Dziś chciałam przedstawić Wam drugi wywiad z całego cyklu rozmów, które mają przybliżyć Wam sylwetki naszych ekspertów z Parentflixa – klubu online dla rodziców.
Na początku kilka informacji o moim gościu.
Kacper Toczyłowski jest doktorem nauk medycznych, pediatrą, obecnie w trakcie drugiej specjalizacji z chorób zakaźnych. Od pięciu lat pracuje na Uniwersytecie Medycznym w Białymstoku oraz od siedmiu lat na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. Oprócz pracy z małymi pacjentami w szpitalu Kacper zajmuje się również pracą naukową, a jego publikacje traktują przede wszystkim o chorobach zakaźnych u najmłodszych. Prywatnie jest tatą dwójki dzieci, więc temat infekcji u dzieci zna nie tylko od strony medycznej, ale również doskonale rozumie troski i zmartwienia, które towarzyszą rodzicom. Rozmawialiśmy na temat infekcji koronawirusowych u dzieci.
Od razu zdradzę Wam, że Kacper będzie również jednym z prelegentów na konferencji, która odbędzie się już niedługo (możecie się na nią zapisywać TUTAJ). Kacper będzie mówił tam o tym, czy częste chorowanie u dzieci sprzyja budowaniu odporności? Na konferencji wystąpią również inni eksperci z Klubu i poruszą niezwykle interesujące tematy z zakresu rozwoju i zdrowia małych dzieci.
A teraz zapraszam Was do lektury.
Magdalena Komsta: Stosunkowo mało mówi się na temat tego, jak dzieci chorują na COVID-19. Na początku często słyszeliśmy, że dzieci właściwie tylko transmitują wirusa, praktycznie na niego nie chorują. Czy dzieci chorują na COVID-19?
Kacper Toczyłowski: Tak, dzieci chorują na COVID-19. W marcu, kiedy pojawiły się pierwsze przypadki w Polsce, na naszym oddziale zakaźnym dla dzieci przygotowywaliśmy się niemalże jak na wojnę. Spodziewaliśmy się najgorszego, przygotowaliśmy cały szpital, cały oddział, wszystkie drogi transportu pacjentów. Ale w marcu tych pacjentów nie mieliśmy, w kwietniu podobnie. Okazało się, że jednak dzieci bardzo rzadko trafiają do szpitala, zwłaszcza podczas tej tak zwanej pierwszej fali.
Gdy spojrzymy na dane z całego świata, dzieci stanowią poniżej 10% wszystkich osób, które zostały zdiagnozowane z zakażeniem nowym koronawirusem. To może wynikać z dwóch powodów. Po pierwsze, może być faktycznie tak, że dzieci chorują dużo rzadziej niż osoby dorosłe. A po drugie, może być też tak, że dzieci trochę rzadziej są testowane w kierunku tego zakażenia i przez to nie są tak reprezentowane w grupie osób zakażonych. Ale dzieci chorują, bo wciąż mówimy o milionach zakażeń u dzieci poniżej osiemnastu lat na całym świecie, więc to są liczby istotne. Odpowiadając na Twoje pytanie: czy dzieci mogą zachorować na COVID-19? Tak, mogą i chorują i jest to faktycznie coś, co obserwujemy w oddziale, ale nie tylko. I tu kolejna sprawa – nie wszystkie dzieci muszą trafić do szpitala, część z nich jest konsultowana przez lekarzy rodzinnych, przez lekarzy pediatrów w poradniach ambulatoryjnych poza szpitalem, tam też ci pacjenci są. I wcale nie jest tych dzieci tak bardzo mało.
MK: Czy przebieg tej choroby u dzieci różni się od przebiegu u osób dorosłych? Zastanawiam się nad tym, czy to jest taka choroba, którą im dziecko jest młodsze, tym ciężej ją przechodzi, czy te powikłania są bardziej groźne, jak to się dzieje w przypadku niektórych innych chorób m.in. wirusowych?
KT: Spektrum objawów zależy od wieku dziecka, tak że nie możemy mówić o dzieciach jako o jednej jednolitej grupie, bo dwulatki się różnią mocno od nastolatków. Już w pierwszych opracowaniach tematu faktycznie mówiono o tym, że dzieci chorują łagodnie i są rzadziej hospitalizowane. Jedna rzecz to jest wiek dziecka, który w jakimś stopniu determinuje to, jak dziecko choruje, ale druga rzecz to choroby współistniejące. Są dzieci z wieloma przewlekłymi problemami: dzieci z otyłością, z cukrzycą, z porażeniem mózgowym, z chorobami nerwowo-mięśniowymi (one są szczególnie narażone na ciężki przebieg COVID-19) czy z wadą serca. Więc jedna kwestia to wiek, o którym mówimy, a druga to choroby współistniejące u dzieci. Mimo wszystko, porównując do populacji dorosłej, zwłaszcza osób starszych, zgonów wśród dzieci jest bardzo mało. Niestety zdarza się, że dzieci też umierają z powodu tego zakażenia, ale to jest mniej niż 1 promil wszystkich zgonów.
MK: Czy to jest tak, że te najmłodsze dzieci są bardziej narażone na ciężki przebieg, na ewentualne powikłania, czy raczej nastolatki?
KT: Narażone są głównie osoby ze skrajności wiekowych – osoby powyżej 65. roku życia i niemowlęta. Niemowlęta dużo częściej poddawane są hospitalizacji, chociażby w celu obserwacji. Niestety. zaczęliśmy zauważać, że nastoletnie dzieci, które chorują często albo bezobjawowo, albo mają skąpe objawy (katar i pogorszenie samopoczucia), mają później poważne powikłania, które mogą pojawić się po dwóch, trzech, czterech tygodniach. Te powikłania potrafią być na tyle ciężkie, że dzieci trafiają na oddział intensywnej terapii. Więc temat jest bardzo złożony i trudno powiedzieć na 100%, które dziecko będzie miało ciężki przebieg, a które nie.
Podsumowując – dzieci poniżej 1. roku życia są w grupie ryzyka ciężkiego przebiegu, ze względu na to, że właściwie każde ostre zakażenie dróg oddechowych u niemowląt jest potencjalnie niebezpieczne, bo wywołuje gorączkę, wymioty czy biegunkę, a wiąże się to z ryzykiem odwodnienia i potrzebą hospitalizacji. Ponadto w grupie ryzyka są także dzieci z chorobami przewlekłymi, jak chemioterapia z powodu chorób onkologicznych.
MK: Czy w sezonie jesienno-zimowym rodzic bez wykształcenia medycznego jest w stanie rozpoznać objawy, czy to jest infekcja koronawirusowa, czy np. zwykłe przeziębienie? Czy z każdym przypadkiem zagorączkowania powinniśmy się udawać do lekarza? I gdzie – na teleporadę, do przychodni, czy jeszcze jakoś inaczej postępować?
KT: Czy rodzic może sam rozpoznać takie zakażenie? Może, jeżeli jego nastoletnie dziecko powie, że straciło węch i smak. To są – w ostatnim czasie – na tyle charakterystyczne objawy, że rzeczywiście trudno je w tym momencie wiązać z czymś innym. Owszem utrata węchu i smaku może być spowodowane kompletnie czymś innym, ale raczej, jeżeli dziecko ma objawy infekcji i straciło węch i smak, możemy podejrzewać infekcję nowym koronawirusem. O tym powie raczej dziecko kilkunastoletnie, niemowlę na pewno tego nie powie, kilkuletnie dziecko też raczej nie. Natomiast cała reszta objawów, czyli: luźny stolec, wymioty, katar, kaszel, są to objawy tak bardzo niecharakterystyczne, że bez wykonania testów nie można tego odróżnić od zwykłego przeziębienia, czyli zakażenia innymi sezonowymi wirusami. A co zrobić, jeżeli dziecko ma tego typu objawy? Jeżeli straciło węch i smak, to jest dosyć jasne. To prawdopodobnie choroba koronawirusowa. Jeżeli dziecko nie wymaga hospitalizacji, nie jest ciężko chore, może zostać w domu. Nie ma potrzeby konsultacji nastolatków z przeziębieniem. Zwykle rodzice poradzą sobie sami i wymaga to właściwie w tym momencie tylko izolacji chorego i kwarantanny całej rodziny. Najpierw należy skontaktować się telefonicznie z lekarzem rodzinnym, który ustali (na podstawie wywiadu), czy jest potrzeba zbadania dziecka.
Oddzielny temat to czas po godzinie 18 i przed 8 rano, kiedy lekarz rodzinny nie pracuje, oraz weekendy i święta. We wszystkich większych miastach funkcjonują natomiast poradnie nocnej i świątecznej opieki medycznej.
Chciałbym jeszcze podkreślić, że teleporada, czyli rozmowa z lekarzem lub pielęgniarką, czyli z osobą doświadczoną w temacie, czasem jest absolutnie wystarczająca, żeby ustalić, czy jest potrzeba bezpośredniego zbadania dziecka.
MK: Czyli warto zapisać sobie numer także do nocnej opieki medycznej, żeby w sytuacji kryzysowej móc szybko z niego skorzystać. A jak wygląda leczenie COVID-19 u dzieci?
KT: To wszystko zależy od tego, jaki dziecko ma zestaw objawów. Zakażenie koronawirusem wywołuje różne objawy, a to wszystko wynika właściwie z dwóch rzeczy. Po pierwsze, z rozmieszczenia receptorów (enzymu konwertującego angiotensynę). Te receptory są obecne w całym naszym organizmie, ale przede wszystkim są w płucach, są w jelitach, a także w naczyniach krwionośnych. Objawy mogą wynikać z tego, gdzie ten wirus przede wszystkim zaatakował, gdzie jest go najwięcej. Po drugie, objawy też zależą od tego, jak układ odpornościowy zakażonego dziecka, zakażonej osoby, zareaguje na to zakażenie. Układ odpornościowy na początku chce zwalczyć infekcję i może się tak zdarzyć, że z powodzeniem się to uda i dlatego mamy bardzo dużo osób kompletnie bezobjawowych albo skąpoobjawowych – ich układ odpornościowy poradził sobie na wczesnym etapie zakażenia.
Ale może być i tak, że układ odpornościowy sobie nie radzi, więc dochodzi do ciężkich infekcji. Wtedy dziecko trafia na oddział intensywnej opieki medycznej. To jest drugi scenariusz. A trzeci scenariusz jest taki: kiedy na początku organizm sobie poradził z tym zakażeniem, ale później ta sama infekcja wywołała pewne zaburzenia w regulacji układu odpornościowego i doszło do masywnego jego pobudzenia, które już nie wynika bezpośrednio z ataku wirusa, tylko wynika z tego, że układ odpornościowy szaleje, że układ odpornościowy reaguje nadreaktywnie na zakażenie. To może mieć miejsce w fazie ostrej tego zakażenia albo kilka tygodni później. To jest zespół pocovidowy, o którym powiemy później – chorobę z jednej strony wywołał sam wirus, a z drugiej nasz układ odpornościowy.
Jeżeli dziecko jest zakażone wirusem, to bardzo często ma po prostu gorączkę. Gorączka o różnej wysokości – może to być tylko stan podgorączkowy, czyli 37,5, może być gorączka aż do 39-40 stopni. Różnie, nie ma reguły. I druga rzecz – kaszel. Koronawirus przede wszystkim atakuje płuca i wnika przez układ oddechowy, więc tam jest początek infekcji. Zwykle jest trochę kataru, jest trochę kaszlu, ale ponieważ receptory są zlokalizowane w innych miejscach ciała, czyli np. w jelitach, to dzieci mają czasami także wymioty i biegunkę. Czymś, co już może nasuwać, poza tą utratą smaku i węchu, podejrzenie COVID-19, może być ponadto wysypka plamista, czerwona w różnych miejscach na ciele, która może przypominać trochę odrę lub tzw. trzydniówkę, którą niemowlęta i dzieci do drugiego roku życia mają bardzo często. Oprócz tego obserwujemy mnóstwo różnych innych, mniej charakterystycznych objawów związanych np. z uszkodzeniem nerek czy serca.
Jak to leczyć? Tak, jak się leczy dzieci z gorączką. Na gorączkę stosujemy leki przeciwgorączkowe. Przypominam, że dzieci nie mogą dostawać aspiryny, czyli kwasu acetylosalicylowego. Warto przede wszystkim mieć w domu paracetamol i ibuprofen. Gorączka i biegunka niesie ryzyko odwodnienia. Nie można się jednak skupiać na tym, żeby dziecku podawać leki zatrzymujące biegunkę. Trzeba się skoncentrować na tym, żeby dziecko było nawodnione, niezależnie od tego, czy to jest w domu, czy w szpitalu. W szpitalu mamy kroplówki, a w domu trzeba dziecko poić. Jeżeli dziecko nie chce pić, to albo trzeba się wykazać niezwykłą cierpliwością i dziecko dopajać co chwilę, co dwie minuty łyżeczką lub strzykawką po 5 mililitrów, aż wypije swoją porcję, albo należy dziecko nawadniać dożylnie w szpitalu. Takich pacjentów widzimy często.
Jeśli chodzi o kaszel, katar, śluz w drogach oddechowych to też jest sprawa dosyć oczywista. Po prostu musimy to jakoś ewakuować. Polecam różnego rodzaju aspiratory, a zwłaszcza nakładki na odkurzacze i aspiratory elektryczne, są dosyć skuteczne. Walka ze śluzem w nosie jest taka sama, jak z każdym innym przeziębieniu.
W szpitalu to samo – nawadniamy, podajemy leki przeciwgorączkowe i jeżeli gorączka się przedłuża, to wtedy myślimy o zastosowaniu antybiotyków. Czy wszystkie dzieci, które są w domu, powinny rutynowo dostać antybiotyk? Nie jestem do tego przekonany, bo na infekcje wirusowe antybiotyki nie działają. Czy antybiotyki mogą działać przeciwzapalne? Na samym początku epidemii podnosiło się temat roli azytromycyny (to tzw. antybiotyk 3-dniowy). Myślano, że to działa bardzo dobrze na koronawirusa, bo działa przeciwzapalnie. Nie jest to jednak takie pewne. To jest wciąż zastosowanie antybiotyku na chorobę wirusową, pasuje zatem do definicji nadużywania antybiotyków. Nie polecałbym tego rutynowo dla wszystkich.
Co innego w szpitalu, kiedy mamy wykonane prześwietlenie klatki piersiowej i widzimy jakieś zmiany zapalne, które się organizują w jednym miejscu, dziecko już kolejny dzień ma wysokie parametry zapalne, to wtedy się decydujemy na antybiotyki.
MK: Chciałabym przejść do zespołu pocovidowego – PIMS. Co to jest? Na czym polegają powikłania, kiedy się pojawiają? Czy pojawiają się u wszystkich? Czy rodzic może sam rozpoznać zespół pocovidowy?
KT: To jest bardzo ciekawy zespół. PIMS to jest skrót oznaczający wieloukładowy zespół zapalny u dzieci. Jest zupełnie nową jednostką chorobową, która ma kilka cech wspólnych z innymi chorobami, które już znaliśmy. Jedną z nich jest choroba Kawasakiego, czyli zapalenie naczyń. PIMS jest też trochę podobny do wstrząsu toksycznego, czyli takiej choroby, która się może zdarzyć przy zakażeniu gronkowcami lub paciorkowcami, które produkują bardzo dużo toksyn. Wtedy taka zakażona osoba ma bardzo niskie ciśnienie, czyli wstrząs, ma też wysypkę i gorączkę. Te elementy też się pojawiają w PIMS. Trzeci to zespół aktywacji makrofagów – kolejny podobny zespół prozapalny.
U dzieci samo zakażenie koronawirusem jest dosyć łagodne, o czym mówiliśmy wcześniej. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich dzieci, ale wydaje się, że połowa z nich ma przebieg kompletnie bez objawów ostrego zakażenia. Część ma katar, kilkoro trafi do szpitala. Natomiast te dzieci, które chorują łagodnie na zakażenie koronawirusem albo nawet zupełnie bezobjawowo, nawet nie wiedzą, że chorowały (np. mama chorowała, tata chorował, a 15-latek w domu był zupełnie zdrowy, nic mu nie dolegało), po 3-4 tygodniach zaczynają gorączkować, rozwija się właśnie tzw. zespół pocovidowy.
Trzy towarzystwa opracowały pewne kryteria diagnostyczne tego zespołu. To musi być gorączka (różnie zdefiniowana, musi być co najmniej 37,5-38, według niektórych musi trwać co najmniej 3 dni, w niektórych definicjach wystarczy tylko jeden dzień). Gorączka to podstawowy objaw. Drugi bardzo częsty objaw, jeden z ważniejszych objawów, które też sami obserwujemy w praktyce – silny ból brzucha. Czasami to jest tak silny ból brzucha, że dzieci trafiają najpierw np. na chirurgię z podejrzeniem zapalenia wyrostka robaczkowego albo na gastrologię z podejrzeniem zapalenia trzustki, a okazuje się, że wyrostek i trzustka są całkowicie zdrowe. I kolejna rzecz, która nierzadko też jest jedną z podstawowych elementów do zdiagnozowania tego zespołu, to objawy zapalenia błon śluzowych. Stwierdzamy gruby biały nalot na język, który po złuszczeniu pozostawia język czerwony jak szkarlatynie. Oprócz tego czerwone oczy. Nie tyle spojówki są czerwone, co twardówki, czyli ta biała część naszych oczu. To jest element zapalenia błon śluzowych i naczyń. Podsumowują: gorączka, silne bóle brzucha, zapalenie błony śluzowej (zapalenie, zaczerwienienie). Często dzieci mają też wysypkę, bo to wynika z zapalenia naczyń. Pojawia się wysypka, która wygląda rozmaicie. Niektóre wysypki przypominają odrę. Inne przypominają plamicę lub jeszcze inny zespół. Są to niebolesne, czerwone, czerwonofioletowe plamy w różnych miejscach ciała, bez żadnego wzoru, nie układają się w siatkę, nie schodzą w żaden sposób z góry na dół. Pojawiają się w różnych miejscach, zupełnie losowo.
Wracając do pytania z początku: Czy rodzic może sam rozpoznawać PIMS u swojego dziecka? Nie, bo to wymaga wykonania, oprócz rozpoznania tego wszystkiego, o czym powiedziałem, badań laboratoryjnych. Musimy stwierdzić zwiększone istotnie parametry zapalne. Robimy kilka parametrów, w tym wszystkim musimy też stwierdzić, że jest we krwi bardzo dużo neutrofilów, a bardzo mało limfocytów (to jest bardzo charakterystyczne z jakiegoś powodu dla tego zespołu). I cechy uszkodzenia narządów, bo nie możemy tak na oko ocenić, czy dziecko ma trochę uszkodzoną wątrobę, czy ma np. trochę uszkodzony mięsień sercowy. W takich sytuacjach robimy dosyć szeroki panel badań i zdarza się tak, że wykrywamy cechy uszkodzenia wątroby czy cechy uszkodzenia serca.
Kolejna rzecz, która jest obowiązkowa w tym zespole, to musi być on związany z zakażeniem koronawirusem. Czyli albo musimy mieć potwierdzoną obecność przeciwciał przeciwko temu wirusowi albo wymazy z nosa są dodatnie jeszcze, albo ktoś z rodziny chorował – mamy udokumentowany pewny kontakt z osobą, która była chora, w ostatnich tygodniach – nie wczoraj, tak do czterech tygodni wcześniej. Tych pacjentów w całym kraju już mamy właściwie setki. Zespół pocovidowy to jest coś, co jest potencjalnie dla dzieci bardzo niebezpieczne. Przede wszystkim ze względu na ryzyko trwałych następstw, trwałych problemów z sercem, jak np tętniaki naczyń wieńcowych. Zaczynamy prowadzić badania nad długofalowymi skutkami. Zapraszamy dzieci, które przechorowały PIMS z powrotem do szpitala po kilku tygodniach po to, żeby sprawdzić, co się dzieje, przede wszystkim z sercem. Jeżeli leczenie zespołu pocovidowego jest wprowadzone odpowiednio wcześnie, jest duża szansa, że zmiany zapalne w sercu całkowicie się cofną. Na to liczymy.
MK: A ile dzieci, które miało koronawirusa, będzie miało zespół pocovidowy?
KT: To jest bardzo dobre pytanie. Nie wiadomo. Nie można tego w określić. Możemy spróbować policzyć wszystkie dzieci, które miały ten zespół i na tej podstawie oszacować, ile dzieci w rzeczywistości miało to zakażenie i zrobić prostą proporcję. Jeżeli przyjmiemy, że w Polsce było 300 takich zespołów pocovidowych, a mamy 1 500 000 wszystkich zachorowań, z czego 10% to dzieci, czyli 130 000-150 000, to mamy w tym momencie ryzyko na poziomie 0,5% albo jeszcze mniej. Ale też nie potrafimy w żaden sposób zidentyfikować dzieci, które ten zespół będą miały. Raczej są to dzieci w wieku nastoletnim, a nie niemowlęta. Dla niemowląt koronawirus jest gorszy w ostrej fazie zakażenia. Są to zatem dzieci, które mają kilkanaście lat i które przechorowały COVID-19 bezobjawowo lub skąpoobjawowo.
MK: Przejdźmy trochę do zapobiegania i profilaktyki Jak możemy ochronić nasze dzieci przed zachorowaniem na infekcję koronawirusową?
KT: Tak samo, jak przed każdą inną infekcją. Koronawirus przenosi się w taki sam sposób, jak inne wirusy przeziębienia czy wirus grypy. Czyli pierwsza możliwość – bezpośredni kontakt z kimś, kto jest chory. Kolejna możliwość – ktoś, kto jest chory i np. nie ma maseczki, a kaszle w pracy na komputer, którego my też używamy. Dotykamy tej samej klawiatury, klikamy tą samą myszką czy korzystamy z tej samej windy w pracy (trzeba wcisnąć guzik, aby zmienić piętro) i potem dotykamy tym samym nieumytym palcem siebie – coś nas zaswędzi, coś wpadło do oka i przenosimy w ten sposób wirusa. Czyli drugą możliwością jest zakażenie przez przedmioty i przez inne różne powierzchnie. I trzecia rzecz: jest możliwe, że wirus przez pewien czas unosi się w powietrzu i jeżeli wsiadamy do tej windy, piętro wybieramy łokciem i w ogóle bardzo uważamy na siebie, ale wirus w powietrzu się troszeczkę unosi, to istnieje pewne ryzyko, że wciąż może być go na tyle dużo, że go wdychamy i możemy zakażać się także tą drogą, przez powietrze.
Jak więc zapobiegać zakażeniom? Pamiętać o trzech podstawowych metodach.
Po pierwsze, żeby nie dotykać rękoma do błon śluzowych. Nie można dotykać do oka czy do nosa nieumytymi rękami. Mycie rąk, higiena rąk to podstawa.
Druga rzecz to ograniczanie kontaktu, zwłaszcza z osobami, które mają jakieś objawy zakażenia dróg oddechowych. Siadanie naprzeciw nich nie jest dobrym pomysłem, podobnie jak organizowanie dużych przyjęć dla dużej liczby gości – nie wiadomo, czy są chorzy, czy nie są chorzy, a może mają katar, ale wzięli tabletki czy krople do nosa, więc go nie mają itd.
I kolejna sprawa – dbanie o czystość powierzchni w domu. Jeżeli korzystamy ze wspólnej łazienki z osobami, które są zakażone albo mogą być zakażone, to powierzchnie muszą być wycierane. Pamiętajmy o wietrzeniu mieszkania. Dzieci nie boją się świeżego powietrza. Dzieci nie chorują z powodu tego, że się otworzy okno, więc otwarte okno to jest dobry pomysł. Oczyszczacze powietrze i filtry powietrza, również mogą być pomocne.
Dbanie o to, żeby jak najmniej mieć kontaktu z osobami potencjalnie zakażonymi. Pewnie ktoś, kto pracuje zdalnie i nie wychodzi z domu od dwóch tygodni, nie ma się gdzie zakazić. Jeżeli ktoś jednak dochodzi codziennie do biura, po pracy idzie do sklepu, a potem na siłownię, czy na basen, taka osoba potencjalnie może być zakażona, więc jeżeli jest to możliwe, to trzeba ograniczyć z nią kontakt.
Można mówić jeszcze o tym, czy jest jakaś farmakologia, jakieś leki, tabletki, które mogą wzmocnić naszą odporność przeciwko zakażeniom. Czy są jakieś tabletki, które mogą zmniejszyć ryzyko? No nie, nie ma tabletki na odporność, ale to, co warto robić, co wydaje się, że nie szkodzi, a powinno pomagać, to chociażby witamina D3. Pamiętamy, żeby podawać witaminę D w kropelkach, gdy dziecko jest niemowlęciem, ale później już tego nie robimy. A warto, zwłaszcza w sezonie zimowym. Suplementować witaminę D powinni również dorośli. To może zmniejszyć ryzyko zakażenia. Poza tym suplementy diety nie powinny być raczej stosowane u dzieci.
MK: A czy szczepienia, o których się teraz mówi, obejmą dzieci?
KT: Przede wszystkim nie ma w tym momencie opublikowanych danych na temat bezpieczeństwa i skuteczności szczepień u dzieci poniżej 16. roku życia. Po drugie, nie ma pewności, czy dzieci w rzeczywistości skorzystają z takiego szczepienia, skoro połowa z nich jest bezobjawowa lub skąpoobjawowa, reszta ma katar, a jedynie pojedyncze przypadki trafiają do szpitala. Więc chyba w tym momencie wydaje się, że prawdopodobnie dzieci nie będą szczepione, przynajmniej w najbliższym czasie.
MK: A czy karmienie piersią może być czynnikiem chroniącym dzieci przed zakażeniem?
KT: W jakimś stopniu może tak, nie ma takich badań jasno przedstawionych na papierze. Można wyobrazić sobie taki mechanizm – przeciwciała produkowane przez matkę, które się przedostają do mleka, będą obecne w błonie śluzowej dziecka i w jakiś sposób zablokują ewentualne zakażenie tego dziecka. Ale czy to jest ochrona, która będzie spektakularna? Nie. Jakichś wielkich nadziei bym w tym nie pokładał.
MK: Czy na otwartej przestrzeni ryzyko zarażenia jest duże, czy można wychodzić na place zabaw??
KT: Na otwartej przestrzeni ryzyko jest mniejsze. Otwarta przestrzeń – nawet jeżeli dziecko czy rodzic są zakaźni, wydalają te wirusy z powietrzem, to stężenie wirusów na placu zabaw w powietrzu jest mniejsze niż w bawialni w zamkniętym pomieszczeniu. Dobrze byłoby zwrócić uwagę na to, żeby dziecko nie dotykało rękoma do twarzy, żeby nie jadło w trakcie zabawy i żeby po zabawie na podwórku po prostu umyło ręce. Trzeba wychodzić z domu. Jeżeli boicie się z kimkolwiek spotkać, a na Waszym placu zabaw jest dużo dzieci, to zawsze można wyjechać do lasu na spacer i tam się pobawić.
MK: A kwestie maseczek? Czy zakładać dwulatkowi maseczkę np. podczas podróży tramwajem? Czy może to przynieść więcej szkody niż pożytku?
KT: Nie ma obowiązku, aby dzieci do 4. roku życia nosiły maseczki, co nie wynika z tego, że maseczka jest nieskuteczna. Maseczka nie jest szkodliwa, chociaż dziecko dwuletnie może nie chcieć nosić maseczki. Jeżeli dziecko lubi mieć założoną maseczkę, a niektóre dzieci lubią, to też nie ma przeciwwskazań, bo przecież się nie udusi.
MK: Poczułam trochę dreszcz, gdy mówiłeś o tym wszystkim, ale dobrze, że jest jednak dużo rzeczy, które możemy zrobić, aby zmniejszyć to ryzyko. Mam nadzieje, że już niedługo będziemy mogli zajmować się optymistycznymi tematami, a pandemię będziemy jedynie wspominać.
KT: Musimy też wyciągnąć poważne lekcje. Choroby zakaźne były, są i będą. Mimo że mamy XXI wiek, może niedługo polecimy na Marsa, to na Ziemi mamy wciąż dużo różnych wirusów i nasz ekosystem jest tak złożony, tak skomplikowany, że nawet jeżeli obecna pandemia się skończy kiedyś, to nie znaczy, że się nigdy coś takiego nie powtórzy. Trzeba więc wyciągnąć lekcję z tego na przyszłość i następnym razem, oby jak najpóźniej, jak się coś takiego zdarzy, to być po prostu lepiej nastawionym i lepiej przygotowanym.
MK: I nie jeść nietoperzy w Chinach! Słyszałam niedawno, że są one rezerwuarem wielu wirusów, którymi nas chętnie zarażą, czyli tak naprawdę od nietoperzy z daleka!
KT: Absolutnie 🙂
„Pani Od Snu”. Psycholożka, terapeutka poznawczo-behawioralna bezsenności (CBT-I), pedagożka, promotorka karmienia piersią i doula. Mówczyni i trenerka (pracowała jako ekspertka od snu m.in. z Google, ING, GlobalLogic, Agorą i Treflem), prelegentka TEDx. Certyfikowana specjalistka medycyny stylu życia – IBLM Diplomate – pierwsza w Polsce psycholożka z tym tytułem. Wspiera dorosłych i dzieci doświadczające problemów ze snem.
Więcej o Magdalenie TUTAJ.
Jak odróżnić szkarlatynę od PIMS? Nie mieszkamy w Polsce, tu gdzie mieszkamy lekarz po teleporadzie stwierdził że nasze dzieci przechodzą szkarlatynę (było to kilka tygodni po tym jak w domu był stwierdzony COVID stąd moje wątpliwości). Objawy są tak podobne…
Mieliśmy to samo, wysypka, temperatura, złe samopoczucie. Pierwsza diagnoza- szkarlatyna. Badanie wykazało, ze jednak nie, ale… nie wiadomo co to jest, jakiś nieznany wirus. To był grudzień 2019. Kilka miesięcy później się zaczęło…
Odróżnienie PIMS od szkarlatyny bywa niełatwe i raczej nie da się tego zrobić na podstawie jednorazowego badania. Objawy szkarlatyny zawierają się w PIMS, ale PIMS ma szerszą definicję i wymaga stwierdzenia objawów, których w szkarlatynie zwykle nie ma, głównie chodzi o uszkodzenie wielonarządowe.