrowie malutkich ząbków. Kasia tytuł specjalisty Master di Secondo Livello w ortodoncji zdobyła pracując w Klinice Uniwersyteckiej we włoskiej Sienie. Przez kilka pierwszych lat po studiach zajmowała się przede wszystkim leczeniem dzieci i do dzisiaj w swojej pracy koncentruje się głównie na małych pacjentach. Obecnie mieszka w Londynie. Prywatnie jest mamą prawie dwuletniej Poli.

Magdalena Komsta: Kiedy powinniśmy zacząć dbać o higienę jamy ustnej dziecka?

Katarzyna Wojtas: Dbałość o jamę ustną jest naturalnym elementem higieny i powinna się pojawić razem z dzieckiem, już od urodzenia. Zaczynamy od przecierania wałów dziąsłowych gazikiem zwilżonym wodą lub słabym roztworem rumianku.

MK: Jak często?

KS: Podobnie jak mycie zębów, czyli w idealnym scenariuszu dwa razy dziennie: po nocy, kiedy wydzielanie śliny jest mniejsze i po całym dniu, w ramach codziennej wieczornej higieny. Czyli od początku, od pierwszego dnia życia dziecka.

MK: Czyli dbamy o higienę jamy ustnej, nawet jeśli dziecko nie ma jeszcze zębów. Czy chodzi o to, żeby przyzwyczajać niemowlaka do tego, że manipulujemy czymś w środku buzi, żeby było mu łatwiej akceptować szczotkowanie, kiedy zęby faktycznie się pojawią?

KS: Otóż to, zdecydowanie chodzi o to, żeby oswajać i przyzwyczajać, ale jednocześnie też dbać o higienę. To też jest forma profilaktyki, która zapobiega powstawaniu chociażby pleśniawek.

MK: A kiedy czas na pierwszą szczoteczkę?

KS: Pierwsza szczoteczka powinna się pojawić jeszcze przed pierwszym ząbkiem, podajemy na przykład przy kąpieli do gryzienia, żucia, zabawy. Są szczoteczki będące połączeniem gryzaczka ze szczoteczką i mogą być one używane w etapie przejściowym między przecieraniem wałów dziąsłowych a właściwą szczoteczką.

MK: A co z takimi szczoteczkami z gumowymi wypustkami, zakładanymi na palec?

KS: To też jest świetna rzecz i one są szczególnie przydatne do masażu, w momencie kiedy ząbki zaczynają się wyrzynać , kiedy dziąsła są mocno rozpulchnione. Masaż dziąseł jest świetny, o ile oczywiście nasza pociecha go toleruje – bo nie wszystkie dzieci to lubią. Dzięki masażowi przy użyciu takiej szczoteczki przyspieszamy sam proces wyrzynania zębów i możemy nieznacznie skrócić ten trudny czas. Warto spróbować.

MK: Kiedy już się pojawia pierwszy ząbek, to zostajemy przy gumowej szczotce na palec czy kupujemy szczoteczkę z włosiem? A może warto zainwestować w szczoteczki soniczne lub elektryczne? Kiedy najwcześniej mogą się one pojawić?

KS: Zdecydowanie polecam szczoteczki z włosiem od samego początku – są one dokładniejsze i lepiej zbierają płytkę nazębną. Poza tym na taką szczoteczkę łatwiej jest nałożyć niewielką ilość pasty do zębów, którą również należy używać od samego początku.

Natomiast jeżeli chodzi o szczoteczki soniczne czy elektryczne, to tak naprawdę jest to  kwestia naszego wyboru – mogą one być używane od samego początku. Warto sugerować się preferencjami naszego dziecka. Niektóre dzieci nie tolerują, że coś brzęczy, świeci i wibruje. Wszystkie przedmioty dozwolone – może poza szczotkowaniem zębów czekoladą 😉 – żeby zęby były umyte. Szczoteczki elektryczne są nieco dokładniejsze niż manualne.

Ważne, żeby szczoteczka była dopasowana rozmiarem do dziecka. Początkowe szczoteczki mają bardzo małe główki, potem rosną razem z dzieckiem.

MK: Wspomniałaś, że używamy pasty już od pierwszego ząbka. Temat past do zębów bardzo często pojawia się na forach i grupach dla mam. Jest na przykład sporo negatywnych opinii na temat past do zębów z fluorem. Czy fluor i ksylitol to są składniki, które pełnią tę samą funkcję? Czy fluoru w pastach naprawdę należy się bać?

KS: Tak, to faktycznie gorący temat. Pytanie o to, czy wybrać pastę z fluorem, czy z ksylitolem jest niewłaściwie postawionym pytaniem, ponieważ te dwie substancje nie są sobie równoważne i nie mogą ze sobą konkurować. Działają w zupełnie inny sposób.

Postaram się wyjaśnić jak działa fluor, a jak działa ksylitol.

Fluor w odpowiedniej ilości w paście do zębów jest niezastąpiony. Jest najlepiej przebadaną, najlepiej udokumentowaną substancją działającą przeciwpróchnicowo. Działa on poprzez wzmacnianie szkliwa. Fluor wbudowuje się w strukturę szkliwa i powoduje, że jest ono wzmocnione. Działa ponadto na same bakterie próchnicotwórcze przez hamowanie ich metabolizmu. Bakterie nie są w stanie po zadziałaniu fluoru produkować kwasów i rozpuszczać tego wzmocnionego przez fluor szkliwa. Żadna inna znana substancja w ten sposób nie działa.

Natomiast sam ksylitol jest również fantastycznym składnikiem, który świetnie sprawdza się w pastach do zębów, ponieważ pobudza wydzielanie śliny. Ślina podnosi też pH w jamie ustnej, a w środowisku zasadowym bakterie próchnicowe nie funkcjonują.

Idealne byłoby więc połączenie obu tych substancji w paście, natomiast one nie są sobie równoważne.

Jeszcze jedno słowo o fluorze. Fluor nie bez powodu jest w pastach stosowany w odpowiednich dawkach. Najwłaściwsza i bezpieczna dawka fluoru w paście do zębów dla dzieci to jest 500 ppm. Druga rzecz – odpowiednia ilość pasty na szczoteczce. To znaczy, że szczyty włosia szczoteczki powinny być tylko dosłownie ubrudzone pastą. Ilość równa ziarenku ryżu. Ryżu, nie groszku! Naprawdę niewielka ilość pasty wystarczy do tego, żeby umyć pierwsze ząbki.

MK: I to, że dziecko jeszcze nie potrafi wypluwać pasty, to przy tak minimalnej ilości nie jest problemem?

KS: Nie, to nie jest szkodliwe. Jeśli mamy poczucie, że tej pasty było za dużo, że ona nam się gdzieś spieniła, to zawsze możemy nałożyć na palec gazik zwilżony wodą i przetrzeć jeszcze zęby po ich umyciu.

Każda substancja lecznicza w niewłaściwych stężeniach bywa szkodliwa i fluor też ma takie wartości. Natomiast ta ilość, która jest w pastach do zębów dla dzieci jest bezpieczna, zwłaszcza, że jest on stosowany egzogennie.

Warto się przyjrzeć jeszcze temu, czy woda w rejonie, gdzie mieszkamy, jest fluorowana, bo czasami to powoduje zbyt duże stężenie fluoru w naszym organizmie. Jeśli woda jest nim uzdatniana, a nam to nie odpowiada, to używamy zwykłego filtra węglowego o odwrotnej osmozie.

MK: Mamy szczoteczkę, mamy pastę, ale co z tymi dziećmi, które nie chcą myć zębów? Podzielisz się jakimś patentem?

KS: Niemalże wszelkie chwyty dozwolone. Zabawa, wspólne czytanie książeczek, opowiadanie o myciu zębów, wprowadzenie gryzaka czy szczoteczki, zanim jeszcze pojawi się pierwszy ząb. Dzieci uczą się przez naśladowanie, więc fajne jest wspólne mycie zębów razem z mamą, z tatą, z misiem czy lalą. Mycie zębów przed lusterkiem, czyli oglądanie tego, co się robi też jest dobre. Dobrze mieć dwie szczoteczki do wyboru tudzież zrobić ciekawe wydarzenie z wyprawy do sklepu po wybranie swojej własnej szczoteczki.

MK: Ja dodam, że są różne aplikacje na telefon, które odmierzają piosenkami czas mycia zębów.

KS: Jeżeli ktoś pozwala swojemu dziecku oglądać bajeczki czy piosenki, to dla mnie też jest ok, dopóki zęby na koniec dnia są umyte. Szkliwo zębów mlecznych jest cienkie i bardzo podatne na próchnicę. A kiedy proces próchnicowy się już zacznie, to bardzo trudno go zatrzymać. Więc lepiej zapobiegać niż leczyć.

MK: A jak długo to rodzic powinien szczotkować dziecku zęby?

KS: Co najmniej do szóstego roku życia, jak nie do ósmego! Wcześniej zdolności manualne naszych dzieci nie pozwalają na to, żeby samodzielnie porządnie umyły zęby.

MK: Jeśli jesteśmy przy profilaktyce: kiedy powinniśmy po raz pierwszy udać się na wizytę do stomatologa z dzieckiem?

KS: Podręcznikowo w 18 miesiącu życia, jeżeli nie widzimy jakichś niepokojących zmian. Mała podpowiedź: proces próchnicowy zaczyna się w formie kredowo-białej plamy. Jeżeli ona się pojawia, to warto się zgłosić do stomatologa i zapytać, warto z tym zrobić.

MK: Jak często trzeba kontrolować zęby mleczne, skoro –  tak jak powiedziałaś – próchnica u dzieci postępuje szybciej niż u dorosłych?

KS: Z dziećmi chodzimy do dentysty raz na trzy miesiące. Właśnie ze względu na to, że trzeba jak najszybciej wychwycić moment pojawienia się próchnicy i zacząć działać. Częste wycieczki do stomatologa pozwalają się też się dziecku oswoić z gabinetem i badaniem.

MK: Kiedy powinien pojawić się pierwszy ząb?

KS: Pierwszy ząb zwykle pojawia się między 5. a 10. miesiącem życia u zdrowych dzieci. Sytuacje, które wpływają na opóźnienie ząbkowania, to chociażby wcześniactwo, niska masa urodzeniowa, choroby przebyte we wczesnym dzieciństwie albo pochodzenie z ciąży mnogiej. Przy czym ta granica jest przesunięta między 6 a 11 miesiąc życia. Więc jeżeli nasze dziecko nie ma pierwszego ząbka na pierwsze urodziny, to powinniśmy się zgłosić do dentysty albo pediatry,aby dowiedzieć się, co się dzieje. Z reguły przyczyna braku pierwszego ząbka jest ogólnoustrojowa; może być to związane z zaburzeniami metabolicznymi lub hormonalnymi.

MK: Czy jako mama dziecka, które ząbkowało i jako specjalistka znasz patenty na uśmierzenie bólu związanego z wyrzynaniem się zębów?

KS: Na pewno masowanie i przeróżne gryzaki, zwłaszcza schłodzone w lodówce. Doskonałym patentem są lody z mleka mamy, czyli mrożenie własnego mleka w formie takich lizaczków do gryzienia.

Warto pamiętać o tym, że przy wyrzynaniu zębów odporność jest nieznacznie osłabiona i dzieci mają tendencję do infekcji. Maksymalna temperatura przy samym ząbkowaniu to jest stan podgorączkowy do 37,5 st. C. Jeżeli temperatura jest wyższa, to oznacza, że pojawiła się przy okazji jakaś infekcja i warto wtedy dokładnie sprawdzić co się dzieje. Obejrzeć uszy, gardło, sprawdzić, czy wszystko jest w porządku z układem moczowym.

MK: A co ze środkami przeciwbólowymi w formie syropów albo żeli do smarowania, czy sprayów na ból gardła?

KS: Żele w połączeniu na przykład z masażem silikonową szczoteczką są świetne. Ze środkami przeciwbólowymi, przeciwgorączkowymi ja bym się wstrzymywała do jakichś naprawdę podbramkowych sytuacji. Jeżeli gorączka jest wysoka, bo dziecko ma infekcję –  w porządku. Jeżeli mamy naprawdę bardzo trudną noc i widzimy, że po prostu boli to jasne, chcemy pomóc naszemu dziecku. Wtedy możemy podać paracetamol, ale ostrożnie i prawidłowo dawkując.

MK: Chyba wszyscy rodzice wiedzą, że spożywanie słodyczy zwiększa ryzyko rozwoju próchnicy. Czy są jakieś inne produkty spożywcze, może mniej oczywiste niż czekoladki, na które jednak trzeba uważać?

KS: Po pierwsze: musy owocowe w tubkach. Ja nie jestem przeciwniczką owoców. To jest świetna przekąska, szczególnie jeżeli owoc jest podany w całości, w tym z błonnikiem. Chodzi mi o konstrukcję tubki, ponieważ musy są tak zapakowane, że zachęcają do tego, żeby je wysysać bezpośrednio z saszetek. I to jest bardzo niedobre dla zębów, bo dziubek tubki znajduje się idealnie w okolicy przednich zębów i mus obmywa i okleja zęby. Idealne środowisko dla namnażania się bakterii próchnicowych! Jeśli lubimy takie musy, to w ograniczonej ilości i zdecydowanie łyżeczką.

Soki to kolejna rzecz, za którą nie przepadam. Do picia służy woda! Jeśli od samego początku podajemy wodę i dziecko nie  zna alternatyw, to soczku nie wybierze. Miałam wielu pacjentów, którzy mieli próchnicę z powodu picia soczków.

MK: Ja mam taki patent od jednej z mam, że jeśli ktoś już poszedł w soki i chciałby z tych soków zrezygnować u swojego dziecka, to można to robić poprzez rozcieńczanie soku wodą. Minimalnie, poprzez malutkie zmiany: coraz mniej soku, a coraz więcej wody. Myślę, że my generalnie nie jesteśmy pokoleniem, które piło wodę. Nas raczej pojono kompocikami, soczkami przecierowymi, herbatkami słodzonym. Więc my bardzo często się dopiero uczymy sami picia wody.

KS: Wracając do produktów spożywczych, które mogą sprzyjać próchnicy, to chrupki i herbatniki, które oklejają zęby. Uwaga na słodzone jogurty i serki. Są reklamowane jako źródło wapnia, ale z uwagi na ilość dodanego cukru absolutnie nie polecam.

MK: Jesteś ortodontką, więc chciałabym też zapytać o prawidłowy zgryz. Z czego powinny pić dzieci w momencie rozszerzania diety?

KS: Przy rozszerzaniu diety zaczynamy podawać kubeczek otwarty. Kubki niekapki są takim etapem przejściowym. bo pije się z nich tak jak z butelki. Natomiast słomki i bidony ze słomka są też w porządku. Najlepsza kolejność wprowadzania to słomka dopiero po nauczeniu się przez dziecko picia z kubeczka otwartego.

MK: Do kiedy – ze względu na zgryz – butelka ze smoczkiem czy niekapek powinny być wyeliminowane?

KS: Ja wiem, że to jest bardzo trudny temat dla mam… zwłaszcza nocne karmienia butelką. Idealnie byłoby w okolicy pierwszego roku życia eliminować już butelkę. Jako ortodonci oczekujemy, że mniej więcej do 18 miesiąca życia odzwyczajamy dziecko od butelki i napoje są pite z kubka otwartego.

I jeszcze ważna rzecz. Przy karmieniu butelką ważna jest technika. Bardzo jest ważne, żeby nie opierać butelki o brodę. Przy karmieniu piersią bardzo łatwo wyrównuje się tak zwane fizjologiczne tyłożuchwie. Dziecko rodzi się z bródką nieco cofniętą a wysuwając brodę podczas ssania piersi, łatwo sobie to tyłożuchwie wyrównuje w pierwszych miesiącach życia. Natomiast z butelką trzeba zwrócić uwagę na to, żeby dziecko miało możliwość pracowania brodą i rzeczywiście ssania. Kupujemy smoczki o niskim przepływie i stosujemy technikę paced-bottlefeeding.

[Paced-bottlefeeding to takie karmienie dziecka butelką, które przypomina karmienie piersią. Czyli robienie pauz między karmieniami, taka możliwie najbardziej pozioma pozycja butelki, tak żeby karmienie trwało dłużej (więcej na temat techniki oraz film znajdziesz TUTAJ)].

MK: Czy rodzice mogą coś zrobić, żeby zmniejszyć prawdopodobieństwo problemów ze zgryzem u dzieci?

KS: Mnóstwo rzeczy możemy zrobić, choć oczywiście nie wszystko, bo jest szereg czynników na które nie mamy wpływu, np. związanych z genetyką. Natomiast możemy prowadzić profilaktykę przeciwko wadom zgryzu już od samego początku, od pierwszego dnia. Począwszy od właściwego układania dziecka w łóżeczku. Musimy pamiętać o tym, żeby materacyk był odpowiednio sztywny, twardy, żeby nie miał żadnych zagłębień. Główka nie powinna być zbyt odchylona do tyłu ani pochylona do przodu jeśli dziecko jest układane na pleckach. Podobnie odradzam używanie poduszek dla niemowląt, bo to również sprzyja tworzeniu wad. Dbajmy o symetrię. Jeśli układamy dziecko na boczku, to pamiętamy o zmianie stron  – to samo przy karmieniu.

Przy karmieniu butelką zwróćmy uwagę na odpowiedni smoczek o niskim przepływie, który stymuluje wysuwanie żuchwy i pracę mięśni. Uczymy dzieci pić z otwartych kubków, raczej unikamy kubków niekapków. Jako profilaktykę wad zgryzu również uważa się suplementację witaminy D3, która zapobiega tworzeniu się krzywicy.

Ogromnie ważne jest zapobieganie próchnicy, ponieważ bardzo poważne wady zgryzu tworzą się również w momencie, kiedy dziecko zbyt wcześnie traci ząbki. Natura nie lubi pustych przestrzeni, więc od razu sąsiednie zęby zaczynają się przesuwać w miejsce tego, który wypadł i nagle okazuje się że brak miejsca do wyjścia dla zęba stałego i potrzebne jest leczenie ortodontyczne. A dodatkowo jeśli zbyt wcześnie utracimy ząb mleczny, to jego nieobecność może spowodować, że rozwój łuku zębowego nie będzie przebiegał prawidłowo: kość nie będzie rosła prawidłowo albo wystąpi asymetria we wzroście kości. Profilaktyka próchnicy jest jednocześnie profilaktyką wad zgryzu.

MK: A jakie jest Twoje podejście do smoczków-uspokajaczy?

KS: Ja jestem ortodontą, więc nie lubię smoczków. Ale jestem też mamą, więc rozumiem, że niekiedy smoczki bywają potrzebne. Ze względu na to, że utrzymanie karmienia naturalnego jest istotne dla nas w profilaktyce, rekomenduje się, żeby wprowadzić smoczek najwcześniej między czwartym a szóstym tygodniem po urodzeniu dziecka. Tak, żeby laktacja zdążyła się ustabilizować.

Smoczek przede wszystkim używamy jak najrzadziej, tylko w razie potrzeby. Jeżeli dziecko jest szczęśliwe, zadowolone, to nie wkładamy smoczka do buzi. Jeżeli używamy smoczka do zasypiania to powinien on być dopasowany do dziecka, taki ze ściętym końcem lub okrągłą główką tak jak żarówka. Nie wkładamy z powrotem smoczka, który wypadł z jamy ustnej podczas snu. Staramy się pozbyć smoczka  w okolicach pierwszych urodzin. Kilka razy się spotkałam z taką sytuacją, że zmiana smoczka na twardszy powodowała łatwiejsze odstawienie smoczka przez dziecko.

MK: Dziękuję Ci bardzo za wyczerpujące odpowiedzi!

Szukasz sprawdzonych informacji o nocnych karmieniach? Sprawdź szkolenie „ABC nocnych karmień"!

Jak wygląda żłobek prowadzony w duchu Rodzicielstwa Bliskości?

Jak wygląda żłobek prowadzony w duchu Rodzicielstwa Bliskości?

Nie jest prawdą, że bliskościowy rodzic musi „siedzieć w domu” co najmniej do jego trzecich urodzin, aby nie narazić dziecka na traumę i nie zaburzyć jego rozwoju! Niektóre rodziny w pewnym momencie proszą o pomoc babcię, inne zatrudniają nianię, a dla jeszcze innych najlepszym rozwiązaniem sytuacji jest dobra opieka instytucjonalna.

O to, jak wygląda żłobek prowadzony w duchu Rodzicielstwa Bliskości zapytałam Kamilę Kurkowską – miłośniczkę kotów, gór i wschodnich sztuk walki, która będąc w ciąży szukała pomysłu na pozostanie z dzieckiem, ile będzie chciała, zapewnienie sobie pracy, kiedy będzie chciała i zapewnienie wtedy małemu Pio najlepszych możliwych: opieki, radości i rozwoju. Zmieniła branżę – założyła w Krakowie własny żłobek Ogródek Krasnoludków (FB).

Magdalena Komsta: Zacznijmy od kadry: niegdyś w żłobkach mogły pracować wyłącznie pielęgniarki. Jak to wygląda dziś? Jakie wykształcenie musi mieć opiekunka w placówce? (więcej…)

Ssanie kciuka – co na to neurologopeda?

Ssanie kciuka – co na to neurologopeda?

Ssanie kciuka przez dziecko wywołuje zwykle popłoch rodziców i nieprzyjemne komentarze otoczenia. Czy faktycznie każdym ssaniem palców należy się martwić? Kiedy wkładanie dłoni do buzi jest potrzebne i czemu służy? Jaki jest związek podwrażliwości i ssania kciuka? Kiedy i w jaki sposób z tym nawykiem pracują neurologopedzi?

MPMoją rozmówczynią jest mgr Marcelina Przeździęk – neurologopeda, pedagog specjalny, terapeuta NDT-Bobath. Doktorantka Zakładu Logopedii i Emisji Głosu Uniwersytetu Warszawskiego. Doświadczenie zawodowe zdobywała pracując z dziećmi z mózgowym porażeniem dziecięcym i zespołami genetycznym m.in. w Centrum Intensywnej Terapii Olinek w Warszawie. Obecnie pracuje na Oddziale Dziennej Rehabilitacji Neurologicznej Warszawskiego Szpitala dla Dzieci, w Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej nr 15 i Klinice Rehabilitacyjnej Doctor Best w Warszawie. Współpracuje z Instytutem Matki i Dziecka w Warszawie.

Magdalena Komsta: Po poprzednim wywiadzie czytelniczki zauważyły, że nie wspomniałyśmy o najważniejszym. Powiedzmy to teraz, głośno i wyraźnie: najlepiej, żeby niemowlę ssało…

(więcej…)

Porozmawiajmy o… lekach psychotropowych. Wywiad z psychiatrą dr n.med. Oliwią Gawlik-Kotelnicką

Porozmawiajmy o… lekach psychotropowych. Wywiad z psychiatrą dr n.med. Oliwią Gawlik-Kotelnicką

Leczenie depresji poporodowej i innych zaburzeń psychicznych występujących w pierwszych miesiącach po narodzeniu dziecka obrosło wieloma mitami. Sprzeczne informacje rozpowszechniane na blogach,  forach i grupach dyskusyjnych powstrzymują kobiety potrzebujące pomocy przed skorzystaniem ze specjalistycznej porady. Temat ten jest szczególnie istotny w grupie matek dzieci wymagających, ponieważ badania wskazują, że są one w grupie zwiększonego ryzyka rozwoju depresji poporodowej [1]. Poprosiłam więc psychiatrę o rozwianie najczęściej pojawiających się wśród matek wątpliwości – pytałam o objawy, które powinny nas zaniepokoić, preparaty, które można stosować podczas karmienia piersią oraz suplementy wspomagające leczenie zaburzeń psychicznych.

ogk2Moją rozmówczynią jest dr n. med. Oliwia Gawlik-Kotelnicka, specjalista psychiatrii, asystent na Oddziale Zaburzeń Afektywnych Centralnego Szpitala Klinicznego Uniwersytetu Medycznego w Łodzi, wykładowca akademicki, adiunkt w Klinice Zaburzeń Afektywnych i Psychotycznych Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. Mama karmiąca 3,5-letniego Tymka, żona Mariusza. Miłośniczka kotów, gór i lekkiej atletyki. (więcej…)