Wapń a mleko roślinne w diecie małych dzieci

Wapń a mleko roślinne w diecie małych dzieci

 

Poniżej znajdziesz fragment rozdziału „Diety wegetariańskie” z książki „Rozszerzanie diety niemowląt„, którą współtworzyłam.

Autorką rozdziału, którego fragment publikujemy, jest mgr inż. Marzena Szpak.

Niemowlęta do 1. roku życia mają raczej niskie zapotrzebowanie na wapń (260 mg na dobę), w pełni pokrywane przez mleko matki lub modyfikowane. Po 1. roku życia dzieci, które nadal są karmione minimum 3–4 razy na dobę mlekiem kobiecym i/lub spożywają codziennie nabiał, także nie powinny być narażone na niedobór wapnia, mimo że zapotrzebowanie na ten składnik wzrasta wtedy do 700 mg na dobę (dla porównania zapotrzebowanie osoby dorosłej to 1000 mg na dobę [1]).

W przypadku stosowania diety wegańskiej, która wyklucza mleko i jego przetwory, jadłospis roczniaka warto rozszerzać o produkty roślinne będące dobrym źródłem wapnia. Podstawą w tym przypadku powinny być napoje roślinne bez cukru, wzbogacane w wapń, np. napój sojowy, owsiany, kokosowy, migdałowy (ale nie ryżowy!). Zbilansowanie diety roślinnej pod względem wapnia wydaje się wręcz niemożliwe bez tych produktów.

 

O tym, dlaczego małym dzieciom NIE podajemy napoju ryżowego, opowiadałam w moim podcaście “10 błędów, jakie popełniłam podczas rozszerzania diety” – pobieram darmowy rozdział książki, żeby otrzymać link i POSŁUCHAĆ!

 

W ciągu dnia dziecko powinno spożyć 1 szklankę takiego napoju, co zapewni podaż około 300 mg wapnia.

 

Jakie napoje roślinne wybierać?
  • Napój roślinny dla dziecka powyżej 1. roku życia powinien być wzbogacany w wapń, czyli zawierać go w ilości 120 mg na 100 ml produktu. Pamiętaj, aby zawsze wstrząsnąć opakowaniem przed podaniem w celu równomiernego rozprowadzenia wapnia, który osiada na dnie.

  • Młodsze dzieci mogą spożywać napoje niewzbogacane (obowiązuje tu zasada taka sama jak z mlekiem krowim – nie podajemy dzieciom poniżej 1. roku życia napojów roślinnych do picia, ale mogą one być składnikiem potraw, np. owsianki czy placuszków), ponieważ dodatek wapnia mógłby utrudnić przyswajanie żelaza z proponowanych posiłków.
  • Napój roślinny nie powinien zawierać cukru dodanego w żadnej formie, także cukru trzcinowego, maltodekstryny, dekstrozy i innych.
  • Napój roślinny może zawierać dodatek witamin, np. witaminy B2, B12, E czy D2. Nie należy jednak traktować napojów wzbogacanych w witaminę B12 jako wystarczającego źródła tej witaminy w jadłospisie dziecka na diecie roślinnej, ponieważ jej dawki w tych produktach są zbyt niskie.
Co z domowymi napojami roślinnymi?

Napoje roślinne przygotowywane w domu, o ile nie uzupełniamy ich o zakupiony np. w aptece wapń w proszku, są ubogie w ten składnik oraz dodatkowo zawierają dużo fosforu i kwasu fitynowego, które ograniczają wchłanianie wapnia przez organizm.

 

Książka „Rozszerzanie diety niemowląt”- start przedsprzedaży!

To już! Pierwsza książka Wydawnictwa Wymagające jest do kupienia od dzisiaj!

ZAMAWIAM KSIĄŻKĘ!

Książka dotyczy rozszerzania diety niemowląt i zgodnie z aktualną wiedzą odpowiada na wszystkie możliwe pytania, które możesz mieć: 

  • kiedy zacząć rozszerzanie diety?
  • jak się przygotować?
  • co podać najpierw?
  • jak bilansować posiłki dziecka?
  • czego nie mogą jeść niemowlaki? 
  • …i jak pozbyć się plam z ubranek dziecięcych…

TUTAJ możesz pobrać spis treści oraz darmowy rozdział próbny „Wielkość porcji”.

Książkę napisałam wspólnie z trzema dyplomowanymi dietetyczkami: Mają Lech-Fitowską, Darią Matyjak i Marzeną Szpak. Wszystkie prowadzą projekt Mamada Dietetyka. Dzięki ich wiedzy oraz doświadczeniu udało nam się stworzyć pierwszą na rynku i póki co, jedyną książkę zawierającą najświeższe zalecenia żywieniowe dla niemowląt – te opublikowane w styczniu 2021 r., czyli sprzed zaledwie 2 miesięcy.

Jest to także jedyna książka o rozszerzaniu diety, której treść konsultowana była z psychodietetyczką, fizjoterapeutką, logopedką oraz przyszłymi mamami.

Przedsprzedaż zakończona.

Wnętrze poradnika możesz też podejrzeć TUTAJ.

 

Jak zwykłe śniadanie wpływa na moją ZŁOŚĆ?

Jak zwykłe śniadanie wpływa na moją ZŁOŚĆ?

 

Dlaczego codziennie jem na śniadanie to samo? I w jaki sposób sprawia to, że w ciągu dnia mniej się złoszczę?

Jedzenie codziennie identycznego śniadania z punktu widzenia dietetyków nie jest najmądrzejszym rozwiązaniem. Zdaję sobie sprawę, że dieta powinna być różnorodna. Wiem, że niektórym jedzenie każdego poranka tych samych produktów szybko by się znudziło. Ale zachęcam, żebyś się na chwilę zatrzymała zanim odrzucisz taką możliwość. Z punktu widzenia matki małego dziecka lub – jeszcze bardziej – dzieci, decyzja podobna do mojej może okazać się wyjątkowo dobrym rozwiązaniem.

Każdy człowiek rozpoczyna dzień z określonym zapasem energii mentalnej. Jej startowa ilość zależy od naszego temperamentu, stanu zdrowia i samopoczucia. Gdy jesteśmy wypoczęci, wyspani i bez wielu zmartwień, tej energii jest całkiem sporo. Niewyspanie, trudna sytuacja rodzinna czy najdrobniejszy ból obniża jej poziom. Mówimy wówczas, że po kilku godzinach brakuje nam cierpliwości. Wkrada się irytacja lub przeciwnie – marazm.

Jedną z rzeczy, które zużywają sporo codziennej energii, jest podejmowanie decyzji. Każda decyzja, która wymaga naszego świadomego namysłu, wyczerpuje zapasy. I nie chodzi tylko o ważne życiowe decyzje (bo takich zwykle nie podejmuje się na co dzień), ale o każdy drobiazg, któremu musimy poświęcić uwagę.

Wybór pt. „Co dzisiaj na śniadanie?” również.

Problem polega na tym, że wraz z pojawieniem się dziecka liczba podejmowanych przez Ciebie dziennie decyzji dramatycznie rośnie. Zajmujesz się nie tylko zarządzaniem swoim czasem i wyborami, ale także sprawami dotyczącymi malucha. W co ubrać siebie, a w co jego? Co każde z nas zje na śniadanie? A co na drugie? Dokąd pójdziemy? Co kupimy? Co ugotuję? I o której?

I podczas gdy liczba decyzji rośnie, nie idzie to w parze ze wzrostem ilości energii potrzebnej na ich podejmowanie. Wręcz przeciwnie, w wielu przypadkach zmęczenie czy przebodźcowanie związane z opieką nad dzieckiem sprawia, że energii jest mniej niż zwykle. A to oznacza, że kończy się szybciej niż zwykle.

Na pełnej wjeżdża wtedy zmęczenie decyzyjne, objawiające się marazmem („jest mi totalnie wszystko jedno”) lub przeciwnie – złością. Świat ma bowiem totalnie gdzieś to, że podjęłaś dziś od 6.00 rano milion mniej i bardziej  istotnych decyzji, które sprawiają, że Twój dom jako tako funkcjonuje. Inni ludzie lub tzw. żyćko wymaga o tej 18:00 (i później) podejmowania kolejnych i dokonywania kolejnych wyborów, na które brakuje Ci już energii. Zaczynasz się irytować lub nawet krzyczeć na swojego partnera_kę, który w dobrej woli pyta, jaką herbatę Ci zrobić. Wściekasz się, że dziecko nie chce samo wyjść z kąpieli, a jednocześnie nie możesz się zdecydować, czy ma tam siedzieć jeszcze pół godziny i dać Ci spokój, czy spróbować położyć je wcześniej, żeby dało Ci spokój. Kiedy już zaśnie, siedzisz jak zombie z telefonem w ręku, nie mogąc podjąć decyzji, czy odpuścić i zanurzyć się z przyjemnością w serial, czy się pouczyć, czy posprzątać.

 

Jak żyć?

Uświadom sobie przede wszystkim, że ilość energii jest skończona. Czyli w pewnym momencie dnia wyczerpuje się. Tym szybciej, im więcej decyzji od rana podjęłaś.

Pamiętaj też o tym, że z setek podejmowanych przez Ciebie każdego dnia decyzji tylko część ma realne znaczenie dla zdrowia, życia i rozwoju Twojego i Twojej rodziny.

Wniosek?

PRZESTAŃ ZUŻYWAĆ ENERGIĘ NA PIERDOŁY!

Jeśli chcesz, żeby Twoja „cierpliwość”, energia, możliwość podejmowania (dobrych, a nie jakichkolwiek) decyzji wystarczyła do końca dnia, zacznij myśleć o niej jak o skończonym zasobie. Jak o pieniądzach – jeśli wydasz się rano na głupoty, to wieczorem będziesz już spłukana. Zwłaszcza, gdy to będzie jeden z tych dni, w trakcie których nie możesz odrobić trochę forsy w ciągu dnia. Oszczędzaj więc na ważne dla Ciebie rzeczy!

W praktyce?

  • Zastanów się, czy są codziennie powtarzalne czynności, które możesz zautomatyzować. Czy są decyzje, które możesz po prostu przestać podejmować. Możesz tak jak ja jeść od kilku lat codziennie na śniadanie to samo (mleko z płatkami bez cukru, liofilizowanymi owocami i siekanymi orzechami). Jedna decyzja dziennie mniej. Możesz jak szef Facebooka tak znacząco uprościć swoją garderobę, by nawet zakładając na siebie ubrania z zamkniętymi oczami, wszystko do siebie pasowało…
  • … albo przygotuj ubrania wieczorem. Dla dziecka też. W lepszych momentach, gdy masz nieco więcej energii, zaplanuj działania na kolejne dni. Zaplanuj i zapisz jadłospis na cały tydzień. Wypisz zadania do zrobienia na kolejny dzień i ustal, w jakiej kolejności je wykonasz. Nie zużywaj energii na drobne decyzje, gdy już masz zająć się zadaniem.
  • Ogranicz liczbę wyborów. To nieintuicyjne, ale wiemy z badań dotyczących biznesu, że zbyt duży wybór sprawia, że ogarnia nas paraliż decyzyjny. Gdy możliwych opcji jest zbyt dużo, często przytłacza nas to i niejednokrotnie sprawia, że całkowicie rezygnujemy z podejmowania decyzji. Znasz tę sytuację, kiedy otwierasz lodówkę pełną jedzenia i wielość opcji sprawia, że zamykasz ją z hasłem „nie mam co jeść”? Ustal więc sama ze sobą, że kupujesz rzeczy tylko w 3 bazowych kolorach i tylko z bawełny lub wiskozy. Zredukuj liczbę t-shirtów w szafie. Puszek z muesli w szafce. Kubków na kawę. Zabawek w polu widzenia dziecka.
  • Deleguj. Oddaj podejmowanie wszystkich decyzji, których Ty nie musisz podejmować, innym osobom. Pozwól, by dziecko zdecydowało co zje (to zakłada pochowanie poza jego dostępem lub niekupowanie rzeczy, których nie chcemy, żeby jadło, ale my chcemy jeść ;)), na czym zje, co wypije. W co się ubierze i jakie spinki wepnie we włosy. Może się okazać, że oddanie kontroli nad wieloma aspektami życia, które do tej pory kontrolowałaś, jest dla Ciebie źródłem napięcia. Możesz oddawać te decyzje pomalutku, po jednej i patrzeć, jak Ci z tym. I jak z poziomem Twojej energii i Twoją „nieuzasadnioną” złością popołudniu czy wieczorem.

 

Zapisz się na listę zainteresowanych dołączeniem do kolejnej edycji kursu dr Jagody Sikory „Złość dziecka i rodzica. Self-regulation w praktyce.”

Czy mama może się złościć?

Czy mama może się złościć?

 

Marzec to miesiąc, w którym, oprócz wydawania pierwszej książki, zaopiekujemy w Wymagające złość.

Z okazji Dnia Kobiet poprosiłam dr Jagodę Sikorę, ekspertkę Self-Reg, doktor psychologii, która stworzyła całościowy kurs online Złość dziecka i rodzica. Self-regulation w praktyce, o krótki komentarz, który będzie skupiał się na kobietach. I kobiecej złości.

 

Czy mama może się złościć?

Wiele z nas wychowywało się z przekonaniem, że złoszczenie się nie jest dobre. Grzeczne, dobre dziewczynki nie złoszczą się. A jeśli już coś je zdenerwuje… to do perfekcji powinny opanować umiejętność tłumienia.

Część małych dziewczynek dzięki takiemu przekazowi rozwijała umiejętności pomijania własnych emocji, nieszanowania własnych granic. To nie sprzyjało ani umiejętnościom regulacji emocji, ani zwiększenia samoświadomości.

I tak część z nas funkcjonowała długo, aż do czasu kiedy pojawiło się w naszym życiu dziecko. Macierzyństwo zmienia wiele, weryfikuje, uczy… rozwija… i często konfrontuje nas z ogromem emocji. Czasem jest ich tak dużo, że nawet supersprawne klocki hamulcowe nie dają rady.

 

Emocje, które tak świetnie były kamuflowane, wychodzą na światło dzienne i pojawia się wiele pytań. Pojawiają się myśli:

 

“Jak to jest się złościć?” 

“Czy złość jest dobra?” 

„Czy ja mogę się złościć?”

 

Każdy z nas odczuwa złość. Złość jest ważnym sygnałem, który informuje nas na przykład o tym, że ktoś przekroczył nasze granice. Może informować nas o przeciążeniu, zmęczeniu. Jest dzwonkiem alarmowym, który może wołać: “Heeej! Sprawdź co u siebie?!”

 

Nie jest łatwo takie pytanie zadawać. Nie jest też łatwo na nie odpowiedzieć. Zmiana starych schematów wymaga czasu. Jeśli kiedyś dużo emocji tłumiłaś, warto dać sobie czas na to, żeby z nimi na nowo się oswoić.

 

Odpowiadając na pytanie: Czy mama może się złościć?, mówię: Tak!

Złość nie jest zła. Jest neutralną emocją. Możemy pod wpływem złości podejmować różne strategie, które będą dla nas bardziej lub mniej wspierające. Możemy też pod wpływem złości robić rzeczy, które będą krzywdzić innych, a możemy działać tak, że nikt na tym nie ucierpi. To nie zmienia faktu, że sama złość jest zawsze w porządku. Możemy czuć złość i to zawsze jest ok!

Kiedy poczujesz złość, nie tłum jej, tylko zatrzymaj się i poczuj. Jeśli jest Ci trudno, bo napięcie jest bardzo wysokie, spróbuj zatrzymać się na tu i teraz. Możesz wziąć kilka głębokich wdechów, skoncentrować się na czynności, którą wykonujesz albo policzyć, ile w danym pokoju znajduje się żarówek. Potem możesz wrócić do tego, co poczułaś. Zastanowić się nad tym, w jaki sposób odczuwałaś złość. Oswajanie się ze złością to proces, droga, czas. 

 

Zapisz się na listę zainteresowanych dołączeniem do kolejnej edycji kursu dr Jagody Sikory „Złość dziecka i rodzica. Self-regulation w praktyce.”

Na spacer z dwójką

Na spacer z dwójką

 

 

Dziś oddaję łamy mojego bloga mojej współpracowniczce, Inie, matce dwójki i Wam, którzy na Instagramie dzieliliście się radami dotyczącymi wychodzenia na zimowej spacery z więcej niż jednym dzieckiem!

Wszyscy mamy jakieś wyobrażenie o rodzicielstwie i dzieciach. Dodatkowo media fundują nam obraz, jakby to była przysłowiowa kaszka z mleczkiem. Nikt nie informuje nas jak to może naprawdę wyglądać. A wygląda trochę śmiesznie, trochę strasznie!

Wiadomo jak przedstawiane jest na stockowych zdjęciach rodzicielstwo co najmniej dwójki dzieci. Oni siedzą na dywanie bawią się, dajmy na to klockami, wspólnie coś budują. Jest śmiech i radość, poklepywanie się po pleckach, a może nawet braterskie lub siostrzane wsparcie, pomoc przy włożeniu klocka. Ty za to w tym czasie, pijesz CIEPŁĄ kawę i odpoczywasz ze wzruszeniem, patrząc jak dzieci bawią się ze sobą i gratulując sama sobie za tę wspaniałą decyzję urodzenia dwójki dzieci z małą różnicą wieku. 

Ten obrazek to jednorożec wielodzietnego rodzicielstwa. Z reguły, niestety, wygląda to nieco inaczej. Starszy przez przypadek a może nawet i celowo potrącił młodszego, który to w odwecie, rzuca klockiem w starszego trafiając do prosto w OKO! Nikt już z nikim nie chce się bawić. Jeden płacze, bo go boli oko, a drugi płacze, bo przecież ten pierwszy płacze, a w ogóle to ktoś go popchnął, może nawet i niechcący, ale jednak popchnął i TO BOLI!

Oczekiwania vs rzeczywistość jeszcze nie koniec. Przecież jesteś odpowiedzialną matką, więc codzienna porcja ruchu na świeżym (ekhm) powietrzu musi być. Nie pomijajmy wyjścia na spacer z co najmniej dwójką dzieci. Wiadomo, że one nie będą czekać jak na filmach: w szeregu, z uśmiechem na ustach, aż ty założysz najmłodszemu buty, kurtkę, czapkę, rękawiczki i szalik. Taaak, wychodzicie Twoją ulubioną porą roku, czyli zimą! Na samą myśl o tym oblewa Cię pot. Dlaczego za każdym razem jest tak samo? Dlaczego nie możecie ubrać się i wyjść bez płaczu i awantur? Jak normalni ludzie?! Czy Ty serio żądasz zbyt wiele od życia?! Bo prawda jest taka, że oczywiście, że mimo wcześniejszego przypominania, właśnie TERAZ starszemu zachciało się siku, więc trzeba go rozebrać. Najmłodszy siedzi już spocony i płacze, bo gorąco. Ten, co mu się chciało siku, też już płacze, bo nie może rozpiąć spodni narciarskich, a BARDZO CHCE MU SIĘ SIKU. I nie ma znaczenia, że 5 minut wcześniej pytałaś się go czy chce siku, bo przecież wtedy mu się nie chciało. A co ze średnim dzieckiem? Dałaś mu do zabawy tubkę z kremem na mróz, żeby czymś go zająć i teraz już wiesz, że Twoje drzwi, oraz inne meble, mogą spokojnie iść z Wami na spacer zabezpieczone kremikiem! Wtedy właśnie masz dosyć tego spaceru, a jeszcze na niego nie wyszłaś i zastanawiasz się co właściwie się stało i dlaczego Ciebie to spotyka! Finalnie wszyscy płaczecie, ale idziecie na ten cholerny spacer. 

I teraz już wiesz, że oczekiwać możesz nawet i jednorożca… tylko raczej dostaniesz, zdezelowanego konia na biegunach, być może bez płóz. Ale żeby nie było tak pesymistycznie na koniec, to specjalnie dla Ciebie, zrobiłyśmy burzę mózgów. W powietrzu czuć niby wiosnę, ale jeszcze przez co najmniej kilka tygodni nie uda się zrobić tak, żeby wyszli w tym, w czym stali.

Oto kilka rad i antyrad na sprawne wychodzenie z domu z minimum dwojgiem dzieci, co jest porównywalne z wejściem na K2 BEZ TLENU:

  • Ty ubieraj się na końcu – zgrzana matka lub ojciec to prosta droga do poddenerwowania. Inni żonglują ubieraniem w zależności od wrażliwości na ciepło lub ogólnego stanu ducha – te najbardziej zirytowaną część rodziny ubierając najpóźniej.
  • Nosidło lub chusta – zapakowanie tam młodszego dziecka. Jeśli to Twój pierwszy sezon chustowy ever, bo przy starszaku nie korzystałaś, pooglądaj bluzy i kurtki do noszenia dziecka. Supersprawa.
  • Pomóż ubrać się starszemu i pootwieraj wszystkie okna albo wygoń na balkon, klatkę albo ogród. Metodę można dostosowywać od miejsca zamieszkania i wieku, wiadomo że musi być bezpiecznie. Mniej zgrzany starszak, 100 punktów do spokoju wszystkich.
  • Można też wcześniej przygotować ubrania, siebie, torby, generalnie zorganizować rzeczywistość tak, by po ubraniu dzieci być już gotowym do wyjścia (konia z rzędem, komu nie cisnęły się na usta przekleństwa szukając rękawiczek?).
  • Patent z przedszkola: można jedną część garderoby zakładać wszystkim, z hasłem „a teraz wszystkie dzieci zakładają buty”.
  • Nie ma takiej kasy, której nie warto wydać na ubrania ułatwiające ubieranie, typu komin czy kominiarka.
  • Polecamy też ubieranie najcieplejszych części ubrań już przed samymi drzwiami wyjściowymi z klatki.
  • Niektórzy z Was jako najskuteczniejszą metodę polecają przewagę liczebną dorosłych albo przynajmniej wyrównanie sił w postaci jednego dorosłego przypadającego na jedno dziecko i to chyba jest najlepszy sposób pomimo, że najmniej realny.

Nie polecamy (ale zdarzało nam się korzystać):

  • Przekupstwo jedzeniem – wiadomo, chrupki kukurydziane górą! Są dwa typy rodziców: ci, którzy chrupią je razem z dziećmi i ci, którzy się do tego nie przyznają!
  • Szantaż – bardzo tego nie lubimy ale niech pierwszy rzuci kamieniem ten co przy -10 stopniach upocony do majtek włącznie nie powiedział „albo założysz te spodnie narciarskie, albo nigdzie nie idziesz”!
  • Ostatnia rada: po prostu zostańcie w domu, dzisiaj nigdzie nie musicie wychodzić! Bądźcie dla siebie wyrozumiali <3

Na Wasze rady czekamy w komentarzach – podzielcie się swoimi lifehackami!

 

Masz więcej niż jedno dziecko lub spodziewasz się rodzeństwa dla swojego malucha?
Kliknij w obrazek i zapisz się na listę zainteresowanych kursem:

Będąc rodzicem dwojga – wywiad o rodzeństwie

Będąc rodzicem dwojga – wywiad o rodzeństwie

Ponieważ moja wiedza na temat bycia rodzicem więcej niż jednego dziecka jest wyłącznie teoretyczna, postanowiłam porozmawiać o tym ze specjalistką – Karlą Orban.
Karla Orban jest psychologiem, trenerką empatycznej komunikacji, a prywatnie mamą trojga dzieci, z których najstarsze ma 6 lat. Od 2008 Karla roku wspiera rodziny, nauczycieli i specjalistów pracujących z dziećmi. Jest autorką cyklu webinarów dla rodziców Codziennik Rodzica oraz redaktorką portalu Rownowazni.trefl.com, w którym pisze o psychologii i rodzicielstwie.
Szkoli się w psychoterapii systemowej – czteroletnie kształcenie podyplomowe w Krakowie – oraz interwencji kryzysowej (jest członkiem ICISF w trakcie procesu certyfikacji). W pracy bliskie jest jej Porozumienie Bez Przemocy oraz teoria więzi. Zdobywała doświadczenie zawodowe w szkołach, przedszkolach, ośrodku dla rodzin zastępczych i rodzinnych domów dziecka, a także w Dolnośląskim Centrum Onkologii.
W ramach swojej prywatnej praktyki przyjmuje ponad 700 rodzin rocznie.

Magdalena Komsta: Czy da się przygotować starsze rodzeństwo na pojawienie się młodszego?

Karla Orban: Zacznijmy od tego, że “przygotowanie na zmianę” to trochę takie pakowanie plecaka w podróż. Mamy tam włożyć najpotrzebniejsze rzeczy: coś, co nas nakarmi, gdy zgłodniejemy, coś, co nas zabezpieczy przed zmianą pogody itp. Przygotowując się na zmianę w rodzinie, też chcemy dodać, ale zasobów, które pomagają uporać się ze zmianą i przejść ją łagodniej. W tym znaczeniu da się przygotować starszaka. Jeśli natomiast „przygotować na zmianę” to sprawić, że ktoś nie odczuje zmiany albo nie będzie mu ani przez chwilę trudno, to myślę, że tak przygotować się nie da.

MK: Czym są te zasoby, o których mówisz?

KO: Zasoby dziecka to wszystkie jego umiejętności i cechy plus wspierające środowisko. W kontekście narodzin rodzeństwa, dużym zasobem będą inni opiekunowie, którzy mogą poświęcić trochę czasu czy uwagi starszakowi; świadomość dziecka, że można zwrócić się do nich po wsparcie, gdy mama/tata są chwilowo niedostępni, ale też przekonanie, że jestem ważny i kochany. Zasobem może być też wiedza o tym, o co się dzieje, dlatego niektórym dzieciom bardzo pomagają książeczki, które opowiadają o rozwoju płodu – dają tę wiedzę, co takiego siedzi w brzuchu mamy, opowiadają, co się wydarzy. O ile nie straszą, że bezpowrotnie utraci się czas z mamą i tatą, a młodsze rodzeństwo to tylko płacz i problem, mogą pomóc wyobrazić sobie nową sytuację, w której jeszcze nie jesteśmy.

Dodawanie zasobów zaczynamy od ustalenia,, co będzie wspierało poczucie bycie kochanym czy co umożliwi naszemu dziecku lepsze poznanie się z dziadkiem czy ciocią, z którymi ma zostać na czas porodu. I tych rzeczy robimy z dzieckiem więcej.

MK: Co się zmienia w rodzinie, gdy spodziewamy się kolejnego dziecka?

KO: Najbardziej zmienia się codzienny rytm – o tym najczęściej słyszę od rodziców i to było dla mnie największym wyzwaniem po każdym porodzie. Jak układać do snu młodszego, kiedy starszy chce się bawić; jak znaleźć czas dla starszaka, kiedy młodsze wymaga opieki, a gdy spodziewamy się trzeciego i kolejnego dziecka, to zwykle zastanawiamy się jak rozwiązywać konflikty między starszakami, jednocześnie nie budząc najmłodszego. Starszakowi dochodzi zupełnie nowa rola, której nie był w stanie sobie wyobrazić, zupełnie tak jak my nie mieliśmy pojęcia, z czym się naprawdę wiąże rola rodzica, zostając nim po raz pierwszy. Jeżeli mamy kilkuletnią różnicę wieku między dziećmi, to my, dorośli, wracamy do roli rodziców małego dziecka, którą mieliśmy już za sobą.

MK: Mówiąc o różnicy wieku: czy jest jakaś konkretna liczba, która najbardziej sprzyja na przykład wspólnej zabawie?

KO: Wydawać by się mogło, że dzieci z małą różnicą wieku bawią się podobnymi zabawkami, więc będą się chętnie bawić razem. Często tak się dzieje. Natomiast mała różnica wieku oznacza, że w chwili narodzin malucha, starszak jest bardzo mały i wymaga wiele wsparcia i niepodzielnej uwagi dorosłych. Trochę mniej rozumie, dlaczego nie wszystkie jego potrzeby mogą być spełnione od razu i może gorzej radzić sobie z emocjami, np. złością. Kiedy zaczyna się kłótnia o zabawkę pomiędzy roczniakiem a trzylatkiem, żaden z nich nie jest jeszcze tak biegły w ich rozwiązywaniu, jak byłby na przykład sześciolatek względem roczniaka. Nie jestem więc fanką mówienia, że dobre relacje gwarantuje podobny wiek lub odwrotnie, większa różnica, bo bywa bardzo różnie. Planując różnicę wieku lepiej kierować się tym, jak się czujemy, ile mamy sił na kolejne dziecko. Być może kiedyś chcieliśmy mieć dzieci rok po roku, ale w rzeczywistości nawet dwa lata po pierwszym porodzie nie wyobrażamy sobie ponownie wchodzić w okres niemowlęcy i to wcale nie oznacza, że pogrzebaliśmy właśnie relacje naszych dzieci.

MK: Czy można wesprzeć relację rodzeństwa tak, żeby była dobra?

KO: Można wspierać większość relacji, którymi nasze dziecko chce się z nami podzielić, a więc tę jak najbardziej też. Pewnym ułatwieniem może być przyjęcie perspektywy „Jak bym się tym zajęła, gdyby to dotyczyło mojego dziecka i jego kolegi? Czy też bym tu interweniowała? Czy mówiłabym, że wszystko zawsze musi być wspólne albo że powinieneś ustępować?”. Kiedy wspieram każde z moich dzieci z osobna, patrząc na nich nie jak na kolektyw, jest mi łatwiej dostrzec, co pomogłoby im choć na chwilę się rozluźnić.

To ważne, żeby rozwijającej się relacji za bardzo nie przeszkadzać. Dobrej więzi nie sprzyjają porównania, rywalizacja, ale też nacisk na to, by starszak odczuwał tylko pozytywne emocje albo we wszystkim ustępował i wszystkim się dzielił. Wielu dorosłych z trudnymi relacjami z rodzeństwem tak właśnie wspomina swoje dzieciństwo.

Po drugie, warto pomagać dzieciom zadbać o siebie.

MK: O siebie, a nie o rodzeństwo?

KO: Tak, właśnie tak. Jeśli pomagamy młodszemu komunikować potrzeby, starszemu się nie dzielić, gdy nie chce, to adresujemy przyczynę konfliktu, np. zabierania zabawek. To nie dotyczy tylko relacji między rodzeństwem. Dzieciom, które wiedzą jak się nie dzielić, jednocześnie nie bijąc kogoś po głowie, jak prosić czy wymieniać zabawki, jak mówić o potrzebie własnej przestrzeni i granicach, jest łatwiej w relacjach ogółem. Dobrej relacji sprzyjają też aktywności, które dobrowolnie – to bardzo ważne – podejmujemy razem. Jeśli stwarzamy okazję do wspólnej zabawy (na początku być może z naszym udziałem), w której jest śmiech i fun, a nie pouczanie i instruowanie jak umilić drugiemu życie, to te wspólne doświadczenia stają się bazą sympatii.

MK: To teraz zapytam Cię o dorosłych. W jaki sposób emocje i doświadczenia związane z posiadaniem przez nas – lub nie – rodzeństwa wpływają na to, jak myślimy o relacji między naszymi dziećmi?

KO: Tu też bywa bardzo różnie. Posiadanie własnego rodzeństwa może nam ułatwiać zrozumienie dynamiki między dziećmi: my też się sprzeczaliśmy, nie lubiliśmy, gdy ktoś mówił, że „bratu to trzeba ustąpić”. Własne dobre relacje są kapitałem wiedzy, co robili dorośli, a co my, dzieci, co sprawiło, że lubię brata/siostrę i chce mi się do nich dzwonić. Jednocześnie trudne relacje mogą sprawiać, że będziemy próbowali nadrobić je w relacjach naszych dzieci i być może będziemy tam za bardzo aktywni, nie zostawiając miejsca dzieciom. Lub będziemy interpretować ich sprzeczki jako niezaprzeczalny dowód na to, że już się nie znoszą. Z tej perspektywy czasem łatwiej jest rodzicom-jedynakom. W obu przypadkach bardzo pomaga filtrowanie tego, co myślimy o relacji naszych dzieci, zadawanie sobie pytań sprawdzających: czy oni się nie cierpią, czy może jednak mają ze sobą różnie, jak to w relacjach dwojga ludzi…?

MK: No właśnie. Czyli co powiedziałabyś rodzicom, których dzieci teraz często się kłócą? Czy już pozamiatane, czy może być z tego przyjaźń?

KO: Oczywiście zdarza się, że dzieci są tak niedopasowane temperamentalnie, że nigdy nie zaprzyjaźniłyby się w normalnym życiu i to nie zmieni się tylko dlatego, że mieszkają razem. To jednak nie jest tak częsta historia, jak obawiają się rodzice. Najczęściej konflikty między rodzeństwem są częścią dynamiki między nimi i naturalnym sposobem uczenia się jak dogadać się z drugim człowiekiem. Nie wszystko stracone ?

 

Masz więcej niż jedno dziecko lub spodziewasz się rodzeństwa dla swojego malucha?
Kliknij w obrazek i zapisz się na listę zainteresowanych kursem: