Rozszerzanie diety niemowlaka potrafi budzić u rodziców wiele emocji. Pierwszy stały posiłek to przecież duży krok w rozwoju i samodzielności dziecka!
Dzielę się swoimi błędami, mało tego! Poprosiłam również mój #wymagajacyteam o podzielenie się doświadczeniami z rozszerzania diety swoich pociech.
Dzisiejszy post jest o ogromnych emocjach, zdobiących mieszkanie papkach i… nieudanych próbach. Znajdziesz w nim też kilka cennych rad!
MAGDALENA KOMSTA
O błędach, które popełniłam przy rozszerzaniu diety mojej córki, opowiadam w cotygodniowym podcaście. Odcinki są krótkie, maksymalnie dziesięciominutowe – w sam raz dla mam, które nie mają zbyt wiele czasu. Dostęp do podcastu jest bezpłatny – wystarczy się zapisać, pobierając darmowy rozdział poradnika tutaj.
Można słuchać bezpośrednio w przeglądarce, nie są potrzebne żadne specjalne programy.
MAGDA
Myśl o tym, że trzeba będzie rozszerzać dietę Hani, była dla mnie okropna. Nie jestem urodzoną kucharką, nie lubię gotować (nie mylić z nie umiem – po prostu: nie lubię). To dla mnie czynność, którą muszę wykonać, żeby przeżyć. Ale cóż, nie było wyjścia – dietę trzeba było zacząć rozszerzać.
Hanka była karmiona piersią i dla mnie osobiście to była tak wielka wygoda, że chętnie kontynuowałabym to bez wprowadzania innych pokarmów. Mimo mojej niechęci do gotowania zdecydowaliśmy, żeby rozszerzać dietę Hanki metodą BLW. Gdy nadeszła godzina 0, podaliśmy jej pierwszy posiłek – ugotowaną marchewkę i cukinię, pokrojone w paski. Był stres, mieszanka radości z poddenerwowaniem. Mąż robił zdjęcia i… i nic. Hanka pociumkała trochę i nic nie połknęła. Niby wiedziałam, że tak to może wyglądać, a mimo to jakaś część mnie liczyła, że córka będzie te warzywa gryzła i połykała.
Z dnia na dzień było lepiej. Trochę więcej posiłków, jednak mleko było numerem jeden.
Dużym plusem rozszerzania diety tą metodą był dla mnie fakt, że od tego czasu zmieniła się też nasza dieta. Z gotowców i wielu smażonych potraw przeszliśmy do większej ilości warzyw i zup oraz kompletnie odstawiliśmy słodkie napoje. Pory posiłków zaczęły być stałe i zawsze jemy wspólnie.
Przygotowując się do rozszerzania diety, szukałam plastikowego krzesła z podnóżkiem, które będzie można łatwo myć. Pomyślałam też o ceracie pod krzesełko na wszystkie spadające potrawy. Umknęło mi tylko jedno… BIAŁE PASY W KRZESEŁKACH DO KARMIENIA! Serio, to jest przykład, jak bardzo design nie idzie w parze z funkcjonalnością. Pierwszy makaron z sosem pomidorowym i pasy wyglądały jak ofiara pomidorowej wojny 😉
Z perspektywy czasu i większej wiedzy w temacie – wiem, że popełniliśmy kilka błędów w rozszerzaniu. Często zrażałam się do podawania potraw, których Hania nie jadła. W konsekwencji, zamiast proponować je ponownie, aby przyzwyczajała się do jakiegoś smaku, to odcinałam ją od niego. Liczba proponowanych posiłków też nie była książkowa. Poza tym nie było tak źle, jak się spodziewałam. Babcie i dziadkowie też dobrze podeszli do naszej decyzji co do BLW. Nigdy nie usłyszałam, że wymyślam, że mam dać papkę bo dziecko się udusi.
Obecnie Hania (4l.) ma “swoje smaki”. Przestała jeść potrawy, które wcinała w drugim roku życia, jednak teraz podchodzę do tego ze spokojem i bez presji. Podaję jej te rzeczy i mówię, aby spróbowała, może teraz znów jej posmakuje.
KASIA
Rozszerzanie diety to zdecydowanie jeden z moich ulubionych etapów rodzicielstwa, zarówno przy pierwszym, jak i drugim dziecku. Łączy ono dwie rzeczy, które bardzo lubię: zabawy sensoryczne oraz jedzenie 🙂
Będąc w pierwszej ciąży, trafiłam na cudowną szkołę rodzenia, która po porodzie oferowała również różne zajęcia i luźniejsze spotkania dla młodych rodziców. Dzięki nim już dość wcześnie byłam uzbrojona w podstawowe i najważniejsze informacje dotyczące rozszerzania diety. Z racji tego, że jesteśmy rodziną wegańsko-wegetariańską, również zależało mi, aby dość szybko zweryfikować mity dotyczące mięsa i nabiału w diecie dziecka. Znalazłam odpowiednich profesjonalistów, dzięki którym czułam się pewnie w tych tematach.
Wspomniane na początku dwie najfajniejsze dla mnie rzeczy przeważyły nad tym, że wybraliśmy BLW jako nasz sposób na poznawanie nowych pokarmów. A przy dwójce małych dzieci – nie ukrywam, że za drugim razem było to znacznie prostsze, bo przy wszystkich starciach pomiędzy rodzeństwem, co do jednego mieli absolutną zgodność: brudzić się i wszystko dookoła przy „gotowaniu” i jedzeniu 🙂 Jest jednak jeden haczyk, by czerpać z tych chwil trochę radości również dla siebie: to ojciec dzieci sprząta! 🙂
KATARZYNA
Zanim zaczęłam rozszerzać dietę pierwszego syna, przerobiłam zagraniczny kurs internetowy. Przeczytałam też jakieś wpisy blogowe. Czułam się w pełni wyedukowana, przygotowana na wszystko, ale… oczywiście, życie jest pełne niespodzianek.
BLW początkowo w ogóle nie chwyciło (z wyłączeniem zajęć z sensoplastyki – tam szlak rączka-buzia działał niezawodnie), za to ogólny apetyt przekraczał wszelkie normy. Krótko mówiąc: szło gładko. Pytanie “czy on naprawdę się najadł?” nie istniało. Zastanawiałam się raczej, czy posiłek kiedykolwiek się zakończy, bo wciąż prosił o więcej. Później wszystko się unormowało i aktualnie syn jest standardowym, trzyipółletnim, szczupłym wybrzydzaczem.
Drugi syn miał nieco trudniejszy start. Podobnie jak z jego bratem, pierwszą próbę podjęliśmy dokładnie sześć miesięcy po narodzinach. Przez pierwsze dwa tygodnie prawie niczego nie połknął. Wciąż odruchowo wypychał wszystko z ust. Wiedziałam, że tak może być i musiałam uzbroić się w cierpliwość. Dodatkowo sprawy nie ułatwiały złe skojarzenia: mniej więcej od ukończenia pierwszego miesiąca życia musieliśmy wciskać w niego doustne leki. Uwierzcie, trzymiesięczniak nie zachwyca się pomarańczowym smakiem syropu “dla dzieci”. Ogólnie rzecz biorąc, szło mozolnie. Do mięsa przekonał się dość późno, ale po wielu próbach udało się. Wreszcie dla ryb kompletnie stracił głowę.
BLW czy łyżeczka? Zdecydowanie BLW! Po łyżeczkę wolał sięgnąć sam, po paru miesiącach. W przeciwieństwie do starszego brata, szybko nauczył się też pić z otwartego kubka. Słowem: dwie kompletnie odmienne historie.
ZUZA
Rozszerzanie diety z jednej strony mnie stresowało, z drugiej – nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie zaczniemy. Postanowiłam się do niego dobrze przygotować, przynajmniej od strony teoretycznej: przeglądałam blogi, wertowałam zalecenia, kupiłam książki z przepisami. Jednak pierwszy posiłek uzupełniający mojej córki wyglądał zupełnie inaczej, niż to sobie zaplanowałam: w wieku 6,5 miesiąca porwała mi z talerza kawałek duszonego jabłka z cynamonem. Moją reakcją było paniczne sprawdzanie, czy takim maluchom można podawać cynamon. Internet dawał mi sprzeczne odpowiedzi, wśród nich oczywiście były takie wpędzające mnie w poczucie winy, że zaszkodziłam własnemu dziecku, bo to TRUCIZNA (teraz już wiem, że to nieprawda).
Późniejsze posiłki były już mniej spontaniczne i emocjonujące – zdecydowałam, że spróbujemy metody BLW i mojemu dziecku bardzo odpowiadał ten układ. Ja proponowałam jej różnorodne posiłki, starając się, by były pełnowartościowe i podane w bezpiecznej formie. Ona z dużym zaangażowaniem rozrzucała jedzenie i wcierała je zawzięcie w blat, część trafiała jednak do małych ust. Okazało się, że mój egzemplarz nigdy się nie krztusi i być może właśnie dlatego tak dobrze nam poszło z BLW. Córka bardzo szybko nauczyła się pić z kubka otwartego (i wylewać wodę na wszystkie możliwe sposoby). Żeby nie było zbyt kolorowo: do teraz zdarzają nam się dni, kiedy nie chce nic innego poza piersią, mimo że właśnie skończyła 2 lata.
Myślę, że dużo czasu oszczędziłoby mi, gdybym mogła w jednym miejscu sprawdzić wszystkie potrzebne informacje. Tak wiele godzin poświęciłam na ich szukanie
i weryfikowanie, że to było męczące.
INA
Ciężko będzie coś napisać, bo ja oprócz tego, że starałam się nie podawać smażonych potraw ani nic z dodatkiem cukru czy soli, to karmiłam dzieci tym samym, co my jako rodzice jedliśmy. Na pewno fajnie jest zrobić kurs pierwszej pomocy dla niemowląt, żeby wiedzieć, czym się różni zadławienie od zakrztuszenia i przede wszystkim jak reagować. To uspokaja. Takie kursy są też w formie instruktaży na YouTube – w razie, gdyby ktoś nie mógł lub nie chciał iść na realny kurs.
KAROLINA
Rozszerzanie diety wprawiło mnie w stan wzmożonej gotowości i szczerze mówiąc, teraz myślę, że odrobinę przesadziłam z tematem. Spowodowane to było moim lękiem o to, że cokolwiek bym córce nie dała, będzie niewystarczająco zdrowe, świeże i naturalne. Wpadałam na dziwne pomysły, np. jeździłam po bliższej i dalszej okolicy w poszukiwaniu świeżych warzyw i mięsa, kupowałam “towar” od prywatnych ludzi, którzy akurat coś hodowali lub sadzili. Pamiętam, jak pewnej soboty jechałam ok. 50 minut w jedną stronę pod Kraków, aby kupić pęczek “organicznych” marchewek od pewnej starszej pani.
Inny problem: przez mój brak umiejętności kulinarnych, mimo posiadania tych rarytasów, nie potrafiłam zrobić z nich niczego sensownego i te pierwsze posiłki wychodziły takie sobie. Gotowałam też zbyt wiele, co zaowocowało wypełnioną po brzegi zamrażarką pełną dyni, która po rozmrożeniu była ohydna i gąbczasta. No ale, im dalej w las, tym lepiej sobie radziłyśmy. Moja córeczka jadła dużo metodą BLW, czego dowodem są zdjęcia krzesełka z Ikei bez centymetra powierzchni wolnego od papki makaronowo-pomidorowej. Sytuacją najbardziej były zachwycone nasze psy, którym zawsze coś skapnęło na ziemię, jak tylko córka zorientowała się, że dzielenie się posiłkiem z czworonogami to świetna zabawa.
Było sporo BLW, ale ponieważ w pewnym momencie dużo podróżowaliśmy, dużą rolę w rozszerzaniu zdążyły odegrać też słoiczki, z których doktoryzowałam się do tego stopnia, że wiedziałam, jakie są różnice w składzie tego samego dania kupionego w Polsce, a np. na Węgrzech. Rozszerzanie diety zawsze traktowałyśmy jako świetną zabawę i obecnie córka (ma 5 lat) nadal tak do tego podchodzi. Np. praktycznie codziennie na kolację przygotowujemy tzw. “kolorowe jedzonko” i na talerzu lądują kolorowe buźki z kanapek, warzyw, owoców, jajek i kiszonek.
OLGA
Podzieliliśmy się z mężem urlopem rodzicielskim po połowie, więc rozszerzanie diety u nas przypadło na moment mojego powrotu do pracy. To był błąd! Od urodzenia karmiłam piersią, wyłącznie, bo dziecko odmawiało wszelkich smoczków, rurek czy łyżeczek. Jak się można domyślić, podobnie zareagowało na swój pierwszy posiłek: łyżeczka została przechwycona w locie, usteczka pozostały stanowczo zaciśnięte, a uparowana, rozdrobniona marchewka z ekosklepu poszybowała na firankę.
Chcąc nie chcąc, zdecydowaliśmy się na metodę BLW. Oddanie dziecku decyzyjności sprawiło, że w ogóle ruszyliśmy z miejsca, chociaż mozolnie. Większość „samograjów”, którymi zajada się prawie każdy niemowlak, u nas kompletnie się nie sprawdziły: małe pluło bananem, nie cierpiało ziemniaków, a po jabłku dostawało wysypki. Do ulubionych produktów należały za to czerwona papryka, awokado, truskawki, zupa z kiszonych ogórków czy chili con carne. Problematyczne okazało się też to, że przez 8 godzin dziennie byłam w biurze, więc nie było mleka na żądanie. To kolejny błąd, który na pewno wpłynął na cały proces. Za to dzięki BLW dziecko bardzo szybko opanowało jedzenie sztućcami. Teraz ma 5 lat i stopniowo wychodzimy z kolejnych faz neofobii.
Z perspektywy czasu widzę przede wszystkim, że zabrakło mi jednego źródła wiedzy, bo niestety każdy mówił co innego, wszędzie czytałam jakieś rady, które się wykluczały, i sama nie wiedziałam, kogo słuchać. Mając rzetelne informacje, mogłabym dużo spokojniej podchodzić do całej sprawy, bo wszelka presja, szczególnie przy dziecku wrażliwym, wcale nie pomaga cieszyć się poznawaniem nowych smaków i wspólnymi posiłkami.
Jak widzisz nie taki diabeł straszny, jak go malują 🙂 A już na pewno nie – gdy malują go na kolorowo.
„Pani Od Snu”. Psycholożka, terapeutka poznawczo-behawioralna bezsenności (CBT-I), pedagożka, promotorka karmienia piersią i doula. Mówczyni i trenerka (pracowała jako ekspertka od snu m.in. z Google, ING, GlobalLogic, Agorą i Treflem), prelegentka TEDx. Certyfikowana specjalistka medycyny stylu życia – IBLM Diplomate – pierwsza w Polsce psycholożka z tym tytułem. Wspiera dorosłych i dzieci doświadczające problemów ze snem.
Więcej o Magdalenie TUTAJ.
Odnośnie podawania leków maluszkom karmionym piersią, to polecam gorąco myk, którego nauczyła mnie położna zaraz po porodzie, bo nie miałam mleka. Przystawiła mi go do piersi, i wciskała do jego buzi malutki dren podłączony do strzykawki z mlekiem. Synek ssał pierś, ja delikatnie podawałam mleko ze strzykawki. I laktacja ruszyła z kopyta.
Później, kiedy musiałam podawać leki, korzystałam z tego fortelu i szło całkiem dobrze.
Nie postrzegam w ogóle blw i słoiczków jako metod wykluczających się, raczej są to dwa różne etapy rozszerzania. Na samym początku, gdy córcia nie siedziała jeszcze superstabilnie i nie miała wyćwiczonego odruchu przełykania, podawaliśmy jej np. marchewkę czy potem jabłuszko z hippa bio (lepsze to niż pryskane warzywa nie wiadomo skąd). Na bardziej skomplikowane konsystencje przyszedł czas nieco później, gdy przestała się krztusić 😉