
Kiedy uczestniczę w różnych dyskusjach na temat tego, dlaczego współczesne niemowlaki zachowują się, jakby nadal nie wyszły z jaskiń (czyli na przykład stan rozdzielenia od matki, gdy wyszła zrobić siku, traktują jako śmiertelne zagrożenia ze strony tygrysów szablozębnych i krzyczą wniebogłosy), często pojawia się bardzo rozsądne pytanie:
Dlaczego High Need Babies nie wyginęły?
Innymi słowy: jak to się stało, że przez tyle dziesiątek tysięcy lat dobór naturalny nie sprawił, że geny odpowiedzialne za bardziej wymagający temperament nie odeszły w niepamięć? Że hajnidy dożywały dorosłości i przekazywały swoje genetyczne wyposażenie dalej, kolejnym pokoleniom? Przecież to nie trzyma się kupy – niemowlak budzący się z płaczem w nocy niechybnie ściągnąłby na kark społeczności wrogie plemię lub drapieżniki. Swoim marudnym zachowaniem w ciągu dnia, koniecznością ciągłego zabawiania, rozpoczynaniem dnia o samiutkim świecie robiłby z rodziców chodzące zombi. Ludzie, ja nie mam czasu zjeść kanapki, jak miałabym samodzielnie znaleźć i przygotować pożywienie i wodę? Jak to możliwe, że młodzi rodzice za czasów jaskiniowych nie zostawali zmuszeni do zostawienia takiego jęczybuły w pierwszych dniach po porodzie w pierwszych lepszych zaroślach, dla dobra własnego, starszych dzieci i reszty członków społeczności? Jak to to się uchowało, no?
Wywód brzmi baardzo logicznie, ale nie bierze pod uwagę jednej istotnej rzeczy: prawdopodobnie High Need Babies nawet zaledwie kilka wieków temu nie zachowywały się tak, jak współczesne HNB. Dlaczego?
Przez 99% czasu, od kiedy istnieje nasz gatunek, organizował się on w społeczeństwa łowiecko-zbierackie. To naturalna dla człowieka forma życia, do której jesteśmy biologicznie przystosowani.
W takich społecznościach na jedno dziecko przypada około czworo dorosłych. W niektórych tradycyjnych plemionach jednym niemowlęciem opiekuje się na zmianę siedmioro osób, w innych nawet czternaścioro (na przykład w plemieniu Efe) [1]. Ojcowie w społeczeństwach tradycyjnych więcej angażują się w opiekę niż zachodnioeuropejscy tatusiowie. Poza rodzicami, w opiece, zabawianiu i pocieszaniu malucha biorą na co dzień udział babcie dziecka, dziadkowie, ciotki i wujkowie, kuzynostwo bliższe i dalsze, a także starsze rodzeństwo malucha. To nie luksus, to biologiczna konieczność. Kobieta w ciąży lub karmiąca matka nie jest w stanie samodzielnie wykarmić siebie i dziecka i korzysta z pomocy innych członków społeczności (to samo tyczy się zresztą mężczyzn, którzy również dzielą się swoimi łupami, a w razie niepowodzenia otrzymują pożywienie od innych) [2]. Gdy jej dziecko podrasta, to ona pomaga swojej siostrze, kuzynce, a potem córce. Babcia ze strony matki jest kluczowym ogniwem w wielu społecznościach; jej obecność w niektórych warunkach środowiskowych zmniejsza ryzyko śmierci niemowlęcia aż o połowę [3].
U Efe czteroipółmiesięczne niemowlę aż 60% czasu spędza w ramionach osób innych niż matka, choć badacze zauważyli, że marudne dzieci są z matkami więcej niż te pogodne z natury [4]. Zajmowanie się niemowlakiem zdarza się nie tylko, kiedy jest on najedzony i zadowolony. W południowoafrykańskim plemieniu !Kung płaczące dziecko zaledwie w połowie przypadków jest pocieszane wyłącznie przez matkę. W 50% sytuacji to inna osoba sama lub razem z matką reaguje na płacz niemowlęcia [5]. Robi to szybko, zwykle w ciągu pierwszych 10 sekund marudzenia, a jeśli jej zabiegi nie dają efektu, oddaje malucha mamie.
Kto ma hajnida, ten wie, że bardzo często ten typ włącza tryb demo, gdy przychodzą goście. Prowokuje to wyrzuty odwiedzających: „Czego wy chcecie od tego dziecka? Wesołe, zadowolone, śpiewa, gada i zaczepia”. Małe dzieci między innymi dlatego najgorzej zachowują się przy matce (o czym pisałam tutaj), bo nadzwyczajnej nudzą się z tą samą, umęczoną twarzą w tych samych, opatrzonych już ścianach. W tradycyjnej wiosce, otoczone naturalną stymulacja społeczną składającą się z migających przed oczami coraz to innych, zagadujących przyjaźnie twarzy i różnorakich głosów oraz zapachów, dotykanie, noszone i gilgotane przez wiele osób, mogły być w tym trybie demo niemal nieustannie. Pisałam już o tym trochę w tekście Niemowlęta płaczą z nudów.
Maluchy kiedyś noszone były od urodzenia, nie tylko przez matkę i nie tylko w okresie „czwartego trymestru” (wówczas przez 90% czasu), ale także jeszcze długo po pierwszych urodzinach (w połowie drugiego roku życia dzieci z !Kung nadal przebywają w kontakcie fizycznym z innymi ludźmi przez 42% czasu na dobę) [5]. Niemowlęta amerykańskie tyle samo rozmawiają ze swoimi opiekunami co Buszmeni czy dzieci z Gwatemalii, ale znacznie rzadziej są przez nich dotykane i noszone [6]. Problem ze znienawidzonymi przez hajnidy wózkami, które odcinają dziecko od kontaktów społecznych, stymulacji zmysłu dotyku, równowagi i czucia głębokiego, nie istniał.