High Need Baby a depresja poporodowa

High Need Baby a depresja poporodowa

Nawet co siódma młoda matka choruje na depresję poporodową. Zaburzeniem w większym stopniu zagrożone są mamy, których niemowlęta mają temperament trudny[1].

Dlaczego się tak dzieje? Kierunek zależności nie jest do końca jasny. Być może kobiety opiekujące się wymagającym dzieckiem są bardziej zmęczone, mniej śpią i gorzej się odżywiają, co ma niewątpliwy wpływ na pogorszenie nastroju. Niewykluczone, że w związku z marudnym zachowaniem malucha otrzymują mniej wsparcia społecznego [2], a kierowane do nich komunikaty często wywołują poczucie winy i utratę wiary w rodzicielskie kompetencje. Może być też tak, że to matki z objawami depresji częściej postrzegają swoje dzieci jako płaczliwe i niespokojne [3].

Zapraszam do przeczytania pierwszego z dwóch artykułów na temat depresji poporodowej, który przygotowałam dla portalu Mlekiem MamyTUTAJ opisuję w nim objawy depresji poporodowej, czynniki ryzyka, możliwości leczenia oraz kontakty do miejsc, w których można uzyskać wsparcie w trudnej sytuacji. Oby przydawały się jak najrzadziej.

 

Szukasz wsparcia i wiedzy, które zapewnią Ci spokojny start w macierzyństwo? Zamów "Czwarty trymestr"!

Czy TO jest normalne? O źródłach wiedzy na temat normy rozwojowej

Czy TO jest normalne? O źródłach wiedzy na temat normy rozwojowej

Niektórzy psychologowie dziecięcy mówią, że najczęściej wypowiadanym przez nich zwrotem jest „to normalne w tym wieku”. I chyba rzeczywiście w dużym stopniu na tym polega nasza praca. Gdy jest się rodzicem małego dziecka, bez wiedzy psychologicznej i dużego doświadczenia z innymi maluchami w rodzinie lub wśród znajomych, niektóre  reakcje i pomysły własnej latorośli mogą niepokoić. Warto mieć wtedy w domu rzetelne pozycje, które w przejrzysty, zrozumiały sposób wyjaśniają, czy dane zachowanie mieści się w normie rozwojowej. O dwóch podstawowych chciałam Ci dziś krótko powiedzieć: (więcej…)

Czy biały szum jest bezpieczny dla Twojego dziecka?

Czy biały szum jest bezpieczny dla Twojego dziecka?

Wykorzystanie szumu jest przekazywanym z pokolenia na pokolenie sposobem na uspokojenie i uśpienie niemowląt. Niejedna suszarka została spalona zanim nastała era wielogodzinnych nagrań domowych sprzętów dostępnych online oraz specjalnie skonstruowanych przytulanek. Poza dowodami anegdotycznymi, skuteczność białego szumu w usypianiu noworodków udowodniono też eksperymentalnie – w grupie szumiącej aż 80% dzieci zasnęło samodzielnie w ciągu 5 minut; w grupie kontrolnej było ich tylko 25%. W XXI wieku do rozpropagowania szumu w dużym stopniu przyczynił się dr Harvey Karp – twórca antykolkowej Metody 5S, w której wykorzystanie szeleszczących dźwięków wydawanych przez rodzica, urządzenia lub puszczanych z płyt CD jest istotnym elementem.

Dobra passa szumienia niemowlętom trwała do 2014 roku, kiedy kanadyjscy naukowcy postanowili się przyjrzeć dostępnym na tamtym rynku urządzeniom produkującym biały szum, odtwarzającym dźwięki natury lub inne potencjalnie usypiające odgłosy (pracujące sprzęty AGD, jadący pociąg, bicie serca itd.).

 

Czy biały szum jest bezpieczny dla słuchu?

Jeśli niemowlę jest narażone na słuchanie jakiegokolwiek dźwięku przez godzinę lub dłużej, jego natężenie nie powinno przekraczać 50 dB (głośność przypominająca przeciętnej intensywności deszcz). Tymczasem wszystkie badane przez naukowców urządzenia, postawione w odległości metra od łóżeczka, generowały dźwięki głośniejsze niż 50 dB, niektóre dochodzące nawet do 92 dB (~przejeżdżający motocykl)! Gdy przestawiono urządzenia na odległość 2 metrów od dziecięcej głowy, 13 na 14 sprzętów było nadal zbyt głośnych!

Zapytałam dwóch największych polskich producentów szumiących przytulanek o dane dotyczące głośności ich maskotek. Otrzymałam odpowiedź tylko od jednego –  „przytulanka jest bezpieczna, bo maksymalna głośność mechanizmu wydającego dźwięk to 65 dB, a  dopuszczalna przez Unię Europejską norma dla zabawek to 72 dB”.

Maksimum 72 dB DLA ZABAWEK. Czy maskotka, położona przy główce dziecka i włączana kilka razy dziennie na 40 minut może być porównywana z zabawkami, którymi dziecko manipuluje w większym oddaleniu od ucha i w których dźwięk trwa zwykle kilka czy kilkadziesiąt sekund? To zostawiam Twojej refleksji.

Wróćmy do badań. W odpowiedzi na uzyskane wyniki, Amerykańska Akademia Pediatrii wydała następujące zalecenia dla rodziców, którzy chcą korzystać z urządzeń generujących odgłosy:

  1. umieść źródło szumu możliwie jak najdalej od dziecka;
  2. ustaw urządzenie na możliwie najmniejszą głośność;
  3. ogranicz czas działania szumu do minimum (korzystaj z automatycznego wyłącznika lub samodzielnie wyłączaj urządzenie, gdy dziecko zaśnie).

Jak możesz się domyślać, najgorętszy orędownik białego szumu, czyli dr Karp, od razu zaprotestował, pisząc, że:

  1. Przed urodzeniem dziecko jest otoczone nieustannym szumem (płynącej krwi, przesuwającej się treści jelit matki), głośniejszym niż odkurzacz (wg Karpa dźwięki w łonie matki osiągają natężenie 75-92 dB; znane mi źródła piszą o 70-85 dB) – choć akurat porównanie do odkurzacza jest mało trafne, o czym za chwilę.
  2. Szum o umiarkowanym natężeniu dźwięku (czyli niezbyt głośny) może być bezpiecznie stosowany przez całą noc z korzyścią dla całej rodziny, chroniąc zarówno dzieci, jak i rodziców przed negatywnymi konsekwencjami niewyspania.
  3. Najbardziej szkodliwe dla słuchu są wysokie tony – należy wybierać ścieżki podobne do naturalnych odgłosów, jakich dziecko doświadczało w brzuchu mamy (ten fragment wypowiedzi Karpa – choć trafny – stoi w sprzeczności z poradami udzielanymi przez niego w książce „Najszczęśliwsze niemowlę w okolicy”, gdzie w jednym rzędzie stawia odkurzacz i specjalnie przygotowane nagrania na płytach CD).

 

Jakie odgłosy towarzyszyły dziecku w łonie matki?

Ludzki płód jest otoczony dźwiękami przede wszystkim o niskich częstotliwościach. W zależności od autora opracowań, mowa o dźwiękach nie przekraczających 300-1000 hZ. Prawdopodobnie brzmi to mniej więcej tak:

Tymczasem polecana przez dra Karpa suszarka czy odkurzacz składa się z tonów o częstotliwości 1000-20 000 hZ. Typowy, elektronicznie generowany biały szum zawiera przede wszystkim wysokie tony – między 3000 a 22 000 hZ!

Nie jest więc tak, jak pisze dr Karp, że biały szum czy dźwięki urządzeń AGD uspokajają niemowlęta, bo przypominają odgłosy z życia płodowego. Są znacznie od nich wyższe! Być może dlatego na wiele niemowląt szumy domowych sprzętów, aplikacji, Youtube’a i specjalnych urządzeń nie działają – są po prostu kompletnie inne od tego, co maluchy znają z brzucha mamy. Co więcej, bardziej wrażliwe słuchowo niemowlęta szumy mogą drażnić właśnie zbyt wysoką częstotliwością.

Kojący wpływ białego szumu na sen wynika więc albo z zagłuszania odgłosów pochodzących spoza sypialni, albo jest wynikiem warunkowania klasycznego (pamiętacie historię o śliniących się na dzwonek psach Pawłowa?).

Czy biały szum wpływa negatywnie na mózg?

Drogi i kora słuchowa w mózgu niemowlęcia nie jest dojrzała i potrzebuje normalnego, bogatego otoczenia dźwiękowego, aby prawidłowo się rozwijać. Dźwięki wydawane przez domowników, także mowa, docierają do mózgu również przez sen i wzbogacają repertuar odbieranych częstotliwości. Ciągła ekspozycja na jeden rodzaj bodźców słuchowych może zawęzić możliwości odbierania dźwięków o różnorodnej wysokości i natężeniu. Na podstawie badań nad szczurami wystawionymi na całodobowe oddziaływanie białego szumu wysnuto przypuszczenie, że długi kontakt ludzkich niemowląt z tego rodzaju dźwiękami może opóźniać rozwój słuchu i mowy.

Czy tak w rzeczywistości jest? Nie wiadomo. Jaka „dawka” białego szumu jest całkowicie bezpieczna? Nie wiadomo. Ze względów etycznych nie jest możliwe przeprowadzenie podobnych eksperymentów na dzieciach. Nie prowadzono też dotychczas badań, w których porównywano by pod względem stopnia rozwoju mowy maluchy wychowane na szumie z tymi, którym nie szumiono. Póki co, jako rodzice musimy kierować się po prostu zdrowym rozsądkiem.

 

Jak więc bezpiecznie korzystać z szumu?

  • Kontroluj głośność urządzenia – mierzona przy głowie dziecka nie powinna przekraczać 50 dB. Gdy stosujesz metodę 5S (czyli im głośniejszy płacz, tym głośniejsze szumienie), pamiętaj, aby dźwięk był wyciszany, jak tylko dziecko się uspokoi. Jeśli, jak większość przeciętnych rodziców, nie masz profesjonalnego miernika, możesz posłużyć się aplikacją na telefon. Szukaj programów pod hasłem „sound meter” np. na Google Play.
  • Dobierz odpowiedni szum – bezpieczniejsze (i prawdopodobnie skuteczniejsze) będą dźwięki o niskich częstotliwościach, np. lepszy będzie szum różowy (pink noise) i czerwony (red/Brown noise) niż biały.
  • Używaj szumu tylko wtedy, gdy to konieczne – nie w czasie swobodnej zabawy czy zwykłego marudzenia. W ciągu dnia zapewniaj dziecku zróżnicowane bodźce akustyczne – mów, śpiewaj (nie przejmuj się fałszowaniem!), graj na instrumentach, wychodź na świeże powietrze i do ludzi.
  • Co kilka tygodni sprawdzaj, czy Twoje dziecko nadal potrzebuje szumu lub odgłosów przyrody do snu. Wielu rodziców zapomniało włączyć odpowiednią ścieżkę na dobranoc, by ze zdziwieniem zauważyć rano, że maluch spał równie dobrze jak wcześniej.

[showhide type=”links” more_text=”Kliknij tu, żeby rozwinąć bibliografię” less_text=”Ukryj”]

 

Bibliografia:

Bremmer P. et al., Noise and the premature infant: physiological effects and practice implications. J Obstet Gynecol Neonatal Nurs, 2003, 32 (4); 447-454.

Chang E. F , Merzenich M. M., Environmental noise retards auditory cortical development. Science, 2003, 300 (5618); 498-502.

Committee on Environmental Health, Noise: A Hazard for the Fetus and Newborn. Pediatrics, 1997, 100, (4); .

Hugh S. C. et al., Infant Sleep Machines and Hazardous Sound Pressure Levels. Pediatrics; opublikowane online 3 marca 2014; DOI: 10.1542/peds.2013-3617.

Karp H., Najszczęśliwsze niemowlę w okolicy. Wydawnictwo Mamania, 2012.

Levene M. I., Chervenak F. A. (red.), Fetal and Neonatal Neurology and Neurosurgery. Churchill Livingstone 2009.

Polin R. A., Spitzer A. R., Fetal & Neonatal Secrets. Elsevier 2013.

Spencer J. A. et al., White noise and sleep induction. Arch Dis Child, 1990, 65 (1); 135-137.

American Speech-Language-Hearing Association: http://www.asha.org/public/hearing/Noise/

Odpowiedź dra Karpa

http://www.draeger.com/sites/enus_ca/Pages/Hospital/Noise-in-NICU.aspx

[/showhide]

 

Szukasz wsparcia i wiedzy, które zapewnią Ci spokojny start w macierzyństwo? Zamów "Czwarty trymestr"!

Pediatra nie jest ekspertem od wychowania!

Pediatra nie jest ekspertem od wychowania!

Zacznę od oświadczenia: nie mam nic do lekarzy. Wręcz przeciwnie, darzę ten zawód niezwykłym szacunkiem, mam jego przedstawicieli w rodzinie i wśród znajomych. Mam wspaniałe koleżanki lekarki w trakcie specjalizacji z pediatrii, które dysponują nie tylko aktualną wiedzą medyczną, ale także dokształcają się w zakresie psychologii rozwojowej.

Ale mam też przed sobą Program Specjalizacji w Pediatrii i po jego lekturze utwierdziłam się w  przekonaniu – pediatra nie jest ekspertem od wychowania. Ba, udzielanie porad tego typu w ogóle nie leży w zakresie jego obowiązków! I dobrze, bo zakres wiedzy medycznej i praktycznych umiejętności, jakie musi posiąść w ciągu kilku lat, przyprawia o zawrót głowy. Po zakończeniu kształcenia specjalistycznego, lekarz ma „dać wsparcie rodzinie w trudnych sytuacjach wychowawczych” oraz „rozpoznać zaburzenia rozwoju o etiologii psychologicznej” i w razie potrzeby skierować dziecko do psychologa [1]. Tyle w teorii.

Może zastanawiasz się, dlaczego akurat wzięłam się za lekarzy? Swego czasu jedna z koleżanek podesłała mi informację o programie telewizyjnym, w którym porad wychowawczych udziela pediatra. Bohaterami pierwszego odcinka byli niewyspani rodzice dziewięciomiesięcznego chłopca. Z racji swojego zainteresowania meandrami dziecięcego snu, nie mogłam tego przepuścić.

Sytuacja wygląda następująco: niemowlę w wieku 9 miesięcy budzi się w nocy co 2-3 godziny. Usypia karmione piersią i kołysane na rękach. Rodzice są wykończeni.

Powiem wprost: niemowlęta śpią beznadziejnie, taka ich natura. Fragmentacja snu nie jest dla nich szkodliwa, wręcz przeciwnie: zabezpiecza je przed śmiercią łóżeczkową [2]. Pobudki co 2 lub 3 godziny, zwłaszcza w okresie ząbkowania i dużego rozwoju ruchowego (nauka raczkowania i kolejne 3 miesiące!), są normalne. Nie ma w tym żadnej patologii; co nie oznacza, że nie można zmienić tej sytuacji i tak zorganizować środowisko, żeby rodzice spali lepiej.

Ale od początku: jakich porad udzielił rodzicom pediatra? Uwaga: wszystkie cytaty są spisane przeze mnie słowo po słowie z programu.

Zalecenie nr 1: Odstawienie nocnych karmień piersią

Argumenty? „Dziecko dziewięciomiesięczne może nie jeść w nocy” i  karmiąc w nocy „dostarczamy organizmowi paliwa (…) Pani go nakręca zamiast uspokoić (…) trawi, dostaje zastrzyk cukru i ma bodziec do zabawy”.

Tu dotykamy nie tylko braku wiedzy o dziecięcym śnie, ale także ogromnej dezinformacji matki w zakresie laktacji.

Nocne karmienie piersią NIE POBUDZA dziecka. Jest wręcz przeciwnie! Od wieczora do wczesnych godzin porannych, zgodnie z rytmem okołodobowym, organizm matki produkuje m.in. hormon snu, czyli melatoninę. Tak, tę samą, którą dorośli kupują na problemy z zasypianiem. Substancja ta, wraz z tryptofanem (który w organizmie dziecka również zamienia się w… a jakże, melatoninę) przenika do mleka kobiecego – nocny pokarm jest więc bogaty w naturalne środki nasenne [3]!

Nie można jednoznacznie określić, kiedy dziecko „nie musi” jeść w nocy – to sprawa mocno indywidualna.  Są maluchy, które będą zwyczajnie głodne nocą jeszcze w drugim roku życia i nie ma w tym nic dziwnego! Jeśli ktokolwiek mówi Ci, że niemowlę, które waży 5 kg/skończyło pół roku/dziewięć miesięcy/ rok itd. nie bywa głodne nocą, poproś o dowody. Zapewniam, że ich nie uświadczysz, oprócz zdawkowego „tak się uważa”. A Ty nie budzisz się czasem ze ssaniem w żołądku?

Poza tym karmienie piersią to nie tylko jedzenie czy picie! To środek nasenny i przeciwbólowy; ssanie pozwala regulować emocje, zaspokaja potrzebę bezpieczeństwa, kontaktu fizycznego i wiele innych. Rezygnacja z karmienia piersią wcale nie musi oznaczać rzadszych pobudek, bo jeśli nie chodziło o głód, to potrzeby, które dotychczas zaspokajała mama i jej pierś, będzie trzeba zaspokajać w inny sposób. Nie oznacza to, że nie można odstawiać dziecka od piersi w nocy, ale po pierwsze: należy się zastanowić, czy koniecznie przed ukończeniem przez dziecko roku, a po drugie: czy to najlepsza strategia rozwiązania problemu pt. nie wysypiamy się.

Zastępowanie nocnych karmień miałoby według doktora następować stopniowo, najpierw poprzez podawanie butelki z własnym pokarmem – czy niewyspana matka chce dodawać sobie pracy związanej ze ściąganiem pokarmu, podgrzewaniem go, myciem i wyparzaniem butelek oraz laktatora? Poza tym bohaterka programu mówiła, że dziecko nie akceptuje karmienia butelką…

baby-428395_1920

Zalecenie nr 2: Nauka samodzielnego zasypiania

Argumenty? „Małe dzieci powinny zasypiać same – odkładamy do łóżeczka, zamykamy drzwi i dziecko zasypia”, „bujanie do zasypiania to katastrofa”, trzeba „nauczyć dziecko samodzielności”.

 Zalecenie nr 3: Oduczenie brania dziecko na ręce, gdy zapłacze (w nocy i za dnia)

Argumenty? „Człowiek nie jest stworzony do tego, żeby być na rękach” (!!!), „ma odzyskać samodzielność”, „uzależnienie od was jest za duże”, bo „nie umie sobie inaczej poradzić ze stresem niż na rękach”, samodzielne „dzieci lepiej wchodzą w grupę żłobkową, przedszkolną, są bardziej śmiałe i odważne”,  to „hartowanie się na stres”, „nagrodą dla niego ma być wzięcie na ręce, kiedy jest spokojny”.

Bzdura za bzdurą bzdurę pogania.

Po pierwsze: jesteśmy stworzeni do bycia noszonym na rękach i do wspólnego spania.

Ludzkie (a i małpie) niemowlęta i małe dzieci od zarania dziejów były noszone na rękach czy w chustach przez członków swojego plemienia (wózki nie istniały, a trzeba było przemieszczać się za pożywieniem). Spały wraz z matką, przy piersi – żeby było im ciepło i żeby nie zdążyły się dobrze rozbudzić i płakać, bo to mogłoby zwrócić uwagę drapieżników. Pozostawienie małego dziecka samego na ziemi (=w łóżeczku) było dla niego śmiertelnym zagrożeniem. Współczesne dzieci nie wiedzą, że nie grozi im atak tygrysa, bo ewolucja nie następuje tak szybko. Niemowlęta są jaskiniowcami. Dlatego wiele z nich głośno płacze, gdy próbuje się je odłożyć do samodzielnego snu. Można o tym więcej poczytać w ciekawym wywiadzie z dr Evelin Kirkilionis TUTAJ lub w polecanej przeze mnie książce (nomen omen pediatry) Carlosa Gonzalesa „Przytul mnie mocno”. I milionie innych źródeł. Z czasem potrzeba eksploracji otoczenia połączona z rosnącą sprawnością motoryczna sprawia, że dziecko coraz mniej czasu chce spędzać na rękach – ale nadal potrzebuje bezpiecznej bazy w ramionach rodziców i nie trzeba go tego pozbawiać w imię „nauki samodzielności”.

Po drugie: mitem jest to, że niemowlęta śpiące samotnie wyrastają na zaradne i samodzielne. Według badań dzieci śpiące w jednym łóżku z rodzicami są tak samo albo nawet bardziej samodzielne jako przedszkolaki, niż ich rówieśnicy, którzy spędzali noc we własnych łóżeczkach (więcej tutaj).

Po trzecie: niemowlaka nie trzeba hartować na stres. Nie trzeba go poddawać specjalnym treningom ani liczyć do dziesięciu zanim się zareaguje na jego wołanie. Życie małego dziecka jest i tak wystarczająco stresujące samo w sobie (doświadcza różnych potrzeb i stanów, nie umiejąc efektywnie porozumiewać się z otoczeniem, które – lepiej lub gorzej – odgaduje jego aktualne wymagania i stara się jakoś wyjść im naprzeciw). Im szybciej reagujemy na potrzeby dziecka, komunikowane płaczem (bo póki co wierszem ich nam nie wyartykułuje), tym szybciej nauczy się ono, ze można poczekać, że rodzic jest dla mnie zazwyczaj dostępny, że reaguje na mnie i wspiera mnie w trudnościach.

I po czwarte: wzięcie niemowlęcia na ręce, gdy ono o to prosi, płacząc, nie jest dla niego nagrodą i nie wzmacnia płaczu. Jest wręcz przeciwnie: dzieci dużo noszone, płaczą rzadziej. Branie na ręce jest odpowiedzią na potrzebę dotyku, poczucia bezpieczeństwa, ulgą w bólu brzucha itd. Wyobraź sobie, że budzisz się w środku nocy spocona, ze łzami w oczach z koszmarnego snu i chcesz się przytulić do ukochanego, a on Cię odtrąca mówiąc: „przytulę Cię dopiero jak będziesz spokojna, Ty nieznośna histeryczko. Teraz jest noc, a w nocy się śpi, a nie płacze”. Słodko, nie?

Niemowlęta poddane treningowi samodzielnego usypiania w łóżeczku po kilku-kilkunastu nocach przestają płakać. Nie dlatego, że branie na ręce, kołysanie czy przystawienie do piersi było nagrodą wzmacniającą negatywne zachowanie, jakim są pobudki. Dzieci nie przestały się budzić – każdy z nas, także dorośli, budzi się między fazami lub cyklami snu. One przestały komunikować, że się obudziły. Przestały wołać rodziców. Niemowlęta budzą się, ale nie proszą rodziców o pomoc w zaśnięciu, próbując sobie samodzielnie poradzić z sytuacją przerastającą ich możliwości.

Skąd wiemy, że ta sytuacja je przerasta, że wywołuje u nich stres? Może po prostu błyskawicznie nauczyły same się uspokajać? Nic z tych rzeczy. Jednoznacznie wskazują na to badania poziomu kortyzolu – hormonu stresu – w ich ślinie.  W jednym z badań po trzech dniach treningu snu niemowlęta przestały płakać przed snem i w trakcie pobudek, ale nadal odczuwały stres. Poziom kortyzolu w trzecim dniu badania, gdy niemowlęta przestawały płakać i wyglądało na to, że są spokojne, był tak samo wysoki, jak pierwszego dnia treningu, gdy płakały [4].

Zdaję sobie sprawę z tego, ze program był montowany i z pewnością część wskazówek doktora nie ukazała się w odcinku. Nie wiem, czy wspominał rodzicom o roli rytuałów, organizacji sypialni (zapach, dźwięki, temperatura itd.), kąpieli, diecie matki i dziecka oraz innych ważnych czynnikach, które mogłyby pomóc temu chłopcu lepiej spać. Niemniej jednak uważam, że większość porad, które jako widzowie zobaczyliśmy w programie, była – w świetle aktualnej wiedzy o rozwoju psychicznym dziecka i laktacji – co najmniej nietrafiona.

Wszystkim rodzicom, którzy borykają się z problemami ze snem u swojego malucha, zalecam konsultację u pediatry. To ważne, by lekarz wyeliminował ewentualne medyczne przyczyny kłopotów ze snem, takie jak: obturacyjny bezdech senny, choroba refluksowa przełyku, alergie i nietolerancje pokarmowe, zakażenie układu moczowego, wzmożone napięcie mięśniowe, problemy neurologiczne itd. Ale – co widać na powyższym przykładzie – pediatra nie jest ekspertem od rozwoju psychicznego dziecka ani od wychowania, a udzielane przez niego porady w tym zakresie mogą być nie tylko nieskuteczne, ale wręcz szkodliwe dla całej rodziny.

Oddajmy więc cesarzowi, co cesarskie, a psychologom, co psychologiczne.

 

Szukasz wsparcia i wiedzy, które zapewnią Ci spokojny start w macierzyństwo? Zamów "Czwarty trymestr"!

Porozmawiajmy o… BLW – część druga wywiadu z psychodietetykiem Zuzanną Wędołowską

Porozmawiajmy o… BLW – część druga wywiadu z psychodietetykiem Zuzanną Wędołowską

                                              

Pierwszą część wywiadu znajdziesz TUTAJ.

Ponownie przepytałam Zuzannę Wędołowską – dietetyka i psychologa, autorkę świetnego bloga o świadomym jedzeniu Szpinak Robi Bleee.  Zuzia w drugiej części wywiadu na temat metody Bobas Lubi Wybór zmierzyła się z powszechnymi mitami dotyczącymi BLW – poruszyłyśmy więc kwestie: niedoborów cennych składników, zakrztuszenia i zadławienia oraz związku karmienia z szeroko pojętym dobrym wychowaniem. Na koniec kilka słów zachęty dla tych z Was, którzy rozpoczęli już rozszerzanie diety swojego malucha metodą tradycyjną i zastanawiają się nad zmianą obranego kursu. Zapraszam!

Magdalena Komsta: Czy dziecko, które je, co chce, nie będzie mieć niedoborów witamin, żelaza czy wapnia?

Zuzanna Wędołowska: Musimy chyba trochę rozwiać ten mit, że dziecko karmione metodą BLW je tylko to, co chce. Dziecko ma wybór. Rodzic nie ma prawa zmuszać, zachęcać, marudzić nad głową, przemycać itp. Ale to nie oznacza, że to dziecko przejmuje władzę nad posiłkami. Złota zasada żywienia mówi, że to rodzic decyduje, co poda dziecku do jedzenia, a ono decyduje co, ile i czy w ogóle zje. Zatem to my, rodzice, jesteśmy odpowiedzialni, by posiłki były dobrze zbilansowane. Oznacza to na przykład, że podajemy w każdym posiłku warzywa lub owoce, wybieramy produkty różnorodne, naturalne, nieprzetworzone, przez cały dzień proponujemy wodę do picia i unikamy niezdrowych przekąsek. W przypadku BLW oznacza to także, że w każdym posiłku podajemy dziecku produkt, który jest źródłem żelaza. W ten sposób umożliwiamy dziecku dobry wybór i nawet jeśli maluch „obrazi się” na pomidory, paprykę czy brokuła, dostarczy sobie wszystkich cennych składników. Ale jeśli rodzic zacznie dostosowywać menu do upodobań malucha, mogą pojawić się schody. Dieta złożona z samej bułki („moje dziecko zje tylko to”) z pewnością może doprowadzić do niedoborów. Chociaż nie stanie się to w tydzień czy miesiąc.

Musimy też pamiętać, że do ukończenia przez dziecko roku to mleko matki lub mieszanka mlekozastępcza jest podstawą, taką zabezpieczającą nas bazą. Daje nam pewność, że nawet jeśli dziecko nie je prawie nic ze stałych pokarmów, otrzyma prawdopodobnie wszystko, czego potrzebuje. Ważna jest jednak również obserwacja naszego szkraba – jeżeli coś nas niepokoi, dziecko jest słabsze, dużo choruje, mało się śmieje, być może warto wykonać podstawowe badania krwi, sprawdzić poziom żelaza i upewnić się, że wszystko jest ok. Są dzieci, które mają większe problemy z akceptacją stałych pokarmów, np. przez nadwrażliwość sensoryczną. Jednak niedobory mogą pojawić się tak samo u dzieci karmionych metodą tradycyjną, jak i BLW.

MK: Numerem jeden wśród wątpliwości dotyczących BLW jest ryzyko zakrztuszenia. Mamy mówią wprost, że podawanie dużych kawałków jedzenia je stresuje. Czy jest się czego bać?

ZW: Wiedza jest najlepszą obroną przed lękiem. Jest coś naturalnego w tym, że rodzic obawia się tak małemu dziecku podać coś do samodzielnego jedzenia. Przecież jeszcze tydzień wcześniej maluch jadł wyłącznie mleko, a my musieliśmy uważać, by nie połknęło zabawki czy piachu z piaskownicy. Sześciomiesięczne dziecko nie wie jeszcze, że to, co przed nim kładziemy, jest jedzeniem, że można to pogryźć, pomemłać i połknąć. Tym bardziej nie wie, że można się tym najeść. Musimy dać mu na to czas.

Całkowicie normalne na początku jest wkładanie do buzi i wypluwanie jedzenia, rozgniatanie go na tacce, zrzucanie na podłogę, przetrzymywanie jedzenia w buzi, ssanie i wypluwanie itp. Normalne jest również to, że dziecko może się zakrztusić – ale zwróćmy uwagę na różnicę między zakrztuszeniem a zadławieniem! Powiem nawet, że to dobrze, jeśli dziecku zdarza się krztusić, bo w ten sposób dowiaduje się jak radzić sobie z jedzeniem. Im szybciej dziecko nauczy się prawidłowo odkrztuszać pokarm, tym mniejsze ryzyko zadławienia. Dodatkowo małe dzieci mają pewne ułatwienie. Odruch wymiotny uruchamia się u nich dość łatwo. Wystarczy, że jedzenie znajdzie się na tylnej części języka i dziecko już otwiera buzię, wysuwa język i zaczyna kaszleć. To taki system wczesnego ostrzegania, który chroni dziecko… właśnie przed zadławieniem.

Zatem stosując metodę BLW, w rzeczywistości możemy zmniejszyć ryzyko zadławienia się. Należy tylko przestrzegać trzech zasad bezpieczeństwa: po pierwsze dziecko siedzi w pozycji wyprostowanej, po drugie samodzielnie wkłada jedzenie do buzi, a do trzecie podajemy pokarmy w odpowiedniej formie i unikamy tych zwiększających ryzyko zadławienia.

MK: Trochę mówiłyśmy o tym w pierwszej części, przy okazji jabłka.

ZW: Tak. Ale, pamiętajmy, że zadławienie może się zdarzyć zarówno u dzieci karmionych łyżeczką, jak i stosujących BLW, dlatego najlepiej na wszelki wypadek przeszkolić się z pierwszej pomocy. Wtedy rodzic czuje się bezpieczniej.

blw zasady

Szpinakożerca i tort urodzinowy

MK: Kolejna wątpliwość: czy zblendowane pokarmy nie są bardziej łatwostrawne?

ZW: Byłoby kłamstwem, gdybym powiedziała, że nie są. Błonnik jest w nich rozdrobniony, są delikatne i z pewnością łatwiej jest je strawić. Ale to nie oznacza, że układ pokarmowy dziecka nie jest gotowy na strawienie jedzenia w kawałku. Tu ponownie odsyłam do intuicji i bacznej obserwacji dziecka. Z doświadczenia wiem, że są dzieci bardziej i mniej wrażliwe. Jedne połkną niemal całe surowe jabłko i nic im nie jest, inne skręcają się po zmiksowanej marchewce. Jedno jest pewne – układ pokarmowy dziecka uczy się jeść razem z nim. Jeśli nie umożliwimy mu tej stopniowej nauki, to zajmie mu to znacznie więcej czasu. Jeśli przeładujemy go „wiedzą”, podając od razu 15 rodzajów warzyw, pełnoziarnisty chleb, owsiankę i śmietanowy sos, to będzie bolało. Produkty podawane na początku BLW też muszą być dostosowane do możliwości małych żołądeczków. Ugotowane na miękko, początkowo bez przypraw, sosów, jedynie z odrobiną tłuszczu (masło, oliwa). Z takimi produktami niemowlę sobie poradzi! Ale niech nie przerazi Was widok niemal całej marchewki w pieluszce – to normalne na początku i wcale nie oznacza, że dziecko się umęczyło i nic z tej marchewki nie przyswoiło.

MK: Przejdźmy do savoir vivre i szeroko pojętego dobrego wychowania. Przeciwnicy BLW zarzucają metodzie, że dzieci nie uczą się w ten sposób szacunku do jedzenia, bo pozwala im się nim bawić i rzucać.

ZW: Szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie, jak szacunku do jedzenia uczy się dziecko karmione łyżeczką? Czy przechodzi wprost od bycia karmionym do samodzielnego jedzenia sztućcami i to z klasą, której nie powstydziłaby się Królowa Elżbieta? Każde dziecko przechodzi etap bawienia się jedzeniem i uważam, że lepiej zrobić to na samym początku, niż później walczyć z kilkulatkiem. Ponadto bawienie się jedzeniem jest dobre i pomaga dzieciom przełamać lęk przed nowymi pokarmami. Dzieci poznają poprzez zabawę, uczą się, czym różni się kawałek ugotowanego brokuła od mięsa. Dowiadują się, że jedzenie ma różne kształty, kolory, smaki, zapachy i tekstury. To bardzo ważne dla ich przyszłych pozytywnych nawyków żywieniowych. Oczywiście jednak, tak jak zmieniają się zabawy dziecka np. książką, tak z czasem dzieci modyfikują swój sposób zabawy z jedzeniem. Kiedy nasycą się już miażdżeniem, rzucaniem na podłogę i rozlewaniem, mogą przejść na wyższy etap (np. gotowanie). Stopniowo też powinniśmy wprowadzać pewne zasady towarzyszące jedzeniu (np. nie rzucamy jedzenia na podłogę, nie wyrzucamy jedzenia z talerza). Starsze dzieci są już w stanie pojąć podobne lub nieco prostsze zasady. Często zrzucanie i wypluwanie jedzenia pojawia się wtedy jedynie w trudnych momentach (gdy dziecko jest zmęczone, zdenerwowane, już się najadło, nudzi mu się w krzesełku lub po prostu w ogóle nie było głodne). Wtedy zadaniem rodzica jest prawidłowe odczytanie sygnałów, które wysyła dziecko i zareagowanie. Moim zdaniem, z punktu widzenia dobrych nawyków żywieniowych, to bardzo ważne, by nauczyć dziecko dobrych manier przy stole. Musimy jednak zacząć je wprowadzać dopiero wtedy, gdy dziecko będzie w stanie je zrozumieć.

MK: W kwestii dobrych manier najsilniej działa po prostu nasz przykład, nie trzeba do tego specjalnych wykładów czy sztuczek. Metoda rozszerzania nie ma, moim zdaniem, na to wpływu. Dzieci najlepiej uczą się przez naśladowanie dorosłych, więc warto przyjrzeć się temu, jak my sami spożywamy posiłki. W biegu, przed telewizorem, w aucie, trzymając kanapkę w ręku itd.

A co możemy zrobić, jeśli faktycznie nie stać nas na marnowanie jedzenia?

ZW: Wcale nie jestem przekonana, że przy BLW marnujemy więcej jedzenia. Tak naprawdę najwięcej jedzenia marnujemy, gdy błędnie oszacujemy, ile nasze dziecko ma zjeść. Rodzice często szykują wielkie porcje obiadu czy kolacji i dziwią się, że dziecko zjadło tylko pół kromki chleba. Po pierwsze więc, jeśli chcemy ograniczyć marnowanie jedzenia, musimy przede wszystkim zaufać dziecku i podawać mu porcje dostosowane do jego potrzeb. Jeśli zje wszystko, wykaże chęć dalszego jedzenia, zawsze możemy mu dołożyć. BLW to akurat ułatwia, bo skoro podajemy dziecku mniej więcej to samo, co sobie, nie trzeba precyzyjnie wymierzać porcji.

Rzeczywiście jednak przy stosowaniu BLW więcej jedzenia może spaść na ziemię. Wiele osób bardzo to razi, bo przecież jedzenia nie powinno się marnować. Warto jednak się zastanowić nad dwiema kwestiami. Po pierwsze, czy gdybyśmy to całe jedzenie zmiksowali na papkę i podali dziecku, to ono rzeczywiście wszystko by zjadło? Przecież to by oznaczało, że dzieci karmione łyżeczką jedzą zbyt dużo lub te żywione metodą BLW jedzą zbyt mało. A obie grupy dzieci rozwijają się tak samo dobrze.

Po drugie, BLW zmniejsza szanse na to, że nasze dziecko zostanie w przyszłości niejadkiem. Maluch od małego poznaje różne smaki i ma pozytywne skojarzenia z posiłkami. Dzięki temu w przyszłości będzie chętniej akceptował nowości i zjadał to, co reszta rodziny. Zatem może okazać się, że dzieci karmione BLW owszem, marnują więcej jedzenia w pierwszym roku życia, ale z kolei mniej w następnych latach.

MK:  A poza tym pod krzesełkiem do karmienia możemy położyć czystą folię i po prostu podnosić kawałki, które upadły. Kiedy w BLW przychodzi czas na naukę posługiwania się sztućcami?

ZW: To jest kwestia bardzo indywidualna. Niektóre dzieci jeszcze przed ukończeniem roczku zaczynają zajadać potrawy łyżeczką, innym zajmuje to nawet kolejny rok. To jak z chodzeniem i siadaniem – nie jesteśmy w stanie tego jakoś specjalnie przyspieszyć. Jak zwykle musimy jedynie stworzyć naszemu dziecku dobre warunki do rozwoju. Podawajmy dziecku do posiłku sztućce, sami nimi jedzmy w jego obecności, zauważajmy jego postępy i nie komentujmy jedzenia rękoma. Zmartwionym rodzicom zawsze powtarzam, że przecież nie będzie tak jadło do osiemnastki…

blw zasady

Sztućce są przereklamowane!

MK: Powiedzmy sobie wprost: wielu rodziców czy dziadków ma problem z oddaniem dziecku kontroli nad karmieniem. Wydaje im się, że byłoby lepiej, gdyby wiedzieli, ile łyżeczek dziś zjadło. I że w ogóle jadłoby więcej, gdyby było karmione przez dorosłego…

ZW: I tu dotykamy tak naprawdę źródła większości problemów związanych z prawidłowym rozumieniem BLW. Bo jeżeli rodzic chce koniecznie mieć taką pewność, że jego dziecko się najada, że je tyle, ile potrzebuje (albo raczej ile napisano w tabelce), jeśli mama lub tata chce trzymać w rękach ster, to niech nie stosuje BLW. Bo podanie jedzenia w kawałkach nic nie zmieni w jego podejściu. Nie chcę krytykować tych rodziców, bo to naprawdę bywa trudne zaufać swojemu dziecku. Być może to jeszcze dla nich nie ten czas, może z czasem zrozumieją, że maluch doskonale wie, ile jedzenia potrzebuje i że potrafi nakarmić się sam. Myślę, że BLW przysporzy im więcej zmartwień i nerwów, niż korzyści otrzyma dziecko. A karmienie łyżeczką to przecież tak samo normalna metoda karmienia. Musimy tylko pamiętać, że tak jak kiedyś nasz maluch pójdzie do szkoły i wyprowadzi się z domu, tak samo musi zacząć uczyć się samodzielnie jeść, gryźć, połykać. Bo akurat zaznajomienie się z różnymi konsystencjami pokarmu jest bardzo ważne m.in. dla rozwoju mowy.

MK: Czy są jeszcze jakieś inne przypadki, w których odradzałabyś stosowanie metody BLW?

ZW: Największym przeciwwskazaniem są różnego rodzaju zaburzenia rozwojowe, które utrudniają osiągnięcie przez dziecko gotowości do rozszerzania diety. Jeżeli dziecko nie jest w stanie samodzielnie stabilnie siedzieć, ma trudności z gryzieniem, żuciem, połykaniem, to niestety z samodzielnym jedzeniem musimy jeszcze poczekać. Przeciwwskazaniem mogą być również problemy z trawieniem i nieprawidłowość w funkcjonowaniu układu pokarmowego. Ponadto jeżeli u dziecka stwierdzono anemię, to większe szanse na dostarczenie mu cennego żelaza, będziemy mieli stosując tradycyjną metodę karmienia.

MK: Albo połączenie tych dwóch metod. Załóżmy, że po tej rozmowie ktoś z czytelników uzna, że jednak chciałby spróbować, ale dotychczas jego dziecko było karmione tradycyjną metodą. Jak przejść z papek na BLW? I czy to w ogóle ma sens?

ZW: Oczywiście! Autorki przewodnika po BLW („Bobas lubi wybór” Gill Rapley i Tracey Murkett) wyraźnie mówią, że jest to metoda, którą możesz stosować w każdym wieku. Jeżeli chcesz, by Twoje dziecko naprawdę pokochało pory posiłków, chcesz zobaczyć uśmiech na jego umorusanej buźce, oddać mu możliwość wyboru, na co ma ochotę i kiedy, poczuć przeogromną dumę, jaka ogarnia rodzica rocznego dziecka, które zjada samodzielnie kurczaka, marchewki, brokuły i zeskrobuje całe jabłko, to zacznij stosować BLW. Ta metoda ma swoje wady, ale daje ogromnie dużo radości, spokoju, pewności oraz umiejętności. Uczy nie tylko samodzielnego wkładania jedzenia do buzi przez dziecko, ale uczy też rodziców – tego, że zaufanie dziecku procentuje.

Jak zacząć? Najlepiej najprościej, jak się da. Oprócz zwykłego jak dotąd posiłku, podaj upieczone lub ugotowane na miękko warzywa. A jeszcze lepiej – po prostu przełóż je dziecku ze swojego talerza i jedz razem z nim. Jeśli obawiasz się, że początkowo dziecko się nie naje (może tak być, jeśli jest już przyzwyczajone do sporych posiłków podawanych łyżeczką), nakarm go również tradycyjnym daniem. Stopniowo zwiększaj repertuar stałych potraw (kanapki, owoce, mięso, pulpeciki, placuszki, naleśniki, babeczki) i rezygnuj z dokarmiania łyżeczką. Dzieci bardzo wyraźnie pokazują, czy są jeszcze głodne. Po pewnym czasie maluch naje się samodzielnie i nie będzie już potrzebował Twojej pomocy. Pamiętaj jednak, że początki bywają trudne. Przejście na 100% BLW może zająć starszemu dziecku trochę czasu. Musi podobnie jak niemowlak przejść etap poznawania jedzenia, zabawy. Czasem dopiero po kilku tygodniach prób maluch „zakochuje się” w jedzeniu w formie kawałków i wtedy możemy zacząć kulinarne szaleństwo.

MK: Dziękuję Ci bardzo za ten wywiad!