Czym NIE jest odpieluchowanie?

Czym NIE jest odpieluchowanie?

 

„Zosia już ładnie w majteczkach chodzi. I załatwia się do nocniczka”. Twoje dziecko nie odpowiada. Zresztą to już nie pierwszy raz słyszy z ust babci o wyczynach młodszej kuzynki. 

Dla Ciebie to też żadna nowość. Regularnie o tym słyszysz. Może nawet czujesz lekką zazdrość…

Nie mówię z góry, że odpieluchowanie przykładowej Zosi jest mitem. Może się zdarzyć, że znajome dziecko osiągnie gotowość na odpieluchowanie wcześniej niż Twoje, nawet jeśli jest młodsze. Pamiętaj jednak, że czasami życie jest znacznie bardziej złożone niż w opowieściach babć. W tym artykule zapoznasz się z trzema scenariuszami, w których nasza Zosia, choć nosi majteczki i załatwia się do nocnika, wcale się nie odpieluchowała!

 

Scenariusz pierwszy: brak komunikowania potrzeb

Zosia rzeczywiście nie nosi pieluszek, a wpadki zdarzają się naprawdę rzadko. Tylko że siusianie regulują opiekunowie. Babcia podpowiada: „chodź, zrobisz siusiu”. Mama ocenia, kiedy małej się chce i sadza ją wtedy na nocnik. Zosia nie musi słuchać sygnałów ze swojego ciała, więc ich nie rozpoznaje. 

Odpieluchowanie to nie jest sytuacja, w której dziecko w ogóle nie komunikuje samo potrzeby oddania moczu lub stolca i trzeba je ciągle pytać i przypominać. Odpieluchowanie to sytuacja, w której dziecko samo sygnalizuje potrzeby fizjologiczne i samodzielnie lub z delikatną pomocą rodzica jest w stanie się obsłużyć. 

 

Scenariusz drugi: wysadzanie

Po śniadaniu, obiedzie, podwieczorku i kolacji jest rytuał: Zosia siada na nocniku. Czasami nie bardzo ma na to ochotę, ale wtedy dziadek czyta jej książeczkę albo śpiewa piosenki i jakoś to idzie. Jeśli mama jest z nią sama i nie może sobie pozwolić na dłuższą sesję łazienkową, daje córce grającą zabawkę, żeby się nie nudziła. Czasem posiedzenie trwa dosłownie chwilkę, czasem trzeba poczekać nawet kilkadziesiąt minut. W końcu jednak Zosia zawsze coś do tego nocnika zrobi. 

Jeśli dziecko jest wysadzane na nocnik i siedzi na nim, aż w końcu po 40–50 minutach coś zrobi, to też nie jest to odpieluchowanie. Nie chodzi o to, żeby czekać na nocniku, aż pęcherz się wypełni i dziecko bezwiednie, bez świadomości odda mocz. Odpieluchowane dziecko samo wie, kiedy usiąść na nocnik, bo potrafi odczytać sygnały ze swojego ciała.

Scenariusz trzeci: warunkowanie

Skoro półgodzinne siedzenie na nocniku jest męczące dla wszystkich, tata Zosi postanowił wykorzystać stary, dobry (w jego mniemaniu) sposób, z którego korzystali też jego rodzice. Włącza wodę w kranie, sadza Zosię na nocnik i czeka do momentu, aż dziewczynka zacznie siusiać. Chce uwarunkować, czyli powiązać oddawanie moczu z dźwiękiem lejącej się wody. 

To nie jest prawidłowe odpieluchowanie i  w przyszłości takie warunkowanie może zrobić dużo więcej szkody niż pożytku. Niektóre dorosłe osoby uwarunkowane w ten sposób odczuwają coś co, w fizjoterapii uroginekologicznej nazywa się parciem naglącym: w sytuacji, w której słyszą szum wody, mają wrażenie, że zaraz się zsiusiają. Sama przyznasz, że to mało komfortowa sytuacja. Przecież nie zawsze wtedy, kiedy słyszymy dźwięk lejącej się wody, faktycznie możemy oddać mocz. Uwarunkowanie dźwięku i mimowolne oddawanie moczu nie jest tym samym co odpieluchowanie. Odpieluchowanie jest procesem związanym ze świadomością dziecka i komunikowaniem własnych potrzeb.

 

Jeśli chcesz:

  • uniknąć błędów wymienionych w artykule,
  • mieć pewność w odczytywaniu oznak gotowości na odpieluchowanie,
  • wiedzieć, jak prawidłowo odpieluchować dziecko w dzień i w nocy,
  • podejść do odpieluchowania z luzem i spokojem,

dołącz do kursu „Odpieluchowanie bez stresu”

 

Rzetelną wiedzę na temat odpieluchowania znajdziecie w moim kursie „Odpieluchowanie bez stresu”!

Czy żłobek jest potrzebny do rozwoju?

Czy żłobek jest potrzebny do rozwoju?

 

„Gdyby chodziła do żłobka, to umiałaby się dzielić”. „Franio poszedł do żłobka i od razu się rozgadał”. „Lepiej dać do żłobka, bo potem sobie nie poradzi w przedszkolu”. Czy to prawda? Czy żłobek rzeczywiście jest potrzebny do prawidłowego rozwoju? Czy rezygnując ze żłobka, krzywdzisz dziecko? 

Karla Orban w książce „Żłobek, babcia, niania czy ja sama?” pisze, jak jest naprawdę. Artykuł powstał na podstawie rozdziału poświęconego temu zagadnieniu. 

 

Ćwiczenie czyni mistrza

Najlepszym sposobem na nabywanie przez dziecko nowych umiejętności jest oczywiście praktyka. Jeśli w żłobku więcej rysuje – będzie lepiej rysowało. Jeśli dziecko tylko w żłobku może wycinać, bo w domu nożyczki pozostają poza jego zasięgiem, to rzeczywiście dzięki żłobkowi nauczy się ciąć papier. 

Jeśli chodzi o umiejętności społeczne, początkowo najlepiej będą się one rozwijać w kontakcie… z dorosłymi. Istnieją spore szanse, że uważna mama czy ciocia zareaguje na wypowiedź malucha z większym zainteresowaniem, entuzjazmem i zrozumieniem niż żłobkowy kolega, który akurat skupia się na poruszaniu łyżką zabawkowej koparki.
Na kolejnym etapie takie rówieśnicze interakcje będą oczywiście bardzo ważne. Nie da się nauczyć funkcjonowania w grupie inaczej niż metodą prób i błędów. Nie jest jednak powiedziane, że poza żłobkiem jest to niemożliwe.

 

 

Temperament a rozwój

Czy to, że Helenka lepiej wspina się po drabince niż Julka wynika z tego, że ta druga nie poszła do żłobka? Cóż, jest całkiem prawdopodobne, że Helenkę „nosiło” już gdy była niemowlakiem, podczas gdy Julka wolała wtedy spokojne leżenie. Dzieci, które z natury są aktywne, szybciej opanowują ruchowe umiejętności, takie jak chodzenie, wspinaczka czy jazda na rowerku biegowym. Forma opieki będzie tu miała mniejsze znaczenie.

To samo może dotyczyć choćby chęci zbliżania się do nieznanych osób. Na pewno zauważyłaś osoby, którym przychodzi to łatwiej niż innym – to cecha wrodzona, a to oznacza, że można ją zaobserwować także u dzieci. Im częściej ktoś zagaduje do nieznajomych z piaskownicy, tym szybciej rozwija umiejętności społeczne. Znowu – żłobek niewiele tu zmieni.

 

Czego się teraz nauczyć?

Lew S. Wygotski – psycholog i badacz rozwoju dzieci – uważał, że dziecko najlepiej uczy się wtedy, kiedy dany proces rozwojowy właśnie dojrzewa. Innymi słowy: dziecko czuje, że opanowanie danej umiejętności jest możliwe i chętnie naśladuje dorosłego lub rówieśnika, chcąc tego dokonać. Przykładowo maluch świetnie je rączkami, ale zaczyna czuć, że posługiwanie się łyżeczką może być całkiem spoko. Coraz chętniej sięga wtedy po łyżeczkę (którą do tej pory gardził) i zawzięcie ćwiczy. Jeśli zmotywowany dorosły będzie starał się w tym czasie nauczyć to samo dziecko układania 2-elementowych puzzli, według teorii Wygotskiego – nic mu z tego nie wyjdzie. Na topie jest łyżeczka i koniec. [1]
Dlatego nie można założyć, że praktykowanie danej aktywności w placówce automatycznie sprawi, że żłobkowicz ją opanuje. Jeśli nie przyszedł na nią czas – nic z tego.

 

Lepszy rozwój intelektualny?

Na przełomie XX i XXI wieku w Stanach Zjednoczonych przeprowadzono trwające 16 lat badanie na dużej grupie dzieci (i nastolatków, bo przez te 16 lat „maluchy” zdążyły urosnąć). Okazało się, że dzieci, którymi opiekowały się inne osoby niż rodzice, miały lepsze wyniki w testach mierzących rozwój intelektualny i zdolności językowe przez pierwsze 4,5 roku życia (czyli wcale nie tak długo, prawda?). Działo się tak pod warunkiem, że jakość wspomnianej opieki była wysoka (za kryteria uznano: wielkość grupy, liczbę dzieci przypadającą na jednego opiekuna i wykształcenie dorosłego). W świetle badania, aby dziecko mogło czerpać korzyści z opieki instytucjonalnej, opiekunowie powinni wchodzić z nim w interakcje, być wrażliwi na jego potrzeby i wzmacniać dziecko. [2]

Jak to odnieść do żłobka? Dobry żłobek rzeczywiście może pozytywnie wpłynąć na rozwój intelektualny i językowy Twojego malucha w pierwszych latach życia. Jeśli jednak liczysz, że zwiększy to szanse, że Twój syn czy córka wygra w liceum olimpiadę polonistyczną – muszę Cię zmartwić. Zanim maluch trafi do podstawówki, wszystko się wyrówna. 

 

Czy zatem żłobek jest bezużyteczny? Oczywiście, że nie! Żłobek wciąż może być najlepszym rozwiązaniem dla niejednej rodziny. Poprzez ten artykuł chciałam tylko podkreślić, że nie krzywdzisz dziecka, wybierając inną formę opieki. Jeśli czułaś presję w tym obszarze, mam nadzieję, że udało mi się ją z Ciebie zdjąć. 

 

 

Więcej na temat zalet i wad żłobka (a także innych form opieki!) przeczytasz w książce Karli Orban „Żłobek, babcia, niania czy ja sama?”.

 

[showhide type=”links” more_text=”Kliknij tu, żeby rozwinąć bibliografię” less_text=”Ukryj bibliografię”]

1: Vandell D.L. i in. (2010), Do effects of early child care extend to age 15 years? Results from the NICHD Study of Early Child Care and Youth Development, „Child Development”, t. 81, z. 3, s. 737–756, DOI: 10.1111/j.1467-8624.2010.01431.x.
2: Skiba J. (2014), Myśl Lwa S. Wygotskiego we współczesnej edukacji małego dziecka, [w:] K. Denek, A. Kamińska, P. Oleśniewicz (red.), Edukacja Jutra. Od tradycji do nowoczesności. Aksjologia w edukacji jutra, Oficyna Wydawnicza „Humanitas”, Sosnowiec, s. 307–315.

[/showhide]

Jesteś na urlopie macierzyńskim? Zastanawiasz się, co dalej? Zamów książkę Karli Orban:

Home office z nianią – jak to zrobić?

Home office z nianią – jak to zrobić?

 

Znalazłaś nianię! Wygląda na naprawdę ciepłą i odpowiedzialną osobę, która całkiem nieźle dogaduje się z Twoim maluchem. Co za ulga! Nareszcie będziesz mogła popracować w spokoju. Parzysz herbatę, zamykasz drzwi, siadasz przy biurku, włączasz komputer i…

Tup, tup tup! Małe kroczki zmierzają w Twoim kierunku. W szybie drzwi pojawia się mała rączka, która usiłuje dosięgnąć klamki. Nie tak to sobie wyobrażałaś…

 

Problematyczny układ 

Sytuacja, w której rodzic i niania przebywają w tym samym mieszkaniu może być trudna z wielu powodów i dla wielu stron. Dla Ciebie, bo może się okazać, że Twoja praca jest wiecznie przerywana. Możesz mieć poczucie, że maluch spędza z Tobą więcej czasu niż z nianią. Ba! Kiedy wreszcie ułożyłaś go na drzemkę (bo to też ostatecznie spada na Ciebie), zamiast pracować, wdajesz się w pogaduszki z nianią, bo oto wreszcie trafił Ci się ktoś dorosły do rozmowy. (Nic nie wymyślam, przykład z życia wzięty, zrelacjonowany przez dwie z moich współpracowniczek).

Nie jest to też proste dla dziecka. W książce „Żłobek, babcia, niania czy ja sama?” Karla Orban pisze: Nie chciałabym obiecywać, że praca z domu będzie zawsze możliwa albo sprawdzi się w każdej rodzinie, bo musiałoby to się opierać na założeniu, że ktoś, kto nie do końca wie, gdzie ma nogę czy ucho, zrozumie koncept tak złożony jak pieniądze i zatrudnienie, a następnie w imię wyższych celów zrezygnuje z własnych potrzeb. Dziecko może być mniej spokojne i mniej skore do współpracy z nianią, jeśli wie, że zabarykadowałaś się w sąsiednim pokoju. Może się zdarzyć, że będzie chciało właśnie Tobie pochwalić się nowym rysunkiem. To do Ciebie ucieknie, gdy uderzy się, wstając pod stołem. To całkowicie naturalne i ani nie świadczy o tym, że źle skonstruowałaś swoją relację z dzieckiem, ani że niania jest niekompetentna!

Niania może jednak bać się, że oceniasz ją na podstawie zachowania dziecka, i czuć się niekomfortowo. W początkowej fazie współpracy może też być skrępowana Twoją obecnością. Jeśli będziesz często interweniować, uczucie braku swobody może ją w końcu zniechęcić.

Czy w takim razie lepiej porzucić pomysł pracy w domu w obecności niani? Niekoniecznie. 

 

Co możecie zrobić, żeby było łatwiej?

Skoro wiesz już, że taka sytuacja jest sporym wyzwaniem dla wszystkich jej uczestników, pewnie nie zdziwi Cię, że sporo może tu zdziałać empatia. Zamiast nerwowo uciekać przed dzieckiem, daj mu trochę ciepła, gdy do Ciebie przychodzi. Kiedy się rozluźni, łatwiej zaakceptuje propozycje niani. Jeżeli zaczniesz się złościć, gwałtownie odpychać dziecko i z poirytowaniem mówić: przecież wiesz, że muszę wracać do pracy!, tylko zwielokrotnisz napięcie, które się w nim pojawi – tłumaczy Karla Orban. Jeśli początkowo dziecko chce się bawić tylko z Tobą, stopniową włączaj nianię do Waszych zajęć. 

Empatię możesz okazać także niani! Kiedy nie udaje jej się zapanować nad maluchem, możesz na przykład zauważyć, że rzeczywiście trudno dziś za nim nadążyć. Pokażesz w ten sposób, że jej trudności są dla Ciebie zrozumiałe. Przecież wszyscy wiemy, że dzieci nie zawsze (rzadko?) wykonują to, o co proszą dorośli.

Pamiętaj, że Twoja obecność może być stresująca dla niani. Pochwal ją, gdy widzisz, że dobrze sobie radzi. Daj jej autonomię i pozwól budować relację z dzieckiem na własnych zasadach (o ile są bezpieczne).

Niektórzy rodzice zamykają się w pokoju niczym w twierdzy i chwalą sobie to rozwiązanie. Możesz jednak także spróbować czegoś innego: pokazywać się dziecku co jakiś czas. Widząc, że jesteś dostępna, dziecko będzie śmielsze we wchodzeniu w relację z opiekunką. Pamiętaj też, żeby nigdy nie wychodzić „po angielsku” – nawet jeśli wydaje się to niezwykle kuszące!

Całą sprawę znacząco ułatwią także spacery z nianią. Niekiedy mogą je zastąpić kreatywne zabawy (zwłaszcza te szczególnie brudzące!) lub projekt wykonania czegoś dla mamy. W tym ostatnim przypadku wyraźnie złamana zostaje „konkurencja” między mamą a nianią.

 

Alternatywne rozwiązanie

A może bardziej komfortową sytuacją okaże się przeniesienie opieki poza Wasz dom – np. do mieszkania niani? Warto zastanowić się, czy Tobie odpowiadałoby takie rozwiązanie i porozmawiać o tym z opiekunką. Jeśli się zgodzi, jest szansa, że wszyscy na tym skorzystacie. Ty będziesz mogła zająć się w spokoju swoimi sprawami. Niania poczuje się pewniej, czując, że jej ufasz. Nie będzie też musiała „walczyć” o uwagę dziecka. Wreszcie Twój szkrab nie będzie się czuł zagubiony w niejasnej sytuacji i w stu procentach skorzysta z zabaw przygotowanych przez nianię specjalnie dla niego!

Nie chcę obiecywać, że na pewno tak będzie – w końcu każde dziecko, każda niania i każda mama są inne, ale zawsze warto próbować.

 

Artykuł powstał na podstawie fragmentu książki Karli Orban „Żłobek, babcia, niania czy ja sama?” oraz dzięki opiniom przesłanym mi przez dwie nianie – Magdalenę i Aleksandrę – i moje współpracowniczki – Agatę, Zuzę i Katarzynę, które korzystały z przedstawionego w artykule modelu opieki. Zamów książkę i dowiedz się więcej na temat tworzenia udanej relacji z nianią. 

 

Jesteś na urlopie macierzyńskim? Zastanawiasz się, co dalej? Zamów książkę Karli Orban:

3 sposoby na wyjścia z domu podczas odpieluchowania

3 sposoby na wyjścia z domu podczas odpieluchowania

Wyjścia z domu, spacery i podróże samochodowe w trakcie odpieluchowania gwarantują dreszczyk emocji każdemu rodzicowi. Adrenalina osiąga rekordowe poziomy, a ucho wychwytuje wszelkie wyrazy choć w najmniejszym stopniu przypominające „siusiu” lub „kupę”, stawiając dorosłego w pełnej gotowości.

 

Mam kilka sprawdzonych sposobów, które pozwolą Ci przetrwać etap pierwszych wyjść i podróży z nieco większą dozą spokoju. 

 

1. Zostańcie w domu

Po prostu przesuń wyjścia w czasie. Jeśli macie taką możliwość, przez pierwsze kilka dni zostańcie u siebie 24 godziny na dobę. To naprawdę pozytywnie wpłynie na proces odpieluchowania. Nie będziesz musiał_a zanadto zastanawiać się nad logistyką, wszystko będzie pod ręką. Także Twojemu dziecku będzie łatwiej zrozumieć proces, jeśli nie dołożysz mu dodatkowych (być może stresujących lub nazbyt stymulujących) atrakcji.
Jak pisze moja współpracowniczka, Zuza, wspominając odpieluchowanie swojej córki: Początkowo szło nam dość opornie, bo o ile w domu jeszcze większość lądowała w nocniku, tak na dworze podczas zabawy często było już za późno na reakcję. Po około dwóch tygodniach wpadki praktycznie przestały się zdarzać. 

Przekiście się u siebie przez te parę dni – potem naprawdę będzie łatwiej. 

 

2. Pielucha w aucie

Prędzej czy później będzie jednak trzeba wyjść z domu, a nawet przewieźć gdzieś dziecko samochodem (co, jak się pewnie domyślasz, może być sporym wyzwaniem w przypadku nagłej potrzeby skorzystania z nocnika). 

Jeżeli w pierwszych dniach odpieluchowywania będziesz wychodzić z dzieckiem czy wyjeżdżać gdzieś samochodem (np. żeby zawieźć starszaka do przedszkola), możesz mu założyć pieluszkę – dla zachowania większego spokoju. Musisz się jednak liczyć z tym, że w takim przypadku proces odpieluchowania będzie szedł nieco wolniej. 

Pamiętaj, żeby wyjaśnić dziecku, dlaczego sięgasz po pieluchę. Możesz powiedzieć na przykład: Będziemy jechać teraz samochodem, a w samochodzie nie ma nocnika. Założę Ci pieluszkę. Jak tylko wyjdziemy z samochodu, to pierwszą rzeczą, jaką zrobimy, będzie zdjęcie pieluszki

Po dojechaniu na miejsce, zdejmij pieluszkę, poinformuj o tym dziecko (do bardzo ważne!) i wyjaśnij, gdzie jest nocnik, z którego w razie potrzeby może skorzystać. 

Agata z mojego teamu tak pisze o doświadczeniach swoich i syna: Do żłobka dojeżdżaliśmy samochodem. Droga była za długa, żeby wytrzymał i nie było za bardzo możliwości, żeby się zatrzymywać po drodze i wysiadać z samochodu na siku. Jednocześnie nie chciałam namawiać syna, żeby siusiał „na zapas” przed podróżą. Z tych powodów do samochodu zakładaliśmy pieluchę (tylko na podróż). To spowodowało kryzys, bo syn (już całkiem dobrze odpieluchowany) kiedy czuł, że chce zrobić siku, zamiast szukać nocnika, zaczynał się zastanawiać, czy ma pieluchę czy nie. Często było już za późno na nocnik. Wpadek znowu było sporo i to niestety trwało kilka miesięcy. Ale mi to nie przeszkadzało. Byłam spokojna, bo wiedziałam, z czego to wynika (woleliśmy mieć suchy fotelik samochodowy). Do wpadek podchodziłam bardzo łagodnie.

 

3. Noś nocnik, ubrania i… buty!

Po co nocnik? Czy nie można po prostu poszukać publicznego WC? Po pierwsze, znalezienie toalety w niektórych miejscach może być dość kłopotliwe. Po drugie, stan wielu toalet pozostawia wiele do życzenia. Po trzecie, są dzieci, które zwłaszcza na początku będą potrzebowały, żeby ich nocnik z nimi był, bo tylko na nim czują się bezpieczne. I po czwarte, toaleta bez nakładki niejedne dziecko wystraszyła. 

Katarzyna z teamu Wymagajace.pl pisze tak: Na pierwsze wyjście po wielkiej akcji wzięłam ze sobą jednorazowy nocnik. Nie umiałam go sprawnie rozłożyć, syn nie czuł się na nim pewnie i nie chciał usiąść. Skończyło się paniką i wpadką. Na dodatek okazało się, że nie wzięłam ze sobą ubrań na zmianę. Na szczęście było dość ciepło…

Możesz zaopatrzyć się w dwa zwykłe nocniki i jeden mieć zawsze w wózku czy w samochodzie, a drugi – w domu. Możecie też korzystać z turystycznych nocników jedno- lub wielorazowych. Najlepiej przećwiczcie to sobie na spokojnie w domu.

Pamiętaj, że pęcherz dziecka 2–3-letniego ma pojemność ponad 200 ml. Dzieci potrafią się naprawdę spektakularnie obsiusiać. Pakując ubrania na zmianę, nie zapomnij więc także o skarpetkach i butach. Miej w pogotowiu co najmniej dwa pełne zestawy na zmianę. 

 

Rzetelną wiedzę na temat odpieluchowania znajdziecie w moim kursie „Odpieluchowanie bez stresu”!

Jak nazywać genitalia w rozmowie z dziećmi?

Jak nazywać genitalia w rozmowie z dziećmi?

Jak nazywać genitalia w rozmowie z dziećmi?

Srom, cipka czy brzoskwinka? Określanie tak zwanych intymnych części ciała w rozmowach z dziećmi to temat, który często pojawia się na Instagramie i nie tylko. I słusznie, warto o tym pisać.  W każdej rodzinie może być z tym trochę inaczej. Często też jest tak, że w naszych domach rodzinnych nie było takiego słowa, którego chcemy teraz używać. Albo nie było w ogóle żadnych. Jak więc się za to zabrać? 

Bardzo zależy mi na tym, żeby moje wskazówki mogły posłużyć każdemu – bez względu na to, czy mówienie o narządach płciowych z dzieckiem przychodzi danej osobie naturalnie czy też nieco  trudniej. Dlatego podzieliłam ten element domowej edukacji seksualnej na 3 etapy. Oto i one: 

 

Etap I: Po prostu mów! 

Bardzo doceniam instagramową edukację seksualną. Czytając posty, poszerzamy swoje słownictwo, oswajamy się z nim i dowiadujemy się, które słowa są aktualnie powszechnie używane. A patrząc szerzej: zdobywamy wiedzę o naszym zdrowiu, profilaktyce, relacjach czy kulturowych aspektach seksualności. Mam jednak wrażenie, że media społecznościowe zapomniały trochę o sporej grupie osób, którym pewne wyrazy po prostu nie przechodzą przez gardło.

Dlatego najważniejszą zasadą jest to, żeby w ogóle mówić. Używaj takich wyrazów, które wypowiesz bez większych problemów – bez jąkania, ściszania głosu i rozglądania się po pokoju. 

Masz problem z popularną ostatnio cipką? Czujesz, że to zbyt wulgarne? Sama nie lubiłam kiedyś tego słowa. Kiedy używała go moja mama (jak widać, bardziej „postępowa” niż ja jako nastolatka!), czułam się strasznie zażenowana. Potrafię zrozumieć taką blokadę. Zostaw cipkę, mów inaczej – ale mów!

Niech to będzie nawet wasze prywatne, domowe słowo. Możesz użyć jednego z tych wieloznacznych określeń, takich jak ptaszek czy brzoskwinka – pod warunkiem, że Twoje dziecko będzie wiedziało, że nie mówisz o zwierzętach czy owocach, ale o konkretnej części ciała. 

Wiele osób krytykuje takie podejście. „Jak to? Przecież to wstyd, jeśli ktoś powie lekarzowi o swędzącej brzoskwince”. Może rzeczywiście w wyedukowanej bańce brzmi to dość nieporadnie, ale z drugiej strony lepiej powiedzieć tak, niż nie mieć żadnego słowa określającego swędzącą część ciała i nie pójść przez to w ogóle do lekarza. Mądry specjalista albo mądra specjalistka sobie poradzi – dopyta i się dogada. Najważniejsze, żeby Twoje dziecko wiedziało, że brzoskwinka jest normalną częścią ciała, o której można mówić. Osobie, której od dziecka mówiono, że ma brzuszek, a dalej… nóżki, może być z tym trudniej.

 

Etap II: Wprowadź słowa zrozumiałe dla otoczenia

Mimo wszystko dobrze byłoby, gdyby dziecko znało słowa, dzięki którym dogada się z otaczającym je światem. Wyrozumiały lekarz lub wyrozumiała lekarka to jedno, a rówieśnicy w przedszkolu – to już trochę co innego. Używanie typowo domowych określeń wśród znajomych może przysparzać kłopotów w komunikacji. Dogadanie się zajmie potencjalnie więcej czasu, a może też być tak, że komunikat w ogóle nie zostanie zrozumiany („dobra, jakaś tam brzoskwinka… nieciekawe”). Najgorzej, jeśli użycie takiego niezrozumiałego powszechnie słowa utrudni dogadanie się z zaufanym dorosłym, któremu dziecko próbowało opowiedzieć np. o sytuacji nadużycia seksualnego.

 

A więc jakie to są te zrozumiałe wyrażenia? Jeśli chodzi o typowo męskie narządy, to mamy dwa : dziecięcy (choć powszechnie zrozumiały) siusiak i „dorosły” penis. Tutaj jest łatwo, wszyscy wiedzą, o co chodzi. Ba, tworzy się nawet pewna wspólnota. W przedszkolu większość chłopców szybko się orientuje, że każdy z nich ma to samo. U większości dziewczynek tak nie jest – okazuje się, że… każda ma co innego, bo w każdym domu mówi się inaczej. 

 

Jak zatem nazywać typowo żeńskie narządy płciowe?

Pierwsze określenie to srom. Ma ono medyczny charakter, jest poprawne, słownikowe, ale… mimo to wcale nie jest do końca zrozumiałe. Nawet licealiści i licealistki, których i które uczę, niekoniecznie są z nim zaznajomieni. Jest też wagina (czasami zdrabniana w rozmowach z dziećmi do waginki), która z kolei jest niepoprawna słownikowo, bo teoretycznie odnosi się tylko do pochwy, ale do codziennego użytkowania wystarczy, a u lekarza można to doprecyzować. Na pewno dogadamy się, używając słowa cipka, choć tak jak wspomniałam na początku, nie wszyscy czują się komfortowo z tym, że jest to zdrobnienie od wulgaryzmu. Coraz częściej możemy spotkać także wyrażenie wulwa – ale sporo osób będzie musiało uciec się do pomocy Google’a, żeby zrozumieć, o czym mówimy. Choć jej niewątpliwą zaletą jest neutralne brzmienie i precyzyjne znaczenie.

Ja używam wszystkich tych słów i z ciekawością patrzę, jak zmienia się ich popularność i odbiór.

 

Etap III: Zapoznaj z terminami medycznymi

I jeszcze trzeci element – który dodam jako nauczycielka i edukatorka. Warto, żeby dzieci kojarzyły typowo medyczne nazwy, takie jak srom czy prącie. Prędzej czy później zetkną się z nimi w podręcznikach szkolnych i wtedy fajnie, żeby wiedziały, o co chodzi. 

Czy to znaczy, że trzeba używać w domu całego zestawu określeń? Nie. Wybierz jedno i od czasu do czasu przeplataj drugim, napomknij że jest jeszcze inne. Bez presji. Po prostu mów.

Na koniec mała uwaga. Język szybko ewoluuje. Pamiętacie, jak cipka brzmiała jeszcze 5 czy 10 lat temu? Zupełnie inaczej, prawda? Dlatego chcę zaznaczyć, że to są moje wskazówki na dzisiaj. Na 2022 rok. 

 

Autorką artykułu jest Tosia z WdŻ dla zaawansowanych, ekspertka Parentflixa i autorka ścieżki wiedzowej „Seksualność dziecka”. 

 

Parentletter – newsletter dla świadomych rodziców. Zapisz się na listę i otrzymuj pełne wsparcia treści.

Czy ono robi mi na złość?

Czy ono robi mi na złość?

 

Na złość mi robi!

Specjalnie!

No nie… Znowu! W takim momencie…

 

Czy takie myśli pojawiają Ci się w głowie, kiedy Twoje dziecko zaczyna się złościć?

Spokojnie. 

To normalne, że dziecięca złość generuje złość rodzica. Czasem to oznaka, że kończy się nasza łagodność i cierpliwość, i że potrzebujemy oddechu, chwili spokoju na naładowanie własnych zasobów.

 

Czy dzieci mogą złościć się „na złość”? 

Czy złość w ogóle może być celowa? Myśli o celowości dziecięcej złości mogą pojawiać się u rodzica jako oznaka napięcia. Należy jednak pamiętać, że dzieci nie złoszczą się przeciwko komuś (mogą się złościć na kogoś, ale nie przeciwko niemu). Napięcie, które odczuwają, wyrażają poprzez fale złości. Najczęściej są więc one po prostu sygnałem, widzialnym znakiem, że dziecku jest trudno.

Złość jest z jedną z podstawowych emocji, którą odczuwają nawet niemowlaki. Fakt, że pojawia się na tak wczesnym etapie rozwoju świadczy o jej wadze. Dążenie do zlikwidowania złości nie jest zatem dobrym rozwiązaniem. 

Można ją porównać do gorączki. Rosnąca temperatura ciała z jednej strony jest ważnym sygnałem, że w organizmie dzieje się coś niedobrego, z drugiej – wspomaga procesy odpornościowe.

 

Dlaczego zatem dzieci się złoszczą?

Powodów może być wiele, ale wśród najbardziej podstawowych możemy wymienić 3 poniższe:

  1. Odczuwają silne napięcie i próbują to zakomunikować. To sygnał o ważnym procesie, który dzieje się w psychice małego człowieka.
  2. Złość pomaga wyrzucić z siebie trochę napięcia. (Może być przy tym głośna i widoczna).
  3. Ktoś przekracza ich granice. (Jako dorośli dobrze to znamy).

 

Autorką tego artykułu jest dr Jagoda Sikora, która jest ekspertką w klubie dla rodziców Parentflix.  

 

Zapisz się na listę zainteresowanych dołączeniem do kolejnej edycji kursu dr Jagody Sikory „Złość dziecka i rodzica. Self-regulation w praktyce.”