Jak my rozszerzałyśmy dietę

Jak my rozszerzałyśmy dietę

 

Rozszerzanie diety niemowlaka potrafi budzić u rodziców wiele emocji. Pierwszy stały posiłek to przecież duży krok w rozwoju i samodzielności dziecka! 

Dzielę się swoimi błędami, mało tego! Poprosiłam również mój #wymagajacyteam o podzielenie się doświadczeniami z rozszerzania diety swoich pociech. 

 

Dzisiejszy post jest o ogromnych emocjach, zdobiących mieszkanie papkach i… nieudanych próbach. Znajdziesz w nim też kilka cennych rad! 

 

MAGDALENA KOMSTA

O błędach, które popełniłam przy rozszerzaniu diety mojej córki, opowiadam w cotygodniowym podcaście. Odcinki są krótkie, maksymalnie dziesięciominutowe – w sam raz dla mam, które nie mają zbyt wiele czasu. Dostęp do podcastu jest bezpłatny – wystarczy się zapisać, pobierając darmowy rozdział poradnika tutaj.

Można słuchać bezpośrednio w przeglądarce, nie są potrzebne żadne specjalne programy.

 

MAGDA

Myśl o tym, że trzeba będzie rozszerzać dietę Hani, była dla mnie okropna. Nie jestem urodzoną kucharką, nie lubię gotować (nie mylić z nie umiem – po prostu: nie lubię). To dla mnie czynność, którą muszę wykonać, żeby przeżyć. Ale cóż, nie było wyjścia – dietę trzeba było zacząć rozszerzać. 

Hanka była karmiona piersią i dla mnie osobiście to była tak wielka wygoda, że chętnie kontynuowałabym to bez wprowadzania innych pokarmów. Mimo mojej niechęci do gotowania zdecydowaliśmy, żeby rozszerzać dietę Hanki metodą BLW. Gdy nadeszła godzina 0, podaliśmy jej pierwszy posiłek – ugotowaną marchewkę i cukinię, pokrojone w paski. Był stres, mieszanka radości z poddenerwowaniem. Mąż robił zdjęcia i… i nic. Hanka pociumkała trochę i nic nie połknęła. Niby wiedziałam, że tak to może wyglądać, a mimo to jakaś część mnie liczyła, że córka będzie te warzywa gryzła i połykała. 

Z dnia na dzień było lepiej. Trochę więcej posiłków, jednak mleko było numerem jeden. 

Dużym plusem rozszerzania diety tą metodą był dla mnie fakt, że od tego czasu zmieniła się też nasza dieta. Z gotowców i wielu smażonych potraw przeszliśmy do większej ilości warzyw i zup oraz kompletnie odstawiliśmy słodkie napoje. Pory posiłków zaczęły być stałe i zawsze jemy wspólnie.

Przygotowując się do rozszerzania diety, szukałam plastikowego krzesła z podnóżkiem, które będzie można łatwo myć. Pomyślałam też o ceracie pod krzesełko na wszystkie spadające potrawy. Umknęło mi tylko jedno… BIAŁE PASY W KRZESEŁKACH DO KARMIENIA! Serio, to jest przykład, jak bardzo design nie idzie w parze z funkcjonalnością. Pierwszy makaron z sosem pomidorowym i pasy wyglądały jak ofiara pomidorowej wojny 😉

Z perspektywy czasu i większej wiedzy w temacie – wiem, że popełniliśmy kilka błędów w rozszerzaniu. Często zrażałam się do podawania potraw, których Hania nie jadła. W konsekwencji, zamiast proponować je ponownie, aby przyzwyczajała się do jakiegoś smaku, to odcinałam ją od niego. Liczba proponowanych posiłków też nie była książkowa. Poza tym nie było tak źle, jak się spodziewałam. Babcie i dziadkowie też dobrze podeszli do naszej decyzji co do BLW. Nigdy nie usłyszałam, że wymyślam, że mam dać papkę bo dziecko się udusi.

Obecnie Hania (4l.) ma “swoje smaki”. Przestała jeść potrawy, które wcinała w drugim roku życia, jednak teraz podchodzę do tego ze spokojem i bez presji. Podaję jej te rzeczy i mówię, aby spróbowała, może teraz znów jej posmakuje.

 

KASIA

Rozszerzanie diety to zdecydowanie jeden z moich ulubionych etapów rodzicielstwa, zarówno przy pierwszym, jak i drugim dziecku. Łączy ono dwie rzeczy, które bardzo lubię: zabawy sensoryczne oraz jedzenie 🙂

Będąc w pierwszej ciąży, trafiłam na cudowną szkołę rodzenia, która po porodzie oferowała również różne zajęcia i luźniejsze spotkania dla młodych rodziców. Dzięki nim już dość wcześnie byłam uzbrojona w podstawowe i najważniejsze informacje dotyczące rozszerzania diety. Z racji tego, że jesteśmy rodziną wegańsko-wegetariańską, również zależało mi, aby dość szybko zweryfikować mity dotyczące mięsa i nabiału w diecie dziecka. Znalazłam odpowiednich profesjonalistów, dzięki którym czułam się pewnie w tych tematach. 

Wspomniane na początku dwie najfajniejsze dla mnie rzeczy przeważyły nad tym, że wybraliśmy BLW jako nasz sposób na poznawanie nowych pokarmów. A przy dwójce małych dzieci – nie ukrywam, że za drugim razem było to znacznie prostsze, bo przy wszystkich starciach pomiędzy rodzeństwem, co do jednego mieli absolutną zgodność: brudzić się i wszystko dookoła przy „gotowaniu” i jedzeniu 🙂 Jest jednak jeden haczyk, by czerpać z tych chwil trochę radości również dla siebie: to ojciec dzieci sprząta! 🙂

 

KATARZYNA

Zanim zaczęłam rozszerzać dietę pierwszego syna, przerobiłam zagraniczny kurs internetowy. Przeczytałam też jakieś wpisy blogowe. Czułam się w pełni wyedukowana, przygotowana na wszystko, ale… oczywiście, życie jest pełne niespodzianek. 

BLW początkowo w ogóle nie chwyciło (z wyłączeniem zajęć z sensoplastyki – tam szlak rączka-buzia działał niezawodnie), za to ogólny apetyt przekraczał wszelkie normy. Krótko mówiąc: szło gładko. Pytanie “czy on naprawdę się najadł?” nie istniało. Zastanawiałam się raczej, czy posiłek kiedykolwiek się zakończy, bo wciąż prosił o więcej. Później wszystko się unormowało i aktualnie syn jest standardowym, trzyipółletnim, szczupłym wybrzydzaczem.

Drugi syn miał nieco trudniejszy start. Podobnie jak z jego bratem, pierwszą próbę podjęliśmy dokładnie sześć miesięcy po narodzinach. Przez pierwsze dwa tygodnie prawie niczego nie połknął. Wciąż odruchowo wypychał wszystko z ust. Wiedziałam, że tak może być i musiałam uzbroić się w cierpliwość. Dodatkowo sprawy nie ułatwiały złe skojarzenia: mniej więcej od ukończenia pierwszego miesiąca życia musieliśmy wciskać w niego doustne leki. Uwierzcie, trzymiesięczniak nie zachwyca się pomarańczowym smakiem syropu “dla dzieci”. Ogólnie rzecz biorąc, szło mozolnie. Do mięsa przekonał się dość późno, ale po wielu próbach udało się. Wreszcie dla ryb kompletnie stracił głowę. 

BLW czy łyżeczka? Zdecydowanie BLW! Po łyżeczkę wolał sięgnąć sam, po paru miesiącach. W przeciwieństwie do starszego brata, szybko nauczył się też pić z otwartego kubka. Słowem: dwie kompletnie odmienne historie. 

 

 

ZUZA

Rozszerzanie diety z jednej strony mnie stresowało, z drugiej – nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie zaczniemy. Postanowiłam się do niego dobrze przygotować, przynajmniej od strony teoretycznej: przeglądałam blogi, wertowałam zalecenia, kupiłam książki z przepisami. Jednak pierwszy posiłek uzupełniający mojej córki wyglądał zupełnie inaczej, niż to sobie zaplanowałam: w wieku 6,5 miesiąca porwała mi z talerza kawałek duszonego jabłka z cynamonem. Moją reakcją było paniczne sprawdzanie, czy takim maluchom można podawać cynamon. Internet dawał mi sprzeczne odpowiedzi, wśród nich oczywiście były takie wpędzające mnie w poczucie winy, że zaszkodziłam własnemu dziecku, bo to TRUCIZNA (teraz już wiem, że to nieprawda).

Późniejsze posiłki były już mniej spontaniczne i emocjonujące – zdecydowałam, że spróbujemy metody BLW i mojemu dziecku bardzo odpowiadał ten układ. Ja proponowałam jej różnorodne posiłki, starając się, by były pełnowartościowe i podane w bezpiecznej formie. Ona z dużym zaangażowaniem rozrzucała jedzenie i wcierała je zawzięcie w blat, część trafiała jednak do małych ust. Okazało się, że mój egzemplarz nigdy się nie krztusi i być może właśnie dlatego tak dobrze nam poszło z BLW. Córka bardzo szybko nauczyła się pić z kubka otwartego (i wylewać wodę na wszystkie możliwe sposoby). Żeby nie było zbyt kolorowo: do teraz zdarzają nam się dni, kiedy nie chce nic innego poza piersią, mimo że właśnie skończyła 2 lata. 

Myślę, że dużo czasu oszczędziłoby mi, gdybym mogła w jednym miejscu sprawdzić wszystkie potrzebne informacje. Tak wiele godzin poświęciłam na ich szukanie
i weryfikowanie, że to było męczące.

 

INA

Ciężko będzie coś napisać, bo ja oprócz tego, że starałam się nie podawać smażonych potraw ani nic z dodatkiem cukru czy soli, to karmiłam dzieci tym samym, co my jako rodzice jedliśmy. Na pewno fajnie jest zrobić kurs pierwszej pomocy dla niemowląt, żeby wiedzieć, czym się różni zadławienie od zakrztuszenia i przede wszystkim jak reagować. To uspokaja. Takie kursy są też w formie instruktaży na YouTube – w razie, gdyby ktoś nie mógł lub nie chciał iść na realny kurs.

 

KAROLINA

Rozszerzanie diety wprawiło mnie w stan wzmożonej gotowości i szczerze mówiąc, teraz myślę, że odrobinę przesadziłam z tematem. Spowodowane to było moim lękiem o to, że cokolwiek bym córce nie dała, będzie niewystarczająco zdrowe, świeże i naturalne. Wpadałam na dziwne pomysły, np. jeździłam po bliższej i dalszej okolicy w poszukiwaniu świeżych warzyw i mięsa, kupowałam “towar” od prywatnych ludzi, którzy akurat coś hodowali lub sadzili. Pamiętam, jak pewnej soboty jechałam ok. 50 minut w jedną stronę pod Kraków, aby kupić pęczek “organicznych” marchewek od pewnej starszej pani. 

Inny problem: przez mój brak umiejętności kulinarnych, mimo posiadania tych rarytasów, nie potrafiłam zrobić z nich niczego sensownego i te pierwsze posiłki wychodziły takie sobie. Gotowałam też zbyt wiele, co zaowocowało wypełnioną po brzegi zamrażarką pełną dyni, która po rozmrożeniu była ohydna i gąbczasta. No ale, im dalej w las, tym lepiej sobie radziłyśmy. Moja córeczka jadła dużo metodą BLW, czego dowodem są zdjęcia krzesełka z Ikei bez centymetra powierzchni wolnego od papki makaronowo-pomidorowej. Sytuacją najbardziej były zachwycone nasze psy, którym zawsze coś skapnęło na ziemię, jak tylko córka zorientowała się, że dzielenie się posiłkiem z czworonogami to świetna zabawa. 

Było sporo BLW, ale ponieważ w pewnym momencie dużo podróżowaliśmy, dużą rolę w rozszerzaniu zdążyły odegrać też słoiczki, z których doktoryzowałam się do tego stopnia, że wiedziałam, jakie są różnice w składzie tego samego dania kupionego w Polsce, a np. na Węgrzech. Rozszerzanie diety zawsze traktowałyśmy jako świetną zabawę i obecnie córka (ma 5 lat) nadal tak do tego podchodzi. Np. praktycznie codziennie na kolację przygotowujemy tzw. “kolorowe jedzonko” i na talerzu lądują kolorowe buźki z kanapek, warzyw, owoców, jajek i kiszonek.  

 

OLGA

Podzieliliśmy się z mężem urlopem rodzicielskim po połowie, więc rozszerzanie diety u nas przypadło na moment mojego powrotu do pracy. To był błąd! Od urodzenia karmiłam piersią, wyłącznie, bo dziecko odmawiało wszelkich smoczków, rurek czy łyżeczek. Jak się można domyślić, podobnie zareagowało na swój pierwszy posiłek: łyżeczka została przechwycona w locie, usteczka pozostały stanowczo zaciśnięte, a uparowana, rozdrobniona marchewka z ekosklepu poszybowała na firankę.

Chcąc nie chcąc, zdecydowaliśmy się na metodę BLW. Oddanie dziecku decyzyjności sprawiło, że w ogóle ruszyliśmy z miejsca, chociaż mozolnie. Większość „samograjów”, którymi zajada się prawie każdy niemowlak, u nas kompletnie się nie sprawdziły: małe pluło bananem, nie cierpiało ziemniaków, a po jabłku dostawało wysypki. Do ulubionych produktów należały za to czerwona papryka, awokado, truskawki, zupa z kiszonych ogórków czy chili con carne. Problematyczne okazało się też to, że przez 8 godzin dziennie byłam w biurze, więc nie było mleka na żądanie. To kolejny błąd, który na pewno wpłynął na cały proces. Za to dzięki BLW dziecko bardzo szybko opanowało jedzenie sztućcami. Teraz ma 5 lat i stopniowo wychodzimy z kolejnych faz neofobii.

Z perspektywy czasu widzę przede wszystkim, że zabrakło mi jednego źródła wiedzy, bo niestety każdy mówił co innego, wszędzie czytałam jakieś rady, które się wykluczały, i sama nie wiedziałam, kogo słuchać. Mając rzetelne informacje, mogłabym dużo spokojniej podchodzić do całej sprawy, bo wszelka presja, szczególnie przy dziecku wrażliwym, wcale nie pomaga cieszyć się poznawaniem nowych smaków i wspólnymi posiłkami.

 

Jak widzisz nie taki diabeł straszny, jak go malują 🙂 A już na pewno nie – gdy malują go na kolorowo. 

 

Co NIE jest gotowością do rozszerzania diety?

Co NIE jest gotowością do rozszerzania diety?

 

Twój niemowlak przestał być noworodkiem, zaczyna coraz bardziej ogarniać świat i interesować się otoczeniem. Wchodzi w interakcje z innymi, nie odrywa od nich wzroku, wyciąga rączki, guga, woła.

Albo inny scenariusz. Podczas rutynowej kontroli lekarskiej Wasz pediatra zauważył, że przyrosty wagi mocno zwolniły. Lub wręcz przeciwnie, maluch przybiera zaskakująco szybko. Do tego zaobserwowałaś, że wkłada ciągle paluszki do buzi, żuje grzechotkę czy frędzle z dywanu. Budzi się często w nocy na mleko, a Ty chodzisz jak zombie i oddałabyś wszystko za jedną przespaną noc. 

W każdej z tych sytuacji może pojawić się myśl, że pora zacząć rozszerzanie diety. Czasem otoczenie naciska, że najwyraźniej mleko już nie wystarcza i czas wprowadzić posiłki stałe. To może wydawać się kuszące – kto nie chciałby spać całą noc dzięki kaszce? Ale tu uwaga! Brak cierpliwości może przynieść więcej złego niż dobrego… Część zachowań dziecka, które interpretujemy jako głód czy chęć na zupkę, oznacza coś zupełnie innego!

 

Co NIE JEST oznaką gotowości do rozszerzenia diety?

  • Częstsze karmienie piersią w ciągu dnia, więcej pobudek w nocy – przyczyn tego stanu rzeczy może być BARDZO wiele, jednak jeśli laktacja jest prawidłowa i dziecko dobrze przybiera, najprawdopodobniej NIE chodzi o głód pokarmów stałych. Więcej o tym, jak rozszerzanie diety wpływa na sen, przeczytasz TUTAJ.
  • Mouthing, czyli wkładanie do buzi palców, piąstek, zabawek – to normalny etap rozwoju dziecka, służący odwrażliwianiu jamy ustnej i cofaniu się odruchu wymiotnego na tył języka. Jest to przygotowanie na bezkolizyjne jedzenie produktów stałych.
  • Problemy z przyrostami wagi – wszelkie wątpliwości dotyczące przybierania na wadze przez niemowlęta należy konsultować z lekarzem, a jeśli karmisz piersią – także z doradcą laktacyjnym. Podawanie pokarmów stałych nie jest ani „lekarstwem” na słabe przyrosty, ani dietą odchudzającą dla dzieci powyżej 75 centyla. Ważne jest szukanie przyczyn niedostatecznych lub nadmiernych przyrostów, a nie maskowanie samych objawów! 
  • Zwiększone ryzyko rozwinięcia alergii pokarmowych – wcześniejsze podanie potencjalnie alergizujących produktów nie zmniejsza szans na wystąpienie alergii.
  • Refluks – zbyt wczesne rozszerzanie diety u dziecka cierpiącego na refluks może raczej zaszkodzić niż pomóc. W takim przypadku zaleca się diagnostykę lekarską oraz ewentualnie dodatkową konsultację z fizjoterapeutą, neurologopedą czy doradcą laktacyjnym.
  • Anemia z niedoboru żelaza – zazwyczaj dzieci z tym schorzeniem nie mają apetytu na spożywanie pokarmów stałych, więc niespecjalnie mogą uzupełnić dietę w żelazo dzięki pierwszym posiłkom. Poza tym, te pierwsze porcje najczęściej są na tyle małe, że nie mają realnego wpływu na wzrost poziomu tego pierwiastka w organizmie. Pierwszym krokiem po diagnozie anemii z niedoboru żelaza powinno być zastosowanie przepisanego przez pediatrę leku – rozszerzanie diety rozpoczyna się, kiedy dziecko wykaże wszystkie oznaki gotowości.

 

Co grozi dziecku, jeśli zaczniesz za wcześnie?

Niestety, przedwczesne podanie stałych pokarmów zawsze oddziałuje negatywnie – krótko- i długofalowo.

  • Niedożywienie – mleko kobiece lub modyfikowane jest idealnie zbilansowane pod względem gęstości kalorycznej i zawartości potrzebnych dziecku składników. Zbyt wczesne ograniczanie spożycia mleka na rzecz pokarmów stałych (zwykle małokalorycznych warzyw i owoców) może doprowadzić do niedoborów energii i składników odżywczych. Tak, dziecko może znacząco zwolnić z przybieraniem na masie. W końcu dorośli wprowadzają do diety więcej warzyw, kiedy redukują masę ciała, prawda?
  • Większe prawdopodobieństwo wystąpienia alergii pokarmowej;
  • Zadławienie – jeśli karmi się niesiedzące dziecko w leżaczku, bujaczku lub foteliku samochodowym, pokarm może w niekontrolowany sposób przesunąć się w głąb jamy ustnej i spowodować groźne dla życia zadławienie. To zupełnie tak, jakby dorosły jadł czy pił na leżąco.
  • Kształcenie złych relacji z jedzeniem – gdy dziecku, które ma reakcje obronne organizmu (wypychanie jedzenia językiem, odruch wymiotny), podajemy jedzenie mimo to,uczymy je, że powinno jeść na siłę, wbrew temu, co podpowiada mu jego własne ciało, że jego reakcje się nie liczą.

Sama widzisz, że jakkolwiek kuszące byłoby podanie dziecku „normalnego” obiadu – lub perspektywa przespania nocy po kaszce na kolację! – ryzyko znacznie przewyższa potencjalne korzyści. 

Naprawdę warto zaczekać na WSZYSTKIE oznaki gotowości do rozszerzania diety u dziecka, które u donoszonych niemowląt pojawiają się około 6. miesiąca życia (180 dni po porodzie):

– stabilne siedzenie z podparciem lub bez

– kontrolowanie ruchów głowy i szyi

– brak odruchu wypychania językiem

– zainteresowanie jedzeniem, umiejętność trafienia rączką do ust

 

Chcesz wiedzieć, w jaki sposób dieta dziecka wpływa na to, jak wyglądają Wasze noce? Sprawdź szkolenie „Żywienie dziecka a sen".

Witamina D dla dzieci

Witamina D dla dzieci

 

Dzisiejszy wpis dobrze jest rozpocząć przypomnieniem, że właściwie każdą suplementację, dobór preparatu oraz dawki powinniśmy konsultować z odpowiednim specjalistą – w przypadku niemowląt będzie to pediatra i farmaceuta. Jest to ogromnie ważne, ponieważ zdarza się, że sugerując się doświadczeniami innych osób oraz reklamami pokazywanymi w mediach, sięgamy po preparaty, zawierające kombinacje wielu składników mineralnych i witamin, które niekoniecznie są nam potrzebne. Podstawowym źródłem składników odżywczych powinna być odpowiednio zbilansowana dieta, a nie suplementy diety i to podkreśla również ich definicja:

“Suplement diety – środek spożywczy, którego celem jest uzupełnienie normalnej diety, będący skoncentrowanym źródłem witamin lub składników mineralnych lub innych substancji wykazujących efekt odżywczy lub inny fizjologiczny (…)” 

Uzupełnienie diety powinno być dostosowane indywidualnie, bo przecież każdy człowiek jest inny. Warto wziąć pod uwagę między innymi: wiek, płeć, masę ciała czy stan zdrowia i nie należy suplementować niczego na zapas, a szczególnie wtedy, jeśli nie ma ku temu wskazań medycznych.

Tak właściwie, to istnieje tylko jedna witamina, o której suplementację powinien zadbać każdy człowiek mieszkający w naszym kraju – jest to witamina D3. Treści naukowe udowadniają, że braki tej witaminy i problem związany z jej niedoborami jest w Polsce powszechny i dotyczy zarówno dorosłych, jak i dzieci. Jej ilości w produktach spożywczych, w których występuje (np. ryby lub żywność wzbogacana) są zwyczajnie niskie, a jej głównym źródłem jest przede wszystkim synteza poprzez kontakt promieni słonecznych ze skórą. Niestety, w polskim klimacie słońce nie towarzyszy nam przez cały rok. Żeby pokryć zapotrzebowanie na witaminę D ekspozycją słoneczną, człowiek musiałby przebywać na słońcu z odkrytymi przedramionami i podudziami przez minimum 15 minut, między godziną 10.00 a 15.00 i to bez nałożenia kremów z filtrami UV. Niemowlęta ani małe dzieci nie powinny być eksponowane na słońce bez filtrów, a i nam, dorosłym, często trudno spełnić te warunki.

Witamina D odgrywa wiele ważnych funkcji w organizmie. Jest między innymi niezbędnym składnikiem regulującym gospodarkę wapniowo-fosforanową, wspiera układ odpornościowy oraz bierze udział w prawidłowym rozwoju kośćca i zębów. 

Niedobory mogą:

  • Przyczyniać się do wystąpienia krzywicy oraz zaburzeń mineralizacji i zmniejszenia masy kostnej u dzieci;
  • Zwiększać ryzyko wystąpienia chorób: sercowo-naczyniowych, autoimmunologicznych, cukrzycy oraz zaburzeń metabolicznych
  • Zwiększać ryzyko wystąpienia chorób na tle psychiatrycznym i neurodegeneracyjnym (w tym: depresji, demencji, choroby Alzheimera);
  • Zwiększać ryzyko wystąpienia zaburzeń snu.

Biorąc pod uwagę to wszystko, suplementacja jest zwyczajnie wskazana.

Jaka dawka oraz preparat będzie odpowiedni dla Waszych maluchów? Zalecenia dotyczące suplementacji witaminą D mówią, że w przypadku niemowląt i małych dzieci:

  • W wieku 0-6 miesięcy zalecana jest dawka 400 IU/dobę niezależnie od metody karmienia;
  • W wieku 6-12 miesięcy zalecana jest dawka 400-600 IU/dobę;
  • W wieku 1-3 lat zalecana jest dawka 600-1000 IU/dobę.

Dokładna dawka po 6 miesiącu powinna być dostosowana do produktów spożywczych wprowadzonych do diety niemowlaka. W przypadku dzieci starszych, po ukończeniu roku, dodatkowo powinna zależeć od masy ciała i pory roku. Niemniej jednak – tak jak już wspomniałam na samym początku – zarówno kwestię dawki, jak i preparatu warto skonsultować z lekarzem i najlepiej zrobić to w oparciu o wyniki badań witaminy D w surowicy krwi. Jeśli chodzi o sam preparat, to warto skupić się na takim, który będzie lekiem (na receptę lub bez), a nie suplementem. Wybierając go masz pewność, że podajesz dziecku preparat wysokiej jakości, który zawiera deklarowaną dawkę, a jego skuteczność została dokładnie przebadana.

Powyższy artykuł napisała dla Was Daria Matyjak, współautorka książki „Rozszerzanie diety niemowląt”.

 

Chcesz wiedzieć, w jaki sposób dieta dziecka wpływa na to, jak wyglądają Wasze noce? Sprawdź szkolenie „Żywienie dziecka a sen".

Co na Wielkanoc może zjeść niemowlę i małe dziecko?

Co na Wielkanoc może zjeść niemowlę i małe dziecko?

 

Święta, niezależnie, czy jest to Wielkanoc czy Boże Narodzenie, kojarzą się z rodzinnym biesiadowaniem oraz rozmowami na przeróżne tematy. Praktycznie zawsze jakaś część dyskusji zmierza w stronę tego, co znajduje się na stole i nie daj Boże siedzi przy nim kobieta karmiąca piersią lub niemowlę w trakcie rozszerzania diety… wtedy zaczyna robić się ciekawie. Niemal każdy członek rodziny staje się wówczas ekspertem w dziedzinie dietetyki i wie dokładnie, co może i ile powinno zjeść dziecko, aby czuło się dobrze. Nie mówię, że takie rozmowy muszą być od razu spisane na stratę, czasami można wyciągnąć z nich wiele pozytywnych wniosków. Istnieje jednak duże prawdopodobieństwo, że podczas wielkanocnego śniadania otrzymasz radę „na wagę złota”, którą możesz sprostować lub dla własnego spokoju przemilczeć, mając świadomość, że doskonale wiesz, co dla Twojego dziecka jest najlepsze.

A co tak na serio może zjeść dziecko z wielkanocnego stołu?

Oczywiście jajka

I jeśli Twoje dziecko jeszcze nie miało okazji ich spróbować, to wbrew informacji, na którą możesz trafić śledząc różne artykuły w sieci, absolutnie nie musisz proponować najpierw żółtka, a dopiero po jakimś czasie białka. Niemowlę może poznać smak całego jaja od początku rozszerzania diety i nie ma potrzeby rozdzielania tego produktu na dwa różne składniki. 

W kontekście jaj i diety niemowlaka są dwie bardziej istotne rzeczy, o których warto pamiętać.

Po pierwsze: nie należy ich myć! Takie postępowanie przyczynia się do usunięcia naturalnej powłoki ochronnej, która pokrywa skorupki. Warstwa zabezpiecza przed migracją bakterii do wnętrza jaja. Ponadto myjąc jajka możesz rozpryskać to, co znajduje się na ich powierzchni (czyli np. bakterie), po kuchennym blacie i sprzęcie [1].

Po drugie, jeśli zdecydujesz się podać dziecku jajko to pamiętaj, że zawsze powinno być ono dobrze ugotowane, tak żeby zarówno białko, jak i żółtko były całkowicie ścięte. To, że jajko na miękko będzie bardziej odpowiednie dla malucha, ponieważ jest łatwostrawne i dostarczy większej ilości witamin i składników mineralnych, to kolejny mit. Uwierz, zakażenie bakteriami z rodziny Salmonella może być dla Twojego dziecka o wiele gorsze niż niewielkie straty składników mineralnych i witamin, które powoduje obróbka termiczna.

Jajka możesz zaproponować na różne sposoby, np. ugotowane na twardo i pokrojone w ćwiartki, faszerowane czy w formie pasty.

Majonez

W przypadku tego produktu możesz spotkać się z komentarzem: „domowy majonez będzie lepszy dla niemowlaka”, bo „przecież nie jest przetworzony, jest zdrowszy i smaczniejszy, więc czemu i dziecko nie powinno go skosztować?”. Hmm, przypomnę Ci główne składniki, które wchodzą w skład tego specyfiku:

  •         Musztarda
  •         Oliwa
  •         I jajko… surowe

No właśnie – podawanie surowych jaj maluchowi do 5 roku życia jest niebezpieczne i nie powinno się tego robić.

Skoro domowy nie, to może warto podać ten z marketu? Majonezy, które znajdują się na półkach w sklepach spożywczych są produkowane z jaj poddanych procesowi pasteryzacji. Więc pod tym względem wydają się one bardziej odpowiednie dla dziecka. Jednak, czy jest to konieczne i czy warto? Wczytując się dokładnie w etykietę majonezu, wśród  nich cukier i sól, których w diecie niemowlaka powinniśmy unikać, przynajmniej do ukończenia 1. roku życia. Zatem spośród tych wszystkich produktów, które leżą na wielkanocnym stole, majonez (niezależnie czy został kupiony w sklepie, czy zrobiony w domu) nie będzie najlepszym wyborem. Zamiast niego możesz zaproponować lub dodać do sałatki jogurt naturalny lub śmietanę. 

A żurku można?

Ano można, ale… porcja dla malucha,  który dopiero rozpoczął rozszerzanie diety i nie ukończył pierwszego roku, nie powinna uwzględniać dodatku soli. Zasadniczo wystarczy, że odlejesz niewielką porcję zupy dla niemowlaka przed jej posoleniem. W diecie starszych dzieci, po 1. urodzinach, dopuszcza się sporadyczne spożywanie potraw z niewielkim dodatkiem soli.

Przygotowując żurek zwróć uwagę na skład zakwasu, szczególnie jeśli nie robicie go samodzielnie. Odpowiedni produkt będzie się składał głównie z mąki, wody, czosnku i dodatku przypraw (liść laurowy, ziele angielskie). Unikajcie specyfików z solą i dodatkami do żywności np. glutaminianem sodu.  

 

Wędliny, kiełbasy, pasztety, czyli mięsne rarytaski

Niestety proponowanie tego typu gotowych produktów, szczególnie najmłodszym dzieciom, nie jest dobrym pomysłem. Ich skład często nie jest najlepszy – zawierają sól, sporo dodatków do żywności (np. azotyn sodu) oraz są wykonywane z kiepskiej jakości i małej ilości mięsa

Jest jednak na to bardzo dobry sposób – możesz przygotować te produkty samodzielnie. Dobrą alternatywą dla wędlin będzie przepyszna domowa szynka wykonana z dobrej jakości mięsa, obficie doprawiona różnymi przyprawami (z wyjątkiem soli). Przykładem może być wędlina przygotowana np. z piersi indyka lub kurczaka z dodatkiem czosnku, mielonej papryki i ziół prowansalskiej, na którą przepis znajdziesz w naszej książce [KLIK!]. W internecie nie brakuje również przepisów na domowy pasztet mięsny, warzywny oraz kiełbaski, które będą bezpieczne dla dziecka i mogą zasmakować też dorosłym. Przygotowując samemu wyroby mięsne, zwróć uwagę na to, żeby mięso w środku było dokładnie wypieczone. 

A może rzeżucha?

Świeża rzeżucha oraz inne kiełki podane na surowo, wbrew pozorom nie będą dobrym wyborem dla dziecka. Do kiełkowania nasion potrzebne są wilgotne i ciepłe warunki, w których świetnie rozwijają się bakterie (np. Salmonella, Listeria, E.coli). Aby uniknąć zatrucia pokarmowego, z którym organizm dziecka może sobie nie poradzić na tyle dobrze, jak organizm człowieka dorosłego, nie należy podawać tych produktów w postaci surowej do ukończenia 5 roku życia [2]

Słodycze – czyli mazurek, babka i czekoladowe jajeczka?

Cukier oraz inne słodzidła (np. miód), tak jak sól, są produktami zakazanymi w diecie  przynajmniej do ukończenia 1. roku życia. Także odradzam proponowanie kawałka słodkiego mazurka niemowlakowi. Oczywiście, jeśli masz czas i chęci możesz przygotować wersję wypieku dla dziecka – bez słodzenia, ale nie jest to konieczne. Dlaczego? Ponieważ istnieje bardzo duża szansa, że jeśli nie zaproponujesz swojej córce lub synowi tych smakołyków, to nawet nie zwróci na nie uwagi. Zamiast nich możesz podać inny produkt z wielkanocnego stołu np. ugotowane jajko z kawałkami warzyw, które też tam pewnie będą. 

W kontekście słodyczy pewnie rodzi się jeszcze pytanie: kiedy jest odpowiedni moment na ich wprowadzenie do diety? Święta mogą wydawać się dobrą okazją, ale takiego momentu zwyczajnie nie ma. Słodki smak jest przez niemowlaka bardzo dobrze znany. Przecież mleko, które pije na co dzień, też jest słodkie. Zatem nie ma potrzeby tworzenia specjalnych warunków do poznania słodyczy. Istnieje duża szansa, że ktoś z rodziny będzie chciał poczęstować Twoje dziecko słodyczami, bo przecież „Jak to? Wielkanoc bez czekoladowego króliczka? Chcesz żeby dziecko było smutne?”. Nie, dziecko potrafi być szczęśliwe bez słodkiego, a zamiast tego wystarczy poświęcić mu chwilę czasu np. na wspólną zabawę. 

A co w momencie, gdy dziecko dorwie kawałek babki? Raczej nic już z tym nie zrobisz i warto pozwolić zadecydować dziecku o tym, jak potoczą się dalsze losy wielkanocnego wypieku. Być może tylko go poliże, zmiażdży w dłoniach i zaciekawi się innym produktem, który będzie znajdował się w zasięgu wzroku. 

W ramach podsumowania produkty, po które dziecko bez problemu może sięgnąć podczas wielkanocnego śniadania to:
  • Jajka na twardo;
  • Warzywa i owoce;
  • Pieczywo – o dobrym i krótkim składzie, bez zbędnych dodatków;
  • Domowe wędliny, kiełbaski, pasztety przygotowane z wysokiej jakości surowców, najlepiej bez dodatku soli;
  • Żurek bez dodatku soli;
  • Domowe wypieki bez dodatku cukru.
A na co uważać?
  • Surowe produkty: jaja, mięso, niepasteryzowany nabiał i kiełki;
  • Grzyby leśne i potrawy z nimi;
  • Produkty z dużą ilością soli i dodatków do żywności: wędliny, kiełbaski, parówki i pasztety;
  • Potrawy ciężkostrawne i mocno smażone;
  • Dania z miodem;
  • Słodycze.

Dziecku, które ukończyło już rok, jeśli jest taka konieczność, możesz zaproponować potrawy z niewielkim dodatkiem soli lub cukru.

Smacznej Wielkiejnocy!

 

Powyższy artykuł stworzyła dla Was Daria Matyjak, współautorka książki „Rozszerzanie diety niemowląt„.

 

Książka „Rozszerzanie diety niemowląt”- start przedsprzedaży!

To już! Pierwsza książka Wydawnictwa Wymagające jest do kupienia od dzisiaj!

ZAMAWIAM KSIĄŻKĘ!

Książka dotyczy rozszerzania diety niemowląt i zgodnie z aktualną wiedzą odpowiada na wszystkie możliwe pytania, które możesz mieć: 

  • kiedy zacząć rozszerzanie diety?
  • jak się przygotować?
  • co podać najpierw?
  • jak bilansować posiłki dziecka?
  • czego nie mogą jeść niemowlaki? 
  • …i jak pozbyć się plam z ubranek dziecięcych…

TUTAJ możesz pobrać spis treści oraz darmowy rozdział próbny „Wielkość porcji”.

Książkę napisałam wspólnie z trzema dyplomowanymi dietetyczkami: Mają Lech-Fitowską, Darią Matyjak i Marzeną Szpak. Wszystkie prowadzą projekt Mamada Dietetyka. Dzięki ich wiedzy oraz doświadczeniu udało nam się stworzyć pierwszą na rynku i póki co, jedyną książkę zawierającą najświeższe zalecenia żywieniowe dla niemowląt – te opublikowane w styczniu 2021 r., czyli sprzed zaledwie 2 miesięcy.

Jest to także jedyna książka o rozszerzaniu diety, której treść konsultowana była z psychodietetyczką, fizjoterapeutką, logopedką oraz przyszłymi mamami.

Przedsprzedaż zakończona.

Wnętrze poradnika możesz też podejrzeć TUTAJ.

 

Czy mama może się złościć?

Czy mama może się złościć?

 

Marzec to miesiąc, w którym, oprócz wydawania pierwszej książki, zaopiekujemy w Wymagające złość.

Z okazji Dnia Kobiet poprosiłam dr Jagodę Sikorę, ekspertkę Self-Reg, doktor psychologii, która stworzyła całościowy kurs online Złość dziecka i rodzica. Self-regulation w praktyce, o krótki komentarz, który będzie skupiał się na kobietach. I kobiecej złości.

 

Czy mama może się złościć?

Wiele z nas wychowywało się z przekonaniem, że złoszczenie się nie jest dobre. Grzeczne, dobre dziewczynki nie złoszczą się. A jeśli już coś je zdenerwuje… to do perfekcji powinny opanować umiejętność tłumienia.

Część małych dziewczynek dzięki takiemu przekazowi rozwijała umiejętności pomijania własnych emocji, nieszanowania własnych granic. To nie sprzyjało ani umiejętnościom regulacji emocji, ani zwiększenia samoświadomości.

I tak część z nas funkcjonowała długo, aż do czasu kiedy pojawiło się w naszym życiu dziecko. Macierzyństwo zmienia wiele, weryfikuje, uczy… rozwija… i często konfrontuje nas z ogromem emocji. Czasem jest ich tak dużo, że nawet supersprawne klocki hamulcowe nie dają rady.

 

Emocje, które tak świetnie były kamuflowane, wychodzą na światło dzienne i pojawia się wiele pytań. Pojawiają się myśli:

 

“Jak to jest się złościć?” 

“Czy złość jest dobra?” 

„Czy ja mogę się złościć?”

 

Każdy z nas odczuwa złość. Złość jest ważnym sygnałem, który informuje nas na przykład o tym, że ktoś przekroczył nasze granice. Może informować nas o przeciążeniu, zmęczeniu. Jest dzwonkiem alarmowym, który może wołać: “Heeej! Sprawdź co u siebie?!”

 

Nie jest łatwo takie pytanie zadawać. Nie jest też łatwo na nie odpowiedzieć. Zmiana starych schematów wymaga czasu. Jeśli kiedyś dużo emocji tłumiłaś, warto dać sobie czas na to, żeby z nimi na nowo się oswoić.

 

Odpowiadając na pytanie: Czy mama może się złościć?, mówię: Tak!

Złość nie jest zła. Jest neutralną emocją. Możemy pod wpływem złości podejmować różne strategie, które będą dla nas bardziej lub mniej wspierające. Możemy też pod wpływem złości robić rzeczy, które będą krzywdzić innych, a możemy działać tak, że nikt na tym nie ucierpi. To nie zmienia faktu, że sama złość jest zawsze w porządku. Możemy czuć złość i to zawsze jest ok!

Kiedy poczujesz złość, nie tłum jej, tylko zatrzymaj się i poczuj. Jeśli jest Ci trudno, bo napięcie jest bardzo wysokie, spróbuj zatrzymać się na tu i teraz. Możesz wziąć kilka głębokich wdechów, skoncentrować się na czynności, którą wykonujesz albo policzyć, ile w danym pokoju znajduje się żarówek. Potem możesz wrócić do tego, co poczułaś. Zastanowić się nad tym, w jaki sposób odczuwałaś złość. Oswajanie się ze złością to proces, droga, czas. 

 

Zapisz się na listę zainteresowanych dołączeniem do kolejnej edycji kursu dr Jagody Sikory „Złość dziecka i rodzica. Self-regulation w praktyce.”